Baśnie braci Grimm
Baśnie braci Grimm, pierwotnie skompilowane przez Jakoba i Wilhelma Grimmów, to zbiór ponadczasowych opowieści ludowych, które od wieków zachwycają czytelników. Te opowieści są skarbnicą folkloru, zawierającą historie o odwadze, magii i moralności, które przemawiają przez pokolenia. Od klasyków takich jak „Kopciuszek”, „Śnieżka” i „Jaś i Małgosia”, po mniej znane perełki, takie jak „Rybak i jego żona” oraz „Rumpelstiltskin”, każda opowieść oferuje wgląd w bogaty haft europejskiej tradycji ustnej. Baśnie Grimmów charakteryzują się żywymi postaciami, moralnymi lekcjami i często mrocznymi tonami, odzwierciedlając surowe realia i fantastyczne elementy ich historycznych kontekstów. Ich trwała atrakcyjność tkwi w zdolności do zabawiania, nauczania i inspirowania zdumienia, co czyni je kamieniem węgielnym literatury dziecięcej i źródłem fascynacji dla badaczy folkloru i opowiadaczy historii.
Episodes
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Był sobie raz rybak i jego żona. Mieszkali razem w starej budzie blisko morza, a rybak chodził codziennie nad morze i łowił i łowił i łowił. Tak sobie raz siedział ze swoją wędką i patrzył na czystą wodę, siedział, siedział i siedział.
Wtem wędka opadła na dno, głęboko, głęboko w dół, a gdy zaczął ciągnąć ją do góry, wyciągnął wielką rybę. A wtedy ryba rzekła do niego: "Wysłuchaj mnie rybaku i pozwól mi żyć. Nie jestem prawdziwą rybą, lecz zaklętym księciem. Co ci to da, jeśli mnie zabijesz. Nie będę ci smakował. Wypuść mnie do wody i pozwól mi odpłynąć!"
"No," powiedział rybak, "Nie musisz tyle gadać. Nie zabiję przecież ryby, co umie mówić. Wypuszczę cię i płyń sobie, gdzie chcesz." Wpuścił ją więc do jasnej wody, a ryba popłynęła na samo dno zostawiając za sobą długą smugę krwi. Rybak zaś wstał i poszedł do swojej baby, która czekała w ich starej budzie.
"Mężu," powiedziała żona, "Złapałeś coś dzisiaj?"
"Nie," odrzekł mąż, "złapałem tylko rybę, co gadała, że jest zaklętym księciem. No to ją wypuściłem do wody"
"I nic sobie nie życzyłeś?," zapytała żona.
"Nie," odpowiedział mąż, "Niby co miałem sobie życzyć?"
"Ach," rzekła kobieta, "Podoba ci się mieszkanie w tej śmierdzącej budzie. Przecie to ohyda! Trza było se chałupinki zażyczyć Idź no i zawołaj rybę. A powiedz jej, że chcemy chałupę. Na pewno to zrobi."
"Ach," powiedział mąż, "Jeszcze raz mam tam iść?"
"Nuże," powiedziała żona, "złapałeś ją i pozwoliłeś odpłynąć. Na pewno to dla ciebie zrobi. Idźże w te pędy!" Mąż wcale nie miał ochoty iść, ale nie chciał spierać się z żoną, więc poszedł nad morze. Kiedy był już na miejscu, morze zrobiło się całkiem zielono żółte i nie było już tak czyste. Stanął więc i zawołał:
Rybo, rybo z morskiej toniNiech me słowo cię dogoniMoja żona nie chce, nieZ moją wolą zgodzić sięMoja żona, IzabelaZachciankami mi doskwiera
Wtedy ryba przypłynęła i zapytała: "No a czegóż ona chce?"
"Ach," powiedział rybak, "Załapałem cię, a moja żona teraz mówi, że powinienem sobie coś za to życzyć. Nie chce już mieszkać w tej starej budzie. Chciałaby chałupę!"
"No to wracaj," powiedziała ryba, "Już ją ma."
Więc rybak wrócił, a jego żona nie siedziała już w starej budzie, lecz stała tam małą chatka, a przed nią siedziała żona na ławce, wzięła męża za rękę i powiedziała do niego: "Wejdź i zobacz, że tak jest o wiele lepiej."
Weszli więc. W chatce była mała sień i malutka śliczna izdebka i komora, gdzie każde miało swoje łóżko, kuchnia i jadalnia, była też komóreczka na przybory, a wszystko pięknie i dobrze urządzone z drobiazgami z cyny i mosiądz, jak się należy. Za chatką było małe podwórko z kurami i kaczkami i mały ogród z owocami i warzywami.
"Widzisz," powiedziała żona, "Czy to nie miłe?"
"Tak," odpowiedział mąż, "Niech tak zostanie. Będzie nam się dobrze żyło."
"Zobaczymy," powiedziała żona. Potem coś zjedli i poszli do łóżka.
I tak działo się przez czternaście dni. Potem żona powiedziała do męża: "Słuchaj, mężu, ta chata jest strasznie ciasna, a i podwórko z ogródkiem są małe. Ta ryba mogła dam dać większy dom. Chciałabym mieszkać w wielkim zamku z kamienia. Idź do ryby i powiedz jej, że ma nam dać zamek!"
"Ach, żono," powiedział mąż, "Ta chata nam wystarczy, po co nam w zamku?"
"Nuże!," powiedziała żona, idź do niej. Ryba na pewno może to zrobić."
"Nie, żono," powiedział mąż, "Ryba dała nam chatkę. Nie mogę do niej iść, bo to by ją rozgniewało."
"Idźże," powiedziała żona, "Może to zrobić i zrobi to chętnie. Idź do niej!" Rybakowi ciężko zrobiło się na sercu i nie chciał iść. Powiedział do siebie: Źle się dzieje, lecz mimo to poszedł.
Gdy doszedł nad może, woda zrobiła się fioletowa, ciemnoniebieska, i szara i gęsta. Nie była już zielono żółta, lecz wciąż była spokojna. Stanął więc i zawołał:
Rybo, rybo z morskiej toniNiech me słowo cię dogoniMoja żona nie chce, nieZ moją wolą zgodzić sięMoja żona, IzabelaZachciankami mi doskwiera
"No a czegóż ona chce?" zapytała ryba.
"Ach," powiedział mąż cokolwiek strapiony, "chce mieszkać w wielkim zamku."
"Idźże do niej. Już stoi przed drzwiami, powiedziała ryba.
Poszedł więc mąż i myślał sobie, że fajnie by było w domu, lecz gdy doszedł, stał tam wielki pałac z kamienia, a jego żona stała właśnie na schodach i chciała wejść do środka. Wzięła go za rękę i powiedziała: "Wejdź no do środka!" Wszedł więc, a w zamku była podłoga pokryta marmurami i było nam mnóstwo służby, która otwierała wielkie drzwi, a na ścianach lśniło od pięknych tapet. W pokojach stały złote krzesła i stoły, na sufitach kryształowe świeczniki, a we wszystkich izbach i komorach leżały dywany. A jedzenia, najlepszych trunków na stołach! Aż się uginały od ciężaru. Za domem było wielkie podwórze ze stajnią i oborą. Stały tam karoce , był też ogromny, wspaniały ogród z najpiękniejszymi kwiatami i drzewkami owocowymi, nawet lasek, długi na jakieś pół mili, a w nim jelenie, sarenki, zające i wszystko czego można sobie tylko zażyczyć.
"No," powiedziała żona, "Czy nie jest pięknie?"
"Ach tak," powiedział mąż, "Niech już tak będzie. Będziemy mieszkać zadowoleni w tym pięknym zamku."
"Zobaczymy," powiedziała żona, "musimy się z tym przespać." I poszli tak do łóżka.
Następnego ranka żona wstała pierwsza. Właśnie wstawał dzień, a ze swojego łóżka widziała piękną krainę przed sobą. Mąż przeciągał się jeszcze, gdy trzepnęła go łokciem w bok i rzekła: "Mężu, popatrz przez okno! Widzisz? Czy nie mogłabym być królem w tym kraju? Idź do ryby i powiedz, że jaśnie pani chce być królem!"
"Ach, żono," powiedział mąż, "po co nam królowanie! Nie chcę być królem!"
"No," powiedziała żona, "Może ty nie chcesz być królem, ale ja tego chcę! Idź do ryby i powiedz, że chcę być królem!"
"Ach, żono," powiedział mąż, "Na co tobie być królem? Nie mogę rybie tego powiedzieć"
"A czemuż to nie możesz?," powiedziała żona, "Idź prościutko do niej. Ja muszę być królem!"
Poszedł więc mąż całkiem strapiony, że żona królem chce zostać. Nic dobrego z tego nie będzie, nic dobrego, nic dobrego, myślał mąż. Nie chciał iść, lecz mimo to poszedł.
Kiedy doszedł nad morze, woda zrobiła się całkiem szaro czarna i gotowała się od dołu do góry i bardzo źle pachniała. Stanął więc rybak i zawołał:
Rybo, rybo z morskiej toniNiech me słowo cię dogoniMoja żona nie chce, nieZ moją wolą zgodzić sięMoja żona, IzabelaZachciankami mi doskwiera
"A czegóż ona chce?," powiedziała ryba.
"Ach," odpowiedział mąż, "Chce być królem."
"Idźże, już nim jest," powiedziała ryba.
Poszedł więc mąż, a gdy już doszedł do pałacu, zamek był o wiele większy i miał wielką wieżę wspaniale zdobną, a przed wieżą stały straże z tarczami, i wszędzie było mnóstwo żołnierzy i gwaru.
Gdy wszedł już do domu, wszystko było tam z czystego marmuru i złota, pokryte aksamitem ze złotymi frędzlami. Drzwi do sali otworzyły się, a był tam cały dwór, a żona siedziała na wysokim tronie ze złota i diamentów. Na głowie miała złotą koronę a w ręku berło z czystego złota i szlachetnych kamieni, a po każdej stronie stało sześć dziewic w rzędzie, każda mniejsza o głowę od sąsiadki stojącej bliżej tronu.
Stanął więc i rzekł: "Ach, żono, jesteś teraz królem?"
"Tak," rzekła żona, "Teraz jestem królem."
Stał tak i przyglądał się jej, a gdy już się chwilkę przypatrzył, powiedział: "Ach, żono, do twarzy ci z tym królowaniem! Nie potrzeba nam więcej żadnych życzeń."
"Nie, mężu," powiedziała żona i była całkiem niespokojna, "Już mi się nudzi i nie mogę tego dłużej wytrzymać. Idź do ryby. Jestem królem, lecz chcę być cesarzem!"
"Ach, żono," powiedział mąż, "chcesz być cesarzem!"
"Mężu," powiedziała, "idź do ryby. Chce być cesarzem."
"Ach, żono," powiedział mąż, "Nie może uczynić cię cesarzem. Nie powiem mu tego, bo cesarz może być tylko jeden w królestwie. Ryba nie może uczynić cię cesarzem, nie może.."
"Co," powiedziała żona, "ja jestem królem, a ty jesteś tylko moim mężem. Nie chcesz iść? Pójdziesz natychmiast! Mogła zrobić króla, może i cesarza. Chcę być cesarzem, więc idź i to zaraz!" Musiał więc iść.
Kiedy mąż szedł do ryby, było mu jakoś strasznie, a kiedy tak szedł myślał sobie: Nic dobrego z tego nie będzie. Cesarz to gruba przesada. Ryba wkońcu się tym zmęczy. Gdy już dotarł, morze było całkiem czarne i gęste i gotowało się od dna do góry, że aż robiły się bańki, a wiatr smagał je bijąc zeń pianę. Mężowi strasznie się zrobił, ale stanął i zawołał:
Rybo, rybo z morskiej toniNiech me słowo cię dogoniMoja żona nie chce, nieZ moją wolą zgodzić sięMoja żona, IzabelaZachciankami mi doskwiera
"A czegóż ona chce?," zapytała ryba.
"Ach, rybo," powiedział, "moja żona chce być cesarzem."
"Idź więc," powiedziała ryba, "już nim jest."
Poszedł więc mąż, a gdy już doszedł, zobaczył zamek w polerowanym marmurze, figurami z alabastru i złotymi ozdobami. Przed bramą maszerowali żołnierze i dmuchali w trąby i byli w swe werble.
W domu zaś, baronowie, hrabstwo i książęta chodzili jako służba. Otworzyli mu drzwi ze szczerego złota. Gdy wszedł, zobaczył żonę na tronie odlanym z jednego kawałka złota, wysokim na jakieś dwie mile. Na głowie miała koronę, na trzy łokcie wysoką, wysadzaną brylantami i granatami. W ręku miała berło, a w drugim królewskie jabłko, a po obu stronach stali giermkowie w dwóch rzędach, każdy mniejszy od sąsiada, od olbrzyma na dwie mile do maleńkiego karła, co mały był jak mój palec. A przed nią stali książęta.
Stanął więc mąż między nimi i rzekł: "Jesteś teraz cesarzem, żono?"
"Tak," powiedziała, "jestem cesarzem."
Stanął wtedy i dobrze się jej przyglądał, a gdy już ładną chwilę się patrzył, rzekł: "Bardzo ładnie ci z tym, że jesteś cesarzem."
"Mężu," powiedziała, "co tak stoisz? Jestem cesarzem, ale chcę być papieżem. Idź do ryby!"
"Ach, żono, czego ci jeszcze brak? Nie możesz zostać papieżem Papież jest tylko jeden w całym chrześcijaństwie. Ryba nie może z ciebie zrobić papieża"
"Mężu," powiedziała, "chcę zostać papieżem, idź do w tej chwili. Muszę zostać papieżem."
"Nie, żono!," powiedział mąż, "Nie mogę jej tego powiedzieć! Nic z tego nie będzie! Tego już za dużo. Ryba nie może z ciebie zrobić papieża."
"Mężu, co za bzdury opowiadasz. Mogła ze mnie zrobić cesarza, może i papieża. Idź no do niej natychmiast! Jestem cesarzem, a ty jesteś tylko moim mężem. I co, nie pójdziesz?"
Przeląkł się mąż i poszedł, a było mu bardzo nieswojo, drżał, a kolana i łydki mu się trzęsły. Wiatr smagał kraj, niebo wypełniało się chmurami, że zrobiło się ciemno jak wieczorem, liście zdmuchiwało z drzew, a woda gotowała się, jakby stała na piecu i biła o brzeg, a daleko w morzu, statki wystrzeliwały race prosząc o pomoc, tańczyły i skakały na falach. Niebo było po środku troszeczkę niebieskie, ale po bokach nadciągała straszliwa burza. Stanął tak więc cały w strachu i zawołał:
Rybo, rybo z morskiej toniNiech me słowo cię dogoniMoja żona nie chce, nieZ moją wolą zgodzić sięMoja żona, IzabelaZachciankami mi doskwiera
"No, a czegóż ona chce?," zapytała ryba.
"Ach, odrzekł mąż, "chce zostać papieżem.
"Idź więc, już nim jest," rzekła ryba
Poszedł więc i zobaczył olbrzymi kościół otoczony samymi pałacami. Przepychał się przez tłumy ludu. W środku lśniło wszystko w tysiącach świateł, a jego żona ubrana w szczere złoto siedziała na jeszcze wyższym tronie, a na głowie miała trzy wielkie korony, a wokół niej stał tłum duchownego stanu, po bokach zaś dwa rzędy świeczników, największy tak gruby i wielki jak największa z wież, aż do najmniejszego kuchennego ogarka. Cesarze i Królowie padali przed nią na kolana i całowali po pantoflach.
"żono," rzekł mąż i dobrze się jej przyjrzał, "teraz jesteś papieżem?"
"Tak," rzekła, "jestem papieżem"
Stał tak i ciągle jej się przyglądał, a było tak, jakby patrzył na jasne słońce. Kiedy już tak chwilę patrzył, rzekł: "Ach, żono, ładnie ci z tym, że jesteś papieżem!" A ona siedziała tak sztywno jak drzewo i ani drgnęła, ani się ruszyła.
Rzekł wtedy: "Kiedy jesteś już papieżem, nie ma nic, czego mogłabyś sobie życzyć."
"Zobaczymy.," powiedziała żona. Tak poszli do łóżka, lecz nie była zadowolona, bo chciwość nie dawała jej spać. Wciąż myślała, kim jeszcze mogłaby zostać.
Mąż już dobrze zasnął. Cały dzień biegał w tam i z powrotem. Lecz żona nie mogła zasnąć i przewracała się z boku na bok. Całą noc myślała, kim jeszcze mogłaby zostać i niczego nie mogła wymyśleć. W końcu wstało słońce,, a gdy żona zobaczyła czerwieniejące niebo, wyprostowała się na łóżku i zaczęła przyglądać się, jak wstaje słońce i pomyślała: "Ha, czyż nie mogłabym rządzić słońcem i księżycem?"
"Mężu," powiedziała i strzeliła go łokciem w żebro. "Wstawaj i idź do ryby. Chcę być jak dobry Bóg" Mąż nie obudził się jeszcze dobrze, ale przeląkł się tak, że spadł z łóżka. Myślał, że się przesłyszał, przetarł oczy i zapytał: "Ach, żono, co powiedziałaś?"
"Mężu," powiedziała, "Jeśli nie wolno mi władać wschodem i zachodem księżyca, jeno patrzeć na to, nie mogę tego wytrzymać i nie ma dla mnie spokojnej godziny póki nie stanie się to moim udziałem." Spojrzał wtedy na nią aż mu dreszcze przeszły. "Natychmiast pójdziesz do ryby, bo chcę być jak dobry bóg."
"Ach, żono," powiedział mąż i padł na kolana. "Ryba tego nie może, choć potrafi z robić z ciebie cesarza i króla. Proszę cię, raduj się tym, co masz i pozostań papieżem!"
Wtedy ogarnęła ją wściekłość, że aż włosy jej się dziko wzburzyły, rozerwała swój kaftanik, kopała go nogami i krzyczała: "Nieeee wyyyytrzyyyymaaaam teeeeegooo" Mówię ci, że pójdziesz!" Zaciągnął tedy spodnie i wybiegł jak szalony.
Na zewnątrz szalała burza aż kipiało, że ledwo mógł ustać na nogach. Domy i drzewa przewracał wiatr, a góry drgały Skały zaś toczyły się do morza, niebo było czarne jak smoła, a i grzmiało i błyskało się. Może toczyło się wielkimi bałwanami, a wysokie były jak wieże kościelne i góry, a niosły na sobie białą koronę z piany. Krzyknął więc, choć nie usłyszał swych własnych słów.
Rybo, rybo z morskiej toniNiech me słowo cię dogoniMoja żona nie chce, nieZ moją wolą zgodzić sięMoja żona, IzabelaZachciankami mi doskwiera
"A czegóż ona chce?," zapytała ryba.
"Ach," powiedział, "chce być jak dobry bóg"
"Idźże, już siedzi w swej starej budzie."
I siedzą tak po dzisiejszy dzień.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Była sobie stara koza, która miała siedem koźlątek. Pewnego razu musiała się wybrać po trawę, więc przykazała swoim dzieciom strzec się wilka, którego można poznać po grubym głosie i czarnej łapie. Koźlątka obiecały nie wpuszczać nikogo.
Niedługo pojawił się wilk i starał się je oszukać, ale kózki poznały go po grubym głosie i czarnej łapie, więc nie wpuściły go do środka. Sprytny wilk zaradził tym niedoskonałościom swej natury. Zjadł kredę, aby uzyskać cienki głos i ubielił łapę mąką, by upodobnić się białej sierści kozy.
Gdy zastukał do drzwi domku, w którym mieszkały kózki, tym razem dały się podejść. Jakie było ich przerażenie, gdy zamiast mamy zobaczyły w drzwiach wilka. Natychmiast ukryły się, gdzie które mogło: pod stół, pod łóżko, do pieca, do kuchni, do szafy, pod umywalnię i do skrzynki zegara ściennego. Niestety, wilk wszystkie wytropił i połknął jedno za drugim. Tylko najmłodszego, które ukryło się w zegarze, nie mógł znaleźć.
Gdy zły wilk najadł się do syta, położył się na łące i zasnął. Tymczasem do domu wróciła mama-koza. Przerażona zobaczyła, co się stało. Zaczęła wołać koźlątka po imieniu, ale tylko najmłodsze odezwało się. Koza wydobyła koźlątko z ukrycia i dowiedziała się, że resztę dziatek pożarł wilk.
Zrozpaczona wyszła na łąkę. Wtedy zauważyła wilka śpiącego pod drzewem, a w jego brzuchu nagle coś poruszyło się. Pojawiła się iskierka nadziei, że koźlątka jeszcze żyją. Koza posłała swoje najmłodsze po nożyczki , igłę i nitkę. Rozcięła wilczysku brzuch, a z niego wyskoczyły koźlątka. Radości było co niemiara. Potem kózki na polecenie matki nazbierały mnóstwo kamieni, które koza zaszyła w jego brzuchu.
Kiedy wilk wyspał się porządnie, poczuł ogromne pragnienie, więc podszedł do studni, by je ugasić. Jednak gdy nachylił się nad taflą ciężkie kamienie pociągnęły go za sobą i zły wilk utonął w studni. Kózki ucieszyły się, że zginął ich prześladowca.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Dawno już temu żył pewien król, którego mądrość słynęła w całym kraju. Nic nie było dla niego tajemnicą i zdało się, jakoby o najtajniejszych rzeczach otrzymywał skądsiś wieści. Miał on jednak pewien dziwny zwyczaj. Co dzień po obiedzie, gdy uprzątnięto już wszystkie potrawy i w jadalni nie było nikogo, kazał król zaufanemu słudze wnosić jeszcze jedną misę. Misa ta była jednak zakryta i nawet sługa sam nie wiedział, co się w niej znajduje, i nikt na świecie nie wiedział tego, gdyż król jadł z niej wówczas dopiero, gdy był zupełnie sam.
Trwało to długi czas, aż razu pewnego, gdy sługa odnosił tajemniczą misę, opadła go ciekawość, której nie mógł się oprzeć, zaniósł więc misę do swej izdebki, zamknął starannie drzwi i podniósł pokrywę. W misie leżał biały wąż. Na widok tej potrawy sługa nie mógł się oprzeć pokusie skosztowania jej; odkroił kawałek i zjadł. Ale w tejże chwili usłyszał za oknem dziwny szept delikatnych głosików. Podszedł do okna i zrozumiał, że to wróble rozmawiają z sobą, opowiadając nowinki z pola i lasu. Skosztowanie białego węża wzbudziło w nim zdolność pojmowania mowy zwierząt.
Zdarzyło się, że tegoż dnia zginął królowej najpiękniejszy jej pierścień i podejrzenie padło na owego zaufanego sługę, który wszędzie miał dostęp. Król wezwał go przed siebie i groźnymi słowy zapowiedział mu, iż jeśli do jutra nie wskaże sprawcy, spotka go kara śmierci. Nic nie pomogły zapewnienia i przysięgi wiernego sługi, że jest niewinny.
W trwodze i smutku wyszedł sługa na dziedziniec, rozmyślając o ratunku. Nad strumykiem siedziały kaczki muskając sobie piórka dziobami i wiodąc poufną rozmowę. Począł się im przysłuchiwać. Opowiadały sobie wzajemnie, gdzie się dziś rano podziewały i co dobrego do jedzenia znalazły. Wtem rzekła jedna z przekąsem:
- Coś mi ciąży w żołądku, w pośpiechu połknęłam pierścień, który spadł do ogrodu z okna królowej.
Gdy to sługa usłyszał, chwycił kaczkę za gardło, zaniósł do kucharza i rzekł:
- Czas by już tę kaczkę zarżnąć, dość jest tłusta.
Kucharz zważył ją w ręku i odparł:
- Rację masz, dawno trzeba już było to zrobić.
I zarżnął kaczkę, a gdy wyjęto z niej wnętrzności, znaleziono w żołądku pierścień królowej.
Sługa mógł teraz z łatwością udowodnić swą niewinność, król zaś chcąc mu wynagrodzić krzywdę, uczynioną niesłusznym posądzeniem, pozwolił mu prosić o wszelką łaskę i obiecał najzaszczytniejsze stanowisko na dworze, jakiego tylko zapragnie. Ale sługa nie żądał niczego. Poprosił tylko o konia i trochę pieniędzy, gdyż postanowił ruszyć w świat. Oczywiście prośbę jego spełniono natychmiast.
Wkrótce po wyjeździe z zamku królewskiego przejeżdżał wierny sługa nad jeziorem i spostrzegł trzy rybki, które zaplątały się w wiklinę i nie mogły się dostać do wody. Choć powiadają, że ryby nie mają mowy, młodzieniec dosłyszał jednak ich żałosną skargę, a że miał serce litościwe, zsiadł z konia i wsadził trzech więźniów na powrót do wody. Ryby zapluskały radośnie, wytknęły głowy i zawołały:
- Zapamiętamy to i wywdzięczymy ci się kiedyś, bo uratowałeś nam życie!
Młodzieniec ruszył dalej, a po pewnym czasie wydało mu się, że słyszy pod sobą delikatny głosik, a kiedy się lepiej przysłuchał, zrozumiał, że to król mrówek się skarży:
- Ach, gdybyśmy się wyzwoliły od ludzi i zwierząt! Ten głupi koń depcze ciężkimi kopytami mój biedny lud bez litości!
Młodzieniec zjechał natychmiast na boczną ścieżkę, a król mrówek zawołał za nim:
- Zapamiętamy to i odwdzięczymy ci się!
Droga wiodła teraz przez gęsty las. Wtem usłyszał młodzieniec, jak para starych kruków wyrzuca z gniazda swoje młode, wołając:
- Precz stąd, darmozjady, nie będziemy was dłużej karmić. Czas już, abyście sobie same znajdowały pożywienie!
A biedne małe leżały na ścieżce i machając niedołężnymi skrzydełkami kwiliły:
- Jakże my, nieszczęsne dzieci, mamy znaleźć sobie pożywienie, gdy nie umiemy jeszcze fruwać! Nie pozostaje nam nic innego, jak umrzeć z głodu.
Wówczas dobry młodzieniec zsiadł z konia, zabił go i pozostawił młodym krukom do zjedzenia. A młode zawołały za nim uradowane:
- Zapamiętamy ten twój czy i odwdzięczymy ci się za to!
Szedł więc teraz młodzieniec piechotą i po długim czasie przyszedł do pewnego wielkiego miasta. Na ulicach był ruch i zamieszanie, a herold na koniu stanął na rynku i obwieścił, że królewna szuka sobie męża, ten jednak, kto chce ją posiąść, spełnić musi ciężkie zadanie, a jeśli tego nie potrafi, będzie skazany na śmierć. Wielu próbowało już zdobyć królewnę, ale daremnie poświęcili swe życie. Gdy młodzieniec ujrzał królewnę, piękność jej tak go olśniła, że zapominając o niebezpieczeństwie zgłosił się przed oblicze króla jako konkurent.
Zaprowadzono go nad morze i w jego obecności rzucono do wody złoty pierścień. Potem król kazał mu pierścień ten wydobyć i dodał:
- Pamiętaj, że jeśli wypłyniesz na brzeg bez pierścienia, zostaniesz tylekroć strącony w morze, aż zginiesz w falach!
Wszyscy żałowali pięknego młodzieńca i pozostawili go wreszcie samego na brzegu. Gdy tak stał nieszczęsny, dumając nad swoim położeniem, spostrzegł nagle trzy rybki, a były to te same rybki, którym niegdyś uratował życie. Środkowa niosła w paszczy muszlę, którą złożyła na brzegu u stóp młodzieńca, a gdy ten podniósł ją i otworzył, znalazł wewnątrz złoty pierścień. Pełen radości zaniósł go królowi, oczekując na obiecaną nagrodę.
Lecz dumna królewna ani słyszeć nie chciała, by mężem jej miał być młodzieniec niższy od niej urodzeniem, i zażądała, by spełnił on jeszcze jedno zadanie. Zeszła do ogrodu i rozsiała w trawie dziesięć worków prosa.
- Jutro, gdy słońce wzejdzie - rzekła - proso ma być z powrotem zebrane do worków i ani ziarnka nie może brakować.
Siadł młodzieniec w ogrodzie i zamyślił się, jakby to zadanie spełnić, ale nic nie przychodziło mu na myśl, czekał więc smutny, aż nadejdzie świt, spodziewając się śmierci. Gdy pierwsze promienie słońca padły na ogród, młodzieniec ujrzał przed sobą dziesięć worków prosa, a ani ziarnka nie brakowało. To wdzięczny król mrówek sprowadził tysiące tysięcy swych poddanych, którzy skrzętnie pozbierali proso i ułożyli je w worki. Gdy królewna zeszła po chwili do ogrodu, spostrzegła, że zadanie zostało spełnione.
Ale nie mogła opanować swej pychy i rzekła:
- Chociaż spełniłeś obydwa zadania, nie zostaniesz moim mężem wcześniej, aż przyniesiesz mi jabłko z drzewa życia!
Młodzieniec nie wiedział, gdzie rośnie drzewo życia, ruszył jednak przed siebie i postanowił iść, póki mu sił starczy, choć nie miał nadziei, że je znajdzie. Gdy już przebył trzy królestwa i wszedł pod wieczór do ciemnego lasu, usiadł zmęczony pod drzewem, aby się przespać; wtem usłyszał nad głową szum gałęzi i złote jabłko spadło mu w dłonie. Jednocześnie nadleciały trzy kruki, które siadły na jego kolanach i rzekły:
- Uratowałeś nas niegdyś od śmierci głodowej; gdyśmy podrosły i dowiedziałyśmy się, że szukasz złotego jabłka z drzewa życia, pofrunęłyśmy za może na kraj świata, gdzie rośnie drzewo życia, i przyniosłyśmy ci jabłko!
Z radością wrócił młodzieniec do królewny, która już teraz nie miała wymówki. Podzielili jabłko życia na połowy i zjedli je razem: wówczas w sercu królewny powstała wielka miłość dla młodzieńca i oboje w niezmąconym szczęściu dożyli późnej starości.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Był sobie kiedyś ubogi człek, który nie mógł nawet wyżywić jednego syna. Syn rzekł więc do niego:
- Drogi ojcze, źle ci się wiedzie, a ja jestem ci tylko ciężarem. Najlepiej zrobię, jeśli cię opuszczę i postaram się sam na swój chleb zarobić.
Ojciec dał mu swe błogosławieństwo i z wielkim smutkiem go pożegnał. W tym właśnie czasie król pewnego potężnego państwa prowadził wojnę; chłopiec zaciągnął się do jego armii i wraz z nią wyruszył w pole. Kiedy zbliżył się nieprzyjaciel, wybuchła bitwa i chłopiec znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie, koledzy wokół niego padali pod gradem kul. Zginął dowódca i żołnierze rzucali się już do ucieczki; wtedy wystąpił nasz chłopiec i dodał im odwagi, wołając:
- Nie damy zginąć naszej ojczyźnie!
Porwał wszystkich ze sobą, uderzył na wroga i pokonał go. Król słysząc, że jemu jednemu zawdzięcza zwycięstwo, wyniósł go ponad wszystkich innych, obdarzył wielkimi skarbami i uczynił zeń pierwszego dostojnika w swoim państwie.
Król miał córkę, była ona bardzo piękna, ale też straszna dziwaczka. Ślubowała tylko tego wziąć sobie za pana i małżonka, który jej przyrzeknie, że jeśli ona pierwsza umrze, on każe się żywcem wraz z nią pogrzebać.
- Jeśli będzie mnie całym sercem kochał - mówiła - to cóż mu przyjdzie z życia beze mnie?
Ona gotowa była uczynić to samo i pójść wraz ze swym małżonkiem do grobu, gdyby on umarł pierwszy. Dziwaczny ten ślub odstraszał dotychczas wszystkich zalotników, chłopca wszelako tak oczarowała uroda królewny, że poprosił ojca o jej rękę.
- Czy wiesz - zapytał król - co musisz przyrzec?
- Że pójdę z nią do grobu, jeśli ją przeżyję - odpowiedział - ale moja miłość jest tak wielka, że mnie los taki nie przeraża.
Król wyraził więc swoją zgodę i wyprawił córce huczne wesele.
Przez czas pewien małżonkowie żyli w szczęściu i radości. Zdarzyło się jednak, że młoda królowa ciężko zaniemogła i żaden lekarz nie potrafił jej pomóc. Kiedy umarła, młody król przypomniał sobie dane przyrzeczenie i strach go obleciał na myśl o pogrzebaniu się żywcem. Nie było jednak innego wyjścia; stary król kazał obstawić strażą wszystkie bramy i nie sposób było ujść okrutnemu losowi. W dniu złożenia zwłok do królewskiego grobowca sprowadzono tam również młodego króla, po czym zaryglowano drzwi i zamknięto je na wszystkie spusty.
Obok trumny stał stół, a na nim znajdowały się cztery świece, cztery kromki chleba i cztery butelki wina. Po wyczerpaniu się tych zapasów nieszczęśnik musiał umrzeć. Pełen smutku i bólu spożywał co dzień po kawałku chleba i wypijał po łyku wina, czekając na zbliżającą się śmierć. Kiedy tak siedział zapatrzony nieruchomo przed siebie, ujrzał węża pełznącego z kąta krypty w kierunku zwłok. Pewien, że gad zamierza je pożreć, wyciągnął miecz z pochwy i ze słowami:
- Póki ja żyję, ty jej nie tkniesz! - porąbał węża na trzy kawałki.
Po chwili z kąta wylazł drugi wąż, ale gdy ujrzał swego towarzysza martwego i porąbanego, cofnął się i zawrócił, trzymając w pyszczku trzy zielone listki. Potem pozbierał wszystkie trzy części posiekanego węża, złożył je według należytej kolejności i każdą ranę przykrył jednym listkiem. Pocięte kawałki zrosły się natychmiast, wąż poruszył się i ożył, po czym oba razem znikły w swoim kącie. Listki pozostały na ziemi i nieszczęśnikowi, który wszystko widział, zaświtała nagle w głowie myśl, czy aby ukryta w listkach cudowna moc, która przywróciła życie wężowi, nie podziała także na człowieka. Podniósł więc listki z ziemi i położył jeden na ustach zmarłej, zaś dwa pozostałe na jej oczach. Ledwie to uczynił, a już krew zaczęła krążyć w jej żyłach, napłynęła do bladej twarzy i zaróżowiła ją. Królowa odetchnęła, otworzyła oczy i przemówiła:
- Mój Boże, gdzie ja jestem?
- Jesteś przy mnie, kochana żono - odparł mąż i opowiedział jej, co się wydarzyło i jakim sposobem zdołał obudzić ją do życia. Podał jej potem nieco chleba i wina, a gdy jako tako do sił wróciła, wstała i oboje podeszli do drzwi, zaczęli w nie walić i krzyczeć tak głośno, że usłyszały wnet straże i zameldowały o tym królowi. Zszedł on sam do krypty i otworzył drzwi. Skoro ujrzał ich oboje żywych i zdrowych, cieszył się wraz z nimi, że wszystkie cierpienia minęły. Młody król zaś wziął ze sobą trzy wężowe listki i powierzył je swemu słudze, mówiąc:
- Przechowuj je pilnie i miej zawsze przy sobie. Kto wie, w jakiej potrzebie będą nam jeszcze mogły służyć!
W młodej królowej po obudzeniu z martwych zaszła jednak jakaś zmiana: zdawało się, że w jej sercu zgasła wszelka miłość, jaką żywiła dla swego małżonka. Kiedy po pewnym czasie zapragnął on wyruszyć w podróż morzem, by odwiedzić starego ojca, i oboje wsiedli na statek, młoda królowa, zapominając o wielkiej miłości i wierności, jakiej dowiódł jej małżonek, wybawiając ją od śmierci, poczuła grzeszną skłonność ku kapitanowi statku. Pewnego razu młody król położył się i zasnął, królowa zaś przywołała kapitana, sama chwyciła śpiącego za głowę, kapitanowi każąc chwycić za nogi, i wspólnymi siłami wrzucili go do morza. Po dokonaniu haniebnego czynu królowa rzekła do kapitana:
- Zawracamy teraz, a gdy przybijemy na miejsce, ogłosimy, że mój małżonek w drodze zmarł. Przed ojcem tak cię pięknie ukażę, pochwalę, że zezwoli mi wyjść za ciebie za mąż i uczyni cię dziedzicem swej korony.
Tymczasem wierny sługa, który był świadkiem tych wydarzeń, po kryjomu spuścił ze statku na morze małą łódkę, sam do niej wsiadł i popłynął za swym panem, opuszczając zdrajców. Wyłowił topielca z wody i z pomocą trzech wężowych listków, które mając przy sobie mógł położyć umarłemu na ustach i oczach, przywrócił mu życie.
Wiosłowali z całych sił dniem i nocą, a ich mała łódka posuwała się tak szybko, że wcześniej niż tamci dotarli przed oblicze starego króla. Zdumiał się widząc ich samych i zapytał, co im się przydarzyło. Dowiedziawszy się o niegodziwości swej córki, rzekł:
- Nie mogę uwierzyć, że postąpiła tak nikczemnie, ale prawda wkrótce wyjdzie na jaw.
Po czym kazał im obu skryć się w ustronnej komnacie i nie pokazywać się nikomu. Wkrótce nadpłynął wielki statek i bezbożna niewiasta stanęła przed ojcem z zasmuconą miną. Król spytał:
- Czemu to sama wracasz? A gdzie twój małżonek?
- Ach, drogi ojcze - odparła - przybywam w wielkiej żałobie, małżonek mój podczas podróży zapadł nagle na zdrowiu i umarł. Gdyby nie pomoc poczciwego kapitana, nie wiem, co by się ze mną stało. Był on obecny przy śmierci mego małżonka i może wam wszystko opowiedzieć.
Król rzekł jej na to:
- Zmarły zaraz ożyje.
Otworzył drzwi komnaty i wpuścił zięcia wraz ze sługą. Niewiasta na widok swego małżonka stanęła jak gromem rażona, po czym padła na kolana, błagając o łaskę. Król zaś rzekł:
- Nie ma dla ciebie łaski, on był gotów umrzeć wraz z tobą i życie ci przywrócił, ty zaś śpiącego zabiłaś, otrzymasz więc zasłużoną zapłatę.
Wraz z jej niecnym pomocnikiem umieszczono ją w dziurawej łodzi i wypuszczono na morze, gdzie ich wkrótce fale pochłonęły.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Przed wielkim lasem mieszkał pewien biedny drwal ze swoją żoną i dwojgiem dzieci; chłopczyk nazywał się Jaś, a dziewczynka Małgosia. Nie miał co na ząb położyć ani bochenka by się nim przełamać, a pewnego dnia, gdy kraj nawiedziła drożyzna, nie mógł zarobić na chleb powszedni. Kiedy tak leżał wieczorem w łóżku zastanawiał się nad losem, a z trosk przewracał się z boku na bok, westchnął i powiedział do swojej żony: "Co z nami będzie? Jak wykarmimy nasze biedne dzieci, kiedy sami nic nie mamy?" – "Wiesz co, mężu," odparła żona, "Jutro wczesnym rankiem wyprowadzimy dzieci do lasu, gdzie jest najgęstszy, rozpalimy im ogień i damy każdemu po kawałku chleba. Potem zabierzemy się do roboty, a dzieci zostawimy same. Nie znajdą drogi do domu, a my będziemy od nich wolni." – "Nie żono," powiedział mąż, "nie zrobię tego, bo serce mi pęknie z żalu, że dzieci w lesie zostawiłem, aby wnet rozszarpały je dzikie zwierzęta." – "Ty głupcze," powiedziała, - "W takim razie we czworo zdechniemy z głodu. Możesz zacząć heblować dechy na trumny.," i nie dawała mu spokoju aż się zgodził. "Ciągle żal mi biednych dziatek," rzekł mąż.
Dzieci z głodu nie mogły zasnąć i słyszały, co macocha powiedziała do ojca. Małgosia wylewała gorzkie łzy i rzekła do Jasia: "Już po nas." – "Cicho, Małgosiu!," powiedział Jaś, "Coś na to poradzę." A kiedy starzy zasnęli, wstał, założył swój surdut, otworzył dolne drzwi i cichaczem wykradł się z domu. Księżyc świecił jasno, a białe krzemowe kamyczki , które leżały przed domem, świeciły, jak pieniążki. Jaś schylił się i napchał ich tyle do kieszeni surduta, ile wlazło, potem wrócił i powiedział do Małgosi "Nie martw się droga siostrzyczko i spokojnie śpij. Dobry Bóg nas nie opuści." I położył się z powrotem do swojego łóżka.
Gdy dzień przemógł noc, a słońce jeszcze nie wstało, przyszła żona i zbudziła oboje: "Wstawajcie lenie! Idziemy do lasu drwa rąbać" Potem dała każdemu po kawałku chleba i rzekła: "Macie tu coś na obiad, ale nie jedzcie zbyt szybko, bo potem nic nie dostaniecie." Małgosia schowała chleb pod swój fartuch, bo Jaś w kieszeniach miał kamienie. A potem wszyscy razem wyruszyli do lasu. Kiedy chwilę już szli, Jaś stanął cicho i obejrzał się za siebie na domek, a robił tak co chwila. Ojciec powiedział: "Jasiu, co tak patrzysz za siebie, uważaj żebyś nóg nie zgubił." – "Ach, ojcze," powiedział Jaś, " Patrzę za moim białym kotkiem, co siedzi na górze, na dachu i chce mi powiedzieć papa.." A żona rzekła: "Głupcze, to nie kotek, tylko poranne słońce, co na komin świeci." Ale Jaś nie rozglądał się za kotkiem, lecz rzucał na drogę błyszczące krzemienie z kieszeni.
Kiedy byli w środku lasu, rzekł ojciec: "Nazbierajcie, dzieci, drewna! Rozpalimy ogień, żebyście nie marzły." Jaś i Małgosia razem naznosili chrustu, wysoko, że wyglądał jak mała góra. Rozpalono ogień, a gdy płomienie wystrzeliły naprawdę wysoko, powiedziała żona "Połóżcie się przy ogniu, dziateczki, i odpocznijcie sobie, a my pójdziemy w las rąbać drwa. A kiedy skończymy, przyjdziemy po was."
Jaś i Małgosia siedzieli przy ogniu, a gdy nastało południe zjadło każde swój kawałeczek chleba. A ponieważ słyszeli uderzenia siekiery, myśleli, że ojciec jest blisko. Ale to nie była siekiera, lecz gałąź przywiązana do suchego drzewa, którą wiatr tłukł bez ustanku tam i z powrotem. A siedzieli tak długo, aż oczy same zamknęły się ze zmęczenia i zasnęli twardym snem. Kiedy się obudzili, była ciemna noc. Małgosia zaczęła płakać i powiedziała: "I jak teraz wyjdziemy z tego lasu!," lecz Jaś pocieszył ją: "Poczekaj chwileczkę aż księżyc wzejdzie, a drogę jakoś znajdziemy." A gdy księżyc w pełni był już na niebie, wziął Jaś swą siostrzyczkę za rękę i szedł za krzemieniami, które jarzyły się w nocy jak nowo wybite monety i wskazywały im drogę. Szli tak przez całą noc, a gdy dzień już szarzał, znaleźli dom swego ojca. Zapukali do drzwi, a gdy je macocha otworzyła, rzekła: "wy niedobre dzieciaki! Co tak spałyście w tym lesie. Już myśleliśmy, że nigdy nie wrócicie do domu!" Lecz ojciec ucieszył się, bo serce zaczęło mu pękać, gdy dziatki swe same zostawił w lesie.
Niedługo potem bieda znów zawitała w ich progi, a dzieci słyszały, jak matka nocą w łóżku mówiła do ojca: "Znowu wszystko zjedzone. Mamy tylko pół bochenka chleba, a potem to już koniec przedstawienia. Musimy pozbyć się dzieci. Zaprowadzimy je jeszcze głębiej w las, żeby nie mogły znaleźć drogi z powrotem. Nie ma dla nas innego ratunku. "Mężowi ciężko zrobiło się na sercu i pomyślał: "Byłoby lepiej, gdybyś się podzielił ostatnim kęsem z dziećmi." Ale żona nie chciała niczego słyszeć, łajała go i robiła mu wyrzuty. Kto mówi A, musi powiedzieć B, a ponieważ ustąpił pierwszym razem, musiał ustąpić i za drugim.
Dzieci jeszcze nie spały i słyszały całą rozmowę. Kiedy starzy spali, wstał Jaś i chciał wyjść, by pozbierać krzemyki jak poprzednim razem, lecz macocha zamknęła drzwi i nie mógł. Pocieszał jednak siostrzyczkę i mówił: "Nie płacz, Małgosiu, i śpij spokojnie. Dobry Bóg nam pomoże."
Wczesnym rankiem macocha przyszła po dzieci do łóżka. Dostały po kawałeczku chleba, jeszcze mniejszym niż poprzednim razem. W drodze do lasu Jaś go pokruszył w kieszeni, często cichutko przystawał i rzucał kawałeczek na ziemię. "Jasiu, co tak stajesz i się rozglądasz," powiedział ojciec, "idź no przed siebie." – "Patrzę za gołąbkiem, co na dachu siedzi i chce mi powiedzieć papa," odpowiedział Jaś. "Głupcze," rzekła macocha, "To nie gołąb tylko poranne słońce, co na komin świeci." A Jaś rzucał i rzucał wciąż swe kawałki na drogę.
Kobieta prowadziła dzieci jeszcze głębiej w las, gdzie jeszcze nigdy w życiu nie były. Potem znowu zrobili wielkie ognisko, a matka rzekła: "Siedźcie tutaj, dziateczki, a kiedy będziecie zmęczone, możecie sobie troszkę pospać. My idziemy do lasu drwa rąbać, a wieczorem, gdy już skończymy, przyjdziemy po was." Gdy nastało południe, Małgosia podzieliła się z Jasiem kawałkiem chleba, bo Jaś swój kawałek rozrzucił po drodze. Potem zasnęli, a gdy minął wieczór, lecz nikt nie przyszedł do biednych dzieci. Obudziły się dopiero późną nocą, a Jaś pocieszał swą siostrzyczkę mówiąc: "Poczekaj tylko, Małgosiu, aż księżyc wzejdzie, a zobaczymy okruszki, które rozsypałem. One pokażą nam drogą do domu." Kiedy księżyc rozjaśniał, wyruszyli w drogę, lecz nie znaleźli żadnego okruszka, bo wydziobyły je ptaki, których mrowie w lesie i na polu mieszka. Jaś powiedział do Małgosi: "Jakoś znajdziemy drogę.," lecz jej nie znaleźli. Szli całą noc i dzień od rana do wieczora, lecz nie wyszli z lasu. Byli strasznie głodni, bo nie mieli nic, prócz paru jagód. A ponieważ byli tak głodni, nogi nie chciały ich nosić. Położyli się więc pod drzewem i zasnęli.
Nastał trzeci ranek po tym, jak opuścili dom ojca. Znowu zaczęli iść, ale zabłąkali się jeszcze głębiej w las. Gdyby szybko nie znaleźli pomocy, musieliby umrzeć. Gdy przyszło południe, zobaczyli pięknego, śnieżnobiałego ptaszka, który siedział na gałęzi i tak pięknie śpiewał, że dzieci stanęły i zaczęły go słuchać. Kiedy zaś skończył, rozłożył skrzydła i odfrunął, a dzieci poszły za nim, aż trafili do domku, na którego dachu usiadł. Gdy dzieci podeszły bliżej, zobaczyły, że dom zbudowany był z chleba a przykryty był plackami, okna były zaś z jasnego cukru. "Możemy się za to zabrać," rzekł Jaś, "To będzie posiłek co się zowie. Ja zjem kawałek dachu, Małgosiu, a ty możesz zjeść kawałek okna, bo słodko smakuje." Jaś sięgnął do góry i ułamał sobie ociupinkę z dachu, żeby zobaczyć jak smakuje, a Małgosia stanęła przy szybie i sobie ją chrupała. Wtedy cienki głosik zawołał z chałupki:
"Chrup, chrup, kto chrupiePrzy mojej chałupie?"
A dzieci odpowiedziały:
"To wiatr, to wiatr,Niebiański dzieciak hula tak"
I jadły dalej nie dając się zbałamucić. Jaś, któremu dach bardzo smakował, urwał sobie spory kawałek, a Małgosia wybiła sobie całą okrągłą szybkę, usiadła sobie i było jej bardzo miło. Nagle otworzyły się drzwi i ukazała się w nich kobieta stara jak świat opierając się na lasce.
Jaś i Małgosia tak się przestraszyli, że upuścili wszystko, co mięli w rękach. Stara pokiwała głową i rzekła: "Ach, kochane dziateczki, kto was tu przyprowadził? Wejdźcie i zostańcie ze mną. Krzywda żadna wam się nie stanie." Złapała oboje za ręce i poprowadziła do domku. Tam dostały dobre jedzenie, mleko, naleśniki z cukrem, jabłka i orzechy. Potem zasłała im biało dwa cudne łóżeczka, a Jaś i Małgosia położyli się i myśleli, że są w niebie.
Starucha udawała tylko taką miłą, bo była to stara zła wiedźma, która na dziateczki tylko czyhała Domek z chleba zbudowała zaś tylko dlatego, aby je skusić. Kiedy jakieś dostało się w jej moc, zabijała je, gotowała i jadła, a było to dla niej święto. Wiedźmy mają czerwone oczy i nie widzą zbyt dobrze, ale mają świetny węch jak zwierzęta i potrafią wyczuć, kiedy idzie człowiek. Gdy Jaś i Małgosia przechodzili w pobliżu, zaśmiała się złośliwie i rzekła szyderczo: "Mam ich i już mi nie uciekną." Wstała wczesnym rankiem, zanim dzieci się obudziły i patrzyła na nie, jak sobie smacznie śpią i na ich pełne czerwone policzki, mrucząc pod nosem: "To dopiero będzie kąsek" Złapała Jasia swą suchą ręką i zaniosła do małej stajenki, gdzie go zamknęła za kratami. Mógł tam krzyczeć ile wlazło, lecz nic by mu to nie pomogło. Potem podeszła do Małgosi i zaczęła nią potrząsać aż ją zbudziła i rzekła: "Wstawaj, leniu i noś wodę. Ugotuj coś dobrego swojemu bratu, który siedzi w stajni, żeby się utuczył. A jak już będzie tłusty, to go zjem." Małgosia zaczęła gorzko płakać, ale wszystko na darmo, musiała robić, co zła wiedźma jej kazała.
Od tej chwili dla Jasia było najlepsze jedzenie, a dla Małgosi nic tylko skorupki po rakach. Starucha chodziła każdego ranka do stajenki i wołała: "Jasiu, wysuń paluszka, żebym wiedziała już robisz się tłusty." Lecz Jaś nie wystawiał jej palca, lecz kosteczkę, a starucha, która miała mętne oczy i nic nie widziała, myślała, że to palec Jasia, dziwiła się, że wcale nie robi się tłusty. Gdy minęły cztery tygodnie, a Jaś wciąż był chudy, straciła cierpliwość i nie chciała dłużej czekać. "Jazda, Małgosiu," zawołała do dziewczynki, "Uwiń się i nanoś wody: Czy Jaś jest tłusty czy nie, jutro go zarżnę i ugotuję." Ach, jak płakała biedna siostrzyczka, gdy nosiła wodę, a łzy ciekły jej po policzkach! "Drogi Boże, pomóż nam," wołała, "Gdyby nas dzikie zwierzęta pożarły, umarlibyśmy przynajmniej razem." – "Oszczędź sobie tej paplaniny," powiedziała starucha, "Nic ci nie pomoże."
Wczesnym rankiem Małgosia musiała wyjść, by powiesić kocioł z wodą i rozpalić ogień. "Najpierw będziemy piec," powiedziała starucha. "Rozpaliłam już w piecu i zagniotłam już ciasta." Pchnęła biedną Małgosią w kierunku pieca, z którego płomienie już buchały. "Właź," powiedziała wiedźma, "i zobacz, czy już dobrze nagrzany, żebym mogła wsunąć chleb." I chciała zamknąć piec, gdy Małgosia będzie już w środku. Małgosia miała się tam smażyć, bo wiedźma też chciała ją zjeść. Małgosia jednak połapała się, co starucha miała w planie i powiedziała: "Nie wiem, jak mam to zrobić; jak mam tam wejść? – "Głupia gęś," powiedziała starucha. "Przecież widzisz, że otwór jest wystarczająco duży. Sama bym wlazła." Potem ruszyła na czworaka pod piec i wsadziła w jego otwór głowę. Wtedy Małgosia ją pchnęła, że stara wjechała głęboko do środka. Zamknęła żelazne drzwi i zasunęła rygiel. Hu! Zaczęła ryczeć, całkiem potwornie, ale Małgosia uciekła, a bezbożna wiedźma spaliła się marnie.
Małgosia pobiegła prosto do Jasia, otworzyła stajenkę i zawołała: "Jasiu, jesteśmy zbawieni. Stara wiedźma nie żyje." Jaś wyskoczył jak ptak z klatki, gdy Małgosia otworzyła mu drzwi. Dzieci bardzo się cieszyły, objęły się za szyję i skakały w kółko całując się. A ponieważ niczego nie musiały już się obawiać, weszły z powrotem do domu wiedźmy. We wszystkich rogach stały tam skrzynie z perłami i drogimi kamieniami. "To jeszcze lepsze niż krzemyki.," powiedział Jaś, i napychał swoje kieszenie, ile wlazło. Małgosia zaś powiedziała: "Ja też chcę coś przynieść do domu." i napełniła do pełna swój fartuszek. –"Musimy już ruszać w drogę," powiedział Jaś, "żeby wyjść z lasu czarownic." Gdy już szli parę godzin, trafili nad wielką wodę. "Nie możemy przejść na drugą stronę," rzekł Jaś, "Nie ma tu kładki ni mostu"- "ani żaden statek nie płynie," dodała Małgosia, "ale tam płynie biała kaczuszka. Jeśli ją poproszę, to pomoże nam przejść."
I wtedy zawołała:
"Kaczuszko, kaczuszkoTo Jaś i Małgosia, maleńkie dziateczkiNie widzą mostu ani kładeczkiWeź nas na grzbiet biały. By dzieci tak nie stały"
Kaczuszka podpłynęła, a Jaś usiadł na nią i poprosił siostrzyczkę, by usiadła obok. "Nie," powiedziała Małgosia, kaczuszka miałaby za ciężko. Przewiezie nas jedno po drugim." I tak też zrobiło dobre zwierzątko. A gdy już szczęśliwie byli na drugiej stronie i chwileczkę już szli, las stawał się coraz bardziej znajomy i w końcu zobaczyli z daleka dom ojca. Wtedy zaczęli biec, rzucili się do izby i zawiśli ojcu na szyi. Ojciec nie zaznał ni jednej szczęśliwej godziny, od kiedy dzieci w lesie zostawił. Macocha zaś umarła. Małgosia opróżniła swój fartuch, tak że perły i drogie kamienie po izbie skakały, a Jaś dorzucał garść za garścią ze swoich kieszeni. Tak skończyły się wszelkie troski i odtąd żyli razem w radości. To już koniec mojego bajania, bierz się do łapania., bo tam leci mysz, a kysz, a kysz,. A kto ją złapie za ogon lub szyję, niech se z jej futra kapotę uszyje.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Była raz leniwa dziewczynka, która nie chciała prząść, a matka w żaden sposób nie mogła jej do tego zmusić. Wreszcie pewnego razu matka straciła cierpliwość i zbiła leniwą córkę, która poczęła głośno płakać.
Właśnie królowa przejeżdżała koło ich chatki, a usłyszawszy płacz zatrzymała powóz, weszła do izby i zapytała, za co matka tak bije dziewczynkę, że krzyki słychać aż na drodze. Kobieta wstydziła się przyznać, że ma tak leniwą córkę, rzekła więc:
- Nie mogę oderwać jej od kądzieli, ciągle chciałaby prząść, a ja jestem uboga i nie mogę jej lnu nastarczyć.
Królowa zaś odparła:
- Lubię bardzo warczenie kołowrotka, dajcie mi więc swoją córkę, a nigdy jej lnu nie zabraknie, będzie sobie przędła do woli.
Matka uradowała się bardzo, a królowa zabrała dziewczynkę. Kiedy przybyły do zamku, powiodła ją królowa na górę, gdzie w trzech pokojach pełno było najpiękniejszego lnu.
- Teraz możesz prząść ile dusza zapragnie - rzekła królowa - a kiedy wszystek ten len uprzędziesz, dostaniesz najstarszego królewicza za męża. Nie będę zważała na to, że jesteś uboga, twoja niestrudzona pilność wystarczy za posag.
Dziewczynka przeraziła się bardzo, gdyż nie umiała prząść, i choćby miała żyć trzysta lat i od rana do nocy siedzieć przy kądzieli, nie uprzędłaby ani nitki. Kiedy została sama, wybuchła rzewnym płaczem i siedziała tak trzy dni nie tknąwszy kądzieli.
Trzeciego dnia królowa weszła do niej i zdziwiła się widząc, że praca jeszcze nie rozpoczęta, ale dziewczynka tłumaczyła się, że nie mogła pracować z wielkiej tęsknoty za matką i domem. Królowa zadowoliła się tą wymówką, ale rzekła odchodząc:
- Od jutra musisz się już wziąć do pracy.
Kiedy dziewczynka została znowu sama, podeszła strapiona do okna. Wtem ujrzała trzy kobiety, z których jedna miała szprotawą stopę, druga wielką wargę dolna, zwisającą na podbródek, a trzecia ogromny palec. Przystanęły pod oknem i zapytały dziewczynkę o powód jej smutku. Dziewczynka opowiedziała im wszystko, one zaś zaofiarowały jej pomoc, mówiąc:
- Jeżeli zaprosisz nas na wesele i nie będziesz się nas wstydzić, lecz nazwiesz nas ciotkami, jeżeli posadzisz nas przy swoim stole, to w kilka dni uprzędziemy ci cały len.
- Bardzo chętnie - odparła dziewczynka - wejdźcie tylko i siadajcie do pracy.
Trzy prządki weszły do izby i zabrały się raźno do roboty. Jedna snuła nitkę i naciskała koło, druga śliniła nitkę, trzecia skręcała ją i uderzała palcem o stół, a ile razy uderzyła, spadała na podłogę spora garść pięknego przędziwa. Kiedy królowa przychodziła, dziewczynka chowała trzy prządki do ostatniej izdebki i pokazywała swe piękne przędziwo, a królowa nie mogła się jej dość nachwalić.
Gdy pierwsza izba była już pusta, prządki zabrały się do drugiej, potem do trzeciej, a wkrótce opróżniły i tę. Wówczas pożegnały się z dziewczynką i rzekły:
- Pamiętaj, coś nam obiecała, wyjdzie ci to na dobre.
Kiedy dziewczynka pokazała królowej puste izby i mnóstwo najpiękniejszego przędziwa, zaczęto natychmiast szykować wesele, a królewicz cieszył się bardzo, że dostanie tak pilną i zdolną żonę. Narzeczona zaś rzekła:
- Drogi królewiczu, mam trzy ciotki, które wyświadczyły mi wiele dobrego, nie chciałabym więc zapomnieć o nich w chwili szczęścia. Pozwól mi zaprosić je na wesele i posadzić przy stole.
Królowa i jej syn rzekli:
- Chętnie zgadzamy się na to.
Kiedy się uczta rozpoczęła, weszły do sali trzy prządki w przedziwnych szatach, a panna młoda rzekła:
- Witajcie, cioteczki.
I posadziła je obok siebie przy stole.
- Ach - rzekł królewicz - skąd masz takie potworne ciotki?
A zbliżając się do pierwszej zapytał:
- Od czego masz taką spłaszczoną nogę?
- Od naciskania koła - odparła - od naciskania koła.
- A ty - zapytał drugą - od czego masz taką obwisłą wargę?
- Od ślinienia nici - odparła - od ślinienia nici.
- A ty - zapytał trzecią - od czego masz taki wielki palec?
- Od kręcenia nici - odparła - od kręcenia nici.
Królewicz przeraził się bardzo i rzekł:
- Od dzisiejszego dnia narzeczonej mojej nie wolno tknąć kądzieli.
W ten sposób pozbyła się dziewczynka na zawsze nieszczęsnego przędzenia.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Żył sobie pewien człowiek, któremu umarła żona, i żyła też pewna kobieta, której umarł mąż; mieszkali w sąsiedztwie. Wdowiec miał córkę i wdowa także miała córkę. Dziewczynki znały się i bywały u siebie. Pewnego razu, kiedy córka wdowca przyszła do sąsiadki, ta rzekła do niej:
- Słuchaj, idź do ojca i powiedz mu, że chcę zostać jego żoną, będziesz się wtedy co dzień myć w mleku i pić wino, a moja córka będzie się myć w wodzie i pić wodę.
Dziewczynka poszła do domu i powiedziała ojcu, co jej sąsiadka mówiła. A ojciec rzekł:
- Nie wiem sam, co zrobić? Małżeństwo jest radością, ale jest też i udręką.
Wreszcie, ponieważ nie mógł się zdobyć na stanowczą odpowiedź, ściągnął but z nogi i rzekł do córki:
- Weź ten but, ma on w zelówce dziurę; idź z nim na górę, powieś go na dużym gwoździu i nalej doń wody. Jeżeli woda nie wycieknie, to się ożenię, a jeżeli wycieknie, to nie ożenię się.
Dziewczynka zrobiła, jak jej ojciec kazał; ale od wilgoci napuchła zelówka i put wisiał pełen wody. Dziewczynka zeszła do ojca i opowiedziała mu, jak się rzecz przedstawia. Ojciec wszedł sam na górę, żeby zobaczyć, a kiedy się przekonał, że córka mówi prawdę, poszedł do sąsiadki, oświadczył się i odbyło się wesele.
Następnego dnia, kiedyś się dziewczynki przebudziły, przed córką męża stało mleko do mycia i wino do picia, a przed córką żony stała woda do mycia i woda do picia. Następnego dnia stała woda do picia i woda do mycia tak przed córką męża, jak i przed córką żony. Ale trzeciego dnia woda do picia i woda do mycia stała tylko przed córką męża, a przed córką żony mleko do mycia i wino do picia i tak już pozostało. Kobieta nienawidziła swojej pasierbicy z całych sił i ciągle szukała okazji, żeby jej dokuczyć. Była przy tym bardzo zazdrosna, gdyż pasierbica była piękna i miła, a jej córka brzydka i odrażająca.
Pewnego razu, podczas srogiej zimy, kiedy rzeki były zamarznięte, a ziemia pokryta śniegiem, uszyła macocha suknię z papieru, a przywoławszy pasierbicę rzekła:
- Weź tę suknię, idź do lasu i przynieś mi koszyczek poziomek, strasznie mi się ich zachciało.
- Boże wszechmocny - jęknęła dziewczynka - przecież zimą nie rosną poziomki, ziemia jest zmarznięta, a śnieg przykrył wszystko! I dlaczego mam włożyć tę papierową sukienkę? Na dworze jest tak zimno, że oddech zamarza; wicher ją przewieje, a ciernie zedrą mi ją z ciała.
- Będziesz mi się tu jeszcze sprzeciwiać? - krzyknęła macocha - wynoś się w tej chwili i masz mi się na oczy nie pokazywać bez koszyczka poziomek.
Potem dała jej kawałek suchego chleba i rzekła:
- To ci starczy na cały dzień - a pomyślała sobie: ,,No, teraz to już na pewno zginie z zimna i głodu i nigdy tu nie wróci''.
Dziewczynka była posłuszna, włożyła papierową sukienkę, wzięła koszyczek i wyszła. Wokoło leżał gruby śnieg, który pokrywał wszystko i nie widać było ani ździebełka zieleni. Kiedy dziewczynka przyszła do lasu, ujrzała mały domek, a przez okienko wyglądały trzy krasnoludki. Kiwnęła im główką na przywitanie, podeszła do drzwi i grzecznie zapukała.
Krasnoludki wpuściły ją, a dziewczynka siadła przy kominku, żeby się rozgrzać, wyjęła swój suchy kawałek chleba i zaczęła jeść. Wtedy krasnoludki rzekły:
- Daj nam też kawałek.
- Bardzo chętnie - odparła, przełamała chleb i dała im połowę.
Krasnoludki zapytały:
- Co ty tu robisz podczas takiego mrozu w lesie, i to w papierowej sukience?
- Ach - odparło dziewczę - macocha kazała mi włożyć tę sukienkę i zabroniła wracać do domu, dopóki nie uzbieram pełnego koszyczka poziomek.
Kiedy zjadła swój chleb, dały jej krasnoludki miotłę i rzekły:
- Odmieć nam śnieg sprzed okien i drzwi.
A kiedy dziewczynka była na dworze, rzekły krasnoludki jeden do drugiego:
- Co mamy jej podarować za to, że jest taka grzeczna i dobra i że podzieliła się z nami swoim chlebem?
Wtedy rzekł pierwszy:
- Niech będzie z każdym dniem piękniejsza.
Drugi rzekł:
- Niech za każdym jej słowem pada z ust złoto.
Trzeci rzekł:
- Niech przybędzie do niej królewicz i ożeni się z nią.
Tymczasem dziewczynka odgarnęła śnieg sprzed chatki, i jak wam się zdaje, co tam znalazła? Piękne, dojrzałe poziomki, czerwoniutkie jak krew. Wielce uradowana nazbierała ich pełen koszyczek, podziękowała za wszystko krasnoludkom, podała każdemu rękę i pobiegła do domu, żeby zanieść macosze to, czego żądała.
Kiedy weszła i powiedziała ,,dobry wieczór'', wypadła jej z ust sztuka złota. Potem zaczęła opowiadać, co jej się w lesie zdarzyło, ale za każdym słowem sypały się z jej ust złote monety, tak że wkrótce pokój był ich pełen.
- Patrzcie na tę pychę - zawołała córka kobiety - żeby tak złoto wyrzucać!
Ale w duszy zazdrościła jej bardzo i chciała też pójść do lasu na poziomki.
A matka na to:
- Nie, moja droga córeczko, dziś jest za zimno, mogłabyś jeszcze zmarznąć.
Ale ponieważ córka nie dawała jej spokoju, zgodziła się wreszcie, uszyła jej ciepły kożuszek, a na drogę dała jej dużo świeżego chleba z masłem i słodkiego ciasta.
Dziewczynka poszła do lasu i przybyła do tego samego domku. Trzy krasnoludki wyjrzały przez okienko, ale ona nie przywitała się z nimi, nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi, otworzyła drzwi i weszła do chatki. Usiadła przy piecu, wyjęła chleb z masłem i ciasto i zabrała się do jedzenia.
- Daj nam też kawałek - zawołały krasnoludki, ale dziewczynka odparła:
- Dla mnie samej nie starczy, więc jakże mogę wam jeszcze z tego dać?
Kiedy już zjadła wszystko, rzekły krasnoludki:
- Masz tutaj miotłę i odmieć nam śnieg spod okien i drzwi.
- A odmiećcie sobie sami, przecież nie jestem waszą służącą - odparła dziewczynka.
Kiedy się przekonała, że jej nic nie chcą podarować, wyszła bez pożegnania.
Wtedy rzekły krasnoludki jeden do drugiego:
- Co mamy jej za to podarować, że jest taka niegrzeczna i samolubna i takie ma niedobre serce?
Pierwszy rzekł:
- Niech będzie z każdym dniem brzydsza.
Drugi rzekł:
- Niech jej za każdym słowem żaba z ust wylatuje.
A trzeci rzekł:
- Niech umrze nagłą śmiercią.
Tymczasem dziewczynka rozglądała się na wszystkie strony za poziomkami, a nie widząc ich nigdzie, poszła, pełna zazdrości, do domu. Lecz kiedy otworzyła usta i chciała matce opowiedzieć, co jej się w lesie zdarzyło, za każdym słowem wyskakiwały jej z ust żaby, aż wszystkich przejął dreszcz wstrętu.
Złościła się teraz macocha jeszcze bardziej, ale chociaż coraz więcej dokuczała swojej pasierbicy, to jednak ta za każdym dniem stawała się piękniejsza. Wreszcie pewnego dnia wzięła kocioł, postawiła go na ogniu i zaczęła w nim gotować przędzę. Kiedy ją wygotowała, zarzuciła ją biednej dziewczynie na ramię, dała jej siekierę i kazała jej iść nad rzekę, wybić przerębel i wypłukać przędzę. Dziewczynka usłuchała natychmiast, poszła nad rzekę, wybiła przerębel i zabierała się do płukania przędzy, gdy wtem usłyszała turkot kół i ujrzała złocistą karetę, a w niej pięknego królewicza. Gdy ją królewicz zobaczył, zapytał:
- Co ty tu robisz podczas takiego mrozu?
- Jestem biedną dziewczyną i piorę przędzę.
Żal się zrobiło królewiczowi tej biednej dziewczynki, a że była przy tym tak piękna, zapytał:
- Czy chcesz pojechać ze mną?
- O tak, z całego serca - odparła, gdyż cieszyło ją to, że nareszcie zejdzie z oczu macosze i jej wstrętnej córce.
Wsiadła do powozu i odjechała z królewiczem, a kiedy przybyła do jego zamku, podjął ją królewicz za żonę i odbyło się huczne wesele, tak jak jej życzyły krasnoludki. Po roku młoda królowa powiła syna. Gdy się macocha o jej szczęściu dowiedziała, przybyła na zamek z córką, niby w odwiedziny. Ale kiedy król wyszedł i w komnacie nie było nikogo, macocha chwyciła młodą królową za głowę, a jej córka wzięła ją za nogi i wyrzuciły ją przez okno, wprost do rzeki płynącej koło zamku. Następnie macocha włożyła swoją brzydką córkę do łóżka i nakryła ją kołdrą po głowę. Kiedy król wrócił i chciał mówić ze swoją żoną, rzekła stara:
- Cicho, cicho, teraz nie można! Ona ma gorączkę i leży w potach, musisz ją, królu, na dziś zostawić w spokoju.
Król nie podejrzewał nic złego i przyszedł następnego dnia, a kiedy rozmawiał ze swoją żoną, a ona odpowiadała mu, za każdym słowem wyskakiwała jej z ust żaba zamiast, jak dawniej, złotych dukatów. Zapytał więc król, co to znaczy, ale stara powiedziała, że to się chyba stało z gorączki i że z czasem minie.
Lecz w nocy zobaczył kuchcik kaczuszkę, która podpłynęła pod okna zamku i zapytała:
- Królu, królu, powiedz mi,Czy ty czuwasz, czy też śpisz?
A kiedy nie otrzymała odpowiedzi, zapytała znowu:
- Co moi goście porabiają?
Kuchcik odparł:
- Śpią mocno i dobrze się mają.
Kaczuszka pyta dalej:
- Czy nie zrobiono krzywdy memu dziecku?
A kuchcik odrzekł:
- O nie, śpi w swoim łóżeczku.
Wtedy kaczuszka, przybrawszy postać królowej, weszła do zamku, nakarmiła swoje dziecię, okryła je kołderką, ukołysała do snu, a potem przybrawszy znowu postać kaczuszki odpłynęła fosą. Tak się działo przez dwie noce, a za trzecim razem rzekła kaczuszka do kuchcika:
- Idź do króla i powiedz mu, żeby wziął swój miecz, stanął na progu pokoju, w którym ja się znajduję, i niech trzy razy wzniesie i opuści miecz.
Kuchcik pobiegł do króla i powiedział mu to wszystko. Król wziął miecz, stanął na progu i zrobił tak, jak mu kazano, a wtedy stanęła przed nim jego prawdziwa małżonka, piękna i zdrowa.
Król był wielce uradowany, ale ukrył królową w jednej z komnat aż do niedzieli, kiedy synek ich miał być chrzczony.
Po chrzcie król zapytał zebranych gości:
- Co powinno się zrobić człowiekowi, który drugiego wyniósł z łóżka i wrzucił do wody?
- Nic innego - odezwała się stara - jak taką złą istotę włożyć do beczki, obitej wewnątrz ostrymi gwoździami, i z wysokiej góry zrzucić do wody.
A na to król:
- Słuszny wyrok wydałaś na siebie!
Kazał przynieść taką beczkę, wepchnięto w nią starą wraz z córką; dno zostało zabite i z wysokiej góry potoczyła się beczka do rzeki.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Był sobie kiedyś mąż i żona. Od dawna życzyli sobie dziecka, lecz daremnie. Wreszcie żona znalazła powód do nadziei, że Bóg spełni ich życzenie. Ludzie ci mięli w oficynie małe okienko, przez które mogli dojrzeć wspaniały ogród, a był on pełen najpiękniejszych kwiatów i ziół. Otaczał go wysoki mur, przez który nikt nie ważył się przejść, bo należał do pewnej czarownicy. Miała ona wielką moc i bał się jej cały świat. Któregoś dnia żona stanęła przed oknem i spojrzała na ogród. Zobaczyła grządkę obsadzoną najpiękniejszą w świecie roszpunką. Wyglądała tak świeżo i zielono, że poczuła nieodpartą ochotę jej skosztować. Pragnienie rosło z dnia na dzień, lecz wiedziała, że roszpunki nijak nie dostanie, podupadła, zrobiła się blada i zabiedzona. Wystraszył się jej mąż i rzekł: "Co ci dolega, żono?" – "Ach," odpowiedziała, "Jeśli nie dostanę roszpunki z ogrodu za naszym domem, umrę." Mąż kochał ją. Pomyślał: "Przynieś żonie roszpunki nim zemrze, choćby za wszelką cenę." O zmierzchu wspiął się na mur i znalazł się w ogrodzie czarownicy, naciął w pośpiechu garść roszpunki i zaniósł żonie. Zrobiła z niej sałatkę i zjadła ją z wielką żądzą. Smakowała jej tak bardzo, że następnego dnia pragnienie jej stało się trzy razy większe. Jeśli miała odzyskać pokój duchy, mąż znów musiał zejść do ogrodu. Zszedł więc o zmierzchu. Jednak gdy zszedł z muru, wystraszył się okrutnie, bo ujrzał przed sobą czarownicę. "Jak śmiesz," rzekła złowrogo patrząc, "schodzić do mego ogrodu i jak złodziej kraść mi roszpunkę? Słono za to zapłacisz!" – "Ach;" rzekł mąż, "Niechaj prawo ustąpi przed litością, zrobiłem to z potrzeby. Moja żona dojrzała waszą roszpunkę przez okno i odczuła tak wielkie pragnienie, że by umarła, gdyby nie mogła jej zjeść." Czarownica popuściła w swoim gniewie i rzekła do niego: "Jeśli sprawy tak się mają, jako powiadasz, pozwolę ci zabrać roszpunki, ile zechcesz, ale pod jednym warunkiem: Oddasz mi dziecko, które za sprawą twej żony na świat przyjdzie. Będzie mu dobrze, a będę się o nie troszczyć jak matka." Mąż zgodził się w strachu, a gdy nadszedł czas rozwiązania, zjawiła się czarownica i dała jej imię Roszpunka, po czym zabrała ją ze sobą.
Roszpunka była najpiękniejszym dzieckiem pod słońcem. Gdy miała dwanaście lat, zamknęła ją czarownica w wieży, a leżała ona w lesie i nie miała schodów ani drzwi. Na górze było tylko małe okienko. Gdy czarownica chciała wejść, stawała pod wieżą i wołała:
Roszpunko, RoszpunkoSpuść mi na dół włosy!"
Roszpunka miała wspaniałe, długie włosy, jak tkane ze złota. Gdy słyszała głos czarownicy, rozwiązywała warkocze, zawijała na haku okiennym, a potem włosy spadały dwadzieścia łokci na dół, by czarownic mogła po nich wejść.
Zdarzyło się po paru latach, że przez las koło wieży jechał królewicz. Usłyszał śpiew, tak uroczy, że zatrzymał konia i słuchał. To głos Roszpunki tak rozbrzmiewał słodko. Dziewczyna śpiewała w swej samotności dla zabicia czasu. Królewicz chciał wejść na górę, szukał drzwi do wieży, lecz nie mógł ich znaleźć. Pojechał więc do domu. Lecz śpiew tak poruszył jego serce, że codziennie zjawiał się w lesie by posłuchać. Gdy raz stał za drzewem, ujrzał czarownicę i usłyszał jak woła:
"Roszpunko, RoszpunkoSpuść mi na dół włosy!"
Spuściła wtedy Roszpunka swoje włosy, a czarownice weszła po nich na górę. "Jeśli do drabina, po której można wejść na wieżę, to i ja szczęścia spróbuję" Następnego dnia, gdy robiło się już ciemno, podszedł do wieży i zawołał:
"Roszpunko, RoszpunkoSpuść mi na dół włosy!"
Wnet włosy spadły z góry, a królewicz wspiął się po nich na wieżę.
Na początku przeraziła się Roszpunka okrutnie, gdy wszedł mężczyzna, jakiego jeszcze na oczy nie widziała. Lecz królewicz począł przyjaźnie z nią rozmawiać, opowiedział jej, jak jej śpiew poruszył jego serce, że nie zaznał odtąd spokoju i musiał ją wreszcie ujrzeć. Roszpunka zapomniała o strachu, a gdy ją zapytał, czy zechce go wziąć za męża, widziała przy tym, że był młody i powabny, pomyślała sobie: Będzie mnie kochał bardziej niż starta pani Gotel i rzekła "Tak." Złożyła swą dłoń w jego dłoń. "Chętnie z tobą odejdę, ale nie wiem, jak zejść na dół. Gdy będziesz przychodził, przynoś mi za każdym razem jedwabnych nici, a uplotę z nich drabinę. Gdy ją skończę, zejdę na dół i weźmiesz mnie na swego konia." Umówili się, że będzie do niej przychodził co wieczór, bo za dnia przychodziła starucha. Czarownica nie spostrzegła też niczego, aż Roszpunka pewnego dnia rzekła: "Powiedzcie mi, panie Gotel, jak to jest, że ciężej mi was wciągać niż młodego królewicza? On w jednej chwili jest u mnie!" – "Ach, ty bezbożne dziecko!" zawołała czarownica. "Czego muszą słuchać uszy moje. Myślałam, że ukryła cię przed światem, a ty mnie i tak oszukałaś!" W złości chwyciła za włosy Roszpunki, owinęła je o swą lewą rękę, a w prawicę chwyciła nożyce i ciach, ciach,, odcięła je. Piękne kosmyki leżały na ziemi. Była tak bezlitosna, że zaprowadziła biedną Roszpunkę do pustelni, gdzie musiała żyć w wielkiej nędzy.
Jeszcze tego samego dnia, gdy odtrąciła Roszpunkę, odcięte włosy przywiązała do okiennego haka, a gdy przybył królewicz i zawołał:
"Roszpunko, RoszpunkoSpuść mi na dół włosy!"
Spuściła więc włosy. Królewicz wszedł na górę, lecz nie znalazł tam ukochanej Roszpunki, a czarownicę, która patrzyła na niego jadowitym i złym wzrokiem. "Aha," zawołała dziko, "Przychodzisz po swą ukochaną, ale piękny ptaszek nie siedzi już w gnieździe, przyszedł po niego kot i tobie też oczy wydrapie. Straciłeś już Roszpunkę, nie ujrzysz jej więcej!" Królewicz wychodził z siebie z bólu i skoczył w rozpaczy z wieży. Uszedł z życiem, lecz ciernie w które wpadła, wykłuły mu oczy. Błądził ślepy po lesie, żywił się korzonkami i jagodami. Nie pozostało mu nic jak tylko płacz nad utratą ukochanej kobiety. Wędrował parę lat w nędzy tu i tam, aż wreszcie dotarł do pustelni, gdzie w żalu mieszkała Roszpunka z bliźniętami, które powiła, a był to chłopczyk i dziewczynka. Usłyszał głos i wydał mu się znajomy. Zbliżył się do niego, a gdy był już blisko, rozpoznała go Roszpunka, rzuciła mu się na szyję i zapłakała. Dwie łzy spadły na jego oczy, zrobiły się przejrzyste i mógł odtąd widzieć jak przedtem. Poprowadził ją do swego królestwa, gdzie przyjęto go z radością i żyli jeszcze długo w szczęściu i radości.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Braciszek ujął siostrzyczkę za rękę i rzekł:
- Od śmierci mateczki nie zaznaliśmy chwili radości. Macocha bije nas i kopie, kiedy się do niej zbliżymy, a za cały pokarm służą nam twarde skórki od chleba, psu pod stołem lepiej się dzieje niż nam, spada mu przynajmniej czasem smaczny kąsek. O, Boże, gdyby o tym nasza mateczka wiedziała! Chodź, ruszymy razem w daleki świat.
Poszły dzieci przed siebie i szły cały dzień przez łąki i pola, a gdy deszcz począł padać, rzekła siostrzyczka:
- Pan Bóg płacze razem z naszymi sercami!
Pod wieczór przybyły do wielkiego lasu i były tak znużone niedolą, głodem i długą drogą, że schroniły się w jakiejś dziupli i wnet usnęły.
Kiedy się obudziły, słońce stało już wysoko na niebie i świeciło prosto w dziuplę.
- Siostrzyczko - rzekł braciszek - pić mi się chce, zdaje się, że słyszłe w pobliżu szmer strumyka.
Poszli więc razem szukać wody, ale zła macocha, która była czarownicą i widziała, jak dzieci uciekły z domu, szła potajemnie za nimi, jak to zwykły robić czarownice, i zaklęła wszystkie źródła w lesie. Kiedy znaleźli wreszcie źródełko, które szemrało wesoło po kamieniach, braciszek chciał się z niego napić, ale siostrzyczka usłyszała, jak źródełko szemrze:
- Kto się mojej wody napije, stanie się tygrysem, kto sie mojej wody napije, stanie się tygrysem.
Zawołała więc:
- Ach, braciszku, proszę cię, nie pij tej wody, bo staniesz się dzikim zwierzęciem i pożresz mnie!
Braciszek usłuchał jej, chociaż pić mu się bardzo chciało i rzekł:
- Poszukajmy innego źródełka.
Kiedy znaleźli drugie źródełko, usłyszała siostrzyczka, jak i to szemrze:
- Kto się mojej wody napije, stanie się wilkiem, kto się mojej wody napije, stanie się wilkiem.
Zawołała więc:
- Ach, braciszku, proszę cię, nie pij tej wody, bo staniejsz się wilkiem i pożresz mnie!
Braciszek usłuchał jej i rzekł:
- Zaczekam jeszcze, aż znajdziemy trzecie źródełko, ale wtedy muszę się już napić, żeby nie wiem co, za duże mam pragnienie.
Kiedy znaleźli trzecie źródełko, usłyszała siostrzyczka szmer jego:
- Kto się mojej wody napije, stanie się jelonkiem, kto się mojej wody napije, stanie się jelonkiem.
Zawołała więc:
- Ach, proszę cię, braciszku, nie pij tej wody, bo staniesz się jelonkiem i uciekniesz ode mnie!
Ale braciszek już ukląkł nad źródełkiem i napił się z niego, zaledwie jednak dotknął wody wargami, natychmiast przemienił się w jelonka.
Rozpłakała się siostrzyczka rzewnie nad swoim zaklętym braciszkiem, a jelonek płakał również, siedząc smutny obok niej. Wreszcie dziewczynka rzekła:
- Nie płacz, drogi jelonku, ja cię przecież nigdy nie opuszczę.
Potem zdjęła złotą podwiązkę i założyła ją jelonkowi na szyję, a z sitowia ukręciła miękki sznur, uwiązała zwierzątko i ruszyła z nim w głąb lasu. Szli długo, długo, aż napotkali maleńki domek, pusty zupełnie.
,,Tutaj możemy zamieszkać'' - pomyślała dziewczynka.
Usłała jelonkowi miękkie posłanie z mchu i liści i codziennie zbierała w lesie dla siebie korzonki, jagody i orzechy, a dla jelonka smaczną trawkę, którą jadł jej z ręki, skacząc wesoło dokoła. Wieczorem dziewczynka zmówiwszy pacierz kładła główkę na grzbiecie jelonka i zasypiała na tej miękkie poduszce. Jakież wspaniałe mieliby życie, gdyby tylko braciszek odzyskał ludzką postać!
Żyli tak sobie przez długi czas samotnie. Razu pewnego król urządził wielkie polowanie. Po całym lesie rozlegały się rogi myśliwskie, szczekanie psów i nawoływania ludzi. Jelonek usłyszał to i rad przyłączyłby się do polowania.
- Ach - rzekł do siostrzyczki - pozwól mi pójść na polowanie, nie mogę usiedzieć w domu - i tak długo prosił i błagał, aż siostrzyczka pozwoliła mu wreszcie.
- Pamiętaj jednak - rzekła - abyś przed wieczorem powrócił. Zamknę drzwi przed myśliwymi, abym cię zaś mogła poznać, zapukaj trzy razy i zawołaj: ,,Wpuść mię, wpuść, siostrzyczko!'', bo jeżeli tak nie powiesz, nie otworzę drzwi.
Jelonek przyrzekł tak uczynić i pobiegł wesół i szczęśliwy do lasu. Król i jego myśliwi ujrzawszy piękne zwierzątko poczęli je gonić, ale jelonek zawsze umiał im się wymknąć. Gdy wieczór nadszedł, pobiegł do chatki, zapukał trzy razy i zawołał:
- Wpuść mię, wpuść, siostrzyczko!
Natychmiast otworzyły się drzwi, a jelonek wskoczył do pokoju i przez całą noc wypoczywał na miękkim posłaniu.
Nazajutrz, gdy polowanie zaczęło się znowu, a jelonek słyszał dźwięki rogu i nawoływania myśliwych, począł znowu prosić:
- Siostrzyczko, otwórz mi, muszę pójść do lasu.
- Dobrze - rzekła siostrzyczka - ale wracaj wieczorem i powiedz tak, jak wczoraj.
Gdy król i myśliwi ujrzeli znowu jelonka ze złotą opaską poczęli go gonić, ale rącze i szybkie zwierzątko wymknęło im się znowu. Wreszcie jednak pod wieczór osaczyli je kołem, a jeden zranił je w nóżkę, biegło więc wolniej do domu. Toteż któryś ze strzelców nadążył za nim, usłyszał, jak zastukało do drzwi i rzekło:
- Wpuść mię, wpuść, siostrzyczko! - i ujrzał, jak się potem drzwi otworzyły.
Poszedł więc do króla i opowiedział, co widział i słyszał. Król zaś rzekł:
- Jutro zapolujemy znowu.
Tymczasem siostrzyczka przeraziła się bardzo, gdy ujrzała, że jelonek jest zraniony. Obmyła mu nóżkę, przyłożyła zioła i rzekła:
- Połóż się, drogi jelonku, abyś szybko wyzdrowiał.
Ale rana była maleńka i już nazajutrz nie pozostało po niej śladu. A gdy w lesie rozległy się znowu nawoływania myśliwych, rzekł jelonek:
- Nie mogę wytrzymać w domu, puść mnie, siostrzyczko, do lasu. Nie złapią mnie tak łatwo.
Ale siostrzyczka zaczęła płakać:
- A jeśli cię zabiją i ja tu sama zostanę w lesie opuszczona przez wszystkich! Nie, nie puszczę cię.
- Więc umrę ze smutku - odparł jelonek - kiedy słyszę rogi myśliwskie, nie mogę ustać na miejscu.
Siostrzyczka nie znalazła na to odpowiedzi i z ciężkim sercem otworzyła mu drzwi, a jelonek zdrów i wesół pobiegł do lasu. Gdy go ujrzał król, rzekł do swych myśliwych:
- Polujcie na niego aż do wieczora, ale niech nikt mu krzywdy nie zrobi!
Gdy słońce zaszło, król wziął z sobą owego strzelca, aby mu wskazał chatkę, gdzie mieszkał jelonek. Gdy stanął przed drzwiami, zapukał trzy razy i rzekł:
- Wpuść mię, wpuść, siostrzyczko!
Wówczas drzwi otworzyły się, a król wszedł i ujrzał dziewczę tak piękne, jakiego nigdy jeszcze nie widział. Siostrzyczka przeraziła się bardzo widząc zamiast jelonka obcego mężczyznę w złotej koronie. Ale król spojrzał na nią życzliwie, wyciągnął ku niej rękę i rzekł:
- Czy chcesz pójść ze mną do zamku i zostać moją małżonką?
- O tak - rzekła dziewczynka - ale jelonek również musi pójść, ja bo nigdy nie opuszczę.
- Dobrze - odparł król - niech pozostanie z tobą do końca życia, niczego mu nie zabraknie.
Tymczasem nadbiegł jelonek, a siostrzyczka znowu uwiązała go na sznurku z sitowia i wyprowadziła z leśnego domku. Król wziął piękną dziewczynę na konia i powiózł ją do zamku, gdzie odbyło się huczne wesele. Była teraz najjaśniejszą królową i przez długi czas żyli szczęśliwie. Jelonek, pieszczony i pielęgnowany, biegał wesoło po ogrodzie zamkowym.
Zaś zła macocha, przez którą dzieci poszły w świat, myślała, że siostrzyczkę dawno pożarły dzikie zwierzęta, a braciszka, zaklętego w jelonka, zastrzelili myśliwi. Kiedy się więc dowiedziała o ich szczęściu, w sercu jej zbudziła się nienawiść i zazdrość, która jej nie dawała spokoju. Dzień i noc myślała o tym, jakby ich unieszczęśliwić. Własna jej córka, która była brzydka jak noc i miała tylko jedno oko, robiła jej wyrzuty mówiąc:
- Ja powinnam zostać królową, mnie się to szczęście należy.
A stara uspakajała ją:
- Poczekaj, przyjdzie czas i na to, a ja ci dopomogę.
Czas ów nadszedł, gdy królowa wydała na świat ślicznego synka, a król był właśnie na polowaniu. Stara czarownica przybrała postać pokojowej, weszła do komnaty, gdzie leżała królowa, i rzekła do chorej:
- Pójdź, królowo, kąpiel już gotowa, to ci sił doda, pójdź szybko, póki woda ciepła.
Córka jej czyhała pode drzwiami; razem zaniosły królową do wanny, potem zamknęły drzwi na klucz i uciekły. A przedtem rozpaliły w kąpielowym pokoju tak wielki ogień, że piękna młoda królowa udusiła się z gorąca.
Wtedy macocha włożyła swej córce czepek na głowę i położyła ją do łóżka królowej. Nadała jej też postawę i wygląd królowej, tylko drugiego oka dać jej nie mogła. Aby zaś król tego nie spostrzegł, kazała jej położyć się na tym boku, gdzie nie miała oka. Gdy król powrócił wieczorem i dowiedział się, że żona powiła mu synka, ucieszył się bardzo i zbliżył się do łóżka, aby przekonać, jak się czuje jego ukochana małżonka. Lecz czarownica zawołała szybko:
- Na Boga! Nie odsuwaj zasłony! Królowa nie może jeszcze patrzeć w światło i musi mieć spokój.
Król cofnął się od łoża, nie dowiedziawszy się, że leży w nim fałszywa królowa.
Kiedy nastała północ i wszyscy posnęli, piastunka, siedząca nad kołyską, ujrzała nagle, jak otwierają się drzwi i wchodzi prawdziwa królowa. Wyjęła dziecko z kołyski i nakarmiła je. Potem poprawiła mu poduszeczkę, ułożyła je znowu w kołysce i przykryła kołderką. Nie zapomniała też o jelonku, zaszła do kącika, gdzie leżał, i pogłaskała go po grzbiecie. Po czym cichutko wyszła z pokoju, a kiedy nazajutrz piastunka zapytała strażników, czy ktoś wchodził w nocy do zamku, oni odparli:
- Nie, nie widzieliśmy nikogo.
Przychodziła tak co noc, a nigdy nie przemówiła ani słowa; piastunka widziała ją zawsze, ale nie ważyła się wspomnieć o tym komukolwiek.
Po pewnym czasie królowa przyszła znowu w nocy i przemówiła:
- Co robi mój jelonek?Co robi moje dziecię?Przyjdę tu jeszcze dwa razy,Potem mnie już nie znajdziecie.
Piastunka oniemiała z przerażenia, ale nazajutrz pobiegła do króla i opowiedziała mu wszystko.
- O Boże, co to znaczy! - zawołał król. - Następnej nocy sam będę czuwał przy dziecku.
Wieczorem udał się król do dziecinnego pokoju, a o północy królowa ukazała się znowu i rzekła:
- Co robi mój jelonek?Co robi moje dziecię?Przyjdę tu jeszcze raz jeden,Potem mnie już nie znajdziecie.
Jak zwykle nakarmiła dziecko, a król był tak przerażony, że nie mógł słowa wymówić, ale nazajutrz znowu czuwał przy dziecku. Królowa przyszła i tym razem i zapytała:
- Co robi mój jelonek?Co robi moje dziecię?Przyjdę tu po raz ostatni,Więcej mnie już nie znajdziecie.
Wówczas król zbliżył się do niej i rzekł:
- Nie możesz być nikim innym, jeno moją kochaną żoną.
A ona odparła:
- Tak, jestem twoją żoną - i w tejże chwili łaska boża przywróciła jej życie, stanęła świeża, zdrowa i rumiana.
Teraz królowa opowiedziała swemu mężowi o podstępie złej czarownicy i jej niegodnej córki. Król kazał obydwoje stawić przed sąd i wydano na nie wyrok. Córkę wygnano do lasu, gdzie ją rozszarpały dzikie zwierzęta, czarownicę zaś spalono na stosie. W chwili, gdy ciało jej zmieniało się w popiół, jelonek odzyskał ludzką postać. Przez długie czasy jeszcze braciszek i siostrzyczka żyli razem w szczęściu i miłości.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Rzekł kogucik do kurki:
- Dojrzewają już orzechy, pójdźmy na górkę i najedzmy się raz do syta, anim wiewiórka sprzątnie wszystko.
- Masz rację - odparła kurka - chodźmy i sprawmy sobie wesołą ucztę.
Ruszyli więc na górkę, a że dzień był słoneczny, zabawili tam do wieczora. Otóż nie wiem, czy się tak bardzo najedli, czy duma ich taka rozpierała, dość że nie chciało się im wracać piechotą i kogucik musiał zrobić wózeczek z łupin orzecha. Siadła kurka do wózka i rzekła:
- A ty się zaprzęgnij!
- Nie głupim - odparł kogucik. - To już wolę pieszo wracać! Nie, takeśmy się nie umawiali. Woźnicą chętnie bym był i na koźle siedział, ale zaprzęgnąć się nie chcę!
Kiedy się tak sprzeczali, nadeszła kaczka:
- A hultaje, kto wam pozwolił wchodzić na moją górkę orzechową? Czekajcie, ja wam dam nauczkę! - i z rozwartym dziobem rzuciła się na kogucika.
Ale kogucik też był chwat i tak skuł kaczkę ostrogami, że ta wkrótce prosiła o łaskę; aby ponieść karę, pozwoliła się zaprząc do wózka. Kogucik siadł na koźle jako woźnica i bezustannie poganiał kaczkę:
- Prędzej, prędzej, kaczuszko!
Gdy już spory kawał drogi ujechali, spotkali dwie piesze podróżniczki, szpilkę i igłę.
- Stój, stój! - zawołały obie i poprosiły, aby zabrano je na wózek, były bowiem u krawca z wizytą i zasiedziały się przy piwie, a teraz tak jest ciemno i takie błoto na gościńcu, że boją się same wracać.
Ponieważ były to szczupłe osóbki, zgodził się kogucik, aby wsiadły, jednakże pod warunkiem, że nie będą jemu ani kurce deptać po nogach.
Późnym wieczorem dotarli do karczmy, a że nie chcieli jechać dalej nocą, a i kaczka chwiała się już na nogach, postanowili prosić o nocleg. Karczmarz początkowo wzbraniał się przyjąć tak podejrzane towarzystko, ale uległ wreszcie ich namowom, zwłaszcza że kogucik obiecał dać mu jajko, które kurka zniosła po drodze, i kaczkę, która co dzień jajko znosi. Zasiedli więc wesoło do wieczerzy.
O świcie, gdy wszyscy jeszcze spali, zbudził kogucik kurkę, przyniósł jajko, które zjedli razem, a skorupki wrzucił do pieca. Potem wetknęli igłę, która jeszcze spała, w fotel gospodarza, a szpilkę w jego ręcznik i cichaczem wymknęli się z karczmy. Kaczka, która lubiła spać pod gołym niebem i nocowała na podwórzu, słysząc, co się dzieje, wymknęła się za nimi, skoczyła do strumyka i popłynęła. A wolała to, niż ciągnąć wózek.
Po godzinie wstał karczmarz z łóżka, umył się i chciał wytrzeć twarz ręcznikiem, a tu szpilka drapnęła go po twarzy, rysując mu czerwoną krechę od ucha do ucha. Podszedł do pieca, aby sobie fajkę zapalić, a tu skorupki od jajka prysneły mu w oczy.
- Cóż to za nieszczęśliwy poranek mam dzisiaj! - mruknął zły i siadł ciężko na fotelu.
Wnet jednak podskoczył z krzykiem, gdyż igła ukłuła go boleśniej jeszcze niż szpilka, i to nie w głowę. Teraz rozgniewał się na dobre, a podejrzewając o te psoty wczorajszych późnych gości, poszedł się z nimi rozmówić. Ale daremnie ich szukał, śladu już po nich nie było.
Wówczas poprzysiągł sobie, że nigdy już nie przyjmie do karczmy takich hultajów, co to dużo jedzą, nie płacą, a zamiast podziękowania płatają złośliwe figle.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Był sobie ongiś król i królowa, żyli sobie razem w pokoju i mieli dwanaścioro dzieci, a byli to sami chłopcy. Rzekł więc król do swej żony: "Jeśli trzynaste dziecko, które wydasz na świat, będzie dziewczynką, niechaj umrze dwunastka chłopców, aby jej bogactwo było wielkie, a królestwo przypadło tylko jej samej." Kazał zrobić dwanaście trumien, a były one już wypełnione wiórami i w każdym leżała pośmiertna poduszeczka, i kazał je zanieść do zamkniętej izby, potem królowej dał klucz i rozkazał, by nikomu o tym nie mówiła.
Matka siedziała cały dzień i biadała, także najmniejszy syn, który zawsze był przy niej, a któremu nadała biblijne imię Beniamin, rzekł do niej: "Droga matko, czemu jesteś taka smutna?"
"Najdroższe dziecko," odpowiedziała, "nie wolno mi tego tobie powiedzieć." Lecz on nie dawał jej spokoju, aż poszła i tworzyła ową izbę i pokazała dwanaście wypełnionych trocinami trumien." Rzekła potem: "Mój najdroższy Beniaminie, te trumny ojciec kazał zrobić dla ciebie i twoich jedenastu braci, bo jeśli na świat wydam dziewczynkę, wszystkich was zabiją i w nich pogrzebią." A gdy to mówiąc szlochała, pocieszała ją syn i rzekł: "Nie płacz, droga matko, jakoś damy sobie radę, uciekniemy."
Ona jednak rzekła: "Idź z jedenastką swoich braci do lasu, a jeden niech zawsze siada na najwyższym drzewie, jakie znajdziecie, i niech czuwa i patrzy na wierzę w tym zamku. Jeśli urodzę synka, wywieszę białą chorągiew, wtedy będziecie mogli wrócić. Jeśli urodzę córeczkę, wywieszą czerwoną chorągiew, a wtedy uciekajcie, jak szybko umiecie, i niech dobry Bóg was strzeże. Co noc będę wstawać i modlić za wami, zimą, by grzał was ogień, latem, byście nie sczeźli w gorączce."
Pobłogosławiła ich i wyszli w las. Jeden czuwał nad drugim, siedział na najwyższym dębie i patrzył na wieżę. Gdy minęło jedenaście dni i przyszła kolej na Beniamina, ujrzał, że wywieszono chorągiew, ale nie była biała, była czerwona jak krew, niosła wieść, że mają umrzeć. Gdy bracia to usłyszeli, rozgniewali się i rzekli: "Przez jedną dziewczynę mamy cierpieć śmierć! Przysięgamy, że się zemścimy, gdzie tylko spotkamy dziewczynę, popłynie czerwona krew."
Poszli potem głęboko w las, a w samym środku, gdzie było najciemniej, znaleźli mały zaklęty domek, który stał pusty. Rzekli więc: "Tutaj zamieszkamy, a ty, Beniaminie, ty jesteś najmłodszy i najsłabszy, ty zostaniesz w domu i będziesz gospodarzył, my zaś pójdziemy po jedzenie." Ruszyli w las i ustrzelili zajęcy, dzikich saren, ptactwa i gołąbków, a co było do jedzenia, zanieśli Beniaminowi, musiał im to przyrządzić, by mogli zaspokoić głód. W domku tym żyli razem dziesięć lat, a czas im się nie dłużył.
Córeczka, którą powiła ich matka, królowa, podrosła, jej serce było dobre, lico piękne, a na czole miała złotą gwiazdę. Pewnego razu, w czasie wielkiego prania ujrzała dwanaście męskich koszul i zapytała swej matki: "Czyich jest tych dwanaście koszul, na ojca są dużo za małe?" Odpowiedziała więc z ciężkim sercem: "Drogie dziecko, należą do twoich dwunastu braci." A dziewczynka rzekła: "A gdzie jest moich dwunastu braci, nigdy o nich nie słyszałam." Odpowiedziała: "Bóg wie, gdzie są, błądzą gdzieś po świecie." Za rękę wzięła dziewczynkę, otworzyła jej pokój i pokazała na dwanaście trumien wypełnionych trocinami z pośmiertnymi poduszkami. "Te trumny," rzekła "przeznaczony były dla twoich braci, lecz potajemnie uciekli, zanim się urodziłaś," i opowiedziała jej, jak wszystko się wydarzyło. A dziewczynka rzekła: "Droga matko, nie płacz, pójdę i poszukam moich braci."
Wzięła dwanaście koszul i odeszła prosto do wielkiego lasu. Szła cały dzień, a wieczorem doszła do zaklętego domku. Weszła do środka i zastała młodego chłopaka, który zapytał: "Skąd przychodzisz i dokąd idziesz?," i dziwił się, że była tak piękna, nosiła królewskie szaty i miała gwiazdę na czole. Ona zaś odrzekła: "Jestem królewną i szukam moich dwunastu braci, pójdę, dokąd sięga niebieskie niebo, aż ich znajdę." Pokazała mu też dwanaście koszul, które do nich należały. Beniamin ujrzał, że to jego siostra, i rzekł: "Jestem Beniamin, twój najmłodszy brat." I zaczęła płakać z radości i Beniamin też, ucałowali się, tulili jedno do drugiego z wielkiej miłości. Potem rzekł: "Droga siostro, jest jedno "ale," umówiliśmy się, że każda dziewczyna, jaką spotkamy, musi umrzeć, bo przez dziewczynę musieliśmy opuścić nasze królestwo." Ona zaś rzekła: "Chętnie umrę, jeśli tylko mogę wybawić moich dwunastu braci."
"Nie," odpowiedział, "Nie możesz umrzeć, siedź pod tą kadzią, aż przyjdzie jedenastu braci, a wtedy dogadam się z nimi." Tak też zrobiła, a gdy nastała noc, przyszli pozostali z polowania, posiłek już był gotów. Gdy siedzieli przy stole i jedli, zapytali: "Co nowego?" Beniamin odrzekł: "Nie wiecie?"
"Nie," odpowiedzieli. "Ona zaś mówił dalej: "Byliście w lesie, a ja zostałem w domu i wiem więcej od was."
"Więc opowiedz nam," zawołali, a on odpowiedział: "Przyrzekniecie mi, że nie zabijecie pierwszej dziewczyny, jaką spotkacie?"
"Tak, zawołali wszyscy, "niech cieszy się laską, opowiadaj wreszcie." Rzekł więc: "Nasza siostra tu jest," podniósł kadź, a królewna wyszła w swych królewskich szatach ze złotą gwiazdą na czole, a była taka piękna i delikatna. Ucieszyli się wszyscy, uwiesili się u jej szyi, całowali ją i kochali z całego serca.
I tak została z Beniaminem i pomagała mu w pracy. Jedenastka ruszała w las, łowiła dzikiego zwierza, sarny, ptactwo i gołąbki, aby mięli co jeść, a siostra i Beniamin troszczyli się o to, by było wszystko przyrządzone. Szukała drewna do gotowania i ziół do warzyw, stawiała garnki na ogień, a posiłek zawszy był gotów, gdy wracało jedenastu. Dbała też o porządek w domku, łóżeczka ścieliła pięknie biało i czysto, a bracia zawsze byli radzi i żyli z nią w wielkiej jedności.
Pewnego razu oboje przygotowali wspaniałą ucztę, a gdy wszyscy byli razem, usiedli, jedli i pili i byli pełni radości. Za zaklętym domkiem był mały ogródek, stało w nim dwanaście kwiatów lilii, które nazywa się też studentami, chciała sprawić Braciom radość i zerwała dwanaście kwiatów myśląc o tym by je dać każdemu przy jedzeniu. Gdy jednak zerwała kwiaty, w tym samym momencie dwunastu braci zamieniło się w dwunastu kruków i odleciało ponad lasem, dom wraz ogrodem także zniknął. Biedna dziewczyna została sama w dzikim lesie, a gdy się rozejrzała, stała koło niej stara kobieta, która rzekła: "Moje dziecko, coś ty zrobiła? Dlaczego nie pozwoliłaś rosnąć dwunastu kwiatom? To byli twoi bracia, a teraz na zawsze zmienili się w kruki." Dziewczyna rzekła w płaczu: "Nie ma środka by ich wybawić?"
"Nie," rzekła stara, "nie ma takiego na całym świecie, chyba że jeden, tak trudny do spełnienia, że ich w ten sposób nie uwolnisz, bo musisz milczeć przez siedem lat, nie wolno ci mówić ani się śmiać, wypowiesz jedno jedyne słowo, choćby brakło godziny do siedmiu lat, wszystko będzie daremne, a twoich braci zabije owo słowo."
Dziewczynka rzekła w swoim sercu: Jestem pewna, że wybawię swoich braci, i poszła i szukała wysokiego drzewa, usiadła na nim i przędła, nie mówiła i nie śmiała się. Zdarzyło się, że w lesie tym polował król, który miał wielkiego charta, ten zaś podbiegł był do drzewa, na którym siedziała dziewczyna, skakał dookoła warczał i szczekał w górę. Przyszedł tedy król i ujrzał piękną królewnę ze złotą gwiazdą na czole, a tak był zachwycony jej urodą, że zawołał, czy nie zechciałaby zostać jego żoną. Nie odpowiedziała, tylko skinęła nieco głową, Sam wszedł na drzewo i ją zniósł, posadził ją na konia i zawiózł do domu.
Wesele świętowano z wielkim przepychem i radością, lecz pani młoda nie mówiła i nie śmiała się.
Gdy już przeżyli razem parę lat w szczęściu, matka króla, która była złą kobietą, zaczęła zniesławiać młodą królową, i tak rzekła do króla: "To podła żebraczka, przyprowadziłeś ją do domu, kto wie, co za bezbożne sztuki czyni. Nawet jeśli jest niema i nie umie mówić, to mogłaby się śmiać, kto się zaś nie śmieje, ten ma nieczyste sumienie." Król nie chciał zrazu w to wierzyć, ale stara nie ustawała w tym i oskarżała ją o wiele złych rzeczy, także król w końcu dał się przekonać i skazał ją na śmierć.
Rozpalono na podwórcu wielki ogień, w nim miała być spalona, a król stał z góry przy ogniu i patrzył zapłakanymi oczyma, bo wciąż ją kochał. A gdy już była przywiązana do słupa, a ogień lizał swym czerwonym jęzorem jej szaty, właśnie w tej chwili minęło siedem lat. W powietrzu dał słyszeć się trzepot, przybyło dwunastu kruków opadając w dół, a gdy dotknęli ziemi, zmienili się w dwunastu braci, których ona wybawiła. Roznieśli ogień, ugasili płomienie, uwolnili swą ukochaną siostrę, całowali ją i tulili.
A że mogła już otworzyć usta i wolno jej było mówić, opowiedziała królowi, dlaczego była niema i nigdy się nie śmiała. Król ucieszył się, gdy usłyszał, że jest niewinna, a kochali się wszyscy w jedności aż do śmierci. Złą macochę postawiono przed sądem, wsadzono ją do beczki z wrzącym olejem i jadowitymi żmijami, i umarła straszną śmiercią.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Żył sobie kiedyś dziwny grajek. Pewnego razu szedł przez las, sam jak palec, i rozmyślał o tym i owym. Kiedy już nie miał o czym myśleć, rzekł sam do siebie:
- Tak mi się w tym lesie czas dłuży, muszę sobie znaleźć dobrego towarzysza.
Zdjął skrzypeczki z ramienia i zaczął grać tak przenikliwie, że echo poniosło tę jego muzykę, hen, między drzewa. Po niedługiej chwili z gęstwiny wynurzył się wilk.
- Oj, idzie wilk! Na nic mi taki towarzysz - powiedział grajek.
Wilk zaś podszedł bliżej i przemówił do niego:
- Ach, miły grajku, jak ty pięknie grasz! Naucz i mnie swojej sztuki.
- Nic łatwiejszego - odparł grajek - musisz tylko robić wszystko, co ci każę.
- O, miły grajku - rzekł wilk - będę cię słuchał jak uczeń swego mistrza.
Grajek kazał mu iść z sobą, a kiedy przeszli już razem kawałek drogi, natrafili na stary dąb, z dziuplą w środku, pęknięty na pół przenikliwie, że echo poniosło tę jego muzykę, hen, między drzewa. Po niedługiej chwili z gęstwiny wynurzył się wilk.
- Oj, idzie wilk! Na nic mi taki towarzysz - powiedział grajek.
Wilk zaś podszedł bliżej i przemówił do niego:
- Ach, miły grajku, jak ty pięknie grasz! Naucz i mnie swojej sztuki.
- Nic łatwiejszego - odparł grajek - musisz tylko robić wszystko, co ci każę.
- O, miły grajku - rzekł wilk - będę cię słuchał jak uczeń swego mistrza.
Grajek kazał mu iść z sobą, a kiedy przeszli już razem kawałek drogi, natrafili na stary dąb, z dziuplą w środku, pęknięty na pół.
- Spójrz tutaj - powiedział grajek - jeśli chcesz nauczyć się grać na skrzypcach, to włóż przednie łapy w tę szczelinę.
Wilk usłuchał go, grajek zaś czym prędzej podniósł z ziemi kamień i jednym uderzeniem wbił mu obie łapy tak mocno w szczelinę, że nieszczęśnik został złapany niczym we wnyki.
- Zaczekaj tu, aż wrócę - rzekł grajek i ruszył dalej swoją drogą.
Po pewnym czasie znów mruknął sam do siebie:
- Tak mi się w tym lesie czas dłuży, muszę sobie znaleźć nowego towarzysza.
Zdjął z ramienia skrzypeczki i zagrał na nich, aż się w całym lesie rozległo. Po niedługiej chwili spomiędzy drzew wychynął lis.
- Oj, idzie lis! - powiedział grajek. - Na nic mi taki towarzysz!
Lis podszedł do niego i przemówił:
- Ach, miły grajku, jak ty pięknie grasz! Naucz i mnie swojej sztuki.
- Nic łatwiejszego - odparł grajek - musisz tylko robić wszystko, co ci każę.
- O, miły grajku - rzekł lis - będę cię słuchał jak uczeń swego mistrza.
- Chodź ze mną - powiedział grajek, a gdy przeszli już razem kawałek drogi, natrafili na ścieżkę, po obu stronach obrośniętą wysokimi krzakami. Grajek przystanął, z jednego brzegu przygiął do ziemi drzewko leszczyny i przydepnął jego wierzchołek, to samo uczynił z drzewkiem z drugiego brzegu, po czym rzekł:
- Dalejże, lisku, jeśli chcesz nauczyć się grać na skrzypcach, podaj mi lewą przednią łapę.
Lis usłuchał, a wtedy grajek przywiązał mu lewą łapę do drzewka z lewej strony.
- A teraz, lisku, podaj mi prawą łapę.
I przywiązał mu ją do drzewka z prawej strony. Sprawdziwszy, czy węzły dość mocnotrzymają, puścił oba wierzchołki, które strzeliły w górę podrywając liska, tak że ten zawisł w powietrzu i jął miotać się rozpaczliwie.
- Zaczekaj tu, aż wrócę - powiedział grajek i ruszył dalej swoją drogą.
W pewnej chwili znów rzekł do siebie:
- Tak mi się w tym lesie czas dłuży; muszę sobie znaleźć nowego towarzysza.
Zdjął z ramienia skrzypki, a ich muzyka rozległa się po całym lesie. Wtem z chaszczy wyskoczył zajączek.
- Oj, idzie zając! - powiedział grajek - nie mam chęci na takiego towarzysza.
- Ach, miły grajku - rzekł zajączek - jak ty pięknie grasz, naucz i mnie swojej sztuki.
- Nic łatwiejszego - odparł grajek - musisz tylko robić wszystko, co ci każę.
- O, miły grajku - wykrzyknął zajączek - będę cię słuchał jak uczeń swego mistrza.
Szli razem kawałek drogi, aż natrafili na leśną polankę, gdzie rosła osika. Grajek owiązał zajączkowi szyję długim sznurkiem, którego drugi koniec przymocował do pnia drzewa.
- A teraz pośpiesz się, zajączku, i obiegnij to drzewo dwadzieścia razy! - zawołał, a zajączek natychmiast go usłuchał. Okrążając dwadzieścia razy drzewo owinął też sznurek dwadzieścia razy wokół pnia, tak że sam siebie uwięził i choć się wyrywał ze wszystkich sił, sznurek zaciskał mu się tylko jeszcze mocniej na miękkiej szyi.
- Zaczekaj tu, aż wrócę - rzekł grajek i ruszył dalej swoją drogą.
Tymczasem wilk tak długo rzucał się, miotał, zębami chwytał kamień, że po uporczywej pracy uwolnił łapy i wyciągnął je z potrzasku. Pełen wściekłości i gniewu pośpieszył za grajkiem, aby go rozszarpać. Kiedy lis z daleka go zobaczył, zaczął żałośnie lamentować i piszczeć co sił w płucach:
- Bracie wilku, ratuj, grajek mnie oszukał!
Wilk ściągnął wierzchołki drzewek ku ziemi, przegryzł sznur i wyswobodził lisa, który ruszył z nim razem, by zemścić się na grajku. Po drodze znaleźli uwiązanego do pnia zajączka, którego również uwolnili, i cała trójka udała się na poszukiwanie wroga.
Grajek zaś wędrując dalej zaczął znów wygrywać na swych skrzypeczkach i tym razem miał więcej szczęścia. Dźwięki skrzypiec dotarły do uszu ubogiego drwala, który bez namysłu rzucił swoją pracę i z siekierą pod pachą udał się tam, skąd rozbrzmiewała muzyka.
- Nareszcie towarzysz jak należy - rzekł grajek - bo szukałem przecie człowieka, a nie dzikich zwierząt.
I grał dalej, tak pięknie i rzewnie, że biedny drwal stał jak urzeczony, a serce topniało z zachwytu. Wtem, zasłuchany w owym graniu, ujrzał zbliżających się wilka, lisa i zająca i natychmiast zmiarkował, że knują oni coś złego. Podniósł swoją lśniącą siekierę i zasłonił sobą grajka, jak gdyby chcąc powiedzieć: ,,Ktokolwiek zechciałby go skrzywdzić, niechaj się strzeże, bo ze mną będzie miał do czynienia''. Zwierzęta obleciał strach i jak niepyszne uciekły z powrotem do lasu; grajek zaś zagrał jeszcze drwalowi na podziękowanie i powędrował dalej.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Pewien chłop sprzedał na jarmarku krowę za siedem dukatów. Kiedy wracał do domu, usłyszał z daleka, jak żaby rechotały w stawie:
- Kwa, kwa, kwa, kwa!
- Cicho, głupie - zawołał chłop - nie dwa, a siedem dukatów dostałem!
Ale żaby rechotały ciągle:
- Kwa, kwa, kwa, kwa!
Kiedy chłop zbliżył się do stawu, zawołał:
- Ja przecież lepiej wiem, za ile krowę sprzedałem. Powtarzam wam, za siedem, a nie za dwa.
A żaby swoje:
- Kwa, kwa, kwa, kwa!
- Jeśli nie wierzycie - zawołał chłop - to wam przeliczę.
I wyjął pieniądze z kieszeni. Ale na próżno odliczał je żabom, grosz po groszu. Nie zważając na jego rachunki, rechotały ciągle:
- Kwa, kwa, kwa, kwa!
- Ejże - zawołał chłop - jeśliście takie mądre, to przeliczcie same! - i rzucił pieniądze do stawu.
Po czym usiadł na brzegu czekając, aż żaby przeliczą pieniądze i oddadzą mu je. Ale żaby skrzeczły dalej:
- Kwa, kwa, kwa, kwa! - a pieniędzy nie oddawału.
Chłop czekał i czekał, aż zmrok zapadł i musiał iść do domu. Odchodząc nawymyślał żabom:
- Ach, wy zakute łby, wy ubłocone brudasy, skrzeczycie, że aż uszy człowiekowi puchną, a siedmiu dukatów nie potraficie przeliczyć! Myślicie może, że będę tu czekał, aż skończycie liczenie?
I oddalił się, a żaby wołały za nim ciągle:
- Kwa, kwa, kwa, kwa! - że wrócił do domu wściekły.
Po pewnym czasie nabył sobie chłop nową krowę, zabił ją i obliczył, że jeśli dobrze sprzeda mięso, to dostanie tyle, ile go obie krowy kosztowały, a skóra zostanie mu w zysku. Zawiózł więc mięso do miasta, ale przed bramą opadła go zgraja psów, z wielkim chartem na przedzie. Chart skoczył do mięsa, szczekając:
- Hauwau, hauwau!
A chłop na to:
- Rozumiem cię dobrze, wołasz: kawał, kawał, bo chcesz dostać kawał mięsa. Ale na nic ci się to nie zda.
Pies zaś odpowiedział:
- Hauwau, hauwau!
- A nie zjesz nic - zapytał chłop - i nie dasz swoim kolegom?
- Hauwau, hauwau! - odparł pies.
- No, jeśli nalegasz - rzekł chłop - to weź mięso, znam cię i wiem, gdzie służysz. Ale odnieś je zaraz swemu panu i pamiętaj: za trzy dni mam mieć w domu pieniądze, bo będzie źle!
Po czym wyładował mięso i zawrócił. A psy zbiegły się wszystkie do mięsa, szczekając:
- Hauwau, hauwau!
Chłop, który słyszał to z daleka, rzekł do siebie:
- Teraz już wszystkie chcą po kawale, ale chart jest za mięso odpowiedzialny.
Gdy trzy dni minęły, pomyślał chłop: ,,Dzisiaj wieczór będziesz miał pieniądze w kieszeni!'' i czekał uradowany do wieczora.
Ale nikt się nie zjawił z zapłatą.
- Człowiek nie może już na nikim polegać - powiedział chłop do siebie.
Stracił wreszcie cierpliwość, poszedł do miasta i udał się do rzeźnika, żądając pieniędzy. Rzeźnik myślał, że to żarty, ale chłop rzekł:
- Żarty na bok, zapłać mi za krowę. Czy chart nie przyniósł ci jej przed trzema dniami?
Rozgniewał się rzeźnik i wygnał chłopa, grożąc mu szczotką.
- Poczekajże - powiedział sobie chłop - jest jeszcze sprawiedliwość na świecie! - i udał się na królewski zamek, prosząc o posłuchanie.
Król siedział właśnie ze swoją córką, gdy wprowadzono chłopa, który opowiedział o swoim nieszczęściu:
- Żaby i psy oszukały mnie, a rzeźnik poczęstował kijem!
Gdy królewna usłyszała opowiadanie chłopa, wybuchnęła głośnym śmiechem, a król rzekł:
- Racji przyznać ci nie mogę, ale otrzymasz inną nagrodę. Córka moja, póki żyje, nigdy się nie śmiała i obiecałem dać ją za żonę temu, kto ją pierwszy rozśmierzy. Ty więc dostaniesz za żonę moją córkę i możesz BOgu za swe szczęście podziękować.
- O - rzekł chłop - dziękuję ślicznie, mam już w domu jedną żonę, a i jej mam za dużo: jak wracam do domu, zdaje mi się, że w każdym kącie jedna stoi.
Król rozgniewał się i rzekł:
- Jak śmiesz odpowiadać tak grubiańsko królowi!
- Ach, panie królu - chłop na to - czegóż można więcej żądać od wołu, jak wołowiny!
- Poczekaj - odparł król - nagroda jednakże cię nie minie. Teraz odejdź stąd, ale za trzy dni wróć tu, a każę ci wyliczyć pięć setek.
Gdy chłop wychodził z zamku, żołnierz, stojący na warcie, rzekł doń:
- Rozśmieszyłeś królewnę, dostaniesz więc pewnie sowitą nagrodę.
- Oczywiście - odparł chłop - wyliczą mi pięć setek.
A żołnierz na to:
- I cóż ty poczniesz z taką kupą pieniędzy, daj mi coś z tego!
- Dobrze - rzekł chłop - po znajomości dwie setki możesz dostasć. Zgłoś się za trzy dni u króla i każ je sobie wyliczyć.
Żyd, który stał obok i słyszał tę rozmowę, pobiegł za chłopem i rzekł:
- Ach, ty szczęśliwcze, w czepku urodzony! Cóż poczniesz z twardymi dukatami. Jeśli chcesz, to ci je wymienię na drobne.
- Dobrze - odparł chłop - zamień mi trzy setki. Dawaj zaraz pieniądze, a za trzy dni zgłoś się do króla i każ sobie trzy setki wyliczyć.
Kupiec ucieszył się z dobrego interesu i odliczył chłopu złe grosze, których trzy tyle były warte co dobrych dwa. Po trzech dniach udał się chłop do króla.
- Ściągnijcie mu surdut - rzekł król - i wyliczcie pięć setek!
- Ach - rzecze chłop - niestety, nie należą one już do mnie. Dwie setki podarowałem żołnierzowi, a trzy zamienił mi Żyd na drobne. Według prawa nic mi się już nie należy.
Na to weszli do sali żołnierz i Żyd żądając swojej należności. Toteż wyliczono im kije skrupulatnie. Żołnierz zniósł je cierpliwie, bo był wytrwały, ale Żyd jęczał:
- Oj, waj! Czy to twarde dukaty?
Król śmiał się z chłopa, a że gniew jego minął, rzekł doń:
- Ponieważ straciłeś nagrode, zanim ci ją wypłacono, w zamian dam ci inną: idź do mojego skarbca i weź sobie pieniędzy, ile zapragniesz.
Chłop nie dał sobie tego dwa razy powtórzyć i napchał w kieszenie, ile wlazło. Potem poszedł do karczmy i począł liczyć pieniądze. Żyd poszedł za nim chyłkiem i usłyszał, co chłop do siebie mruczy:
- A jednak mnie ten łobuz król wywiódł w pole! Nie mógł to sam wypłacić mi tych pieniędzy, wiedziałbym przynajmniej, ile ich mam. Skąd mogę być pewny, czy tak na chybił trafił zgarnąłem tyle, ile mi się należało!
- Zachowaj Bożę! - powiedział Żyd do siebie - on przecie uwłacza naszemu panu! Pójdę do niego i powiadomię go o tym, za to dostanę nagrodę, a chłop zasłużoną karę.
Kiedy król usłyszał o tym, co chłop wygadywał, wpadł w gniew i kazał Żydowi sprowadzić winowajcę. Zyd pobiegł więc do chłopa:
- Masz udać się do króla, tak jak stoisz!
- Już ja sam lepiej wiem, co się należy - odparł chłop - Wpierw każe sobie uszyć nowy surdut. Tobie się wydaje, że człowiek, który ma tyle pieniędzy, będzie chodził w starych łachmanach?
Żyd widząc, że chłop nie ruszy się bez nowego surduta, a cały w strachu, że jak gniew króla ostygnie, to jego ominie nagroda, a chłopa kara, rzekł:
- Z czystej przyjaźni pożyczę ci surdut na tę chwilę; czego człowiek nie robi z miłości!
Chłop przyjął ofertę, włożył surdut Żyda i udali się razem na zamek. Król powtórzył chłopu obraźliwe słowa, o jakich doniósł mu Żyd.
- Ach - rzekł chłop - przecież co Żyd powie, to zełże, takiemu prawda nie przejdzie przez usta. Teraz gotów powiedzieć, że ubrałem się w jego surdut.
- Co to znowu ma znaczyć? - krzyknął Żyd. - A może to nie mój surdut? Może nie pożyczyłem ci go z czystej przyjaźni, żebyś mógł stawić się przed królem?
Król słysząc to rzekł:
- Jednego z nas Żyd oszukał: albo mnie, albo ciebie - i dołożył chłopu jeszcze porcję twardych dukatów.
Chłop zaś wrócił do domu w nowym surducie i z pieniędzmi w kieszeni, mówiąc sobie:
- Tym razem zrobiłem dobry interes!Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Był sobie kiedyś stary król, a był on chory i myślał sobie, że łóżko, na którym leży, jest łożem śmierci. Rzekł więc: "Wołajcie wiernego Jana!" Wierny Jan był jego sługą, a nazywał się tak, ponieważ przez całe życie był wierny. Gdy podszedł do łóżka, król rzekł do niego: "Najwierniejszy Janie, czuję, że mój koniec się zbliża, a o nic nie się o nic prócz mojego syna. Jest jeszcze młodziutki i nie radzi sobie jeszcze całkiem sam. Jeśli mi obiecasz, że nauczysz go wszystkiego, co powinien wiedzieć i że będziesz jego opiekunem, w pokoju zamknę oczy." A wierny Jan odpowiedział: "Nie opuszczę go i będę mu wiernie służył, nawet za cenę mego żywota." Rzekł więc stary król: "Umieram pocieszony w pokoju." A potem mówił dalej; "Po mojej śmierci pokażesz mu cały zamek, wszystkie komnaty, sale i piwnice i wszystkie skarby, które w nich leżą. Lecz nie pokażesz mu ostatniej komnaty w długim korytarzu, gdzie leży ukryty obraz królewny ze złotego dachu. Gdy ujrzy ten obraz, poczuje wielką miłość i padnie nieprzytomny i popadnie z jej powodu w wielki niebezpieczeństwo. Masz go przed tym strzec." A gdy Jan jeszcze raz na znak obietnicy podał staremu królowi rękę, ten ucichł, położył swą głowę na poduszce i umarł.
Gdy starego króla niesiono do grobu, wierny Jan opowiedział młodemu królowi, co obiecał jego ojcu na łożu śmierci i rzekł: "sumiennie będę się tego trzymał i będę tobie wierny, jak jemu byłem, choćby mnie to miało życie kosztować." Żałoba minęła. Wierny Jan rzekł wtedy do niego: "Nadszedł czas, byś zobaczył swój spadek, Pokażę ci ojcowski zamek." Oprowadził go po wszystkim, górę i dół, pokazał mu wszystkie bogactwa i wspaniałe komnaty, tylko jednej komnaty nie otworzył, tej w której stał niebezpieczny obraz. Obraz ustawiony był tak, że gdy otwierały się drzwi, widziało się go wprost naprzeciw, a był tak cudownie zrobiony, że można by pomyśleć, że żyje i nie ma nic bardzie powabnego i piękniejszego na świecie. Młody król zauważył, że wierny Jan zawsze mija te drzwi i rzekł: "Dlaczego ich mi nigdy nie otworzysz?" – "Jest tam coś," odpowiedział, "czego się przestraszysz." Ale król odrzekł: "Widziałem cały zamek, chcę też zobaczyć, co jest w środku," podszedł i chciał siłą otworzyć drzwi, lecz wierny Jan powstrzymał go i rzekł: "Obiecałem twojemu ojcu przed śmiercią, że nie pozwolę ci zobaczyć, co jest w tej komnacie, mogłoby to tobie i mnie przynieść wielkie nieszczęście." – "Ach nie," odpowiedział młody król, "Jeśli nie wejdę, będzie to dla mnie prawdziwa szkoda. Dzień i noc nie zaznałbym spokoju, aż bym to zobaczył. Nie odejdę z tego miejsca, póki nie otworzysz."
Zobaczył więc wierny Jan, że niczego nie zmieni i z ciężkim sercem wyciągnął wzdychając wielki pęk kluczy. Gdy otworzył drzwi, sam wszedł najpierw i pomyślał, że może by zasłoni obraz, by król go nie widział. Lecz cóż to pomogło? Król stanął na palcach i patrzył mu przez ramię. A gdy ujrzał obraz dziewicy, tak wspaniały i błyszczący złotem i szlachetnymi kamieniami, upadł nieprzytomny na ziemię. Wierny Jan podniósł go, zaniósł do jego łóżka i pomyślał przepełniony troską: "Nieszczęście się stało, Panie Boże, co z tego będzie?" Potem wzmocnił go winem, aż wreszcie doszedł do siebie. Pierwszym słowem, jakie rzekł, było: "Ach, kto jest na tym obrazie?" – "To królewna ze złotego dachu," odpowiedział wierny Jan. A król mówił dalej: "Moja miłość do niej jest wielka, a gdyby wszystkie liście na drzewach były językami, nie umiałyby tego wyrazić. Postawię swe życie, że ją dostanę, a ty najwierniejszy Janie, musisz stać przy mnie." Wierny sługa namyślał się długo, co począć, po uważał, że będzie niezmiernie trudno, choćby dostać się przed oblicze królewny. Wreszcie wymyślił sposób i rzekł do króla: "Wszystko wokół niej jest ze złota, stoły, krzesła, miski, kubki, miseczki, wszystek sprzęt domowy. W twoim skarbcu leży pięć beczek złota, każ królewskim złotnikom zrobić z jednej rozmaite naczynia i przybory, rozmaite ptaki, dzikie zwierzęta i cudowne zwierzęta, to się jej spodoba, pojedziemy z tym do niej i spróbujemy szczęścia." Król kazał sprowadzić złotników, a musieli oni pracować dzień i noc, aż te najwspanialsze z rzeczy były gotowe. Gdy wszystko załadowano na statek, wierny Jan przywdział strój kupieckim, król zaś musiał uczynić to samo, by nie dało się go poznać. Potem popłynęli za morze, jechali tak długo, aż dotarli do miasta, w którym mieszkała królewna ze złotego dachu.
Wierny Jan kazał królowi zostać na statku i czekać na niego. "Może," rzekł, "przyprowadzę królewnę, dlatego troszczcie się o to, by był porządek , każcie rozstawić naczynia ze złota i przyozdobić cały statek." Potem wyszukał do swego fartuszka rozmaitych rzeczy ze złota, zszedł na ląd i poszedł prosto do królewskiego zamku. Gdy doszedł na zamkowy dziedziniec, stała tam piękna dziewczyna, a miała ona dwa złote wiadra w rękach i czerpała nimi wodę. Gdy chciała odnieść połyskującą wodę i się obróciła, ujrzała obcego człowieka. Zapytała więc, kim jest, a on odpowiedział: "Jestem kupcem," otworzył swój fartuszek i pozwolił jej zajrzeć. Zawołała wtedy; "Och, jakże piękne te rzeczy ze złota!" usiadła na wiadrze i oglądały jedną za drugą. Potem zaś dziewczyna rzekła: "Królewna musi to zobaczyć, tak bardzo lubi przedmioty ze złota, że wszystko od was kupi." Wzięła go za rękę i poprowadziła na zamek, bo była pokojową. Gdy królewna zobaczyła towar, była uszczęśliwiona i rzekła: "To jest tak piękna praca, że wszystko od was kupię." Lecz wierny Jan rzekł: "Jestem tylko sługą pewnego bogatego kupca. Co tutaj mam jest niczym w porównaniu z tym, co mój pan ma na swym statku, a dzieła sztuki to najprzedniejsze i najwykwintniejsze spośród tych jakie kiedykolwiek wykonano." Chciała by wszystko jej przyniesiono, ale on rzekł: "Na to trzeba wielu dni, tak wielka jest ich ilość, tak wiele sal można nimi obstawić, że w waszym domu nie ma tyle miejsca." Ciekawość i chęć wciąż nie dawały jej spokoju, zgodziła się zatem wreszcie i rzekła: "Prowadź mnie na statek, sam pójdę i obejrzę skarby twojego pana."
Poprowadził ją więc wierny Jan na statek i był bardzo uradowany, król zaś, gdy ją ujrzał, zobaczył, że jej uroda była jeszcze większa, niż przedstawiał to obraz i nic innego nie zaprzątało jego myśli, jego serce chciało wyskoczyć. Weszła na statek, sam król ją wprowadził. Wierny Jan został przy sterniku i kazał odbić statek. "Rozwijać żagle, by leciał jak ptak w powietrzu. Król pokazywał jej w środku złote naczynia, każde jedno, miski, kubki, miseczki, ptaki, dziką zwierzynę i cudowne zwierzęta. Mijało wiele godzin, gdy ona wszystko oglądała, a w swej radości nie spostrzegła, że statek odpłynął. Gdy obejrzała ostatni, podziękowała kupcowi i chciała iść do domu, lecz gdy podeszła do burty statku, zobaczyła, ż e jest daleko od lądu na pełnym morzu i pędzi na pełnym żaglu. "Ach," zawołała wystraszona. "Oszukano mnie, porwali mnie, popadłam w moc kupca, lepiej żebym umarła!" Król złapał ją za rękę i rzekł: "Nie jestem kupcem, jestem królem nie gorzej urodzonym niż ty. A że podstępem cię porwałem, stało się z wielkiej miłości. Pierwszy raz, gdy zobaczyłem twój obraz, padłem nieprzytomny na ziemię." Gdy królewna ze złotego dachu to usłyszała, ukoiło ją to, a jej serce było mu przychylne, tak że zgodziła się zostać jego żoną.
Zdarzyło się jednak, że gdy płynęli na pełnym morzu, że wierny Jan siedząc z przodu statku i grając, ujrzał w powietrzu, jak nadlatują trzy kruki. Przestał grać i zaczął słuchać, co mówią między sobą, bo znał ich mowę. Jeden zaś zawołał: "O, wiezie królewnę ze złotego dachu do domu." – "Tak," odrzekł drugi, "Jeszcze jej nie ma." A trzeci dodał: "Ma już ją, płynie z nim na statku." A wtedy pierwszy znów zaczął i zawołał: "Cóż mu z tego? Gdy zejdą na ląd, wybiegnie mu naprzeciw koń rudy jak lis, będzie chciał na niego wsiąść i to też zrobi, a koń uniesie go w powietrze w dal, że nie zobaczy nigdy więcej dziewicy." Wtedy rzekł drugi: "Nie ma na to rady?" – "O tak, jeśli ktoś szybciej wskoczy na konia, broń palną, która tkwi w kaburze, wyjmie i konia nią zastrzeli. Wtedy król będzie uratowany. Ale kto to wie? Jeśli ktoś jednak wie i mu powie, zamieni się w kamień od palców nóg aż do kolan." A wtedy rzekł drugi: "Wiem jeszcze więcej, nawet jeśli zabiją konia, król nie zatrzyma swej narzeczonej. Gdy razem wejdą do zamku, będzie tam leżała w misie ślubna szata, a będzie wyglądała jak utkana ze srebra i złota, lecz nie jest niczym innym jak siarką i smołą. Gdy ją nałoży, spali go aż do szpiku kości." A wtedy rzekł trzeci: "I nie ma żadnego ratunku?" – "O tak," odpowiedział drugi, "
Jeśli kto w rękawicach chwyci za szatę i w ogień ją wrzuci i się spali, młody król zostanie uratowany. Lecz cóż mu z tego, kto o tym wie i mu powie, połowa jego ciała od kolan po serce, zamieni się w kamień." A Wtedy rzekł trzeci: "Wiem jeszcze więcej, nawet jeśli spłonie ślubna szata, młody król jej nie dostanie. Gdy po ślubie rozpoczną się tańce i młoda królowa zatańczy, nagle poblednie i padnie martwa na ziemię i jeśli nikt jej nie podniesie i nie wyssie trzech kropel krwi z jej prawej piersi i jej potem nie wypluje, królowa umrze. Lecz jeśli ktoś, kto o tym wie, to zdradzi, na całym ciele od kręgu po palce nóg." Gdy kruki już pomówiły ze sobą, poleciały dalej, a wierny Jan pojął wszystko, lecz od tego czasu stał się cichy i smutny. Przemilczał przed swoim panem, co usłyszał, i utracił swe szczęście. Gdyby to przed nim wyjawił, musiałby sam oddać swe życie. W końcu jednak rzekł do siebie. "Uratuję swego pana, choć bym sam miał sczeznąć."
Gdy dotarli na ląd, zdarzyło się, co kruk przepowiedział, wyskoczył im naprzeciw wspaniały koń, rudy jak lis. "Dobre," rzekł król, "Zaniesie mnie do mojego zamku," i już chciał na nim usiąść, lecz uprzedził go wierny Jan, wskoczył szybko na niego, wyciągnął broń z kabury i zastrzelił konia. Zawołała wtedy reszta służby króla, która nie była przychylna Janowi: "Co za hańba, zabić tak piękne zwierzę, które miało zanieść króla do zamku!" Lecz król rzekł: "Milczcie i puśćcie go, to mój najwierniejszy Jan i kto wie, czemu miało to służyć!" Poszli więc do zamku, a w sali stała tam micha, a leżała w niej ślubna szata i wyglądało na to, że była ze złota i srebra. Młody król podszedł do niej i chciał ją chwycić, lecz Jan odsunął ją, chwycił w rękawicach, zaniósł do ognia i spalił. Reszta służby poczęła pomrukiwać i rzekła: "Patrzcie, pali nawet ślubną szatę króla." Lecz młody król rzekł: "Kto wie, czemu to miało służyć. To mój najwierniejszy Jan!" Świętowano potem zaślubiny, zaczęły się tańce, weszła także narzeczona. Wierny Jan czuwał, patrzył jej w twarz. Nagle pobladła i padła jak martwa na ziemię. Skoczył więc szybko do niej, podniósł ją i zaniósł do komnaty, gdzie ją położył, uklęknął i wyssał trzy krople krwi z jej prawej piersi, które potem wypluł. Wkrótce zaczęła oddychać i ozdrowiała, lecz młody król patrzył na to i nie wiedział, dlaczego wierny Jan to zrobił, rozzłościł się z tego powodu i zawołał: "Wtrącić go do więzienia!" Następnego dnia wiernego Jana skazano i poprowadzono na szubienicę, a gdy stał już na górze i miał być zgładzony, rzekł: "Każdy, kto ma umrzeć, ma prawo przed swoim końcem do ostatniego słowa, czy ja też mam to prawo?" – "Tak, odpowiedział król "Niechaj będzie i tobie dane!" Rzekł więc wierny Jan: "Niesłusznie mnie skazano, zawsze byłem tobie wierny," i opowiedział, jak na morzu usłyszał rozmowę kruków i jak on, by ratować swego pana, musiał to wszystko zrobić. "Zawołał zatem król: "Och, mój najwierniejszy Janie. Łaska! Łaska! Sprowadzić go na dół!" Lecz wierny Jan, gdy powiedział ostatnie słowo, upadł bez życia i był jak kamień.
Król i królowa nosili w sobie z tego powodu wielki smutek, a król rzekł: "Tak marnie odpłaciłem za tą wielką wierność!" i kazał podnieść kamienny obraz i powiesić w sypialni koło swego łóżka. Zawsze gdy na niego patrzył, płakał i mówił: "Ach, gdybym mógł wrócić ci życie, mój najwierniejszy Janie!" Minął pewien czas, a królowa powiła bliźniaki, dwóch synków, rośli i byli jej radością. Pewnego razu, gdy królowa była w kościele, a dwoje dzieci było u swego ojca i bawiło się, spojrzał on na kamienny obraz pełen smutku i westchnął: "Ach, gdybym umiał wrócić ci życie, mój najwierniejszy Janie!" A kamień zaczął mówić i rzekł: "Możesz wrócić mi życie, jeśli oddasz za to to, co ci najdroższe." Król zaś zawołał; "Oddam za to wszystko, co mam na tym świecie!" A kamień mówił dalej: "Jeśli własną ręką odrąbiesz obojgu dzieciom głowy i wysmarujesz mnie ich krwią, odzyskam życie." Król przeląkł się, że sam musi zabić najdroższe dzieci, pomyślał jednak o jego wielkiej wierności i o tym, że wierny Jan umarł za niego, doby miecza i własną ręką odrąbał dzieciom głowy. A gdy pomazał i krwią kamień, wróciło do niego życie. Wierny Jan stanął przed nim rześki i zdrowy. Rzekł do króla: "Twoja wierność nie pozostanie bez zapłaty," wziął głowy dzieci, ustawił je na karkach, a rany pomazał ich krwią, one zaś ozdrowiały w jednej chwili, skakały dokoła i się bawiły, jak gdyby nic się było nie stało.
Uradował się król wielce, a gdy ujrzał nadchodzącą królową, ukrył wiernego Jana i oboje dzieci w wielkiej szafie. Gdy weszła, rzekł do niej: "Modliłaś się w kościele?" – "Tak," odpowiedziała, "Ale wciąż myślałam o wiernym Janie, że to przez nas spotkało go tak wielkie nieszczęście." Rzekł wtedy: "Droga żono, możemy wrócić mu życie, lecz ceną będą nasi dwaj synkowie, których przyjdzie nam poświęcić." Królowa pobladła i przelękła się w swym sercu, lecz mimo to rzekła: "Jesteśmy mu to winni za jego wierność." Ucieszył się, że pomyślała, jako i on był pomyślał, odszedł i otworzył szafę, przyprowadził dzieci i wiernego Jana i rzekł: "Chwała Bogu, że jest wybawiony, a i dzieci mamy z powrotem!" I opowiedział jej, jak wszystko się zdarzyło. Żyli potem długo razem w szczęściu aż po ich kres.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Była sobie kiedyś koza. Miała ona siedem koźlątek, a kochała je tak, jak tylko matka potrafi kochać swoje dzieci. Pewnego dnia wybrała się do lasu po jedzenie. Przywołała całą siódemkę i rzekła: "Drogie dziatki, muszę wyjść do lasu. Bądźcie grzeczne, gdy mnie nie będzie, zamknijcie drzwi i miejcie się na baczności przed wilkiem! Jeśli uda mu się wejść, pożre was ze skórą i kośćmi. Łotr umie się przebrać, ale poznacie go po chropawym głosie i czarnych łapach."
Koźlątka zaś rzekły: "Droga matko, Będziemy mieć się na baczności, nie troszcz się o nas." Koza zabeczała i ruszyła spokojna w drogę.
Ni trwało długo, a zapukał ktoś do drzwi domu i zawołał: "Otwórzcie, drogie dziatki, wasza mama przyszła i każdemu coś przyniosła!" Lecz koźlęta poznały po chropawym głosie, że to był wilk. "Nie otworzymy," zawołały, "Nie jesteś naszą mamą. Ona ma cienki i łagodny głos, a twój głos jest chropawy. Jesteś wilkiem!"
Poszedł więc wilk do kramarza i kupił sobie wielki kawał kredy. Zjadł go i tak jego głos zrobił się cienki. Potem wrócił, zapukał do drzwi i zawołał: "Otwórzcie, drogie dziatki, wasza mama wróciła i każdemu coś przyniosła!"
Lecz wilk położył łapę na parapecie. Zobaczyły to dzieci i zawołały: "Nie otworzymy! Nasza mama nie ma takiej czarnej łapy jak ty, Ty jesteś wilk!"
Poszedł więc wilk do piekarza i rzekł "Uderzyłem się w łapę, posmaruj mi ją ciastem!"
Gdy mu już ją piekarz posmarował, pobiegł wilk do młynarza i rzekł: "Posyp mi łapę białą mąką!" Młynarz pomyślał, że wilk, chce kogoś oszukać i się wzbraniał, lecz wilk rzekł: "Jeśli tego nie zrobisz, zjem ciebie!" Wystraszył się młynarz i pobielił mu łapę.
Poszedł więc łotr po raz trzeci pod drzwi, zapukał i rzekł: "Otwórzcie, drogie dziatki, wasza mama wróciła i każdemu coś przyniosła!"
Koźlęta zawołały: "Pokaż nam swoją łapę, żebyśmy widziały, że jesteś naszą mateczką."
Wilk położył łapę na parapecie. Gdy koźlęta ujrzały, że była biała, uwierzyły w to, co mówił i otworzyły drzwi.
Lecz tym, kto wszedł, był wilk! Koźlęta wystraszyły się. Jedno wskoczyło pod stół, drugie do łóżka, trzecie do pieca, czwarte do kuchni, piąte do szafy, szóste pod balię, siódme do skrzyni zegara ściennego. Lecz wilk je znalazł i połknął jedno za drugim. Tylko tego najmłodszego w zegarze ściennym nie znalazł.
Gdy już był syty, odszedł, położył się na zielonej łące pod drzewem i zasnął.
Niedługo potem wróciła koza z lasu do domu. Ach, co zobaczyła! Drzwi stały otworem, stół, krzesła i ławy poprzewracane, balia rozbita, pościel z łóżka zerwana. Szukała dziatek, lecz nie mogła ich znaleźć. Wołała każdego po kolei z imienia, lecz nikt nie odpowiadał. W końcu, gdy zawołała najmłodsze, odpowiedział cieniutki głosik: "Droga matko, jestem w skrzyni zegara ściennego!"
Wyciągnęła matka koźlątko z ukrycia. Opowiedziało jej, jak przyszedł wilk i wszystkich pożarł. Możecie sobie wyobrazić, jak stara koza płakała nad biedną dziatwą!
W końcu wyszła zawodząc, a najmłodsze koźlątko pobiegło za nią. Gdy doszła na łąkę, wilk cięgle jeszcze leżał pod drzewem i chrapał, że gałęzie się trzęsły. Stara koza oglądała go ze wszystkich stron i ujrzała, że w jego brzuch coś się ruszało i kotłowało. Ach Boże, pomyślała, czy moje dziatki, które połknął, są jeszcze przy życiu?
Musiało tedy pobiec koźlątko do domu po nożyce i dratwę. Stara koza rozcięła łotrowi brzuch. Ledwo ucięła, jedno koźlę wystawiało już głowę. A gdy dalej cięła, wyskoczyła cała szóstka. Koźlęta były zdrowe, bo łapczywy wilk połknął je w całości.
Ależ była to radość! Pieścili swą drogą matkę, skakali jak krawiec przy weselu, lecz stara rzekła: "Idźcie i poszukajcie wielkich kamieni. Wypełnimy nimi brzuch łotrowi, póki jeszcze śpi."
Naściągały więc koźlęta w pośpiechu kamieni, powsadzały mu ich do brzucha, ile wlazło. Stara zaszyła mu brzuch tak szybko, że nic nie zauważył i nawet się nie ruszył.
Gdy się wreszcie wyspał, stanął na nogi. Kamienie w brzuchu sprawiły mu wielki pragnienie, ruszył więc do studni by się napić. Lecz gdy zaczął biec, kamienie poczęły uderzać o siebie i się przewracać. Zawołał więc:
"Brzęczy mi w uchuCzy może w brzuchuCóż za pragnienie.To chyba były twarde kamienie"
A gdy doszedł do studni i pochylił się nad wodą, ciężkie kamienie wciągnęły go do niej, że się marnie utopił
Kiedy koźlęta to ujrzały, przybiegły pośpiesznie i głośno zawołały: "Wilk nie żyje! Wilk nie żyje!" Załapały się za ręce i tańczyły z matką z radości wokół studni.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Pewien ojciec miał dwóch synów, starszy z nich był mądry i rozumny, a i znał się na wszystkim, młodszy zaś był głupi, niczego nie umiał pojąć ani się nauczyć, a gdy ludzie go widzieli, mówili: ten ci dopiero będzie brzemieniem dla ojca!" gdy coś trzeba było zrobić, to zawsze musiał to robić ten starszy, a gdy ojciec kazał mu późno po coś, ba czasem nawet w nocy, a droga wiodła przez cmentarzyk na kościelnym dziedzińcu albo inne ponure miejsce, odpowiadał zawsze, "O nie, ojcze, nie pójdę tam, straszno mi!" bo po prostu się bał. A czasem, gdy wieczorami opowiadano przy ogniu historie, przy których włos się jeży, słuchacze mawiali, "Och, straszno mi!" Młodszy siedział w kącie i wszystkiego słuchał, a nie mógł pojąć, o co w tym chodzi. "Zawsze mówią: straszno mi! A mi nie straszno. Pewnie to jakaś sztuka, z której nic nie rozumiem."
Zdarzyło się, ojciec raz rzekł do niego "Słuchaj, ty tam w rogu, rośniesz i robisz się silny, musisz się czegoś nauczyć, czym będziesz zarabiał na chleb. Popatrz jak twój brat się stara, lecz przy tobie chmiel i słód są stracone." – "Ach, Ojcze," odpowiedział, "Chciałbym się czegoś nauczyć. Gdyby się dało, chciałbym się nauczyć, żeby mi też strasznie bywało. Nic z tego nie rozumiem." Starszy się uśmiał, gdy to usłyszał, i pomyślał sobie "Drogi Boże, ale głupek z mojego brata, nic z niego nie będzie, co ma być haczykiem, musi się zawczasu skrzywić." Ojciec westchnął i odpowiedział mu. "Strachu, nauczysz się tego, ale na chleb tym nie zarobisz."
Wkrótce potem dom odwiedził kościelny. Ojciec skarżył się na swą biedę i opowiedział, jak marnie jego młodszy syn został obdarzony przez naturę, nie znał się na niczym i niczego nie mógł się nauczyć. "Pomyślcie tylko, gdy go zapytałem, jak chce zarabiać na chleb, zażyczył sobie, nauczyć się bać." – "Jeśli tylko tyle," odpowiedział kościelny, "może uczyć się u mnie, dajcie go mi, ja już go ostrugam." Ojciec był zadowolony, bo sobie pomyślał "Chłopaka się troszkę przystrzyże." Kościelny zabrał go do domu, on zaś musiał dzwonić dzwonem. Po paru dnia zbudził go o północy, kazał mu wstać, wejść na kościelną wieżę i dzwonić. "Nauczysz się, co to jest strach," pomyślał, zakradł się przodem, a gdy chłopak był na górze i się odwrócił by chwycić za linę od dzwonu, zobaczył na schodach, naprzeciw dziury z której uchodził dźwięk, białą postać. "Kto tam?" zawołał, lecz postać nie odpowiedziała, nie ruszyła się ni drgnęła. "Odpowiedz," zawołał chłopiec, "albo sprawię, że sobie pójdziesz. Nie masz tu nocą nic do roboty." Kościelny jednak ani się ruszył, by chłopak pomyślał sobie, że jest duchem. Chłopak zawołał drugi raz "Czego tu chcesz? Mów, jeśli jesteś porządnym chłopem, albo zrzucę cię ze schodów." Kościelny pomyślał "On nie myśli o tym poważnie," nie dobył z siebie głosu, stał tam jak kamień. Zawołał więc chłopak trzeci raz, a gdy i tym razem było to daremne, rozpędził się i zrzucił ducha ze schodów, że ten spadł dziesięć stopni w dół i zatrzymał się w rogu. Potem zadzwonił dzwonem i nie mówiąc słowa poszedł do domu, położył się do łóżka i spał jak przedtem. Żona kościelnego czekała jakiś czas na swojego męża, lecz ten nie jakoś nie wracał. W końcu obleciał ją strach, zbudziła chłopca i zapytała "Nie wiesz, gdzie jest mój mąż? Poszedł przed tobą na wieżę." - "Nie," odpowiedział chłopak, "ale stał tam ktoś przed dziurą, z której dźwięk uchodzi, na schodach, a że nic nie mówił, a i odejść nie chciał, pomyślałem, że to jakiś łobuz i spuściłem go na dół. Idźcie, a zobaczycie, czy to był on. Jeśli tak to mi przykro." Kobieta wyskoczyła co sił i znalazła swego męża, który leżał w rogu i jęczał złamawszy nogę.
Zniosła go na dół i pospieszyła z wielkim krzykiem do ojca chłopaka. "Wasz chłopak," zawołała, "Wyrządził wielkie nieszczęście. Zrzucił mojego męża ze schodów, że aż nogę złamał. Zabierzcie tego nicponia z naszego domu." Ojciec wystraszył się, przybiegł do syna i złajał go. "Cóż to za bezbożne figle, pewni zły je tobie podszepnął." – "Ojcze," odpowiedział, "Posłuchajcie tylko, jestem niewinny. Stał tak w nocy, jak ktoś, kto ma złe zamiary. Nie wiedziałem, kto to był i trzy razy go napomniałem by mówił lub odszedł." – "Ach," rzeką ojciec, " Z tobą doznam jeszcze nieszczęścia, zajdź mi z oczu, nie chcę cię więcej widzieć." – "Dobrze ojcze, poczekajcie tylko, aż nadejdzie dzień, a pójdę sobie, by nauczyć się bać, posiądę sztukę, która mnie wykarmi." – "Ucz się, czego chcesz," rzekł ojciec, "Mi jest wszystko jedno. Masz tu pięćdziesiąt talarów i idź z nimi w świat, tylko nie mów nikomu, skąd jesteś i kto jest twoim ojcem, bo musiałbym się ciebie wstydzić." – "Dobrze, ojcze, jak chcecie, jeśli nie chcecie nic więcej, z będę to miał na uwadze."
Gdy wstał dzień, chłopak wsadził swoje pięćdziesiąt talarów do kieszeni, wyszedł na wielką drogę i mówił do siebie "Gdybym się był bał, gdybym się był bał!" Podszedł wtedy do niego jakiś człowiek, który słyszał, rozmowę, jaką chłopak prowadził sam ze sobą, a gdy byli kawałek dalej, skąd można już było widzieć szubienicę, człek ów rzekł do niego "Widzisz, tam jest drzewo, gdzie siedmiu weseliło się z córką powroźnika, a teraz uczy się fruwać. Usiądź pod nimi i czekaj, aż przyjdzie noc. Nauczysz się bać." – "Jeśli nic więcej do tego nie trzeba," odpowiedział chłopak, "To łatwizna, a jeśli nauczę się szybko bać, dostaniesz moje pięćdziesiąt talarów, przyjdź jutro rano do mnie." Poszedł więc chłopak do szubienicy, usiadł pod nią i czekał, aż nadejdzie wieczór." A że było mu zimno, rozpalił sobie ognisko, lecz koło północy nadszedł tak zimny wiatr, że mimo ognia nie chciało się zrobić ciepło. Wiatr uderzał wisielcami jeden o drugiego, bujali się tam i z powrotem, a on pomyślał sobie "Zimno ci tu na dole przy ogniu, ależ muszą marznąć i bujać się ci na górze." A ponieważ nosił w sobie współczucie, przystawił drabinę, wszedł do góry, odwiązał jednego po drugim i całą siódemkę ściągną na dół. Potem podsycał ogień, dmuchał, i poustawiał ich dookoła, żeby się ogrzali. Lecz oni siedzieli tak i ani się ruszyli. Tymczasem ogień przeszedł na ich ubrania. Rzekł więc "Uważajcie, bo zaraz was znowu powieszę." Lecz nieboszczyki nie słuchały, milczały, a płonące łachy wcale im nie przeszkadzały. Rozzłościł się więc i rzekł "Jeśli nie będziecie uważać, to nie mogę wam pomóc, nie chcę się z wami spalić," i powiesił ich rządkiem z powrotem. Potem usiadł przy ogniu i zasnął, a następnego ranka, przyszedł do niego ów człek. Chciał od niego pięćdziesiąt talarów i rzekł "No, już wiecie, co to strach?" – "Nie," odpowiedział, "skąd mam wiedzieć? Ci na górze nie otwierali pysków, a byli tak durni, że łachy, które mięli na ciele, im się poprzypalały, a oni nic." Widział tedy człek ów, że nie odejdzie z pięćdziesięcioma talarami, poszedł sobie i rzekł "takiego jeszcze nie widziałem."
Chłopak ruszył swoją drogą i znów zaczął mówić do siebie "Ach, gdyby umiał się bać! Ach, gdybym umiał się bać!" Usłyszał to pewien woźnica, który szedł za nim, i zapytał go "Ktoś ty?" – "Nie wiem," odpowiedział chłopak. Woźnica zapytał go znowu "Skąd jesteś?" – "Nie wiem." – "A kto jest twoim ojcem?" – "Nie mogę tego powiedzieć." – "Co ty tam mruczysz ciągle pod nosem?" – "Ach," odpowiedział chłopak, "Chciałbym umieć się bać, ale nikt mnie nie chce nauczyć." – "Przestań głupio gadać," rzekł woźnica, "Chodź ze mną, zobaczymy, gdzieś cię ulokuję." Chłopak poszedł z woźnicą, a wieczorem doszli do gospody, gdzie chcieli przenocować. Przed wejściem do izby rzekł głośno raz jeszcze "Gdybym się bał! Gdybym się bał!" Gospodarz, który to usłyszał, uśmiał się i rzekł "Jeśli na to macie ochotę, jest po temu dobra okazja." – "Ach, milcz lepiej," rzekła jego żona, "Już niejeden wścibski człek życiem za to zapłacił, byłaby wielka szkoda tych pięknych oczu, gdyby nie mogły dłużej patrzeć na światło dnia." Chłopak rzekł jednak "Choćby nie wiem, jakie to było trudne, chcę się tego nauczyć, dlatego ruszyłem w drogę." Nie dawał gospodarzowi spokoju, aż ten opowiedział mu, że niedaleko stoi zaklęty zamek, gdzie można się było bez trudu nauczyć, co to jest strach, gdyby kto ważył się czuwać w nim trzy noce. Król obiecał temu, kto się na to waży, swoją córkę za żonę, a jest ona najpiękniejszą dziewicą pod słońcem- W zamku są też wielkie skarby, strzeżone przez złe duchy, które się uwalniają i mogłyby z biedaka uczynić bogatego. Już wielu próbowało tam wejść, ale jeszcze żaden nie wyszedł. Poszedł więc chłopak następnego ranka przed oblicze króla i rzekł "Jeśli mi pozwolicie, będę czuwał przez trzy noce w zaklętym zamku. Król spojrzał na niego, a że mu się spodobał, rzekł "Możesz prosić po trzykroć, a muszę to być martwe rzeczy. Możesz je zabrać na zamek." On zaś odpowiedział więc "Proszę więc o ogień i tokarkę z nożem.
Król kazał mu to zanieść do zamku za dnia. Gdy miała już nadejść noc, chłopak poszedł do niego, rozpalił sobie w komnacie jasny ogień, postawił obok tokarkę z nożem i usiadł na niej. "Ach, gdybym się bał!" rzekł, "ale tu też się tego nie nauczę." Koło północy chciał podsycić ognia, a gdy do niego dmuchnął , krzyknęło coś z kąta "au, miau, ale nam zimno!" – "Głupcy zawoła, "co tak krzyczycie, chodźcie, usiądźcie przy ogniu i się ogrzejcie." A gdy to rzekł, przyszły dwa czarne koty wielkimi susami, usiadły po obu jego stronach i patrzyły nań dziko swymi ognistymi oczyma. Po chwili, gdy się ogrzały, rzekły "Kamracie, pogramy w karty?" – "Czemu nie?" odpowiedział, "ale pokażcie mi najpierw wasze łapy." Wyciągnęły więc pazury. "Ach," rzeką, "Ale macie długie pazury, muszę je najpierw obciąć." Chwycił je więc za kark, podniósł do tokarki i przykręcił im łapy. "Popatrzyłem wam na paluchy," rzekł "i przeszły mi ochota na grę w karty," zatłukł je i wyrzucił do wody. Ledwo uspokoił tę dwójkę, a ze wszystkich kątów powyłaziły czarne koty i czarne psy na żarzącym się łańcuchu, wciąż więcej i więcej, tak że nie miał już ujścia. Krzyczały strasznie, deptały po ogniu, porozwalały go i chciały ugasić. Patrzył na to przez chwilę w spokoju, ale wkrótce było mu tego za wiele, chwycił za nóż i zawołał "Jazda stąd, motłochu," i ruszył na nich siekąc. Część uskoczyła, innych zabił i wyrzucił do stawu. Gdy wrócił dmuchnął w żar, a ogień na nowo się rozpalił. Ogrzał się, a gdy tak siedział, oczy same poczęły się zamykać i nabrał ochoty na sen. Rozejrzał się, a w kącie ujrzał wielkie łoże, "A to mi się udało," rzekł i położył się do niego. Gdy już miał zamykać oczy, łóżko zaczęło jeździć, a jeździło po całym zamku.. "I dobrze," rzekł, "całkiem dobrze." A łoże jechało, jakby zaprzęgnięte w sześć koni było, po progach i schodach, w górę i w dół. Nagle hop, przewróciło się, górą do dołu, że leżało na nim jak góra. Lecz on cisnął pierzyny i poduszki w górę, wyszedł i rzekł "Teraz niech jedzie, kto ma ochotę." Położył się przy ogniu i spał, aż nastał dzień. Z rana przybył król, a gdy zobaczył, jak leży na ziemi, pomyślał, że suchy go ubiły i że jest martwy. Rzekł wtedy "Szkoda tego pięknego człowieka." Usłyszał to chłopak, wstał i rzekł "Tak daleko jeszcze nie zaszło!" Król się dziwi, ucieszył sił się i zapytał, jak mu poszło. "Dobrze," odpowiedział, "Minęła jedna noc, dwie następne też miną." Gdy przyszedł do gospodarza, ten zrobił wielkie oczy. "Nie myślałem," rzekł, "że cię jeszcze zobaczę przy życiu, nauczyłeś już się bać?" – "Nie," rzekł, "Wszystko daremnie, gdyby ktoś tylko mógł mi to powiedzieć!"
Drugiej nocy znowu poszedł na zamek, usiadł przy ogniu i zaczął od nowa swą starą pieśń "Ach, gdybym się bał!" gdy nadeszła północ, usłyszał hałas i łoskot, zrazu cichy, potem coraz głośniejszy, aż wreszcie znów zrobiło się ciszej, w końcu przybiegła po kominie połowa człowieka z głośnym krzykiem i upadła przed nim. "Hej!," zawołał, "brakuje drugiej połowy, tego jest za mało." Hałas znów rozpoczął się od nowa, to coś szalało i wyło, spadła też druga połowa. "Czekajcie," rzekł, "muszę troszkę podmuchać w ogień." Gdy to zrobił i znów się rozejrzał, oba kawałki połączyły się w jeden, siedział tam straszny typ na jego miejscu. "tak się nie zakładaliśmy," rzekł chłopak, "ławka jest moja." Człek ów chciał go odpędzić, ale chłopak nie dał sobie w kaszę dmuchać, zwalił go przemocą i usiadł na swoim miejscu. Wtedy pospadał więcej takich typków, jeden po drugim, powyciągali dziewięć trupich piszczeli i dwie trupie główki, poustawiali i grali w kręgle. Chłopak też nabrał ochoty i zapytał" Słuchajcie, mogę z wami?" – "Tak, jeśli masz pieniądze." – "Pieniędzy mam dość," odpowiedział, "ale wasze kule nie są dość okrągłe." Wziął więc trupie główki, ułożył na tokarce i je zaokrąglił. "No, teraz będę się lepiej turlać," rzekł, "Hej, do zabawy!" Grał z nimi i stracił co nieco pieniędzy, lecz gdy wybiła dwunasta, wszystko zniknęło u oczu. Położył się i zasnął w spokoju. Następnego przyszedł król i chciał się wszystkiego dowiedzieć. "Jak poszło ci tym razem?" zapytał. "Grałem w kręgle," odpowiedział, "przegrałem parę halerzy." – "I nie bałeś się?" – "Ach, co tam," rzekł, "ubawiłem się. Gdybym tylko umiał się bać!"
Trzeciej nocy znowu usiadł na swej ławce i rzekł ponuro "Gdyby tylko umiał się bać!" gdy zrobiło się późno, przyszło sześciu wielkich typów i wniosło trumnę. Rzekł więc "ha ha, to na pewno mój kumoś, który umarł przed paroma dniami," pokiwał palcem i zawołał "Chodź no kumosiu, chodź," postawili trumnę na ziemi, a on podszedł do niej i zdjął wieko. "Leżał tam nieżywy człek. Pomacał jego twarzy, ale była zimna jak lód. "Czkaj," rzekł, "trochę cię ogrzeję," podszedł do ognia, ogrzał swoją dłoń i położył mu na twarzy, lecz trup pozostał zimny. Wyciągnął go zatem, usiadł przy ogniu i położył go na swym łonie, nacierał mu ręce, żeby krew znów zaczęła krążyć. A gdy i to nie pomagało, wpadł na pomysł "gdy dwóch leży w łóżku, to ogrzewają się wzajemnie," zaciągnął go do łóżka i położył się koło niego. Po chwili trup zrobił się ciepły i zaczął się ruszać. Rzekł wtedy chłopak "Widzisz, kumosiu, nie ogrzałem cię?!" Trup się podniósł i zawołał "Teraz cię uduszę." – "Co," rzekł, "to tak mi dziękujesz? Zraz znowu trafisz do trumny," uniósł go, wrzucił do środka i zamknął wieko. Przyszło wtedy sześciu typów i go odnieśli. "Jakoś się nie boję," rzekł, "tu nie nauczę się tego do końca życia."
Wtedy wszedł człowiek, a był większy od wszystkich innych, wyglądał straszliwie, lecz był stary i miał długą, białą brodę. "O ty łotrze," zawołał, "Teraz nauczysz się bać, bo umrzesz." – "Nie tak szybko," odpowiedział chłopak, "Jeśli mam umrzeć, to musisz mnie dostać." – "Już ja cię złapię," rzekł potwór. "Powoli, powoli, nie szykuj się tal, jestem tak silny jak ty, a może jeszcze silniejszy." – "Zobaczymy," powiedział stary, " jeśli jesteś silniejszy, to cię puszczę, chodź, spróbujemy." Poprowadził go przez ciemne korytarze, do kowalskiego ogniska, wziął siekierę i wbił kowadło jednym uderzeniem w ziemię. "Umiem to lepiej," rzekł chłopak i podszedł do drugiego kowadła, stary stanął koło niego i chciał się przyjrzeć, a jego biała broda zwisała. Chłopak złapał za siekierę, przeciął kowadło na pół jednym ciosem i zaklinował w nim brodę starego. "mam cię," rzekł chłopak, "Teraz twoja kolej umrzeć." Potem złapał za żelazny pręt i walił starego, aż ten począł jęczeć i prosił, żeby przestał. Chciał mu dać wielkie bogactwa. Chłopak złapał za siekierę i go wypuścił. Stary poprowadził go z powrotem do zamku i pokazał w piwnicy trzy skrzynie pełne złota. "Z tego," rzekł, "część jest dla biednych, druga dla króla, a trzecia dla ciebie." Wybiła właśnie dwunasta i duch znikł, a chłopak stał tak w ciemności. "Jakoś wyjdę," rzekł, szedł po omacku, znalazł drogę do komnaty i zasnął przy swoim ognisku. Następnego ranka przyszedł król i rzekł "Pewnie się nauczyłeś, co to strach?" – "Nie," odpowiedział, Co to takiego? Mój zmarły kum tu był, przyszedł pewien brodaty człek i pokazał mi dużo pieniędzy, ale co to jest strach, nikt mi nie powiedział." Król zaś rzekł "Wybawiłeś zamek i poślubisz moją córkę." – "Wszystko wspaniale, ale wciąż nie wiem, co to jest strach."
Wyniesiono złota, świętowano wesel, a młody król, choć kochał swą żonę i był szczęśliwy, ciągle powtarzał "Gdybym tylko umiał się bać, gdybym tylko umiał się bać." Zachmurzyło ją to wreszcie. Jej pokojówka rzekła "Znajdę radę, by nauczył się bać." Wyszła do strumienia, który płynął przez ogród i kazała przynieść wiadro pełne kiełbia. W nocy, gdy młody król spał, małżonka jego ściągnęła pierzynę, w wylała na niego kubeł zimnej wody z kiełbiem, a małe rybki podskakiwały wokół niego. Obudził się i zawołał, "Ale mi straszno, boję się, droga żono! Tak, teraz wiem, co to strach."Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Na skraju wielkiego lasu żył drwal ze swoją żoną i jednym dzieckiem, trzyletnią córeczką. Byli oni tak biedni, że brakowało im nawet chleba i nie mieli czym nakarmić swego dziecka. Pewnego dnia, gdy drwal poszedł strapiony do lasu na robotę, stanęła przed nim nagle piękna pani w złotej koronie z jaśniejących gwiazd i rzekła:
- Ja jestem Maria Panna, Matka Boska; wiem, że ubogi i strapiony, przynieś mi swoje dziecię, a ja wezmę je do siebie, zaopiekuję się nim i będę mu matką.
Drwal usłuchał, przyniósł dzieweczkę, a Matka Boska zabrała ją z sobą do nieba.
Dobrze było dziecku pod opieką Marii Panny; jadło marcepan, pijało słodkie mleko, złote miało sukienki i bawiło się z aniołkami. Kiedy dziewczynka miała już czternaście lat, Matka Boska przywołała ją pewnego razu do siebie i rzekła:
- Kochane dziecię, wybieram się w daleką podróż, powierzam ci więc klucze od trzynastu komnat niebieskich. Do dwunastu wolno ci wchodzić i oglądać w nich wszystkie wspaniałości, ale trzynastych drzwi, od których jest ten maleńki kluczyk, zakazuję ci otwierać. Strzeż się tego czynić, gdyż spadłoby na ciebie wielkie nieszczęście!
Dziewczynka przyrzekła być posłuszną, a gdy Matka Boska odjechała, poczęła zwiedzać wszystkie komnaty niebieskie. Co dzień oglądała jedną, aż obejrzała wszystkie dwanaście. W każdej komnacie siedział jeden z apostołów, otoczony wielkim blaskiem, a dziewczynka radowała się wszystkimi wspaniałościami i klaskała w dłonie, aniołki zaś, które wszędzie jej towarzyszyły, radowały się wraz z nią. Pozostały jeszcze drzwi do zakazanej komnaty. Dziewczynka była bardzo ciekawa, co się za nimi znajduje, rzekła więc do aniołków:
- Otworzyć drzwi i wejść do komnaty nie wolno, ale można przecież trochę je uchylić i zajrzeć przez szparkę.
Ale aniołki zawołały przerażone:
- Ach, nie, to by był grzech: Matka Boska zabroniła ci przecież tego. I mogłabyś popaść w wielkie nieszczęście.
Dziewczynka zamilkła, ale nie umilkła w jej sercu ciekawość, drążyła je i nękała, i kiedy razu pewnego wszystkie aniołki poszły na spacer, dziewczynka pomyślała sobie:
- Teraz jestem sama i nikt się nie dowie, że zajrzałam do pokoju.
Wyszukała maleńki kluczyk, a mając go już w ręku, wsadziła do dziurki i przekręciła. Drzwi rozwarły się szeroko i dziewczynka ujrzała Trójcę Świętą, zasiadającą w blasku i ogniu. W zdumieniu i zachwycie stała przez chwilę nieruchomo, potem dotknęła palcem blasku, a palec w tejże chwili został ozłocony. Wówczas dziewczynka przeraziła się bardzo, zatrzasnęła szybko drzwi i uciekła. Przerażenie nie opuszczało jej ani na chwilę, a serduszko ciągle biło gwałtownie w jej piersi. A i złoto nie chciało zejść z palca, choć myła go i tarła.
Wkrótce potem powróciła Matka Boska ze swej podróży. Przywołała natychmiast dzieweczkę i zażądała od niej kluczy. Kiedy je podawała, Matka Boska spojrzała jej w oczy i zapytała:
- Czy otwierałaś trzynaste drzwi?
- Nie - odparła dziewczynka.
Matka Boska zaś położyła dłoń na jej sercu i uczuła, jak mocno biło, pojęła więc od razu, że dziewczynka zgrzeszyła i złamała jej zakaz.
- Naprawdę nie uczyniłaś tego?
- Nie - powtórzyła dziewczynka.
Matka Boska zaś ujrzała jej palec, ozłocony przez dotknięcie blasku niebiańskiego, i pojąwszy, że dziewczynka zgrzeszyła, zapytała po raz trzeci:
- Nie uczyniłaś tego?
- Nie - odparła po raz trzeci dziewczynka.
A Matka Boska rzekła:
- Nie usłuchałaś mnie, a w dodatku okłamałaś, nie jesteś więc godna życ w niebie.
Na jej skinienie zapadła dziewczynka w głęboki sen, a gdy się obudziła, leżała na ziemi, pośrodku dzikiego lasu. Chciała zawołać, ale głosu wydobyć nie mogła. Zerwała się i chciała uciekać, ale gdzie się ruszyła, kłuły ja ostre ciernie. W pustkowiu tym stało wielkie wydrążone drzewo, w którym dziewczynka musiała zamieszkać. Sypiała tam nocą i znajdowała schronienie podczas deszczu i burzy. Lecz cóż to było za nędzne życie! Kiedy pomyślała o niebie i o swoich towarzyszach, aniołkach, płakała gorzkimi łzami. Jedynym jej pożywieniem były korzonki i jagódki leśne. Jesienią zbierała orzechy i liście i znosiła je do swej dziupli: orzechy służyły jej za pokarm zimą a gdy nastawały śniegi i mrozy, zakopywała się jak zwierzątko w liście, aby nie zmarznąć. Wkrótce podarły się jej sukienki, a gdy na wiosnę słońce znowu grzać poczęło, wychodziła na polanę, okryta płaszczem włosów.
Tak mijał rok za rokiem, a dziewczynka zaznawała całej ziemskiej nędzy i niedoli.
Razu pewnego, gdy drzewa znowu okryły się świeżym listowiem, polował król po lesie i zapędził się za sarną, która uciekła przed nim w gęstwinę. Zsiadł więc z konia i rozcinając mieczem zarośla począł sobie torować drogę. Kiedy się przedarł przez nie, ujrzał pod drzewem piękną dziewczynę, okrytą aż do stóp złotymi włosami. Zdumiał się król i zapytał:
- Kim jesteś, piękna dziewczyno, i co tu robisz sama w tym pustkowiu?
Ale ona nie odpowiedziała, gdyż nie mogła głosu wydobyć.
Wówczas król zapytał:
- Czy chcesz pójść ze mną do mego zamku?
Dziewczynka skinęła głową, a król wziął ją na ręce, wsadził na konia i zabrał ze sobą. A gdy przybyli do królewskiego zamku odziano ją w piękne szaty i otoczono wygodami. A chociaż mówić nie umiała, tak była piękna i powabna, że król pokochał ją gorąco i wkrótce pojął za żonę.
Po roku królowa wydała na świat syna. Ale w nocy, gdy leżała sama w łóżku, ukazała się jej Matka Boska i rzekła:
- Jeżeli wyznasz prawdę, czy otworzyłaś zakazane drzwi, otworzę ci usta i przywrócę mowę, jeśli zaś trwać będziesz w grzechu i kłamstwie, zabiorę ci nowonarodzone dziecię.
W tej chwili królowa odzyskała mowę, aby mogła odpowiedzieć, ale tak była zatwardziała, iż rzekła:
- Nie, nie otworzyłam zakazanych drzwi.
Matka Boska zabrała więc jej dziecię i znikła z nim.
Gdy się nazajutrz okazało, że dziecko znikło, lud począł szemrać podejrzewając królową, że jest ludożerczynią i zjadła własne dziecko. A biedna królowa słyszała to wszystko i nie mogła przemówić słowa na swoją obronę. Lecz król, który kochał ją bardzo, nie uwierzył tym zarzutom.
Po roku królowa znowu powiła syna. I znowu w nocy przyszła do niej Matka Boska i rzekła:
- Jeśli wyznasz, że otworzyłaś zakazane drzwi, przywrócę ci mowę i oddam zabrane dziecko, jeżeli jednak trwać będziesz uparcie w grzechu i kłamstwie, zabiorę ci także i to nowonarodzone dziecię.
Ale królowa odparła:
- Nie, nie otworzyłam zakazanych drzwi.
Wówczas Matka Boska zabrała jej drugie dziecię i poniosła je do nieba. Nazajutrz, gdy spostrzeżono zniknięcie drugiego dziecka, lud począł głośno i otwarcie szemrać, żądając, zby królową stawiono przed sąd. Ale król tak kochał swą małżonkę, że nie mógł uwierzyć zarzutom i pod karą śmierci zabronił komukolwiek wspominać o tym.
Następnego roku królowa urodziła piękną córeczkę. I po raz trzeci ukazała się jej w nocy Matka Boska i rzekła:
- Pójdź ze mną!
I powiodła ją do nieba, gdzie ukazała jej dwoje starszych dzieci, które bawiły się wesoło kulą ziemską i uśmiechały do matki. A gdy królowa cieszyła się ich widokiem, rzekła Matka Boska:
- Czy serce twe jeszcze nie zmiękło? Przyznaj się, że otworzyłaś zakazane drzwi, a oddam ci synków i przywrócę mowę.
Ale królowa odparła i tym razem:
- Nie, nie otworzyłam zakazanych drzwi.
Wówczas Matka Boska strąciła ją na ziemię i zabrała jej trzecie dziecię.
Gdy się nazajutrz rozeszła wieść o zniknięciu córeczki królewskiej, wszyscy orzekli jednogłośnie, że królowa jest ludożerczynią i musi być skazana. Król nie mógł się już dłużej opierać i musiał zezwolić na sąd. Stawiono więc królową przed sądem, a że nie mogła mówić i bronić się, skazano ją na spalenie na stosie. Ale gdy drwa ułożono i przywiązano królową do pala, a pierwsze płomienie poczęły buchać dookoła niej, lodowata duma jej stopniała, a serce zdjęła skrucha i pomyślała:
,,O, gdybym mogła chociaż wyznać przed śmiercią, że otworzyłam zakazane drzwi!''
W tejże chwili królowa odzyskała mowę i zawołała głośno:
- Tak jest, Matko Boska, uczyniłam to!
Ledwie przebrzmiały jej słowa, spadł nagle z nieba ulewny deszcz i zgasił ogień, a ponad stosem ukazało się potężne światło, z którego wyszła Matka Boska, wiodąc ze sobą dwóch małych chłopców, a na ręku niosąc nowonarodzoną dzieweczkę. Zbliżyła się do królowej i rzekła dobrotliwie:
- Kto wyznaje swój grzech ze skruchą, temu jest on odpuszczony! - i podała jej dzieci, przywróciła mowę i obdarzyła szczęściem na całe życie.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Kot zapoznał się z myszą i tyle jej naopowiadał o przyjaźni, jaką żywi dla niej, że mysz zgodziła się wreszcie zamieszkać z nim w jednym domu i prowadzić wspólnie gospodarstwo.
- Na zimę jednak musimy zrobić zapasy - rzekł kot, abyśmy nie cierpieli głodu! Zwłaszcza ty, myszko. mogłabyś poszukując jedzenia wpaść w pułapkę!
Rada była słuszna i mysz z kotem kupili wspólnie garnek smalcu. Nie wiedzieli jednak, gdzie go postawić, wreszcie po długim namyśle kot rzekł:
- Sądzę, że najlepiej schować garnek w kościele. Tam nikt się z pewnością nie waży niczego tknąć. Postawimy go pod ołtarzem i nie ruszymy wpierw, aż nadejdzie zima.
Tak też uczynili, ale po krótkim już czasie przyszła kotu ślinka na smalec, rzecze więc do myszki:
- Muszę ci powiedzieć, myszko, że kuzynka moja prosiła mię w kumy; powiła ona synka, białego w brązowe łatki, a ja mam go trzymać do chrztu. Pozwól więc, że wyjdę dzisiaj, a ty zajmij się domem.- Dobrze, dobrze - rzekła myszka - idź w imię Boże, a jeśli dostaniesz coś dobrego do jedzenia, to pomyśl o mnie. Chętnie wypiłabym też kropelkę czerwonego wina.
Oczywiście wszystko to było zmyślone, kot nie miał wcale kuzynki i wcale nie był proszony w kumy. Poszedł wprost do kościoła, zakradł się do garnka ze smalcem i począł go lizać, aż zlizał cały tłuszczyk z wierzchu. Potem udał się na spacer po dachach, obejrzał sobie okolicę, wreszcie wyciągnął się na słońcu, oblizując się na myśl o smalczyku. Dopiero późnym wieczorem powrócił do domu.
- Jesteś wreszcie - rzekła mysz - wesoło pewnie spędziłeś dzień.- Owszem - odparł kot.- A jakież imię dano dziecku? - zapytała mysz.- Powierzchu - odparł kot.- Powierzchu? - zawołała mysz - to bardzo dziwne imię! Czy powtarza się ono w twojej rodzinie?- Wcale nie gorsze - odparł kot - niż złodziejskie imiona twoich chrześniaków!
Wkrótce potem kota wzięła znów chętka, aby zakosztować smalcu. Rzekł więc do myszy:
- Wybacz, że i dziś cię opuszczę. Proszono mnie raz jeszcze w kumy, a że dziecię ma białą obwódkę wokół szyi, nie mogę odmówić.
Dobra mysz zgodziła sie i tym razem, a kot zakradł się do kościoła i wyjadł garnek do połowy.
- Nigdy smalec nie jest lepszy - pomyślał - niż kiedy się go je samemu.
Gdy powrócił do domu, mysz zapytała:
- A temu dziecku jakie dano imię?- Dopołowy - odparł kot- Dopołowy? co też ty mówisz! Póki żyję nie słyszałem takiego imienia! - zawołała mysz. - Założę się, że nie ma go w kalendarzu.
Ale kot wkrótce począł znowu marzyć o smalczyku.
- Do trzech razy sztuka - rzekł do myszy - znowu proszony jestem w kumy, a że dziecko jest calutkie czarne i tylko łapki ma białe, co trafia się niezwykle rzadko, jakżebym mógł odmówić?- Powierzchu, Dopołowy, te dziwne imiona nie dają mi spokoju! - odparła mysz.- To dlatego, że po całych dniach siedzisz w domu i w tej swojej burej kapocie i z tym długim warkoczem, lęgną ci się w głowie takie cudactwa - rzekł kot - powinnaś od czasu do czasu wychodzić na spacer.
Kiedy kot wyszedł, myszka zakrzątnęła sie po mieszkaniu i doprowadziła wszystko do porządku. Łakomy kot zaś rzekł do siebie:
- Trudno mieć spokój, póki jeszcze coś jest w garnku! - i zjadł wszystko aż do dna.
Dopiero późno w nocy, tłusty i najedzony, powrócił do domu. Mysz zapytała go zaraz, jakie imię otrzymało trzecie dziecię.
- Na pewno nie będzie ci się ono podobało, a brzmi ono Dodna - odparł kot.- Dodna! - zawołała mysz - tego imienia jeszcze w żadnej książce nie czytałam. Dodna! Co to może znaczyć?
Pokiwała głową, zwinęła się w kłębuszek i usnęła.
Od tego czasu nikt już nie prosił kota w kumy, ale gdy zima nadeszła i głód począł im dokuczać, mysz przypomniała sobie o poczynionych zapasach.
- Chodź, kocie, weźmiemy nasz garnek ze smalcem. Będzie nam teraz smakować.- Oczywiście - rzekł kot - zwłaszcza tobie będzie on smakować, zupełnie jakbyś wysunęła za okno swój ostry języczek.
Udali się więc w drogę, ale gdy przybyli do kościoła, przekonali się, że garnek wprawdzie stoi na swoim miejscu, ale jest pusty.
- Ach - zawołała mysz - teraz rozumiem wszystko! Ładny z ciebie przyjaciel! Zjadłeś wszystko, kiedyś chodził w kumy: najpierw po wierzchu, potem do połowy, potem…- Milcz! - zawołał kot - jeszcze jedno słowo, a zjem i ciebie!- Do dna - miała już biedna mysz na końcu języka, ale zanim to wymówiła, kot chwycił ją w pazury i pożarł.
Widzisz, tak to na świecie bywa.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Za dawnych czasów, kiedy to jeszcze życzenia mogły się spełnić przez czary, żył król, który miał bardzo ładne córki, ale najmłodsza była tak ładna, że nawet słońce, które tyle piękności widziało, dziwiło się, ilekroć ona zwróciła doń buzię. Nieopodal królewskiego zamku leżał wielki, ciemny las, a w lesie, pod starą lipą, była studnia. Gdy wielki upał dokuczał ludziom, królewska córa wychodziła do lasu i siadała nad brzegiem chłodnej studni, a gdy jej było nudno, to brała złotą kulę, podrzucała ją w górę i chwytała znowu. Była to jej najmilsza rozrywka.
Otóż zdarzyło się pewnego razu, że złota kula nie spadła do rąk królewny po podrzucaniu w górę, lecz uderzyła obok niej w ziemię, skąd dostała się do studni. Królewna goniła ją oczyma, ale kula zniknęła, bo studnia była głęboka, że dna nie było widać. Królewna zaczęła płakać i płakała coraz głośniej, nie mogąc się uspokoić. I gdy tak płacze, ktoś woła do niej: "Co ci się stało, królewno? Płaczesz tak, że kamień by się wzruszył." Obejrzała się dokoła, chcąc dociec, skąd by ten głos mógł pochodzić, aż w końcu spostrzegła żabę, która wystawiała z wody swoją paskudną, szeroką mordkę. "Ach to ty, stara wodochlapko?" rzekła: "Płaczę, bo mi złota kula wpadła do studni." - "Uspokój się," odparła żaba. "Mam na to radę; ale co mi dasz, jeżeli ci zwrócę twoją zabawkę?" - "A co chcesz, kochana żabo?" spytała królewna. "Mam suknie, perły, kamienie, a wreszcie moją złotą koronę dać ci mogę." Żaba zaś na to: "Ani sukien, ani kamieni, ani twojej korony nie żądam; ale jeśli mi przyrzekniesz, że będziesz dla mnie dobrą, jeżeli zrobisz mnie towarzyszką swoich zabaw, przyjaciółką, jeżeli będę mogła razem z tobą siadywać przy twoim stoliczku, jadać z twego złotego talerzyka i pijać z twego kubeczka, i sypiać w twoim łóżeczku, to zejdę do wody i przyniosę ci twoją kulę." - "I owszem!" odparła królewna, "Przyrzekam ci wszystko, co sobie życzysz, byleś tylko odniosła mi kulę." Mówiąc to, myślała jednak: Co tam baje taka głupia żaba! Wszak ona siedzi w wodzie przy takich jak sama, kwacze tylko i nie może być towarzyszką człowieka.
Żaba, po uzyskaniu zgody królewny, zanurzyła się w wodzie i po niejakiej chwili ukazała się z powrotem, niosąc w pyszczku kulę, którą rzuciła na trawę. Królewna była wielce uradowana, odzyskawszy zgubę, podniosła kulę i pobiegła do zamku. "Czekaj no, czekaj," zawołała żaba, "ja nie mogę latać tak prędko, jak ty! Weź mnie ze sobą." Ale nic nie pomogło, że zaczęła na cały głos kwakać, królewna nie zwracając na to uwagi, śpieszyła do domu i wkrótce potem żaba wyszła jej z pamięci.
Nazajutrz, gdy królewna z królem i ze świtą zasiadła do stołu i jadła ze złotego talerzyka, coś klap - klap, klap - klap, ślizga się po marmurowych schodach zamku. Była to żaba, która, dowlókłszy się do drzwi, zastukała i woła: "Najmłodsza królewno, otwórz mi!" Królewna pobiegła, ażeby się przekonać, kto to być może, a gdy drzwi otworzyła, spostrzegła żabę. Trzasnęła tedy drzwiami, zasiadła znowu do stołu i trwoga ją zdjęła. Król zauważył, że serce mocno jej bije, i pyta: "Moje dziecko, czego ty się tak boisz? Czy jaki olbrzym stoi pod drzwiami i chce cię porwać?" - "Ach nie!" odparła: "To wcale nie olbrzym, lecz obrzydliwa żaba." - "Czegóż ta żaba od ciebie chce?" - "Ach, kochany ojcze, gdy wczoraj siedziałam w lesie przy studni, moja złota kula wpadła mi do wody, a że zaczęłam płakać, więc żaba wyciągnęła mi ją, domagając się nagrody. Wtedy przyrzekłam jej, że stanie się moją towarzyszką, bo nigdy nie przypuszczałam, że żaba może z wody ją wydobyć. Otóż ona teraz stoi za drzwiami i chce wejść do mnie." Żaba stuknęła we drzwi po raz drugi i rzecze:
"Najmłodsza królewno,Otwórz drzwi,Nie wiesz, coś wczorajPrzyrzekła miPrzy studni w lesie, piękna królewno?Ejże, królewno, pamiętasz pewno -Więc otwórz mi!"
A na to rzecze król: "Coś przyrzekła, tego dotrzymać musisz, idź i otwórz żabie." Poszła i otworzyła drzwi, a żaba klap - klap, tuż przy jej nogach, dotknęła się do jej krzesła, stanęła tam i woła: "Podnieś mnie do siebie!" Królewna wahała się, ale król kazał jej to zrobić. Żaba wskoczyła z krzesła na stół i rzekła: "Teraz przynieś mi swój złoty talerzyk; będziemy razem jedli!" Królewna zrobiła to wprawdzie, ale wszyscy widzieli, że zrobiła niechętnie. Żaba jadła z apetytem, ale królewna nic prawie przełknąć nie mogła. Po chwili żaba rzekła: "No, najadłam się, odnieśże mnie do swojej komnatki i pościel mi swoje łóżeczko jedwabne, to się prześpimy." Na to królewna zaczęła płakać, bała się zimnej żaby, której dotykała się ze wstrętem, a cóż dopiero, żeby miała z nią spać w swoim pięknym, czystym łóżeczku. Ale król rozgniewał się i rzekł: "Kto ci dopomógł w biedzie, tego nie można teraz lekceważyć sobie!" Wzięła więc żabę w dwa palce, zaniosła ją do siebie i umieściła w kąciku. Gdy się jednak położyła do łóżka, żaba klap - klap, klap - klap, przywlokła się do niej i rzekła: "Jestem zmęczona i chcę spać tak dobrze, jak ty. Podnieśże mnie do łóżeczka, bo jeżeli nie podniesiesz, to się poskarżę twemu ojcu." Królewna rozzłościła się okrutnie, podniosła żabę i z całych sił uderzyła nią o ścianę. "Teraz się uspokoisz, wstrętna żabo!"
Ale odpadłszy ze ściany, żaba zamieniła się nagle w pięknego królewicza o cudnych oczach, pełnych słodyczy. I od tej chwili, za wolą ojca, został jej towarzyszem i małżonkiem. I opowiedział jej, że został zaklęty przez czarownicę i nikt nie mógł go uwolnić od czarów, jak tylko ona, i że jutro odjadą do jego pałacu. Potem zasnęli i nazajutrz, gdy słońce ich obudziło, zajechała kareta zaprzężona w osiem białych koni, które miały białe, strusie pióra na głowach i złoty zaprzęg. Z tyłu karety stał służący młodego króla, wierny Henryk. Wierny Henryk tak się zmartwił, gdy jego pan został zmieniony w żabę, że kazał sobie zakuć serce w trzy sztaby żelazne, ażeby mu nie pękło z bólu i rozpaczy. Ale kareta miała odwieźć młodego króla do jego państwa. Wierny Henryk stanął znowu z tyłu i cieszył się ogromnie.
A gdy ujechali kawałek drogi, usłyszał syn królewski, że coś poza nim trzasło, jak gdyby się coś złamało. Odwrócił się tedy i zawołał:
"Henryku, powóz łamie się!""Panie, to nie powóz, nie!To żelazna obręcz, królu!W którą skułem serce z bólu,Gdy przez ową wstrętną babę,W studni żyłeś zmienion w żabę!"
Jeszcze raz i jeszcze raz trzaskało po drodze, a syn królewski ciągle myślał, że to powóz pęka, a to były żelazne obręcze. Gdy dojechali do pałacu, zatrąbiono z radości i wydawano huczne okrzyki. Po weselu, które trwało cały tydzień, małżonkowie żyli długo i szczęśliwie, a wierny Henryk został powiernikiem młodego króla i przyjacielem do zgonu.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.