Wednesday Aug 14, 2024
Bajka o czterech braciach
Był sobie ubogi człowiek, który miał czterech synów. Kiedy chłopcy podrośli, ojciec rzekł do nich:
- Drogie dzieci, musicie pójść w świat, gdyż ja nie mam nic i nic wam dać nie mogę. Idźcie więc między ludzi, nauczcie się rzemiosła i radźcie sobie sami.
Czterej bracia wzięli kije podróżne, pożegnali ojca i wyszli za wrota.
Szli, szli, aż przybyli na rozstaje, skąd rozchodziły się w rozmaitych kierunkach cztery drogi. Wówczas rzekł najstarszy:
- Tutaj musimy się rozejść, ale od dziś za cztery lata spotkamy się znowu na tym samym miejscu. Przez ten czas każdy będzie szukał szczęścia na własną rękę.
Poszedł więc każdy swoją drogą. Najstarszy z braci spotkał wkrótce człowieka, który zapytał go, dokąd idzie i co czynić zamierza.
- Chcę się nauczyć jakiegoś rzemiosła - rzekł młodzieniec.
A człowiek odparł:
- Pójdź więc ze mną i zostań jak ja złodziejem.
- Nie - odpowiedział chłopiec. - To nie jest uczciwe rzemiosło, a koniec byłby taki, że zawisłbym na szubienicy.
- O! - rzekł nieznajomy. - Szubienicy się nie obawiaj. Nauczę cię tylko zdobywać wszystko, czego zapragniesz, a czego żaden człowiek nie potrafiłby zdobyć, i to tak, że nigdy śladu po sobie nie zostawisz.
Chłopiec dał się przekonać i został uczniem złodzieja. Wkrótce posiadł taką zręczność, że niepodobna było ustrzec przed nim rzeczy, której zapragnął.
Drugi z braci spotkał również człowieka, który zapytał go podobnie, czego pragnie się w świecie uczyć.
- Nie wiem jeszcze - odparł.
- Więc pójdź ze mną i zostań astronomem. Nie ma lepszego zawodu. Nic nie ukryje się przed nami.
Chłopcu spodobało się to i w końcu został tak wytrawnym astronomem, że mistrz po skończonej nauce dał mu na pożegnanie lunetę mówiąc:
- Przez tę lunetę dojrzysz wszystko, co się dzieje na ziemi i na niebie. Nic się przed tobą nie ukryje.
Trzeciego z braci wziął na naukę myśliwy, który tak dobrze wyuczył go wszystkiego, co wiąże się z myślistwem, że chłopiec nabrał wielkiej wprawy w swym rzemiośle. Na pożegnanie mistrz dał mu fuzję mówiąc:
- Ta fuzja nigdy nie chybia. Cokolwiek weźmiesz na cel, trafisz z pewnością.
Najmłodszy z braci spotkał również człowieka, który go zapytał, jakie ma zamiary.
- A może byś chciał zostać krawcem?
- Ani mi się śni - rzekł chłopiec. - Siedzieć zgarbiony od rana do wieczora, szyć i fastrygować igłą albo prasować żelazkiem.
- O nie - odparł nieznajomy. - U mnie nauczysz się innej zupełnie sztuki krawieckiej, godnej, a nawet zaszczytnej.
Chłopiec dał się przekonać, poszedł na naukę do krawca, a ten wprowadził go w tajniki swojej sztuki od samych podstaw. Na pożegnanie mistrz dał chłopcu igłę i rzekł:
- Tą igłą zeszyjesz wszystko, choćby było miękkie jak jajko lub twarde jak stal, a śladu nawet po szwie nie pozostanie.
Kiedy minęły umówione cztery lata, zeszli się bracia na rozstajnych drogach, ucałowali serdecznie i poszli razem do ojca.
- No - rzekł staruszek uradowany. - Przywiał was wiatr do mnie z powrotem?
Opowiedzieli mu swoje dzieje i jakich się rzemiosł nauczyli.
Siedzieli właśnie wszyscy przed domem, pod wielkim drzewem, a ojciec rzekł:
- Teraz wypróbuję wasze zdolności i przekonam się, co umiecie.
Spojrzał w górę i rzekł do drugiego brata:
- Na szczycie tego drzewa, wśród gałęzi, jest gniazdko zięby. Powiedz mi, ile w nim jest jaj?
Astronom chwycił swą lunetę, spojrzał w górę i rzekł:
- Pięć.
Ojciec zaś rzekł do najstarszego:
- Przynieś mi tutaj te jaja, ale tak, aby ptaszek, który je wysiaduje, nie spostrzegł tego.
Zręczny złodziej wszedł na drzewo, wyjął z gniazda wszystkie pięć jajek i przyniósł je ojcu, a ptak, który tego nawet nie spostrzegł, siedział dalej nieruchomo.
Ojciec wziął jaja, położył po jednym na każdym rogu stołu, a piąte pośrodku i rzekł do trzeciego brata:
- A ty jednym strzałem przestrzel wszystkie te jaja na połowy.
Myśliwy przyłożył fuzję do ramienia, wycelował, wypalił i wszystkie pięć jaj przestrzelił na połowy. Z pewnością miał on proch, który strzelał na wszystkie strony.
- Teraz twoja kolej - rzekł ojciec do najmłodszego syna. - Zeszyj mi na powrót jaja, ale tak, żeby pisklęta, które są w środku, nie poniosły żadnej szkody.
Krawiec dobył swej igły i pozaszywał jaja. Potem złodziej musiał odnieść je z powrotem na drzewo i podłożyć znowu ptaszkowi, który niczego nawet nie spostrzegł. Po kilku dniach z jaj wylęgły się pisklęta, a w miejscu, gdzie krawiec jaja zeszył, miały czerwony pasek dokoła szyi.
- No, no - rzekł ojciec do synów. - Muszę was pochwalić, dobrze zużyliście czas i nauczyliście się pożytecznych rzemiosł. Nie wiem, któremu z was przyznać pierwszeństwo. Jeśli zdarzy się sposobność wypróbowania waszych sił, przekonamy się o tym.
Wkrótce potem w kraju powstała wielka wrzawa. Królewnę porwał okrutny smok. Król trapił się dzień i noc i ogłosił, że kto ją wyswobodzi, ten dostanie ją za żonę.
- Oto gratka dla nas! Teraz będziemy się mogli popisać! - rzekli czterej bracia i ruszyli na oswobodzenie królewny.
- Zaraz się dowiemy, gdzie ona jest - rzekł astronom.
Spojrzał przez lunetę i zawołał:
- Już ją widzę! Siedzi na samotnej skale, pośrodku morza, a obok niej leży smok, który jej pilnuje.
Udali się więc do króla, który chętnie dał im okręt, aby mogli popłynąć przez morze i dotrzeć do owej skały.
Królewna istotnie tam siedziała, ale na łonie jej spał straszliwy smok.
Myśliwy rzekł:
- Strzelić do niego nie mogę, bo zabiłbym królewnę.
- Więc ja spróbuję szczęścia - odparł złodziej, zakradł się na skałę i porwał królewnę tak ostrożnie, że potwór nawet się nie obudził, lecz chrapał dalej.
Z radością siedli bracia z powrotem na okręt i ruszyli na morze. Ale smok obudziwszy się po pewnym czasie spostrzegł, że wykradziono mu królewnę, i ruszył w pogoń za okrętem.
W chwili kiedy szybował nad nimi i zamierzał się właśnie w dół spuścić, chwycił myśliwy swą fuzję i strzelił prosto w serce potwora. Lecz smok był tak wielki i ciężki, że padając roztrzaskał okręt braci.
Na szczęście udało im się wyłowić kilka desek z rozbitego statku, a krawiec nie leniąc się wydobył swą cudowną igłę, czym prędzej wielkimi ściegami pozszywał deski, siadł na nich i pozbierał wszystkie szczątki okrętu. Wszystko razem również zręcznie zeszył, tak że w krótkim czasie statek był już gotów do drogi i bracia siedli nań wraz z królewną, po czym szczęśliwie dotarli do lądu.
Wielka radość zapanowała w zamku królewskim, kiedy królewna powróciła.
- Jeden z was - rzekł król do czterech braci - otrzyma królewnę, a który, to sami między sobą rozsądźcie.
Tu powstał gwałtowny spór, gdyż każdy z braci rościł sobie pretensje do nagrody.
- Gdybym ja królewny nie wypatrzył - rzekł astronom - na nic by się wasze sztuki nie zdały. Do mnie więc ona należy.
A na to złodziej:
- Cóż by pomogło wypatrzenie, gdybym ja jej smokowi nie wykradł? Do mnie więc należy królewna.
A myśliwy rzecze:
- Potwór pożarłby was i królewnę, gdyby to moja kula nie trafiła. Do mnie więc należy królewna.
A krawiec na to:
- A gdybym ja sztuką swoją nie naprawił okrętu, potonęlibyście wszyscy. Do mnie więc należy królewna.
Król zaś wydał wyrok:
- Każdy z was równe ma prawa, a że wszyscy mieć królewny nie możecie, więc żaden mieć jej nie będzie. Natomiast jako nagrodę dam każdemu z was część królestwa.
Braciom przypadła do gustu ta decyzja:
- Lepiej tak, niż gdybyśmy mieli żyć w niezgodzie.
Każdy z nich dostał ćwierć królestwa i żyli szczęśliwie ze starym ojcem, póki im Bóg pozwolił.
Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.