Wednesday Aug 14, 2024
Szczęśliwy Jaś
Jaś służył u swego pana przez siedem lat, po tym czasie rzekł:
- Panie, chcę już wrócić do swojej matki, pozwól mi odejść i zapłać mi za czas służby.
A pan odpowiedział:
- Służyłeś mi wiernie i uczciwie; jaka praca, taka płaca.
I dał mu kawał złota, tak wielki jak Jasiowa głowa.
Jaś wyciągnął z kieszeni chusteczkę, owinął w nią bryłę złota, zarzucił ją sobie na ramię i ruszył w drogę.
Gdy tak sobie szedł i jedną nogę wysuwał przed drugą, ujrzał jeźdźca, który świeży i wesół siedział na ładnym koniku i poganiał go.
- Ach - westchnął Jaś głośno - co to za piękna rzecz ta konna jazda! Siedzi sobie człowiek jak na krześle, nie potyka się o kamienie, nie niszczy obuwia i przebywa drogę, sam nie wiedząc kiedy.
Jeździec, który to wszystko słyszał, przystanął i zawołał:
- Hej, Jasiu! Dlaczego to idziesz piechotą?
- Bo muszę - odparł Jaś - mam tu bryłę, którą niosę do domu. Jest to co prawda złoto, ale nie mogę podnieść głowy i strasznie mi ugniata plecy.
- Wiesz ty co - rzekł jeździec - zamieńmy się: ja ci dam konia, a ty mi daj swoją bryłę.
- Ach, chętnie - rzekł Jaś - ale uprzedzam pana, że się pan porządnie zmęczy!
Jeździec wziął bryłę złota, zsiadł z konia, posadził na nim Jasia, dał mu wtedy wodze do ręki i rzekł:
- Jeżeli zechcesz, żeby prędko jechał, musisz mlaskać językiem i wołać: hop! hop!
Jasio był bardzo szczęśliwy, że siedzi na koniu, i uradowany pojechał naprzód. Po pewnej chwili zachciało się Jasiowi, żeby koń popędził trochę prędzej; zaczął więc mlaskać językiem i wołać: hop! hop! Koń ruszył galopem i nim się Jasio spostrzegł, leżał już w rowie, który dzielił pole od traktu. I koń uciekłby mu, gdyby go nie zatrzymał pewien wieśniak, który szedł właśnie drogą, prowadząc na postronku krowę.
Biedny Jaś, potłuczony i pobity, wylazł z rowu. Był bardzo zły i rzekł do wieśniaka:
- To kiepska sprawa ta konna jazda, szczególnie na takim szybkim koniu! Wyrzucił mnie z siodła, że o mało nie skręciłem karku; już nigdy w życiu nie wsiądę na niego. Ale podoba mi się wasza krowa, jest spokojna i człowiek ma z niej wielki pożytek, daje chyba co dzień mleko, ser i masło. Ach, dałbym wiele za to, żeby mieć taką krowę!
- No - odparł wieśniak - jeżeli ci się tak bardzo moja krowa podoba, to mogę się z tobą zamienić, dasz mi za nią swojego konia.
Jaś zgodził się natychmiast, dziękując mu gorąco. Wieśniak wsiadł na konia i odjechał szybko.
Jaś gnał swoją krowę naprzód i rozmyślał o szczęśliwej zamianie.
- Mam, przypuśćmy, kawałek suchego chleba, a tego mi chyba nigdy nie zabraknie, to mogę sobie posmarować masłem, pojeść do niego sera; mam pragnienie, to wydoję sobie krowę i już mam mleko. Czegóż mi więcej trzeba?
Kiedy przybył do gospody, uradowany zjadł wszystkie swoje pozostałe zapasy, obiad i kolację, i za ostatnie pieniądze kazał sobie podać kufel piwa. Potem poszedł naprzód, poganiając przed sobą krowę, wciąż w stronę matczynej wsi. Upał był wielki i ciągle wzrastał, im bliżej było południa. Jasiowi było tak gorąco i tak był spragniony, że mu się język do podniebienia przylepiał.
- Temu łatwo zaradzić - pomyślał - wydoję sobie krowę i będę się mógł napić mleka.
Przywiązał ją do drzewa, a ponieważ nie miał żadnego naczynia, podstawił swoją skórzaną czapkę, ale jakkolwiek się trudził, ani kropli mleka nie wydoił. I w dodatku, ponieważ niezręcznie się do tego zabrał, zniecierpliwiona krowa kopnęła go tak silnie w głowę, że padł na ziemię, straciwszy przytomność.
Na szczęście pewien rzeźnik przewoził tamtędy prosiaka.
- Cóż to za głupie żarty! - zawołał i pomógł Jasiowi wstać.
Jaś opowiedział mu wszystko, co zaszło. Rzeźnik podał mu butelkę i rzekł:
- Masz, napij się! Ta krowa nie da ci mleka. To jest stara krowa i nadaje się tylko na zabicie.
- Oj, oj! - zawołał Jaś łapiąc się za głowę - kto by to pomyślał! Co prawda dobrze jest zabić taką krowę, ma się wtedy dużo mięsa, ale mnie nie smakuje krowie mięso. O, żeby to mieć takiego prosiaka! To ma zupełnie inny smak, szczególnie kiełbasa z niego!
- Słuchaj, Jasiu - rzekł rzeźnik - zrobię to dla ciebie i zamienię się z tobą, wezmę twoją krowę, a zostawię ci prosiaka.
- Bóg wag zapłać za waszą życzliwość! - podziękował Jaś, dał mu krowę i uszczęśliwiony poszedł naprzód, prowadząc przed sobą prosiaka.
Rozmyślał przy tym, jakie też to on ma szczęście, że wszystkie jego życzenia natychmiast się spełniają.
Tą samą drogą szedł pewien chłopiec, który niósł pod pachą śliczną białą gęś. Przez pewien czas szli razem i Jaś zaczął mu opowiadać o swoim szczęściu i jakie to on za każdym razem robił dobre zamiany.
Chłopiec opowiedział mu, że niesie tę gęś w podarku chrzestnym.
- Zobacz no - rzekł podnosząc ją za skrzydła - jaka ona ciężka! Bo też chyba przez osiem tygodni tuczona. Kto będzie ją jadł, temu smalec z ust będzie kapać.
- Tak - rzecze Jaś ważąc gęś w ręce. - O, ma ona wagę, ale i mój prosiak jest niczego sobie.
Nagle chłopiec zaczął się rozglądać na wszystkie strony, potrząsając głową.
- Słuchaj - rzecz po chwili do Jasia - z twoim prosiakiem to nie bardzo jest w porządku. Kiedy przechodziłem przez wieś, słyszałem, że wójtowi skradziono prosiaka, już wysłali ludzi na poszukiwania. Tak mi się jakoś zdaje, że to ten właśnie prosiak został skradziony wójtowi. Kiepsko będzie z tobą, jak cię z nim złapią. Może cię nawet wsadzą do ciemnego więzienia.
Jasiowi zrobiło się smętnie.
- Ach, Boże - rzecze - wybaw mnie z tego kłopotu! Ty tu lepiej znasz okolicę, ciebie nie złapią, weź mojego prosiaka, a daj mi swoją gęś!
- Naturalnie, że ryzykuję dużo - odparł chłopiec - ale nie chcę się przyczynić do twego nieszczęścia.
Wziął więc prosiaka i poszedł z nim, zbaczając z drogi. Jaś szedł naprzód zadowolony, trzymając gęś pod pachą, i myślał sobie:
- Nawet dobrze wyszedłem na tej zamianie: po pierwsze, będę miał wspaniałą pieczeń, następnie wytopię smalec i będę miał na jakie pół roku do smarowania na chleb, a w końcu piękne białe pierze, którym sobie każę wypchać poduszkę i będę zasypiał na niej jak ukołysany. Ach, jakże się moja mateczka ucieszy!
Kiedy przechodził przez ostatnią wieś, zobaczył szlifierza, który stał ze swoją osełką; koło furczało, on przyśpiewywał sobie:
Ostrzę nożyce, że aż iskry lecą,
Już są jak brzytwa i ślicznie się świecą.
Już są jak brzytwa i ślicznie się świecą.
Jaś przystanął i zaczął mu się przyglądać. Po chwili rozpoczął rozmowę:
- Musi się wam, szlifierzu, dobrze powodzić, kiedy wam tak wesoło.
- O, tak - odparł szlifierz. - Jest to złote rzemiosło. Prawdziwy szlifierz ile razy sięgnie do kieszeni, znajduje w niej złoto. Ale gdzie to kupiłeś taką ładną gęś?
- Nie kupiłem jej, tylko dostałem w zamian za prosiaka.
- A prosiaka?
- Dostałem go w zamian za krowę.
- A krowę?
- Dostałem ją za konia.
- No, a konia?
- Za konia dałem bryłę złota, taką dużą jak moja głowa.
- A złoto skąd miałeś?
- O, dostałem je za siedmioletnią służbę.
- No, toś sobie umiał za każdym razem dobrze poradzić - rzecze szlifierz. - Gdybyś jeszcze potrafił to zrobić, abyś za każdym razem, jak sięgniesz do kieszeni, znalazł w niej złoto, to byłbyś już zupełnie szczęśliwym człowiekiem.
- A w jaki sposób mógłbym się tego nauczyć? - zapytał Jaś.
- Musisz na to zostać szlifierzem jak ja: a do tego to właściwie nic więcej nie potrzeba, jak kamienia do ostrzenia, reszta już sama z siebie przychodzi. Mam tu jedną osełkę, która wprawdzie jest już trochę starta, ale dasz mi za nią tylko swoją gęś; czy zgadzasz się?
- Ach, co za pytanie! - odparł Jaś - Będę przecież najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! Jeżeli będę miał pieniądze, ile razy sięgnę do kieszeni, to czego mi więcej trzeba?
Dał mu swoją gęś i wziął od niego osełkę.
- No - rzekł szlifierz podnosząc zwyczajny ciężki kamień, który leżał obok niego na drodze - masz tu jeszcze na dodatek mocny kamień, na którym będziesz sobie mógł stare gwoździe prostować. Zabierz go z sobą!
Jaś z trudem dźwignął kamień i wielką osełkę na barki i uszczęśliwiony poszedł dalej.
- Musiałem ja się w czepku urodzić w szczęśliwą godzinę - myślał uradowany. - O czym tylko zamarzę, natychmiast mi się spełnia.
Po całodziennym chodzeniu poczuł Jaś silne zmęczenie, w dodatku był bardzo głodny, a kamienie uciskały mu plecy niemożliwie. Musiał teraz ciągle odpoczywać i z żalem myślał, jakby to było dobrze, gdyby nie potrzebował dźwigać tych ciężkich kamieni. Po pewnym czasie zbliżył się do polnej studni, żeby nieco odpocząć i napić się wody. Aby zaś nie uszkodzić kamieni, z wielką ostrożnością położył je na cembrowinie. Potem nachylił się chcąc się napić wody, gdy wtem potrącił niebacznie kamienie, które z pluskiem wpadły do studni.
Jaś aż podskoczył z radości, ujrzawszy je na samym dnie studni. Ukląkł obok i ze łzami w oczach podziękował Bogu, że go wyzwolił od tego kłopotu i że się w tak wspaniały sposób pozbył tych ciężkich kamieni.
- Tak szczęśliwego człowieka jak ja - zawołał - nie ma chyba na całym świecie!
Z lekkim sercem pozbywszy się wszystkich kłopotów, pobiegł do swojej matki, do której miał już niedaleko.
Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.