Baśnie braci Grimm
Baśnie braci Grimm, pierwotnie skompilowane przez Jakoba i Wilhelma Grimmów, to zbiór ponadczasowych opowieści ludowych, które od wieków zachwycają czytelników. Te opowieści są skarbnicą folkloru, zawierającą historie o odwadze, magii i moralności, które przemawiają przez pokolenia. Od klasyków takich jak „Kopciuszek”, „Śnieżka” i „Jaś i Małgosia”, po mniej znane perełki, takie jak „Rybak i jego żona” oraz „Rumpelstiltskin”, każda opowieść oferuje wgląd w bogaty haft europejskiej tradycji ustnej. Baśnie Grimmów charakteryzują się żywymi postaciami, moralnymi lekcjami i często mrocznymi tonami, odzwierciedlając surowe realia i fantastyczne elementy ich historycznych kontekstów. Ich trwała atrakcyjność tkwi w zdolności do zabawiania, nauczania i inspirowania zdumienia, co czyni je kamieniem węgielnym literatury dziecięcej i źródłem fascynacji dla badaczy folkloru i opowiadaczy historii.
Episodes
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Dokąd idziesz?
- Do Walpe.
- Ja do Walpe, ty do Walpe, sam, sam, chodźmy tam.
- Masz ty męża? Jak się zowie?
- Mój mąż Cham.
- Mój mąż Cham, twój mąż Cham, ja do Walpe, ty do Walpe, sam, sam, chodźmy tam.
- Masz ty synka? Jak się zowie?
- Mój synek Marcinek.
- Mój synek Marcinek, twój synek Marcinek, mój mąż Cham, twój mąż Cham, ja do Walpe, ty do Walpe, sam, sam, chodźmy tam.
- Masz ty kolebusię? Jak się zowie?
- Kolebusia dla synusia.
- Moja kolebusia dla synusia, twoja kolebusia dla synusia mój synek Marcinek, twój synek Marcinek, mój mąż Cham, twój mąż Cham, ja do Walpe, ty do Walpe, sam, sam, chodźmy tam.
- Masz ty parobka? Jak się zowie?
- Mój parobek Nierobek.
- Mój parobek Nierobek, twój parobek Nierobek, moja kolebusia dla synusia, twoja kolebusia dla synusia mój synek Marcinek, twój synek Marcinek, mój mąż Cham, twój mąż Cham, ja do Walpe, ty do Walpe, sam, sam, chodźmy tam.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Pewna dziewczyna z Brakel poszła raz do kaplicy św. Anny na dole, pod zamkiem. A że bardzo chciała mieć męża i myślała, że w kaplicy nie ma nikogo, tak się zaczęła modlić:
O, święta AnnoPomóż niebodzeI postaw męża na mej drodze,Mieszka tuż blisko, za bramą,Ty go znasz przecie,O, święta Anno!
Tymczasem za ołtarzem stał zakrystian i wszystko słyszał. Po chwili zawołał skrzekliwym głosem:
Nie dostaniesz go!Nie dostaniesz go!
Dziewczynie się zdawało, że to dzieciątko stojące u boku świętej Anny tak się z nią droczy. Rozzłościła się więc i krzyknęła:
- Ple, ple, ple, głupi smarkaczu, cicho, pozwól matce mówić!Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Pomiędzy Werrelem i Soestem mieszkał pewien człowiek, który nazywał się Knoist. Miał on trzech synów: jeden był ślepy, drugi kulawy, a trzeci całkiem nagi. Szli oni sobie kiedyś przez pole i zobaczyli zająca. Ślepy do niego strzelił, kulawy schwytał, a nagi schował do kieszeni. Znaleźli się raz nad wielką, przeogromną wodą. Zobaczyli na niej trzy okręty. Jeden płynął na pełnych żaglach, drugi tonął, a trzeci nie miał dna. I wszyscy trzej bracia wsiedli na okręt bez dna. Trafili wreszcie do wielkiego, przeogromnego lasu. Rosło w nim wielkie, przeogromne drzewo. W tym drzewie mieściła się wielka, przeogromna kaplica, a w kaplicy był bukszpanowy zakrystian i grabowy pastor, którzy pryskali święconą wodą przy pomocy kijów.
Po stokroć szczęśliwy człek,Co przed święconą wodą uciekł.
Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Indie Wschodnie oblegał nieprzyjaciel. Nie chciał odstąpić od murów miasta, póki nie dostanie sześciuset talarów. Ogłoszono więc w całym kraju, że kto dostarczy owych sześćset talarów, zostanie burmistrzem. A był sobie pewien biedny rybak, który razem z synem łowił ryby w morzu. Nieprzyjaciel wziął do niewoli jego syna i dał ojcu za niego sześćset talarów. Poszedł więc rybak do miasta i oddał całą sumę radzie miejskiej. Nieprzyjaciel wycofał się, a rybak został burmistrzem. Wtedy roztrąbiono dokoła, że kto nie będzie do niego mówił "panie burmistrzu," ten zawiśnie na szubienicy.
Tymczasem syn rybaka wyrwał się z rąk wroga i zawędrował na wysoką górę w ogromnym lesie. Góra się otworzyła i wędrowiec znalazł się w rozległym zaczarowanym pałacu, w którym krzesła, stoły i ławy przykryte były czarną materią. Zjawiły się też trzy księżniczki, całe na czarno odziane i tylko twarze miały prawie białe. Powiedziały, żeby się ich nie bał, bo nic mu złego nie zrobią, ale że on mógłby je od czaru wyzwolić. Młody rybak odrzekł, że chętnie by to uczynił, gdyby tylko wiedział, jak ma się do tego zabrać. Księżniczki powiedziały mu, że przez cały rok nie wolno mu z nimi rozmawiać ani na nie patrzeć. Gdyby sobie czegoś życzył, może się do nich zwrócić. Jeśli będą mogły udzielić odpowiedzi, uczynią to. Po pewnym czasie chłopiec oświadczył, że chciałby odwiedzić swego ojca. Księżniczki odrzekły, że może to zrobić. Dały mu na drogę sakiewkę z pieniędzmi i nowe odzienie i kazały wrócić za tydzień.
W jednej chwili został przeniesiony do Indii Wschodnich. Nie zastał jednak ojca w rybackiej chacie i zaczął rozpytywać ludzi, gdzie się podział ubogi rybak. Odrzekli mu, że nie powinien go tak nazywać, bo zostanie powieszony na szubienicy. Poszedł więc do swego ojca i zapytał:
- Rybaku, w jaki sposób doszedłeś do takich zaszczytów?
- Nie wolno wam tak mówić - rzekł burmistrz - bo gdyby panowie z rady miejskiej to usłyszeli, powiesiliby was na szubienicy.
Chłopiec nie chciał jednak mówić inaczej, zawleczono go więc pod szubienicę.
- Dostojni panowie - przemówił do sędziów. - Pozwólcie mi jeszcze po raz ostatni pójść do starej rybackiej chaty.
Kiedy wszedł do środka, włożył swój stary kaftan, po czym ukazał się znów sędziom i rzekł do nich:
- Widzicie teraz? Czyż nie jestem synem ubogiego rybaka? W tym przyodziewku zarabiałem na chleb dla mojego ojca i mojej matki.
Wtedy go wreszcie rozpoznano, poproszono o przebaczenie i zaprowadzono do domu, do rodziców. Opowiedział tam wszystkim, co mu się przytrafiło: że zaszedł na wysoką górę w ogromnym lesie, gdzie wszystko było czarne. Nawet trzy księżniczki, które wyszły na jego spotkanie, były czarne i tylko twarze miały prawie białe. Powiedziały mu one, żeby się niczego nie bał i że mógłby je wyzwolić od czaru. Na co matka mu rzekła:
- Musi w tym być coś nieczystego, powinien zabrać ze sobą poświęconą woskową świecę i pokapać im na twarze po kilka kropel gorącego wosku.
Kiedy chłopiec wrócił do zaczarowanego pałacu, straszno mu się zrobiło. Spuścił po parę kropli wosku śpiącym księżniczkom na twarze i wszystkie stały się natychmiast do połowy białe. Cała trójka zerwała się nagle z krzykiem:
- Przeklęty łotrze! Nasza krew będzie wołać o pomstę nad tobą! Teraz nie ma już na świecie człowieka i nigdy się taki nie urodzi, który by nas mógł wyzwolić! Mamy jeszcze trzech braci związanych siedmioma łańcuchami, oni rozedrą cię na sztuki!
W całym pałacu powstał straszliwy zamęt, chłopiec wyskoczył przez okno i złamał nogę, pałac zapadł się pod ziemię, a góra zamknęła się z powrotem i nikt się nigdy nie dowiedział, gdzie to wszystko było.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Był sobie raz król, a miał on wielki las koło swego zamku, a żyła w nim dzika zwierzyna wszelkiego gatunku. Pewnego razu posłał myśliwego, by ustrzelił mu sarnę, lecz on nie wrócił. "Może spotkało go jakie nieszczęście." Rzekł król, a następnego dnia posłał dwóch myśliwych, by znaleźli pierwszego, lecz i oni nie powrócili. Trzeciego dnia wezwał wszystkich swoich myśliwych i rzekł: "Przeszukajcie cały las, a nie przestawajcie, póki nie znajdziecie wszystkich trzech!" Lecz i z tych żaden nie wrócił do domu, a ze sfory psów, które zabrali, nie widziano więcej żadnego. Od tego czasu nikt nie ważył się wejść do lasu i stał on tak w niszy i osamotnieniu. Widziano czasem tylko orła lub jastrzębia, jak nad nim lecą. Trwało to wiele lat, aż zgłosił się pewien nieznany myśliwy u króla, poprosił o prowiant i oferował się pójść do niebezpiecznego lasu. Król jednak nie chciał się zgodzić i rzekł: "To niezwykły las, nie pójdzie ci lepiej niż innym i nie wyjdziesz stamtąd." Myśliwy odpowiedział: "Panie, Pójdę na własne ryzyko, nie znam strachu." I tak myśliwy udał się do lasu ze swoim psem. Nie trwało długo, a pis wpadł na trop dzikiej zwierzyny i popędził za nim. Ledwo jednak parę kroków zrobił, a stanął przez głębokim bajorem i nie mógł iść dalej. Z wody wyłoniło się nagie ramię, złapało go i wciągnęło. Gdy myśliwy to ujrzał, poszedł po trzech ludzi. Przyszli z wiadrami, by czerpać nimi wodę. Gdy ujrzeli dno, leżał tam dziki człek, jego ciało było brązowe jak zardzewiało żelazo, a włosy zwisały mu przez twarz aż do kolan. Spętali go sznurem i poprowadzili na zamek. Dziki człowiek wzbudził tam wielkie zdziwienie. Król kazał wsadzić go do żelaznej klatki na swoim podwórcu, a temu, kto drzwi klatki by otworzył, zagroził śmiercią. Królowa zaś sama musiał strzec klucza. Od tej chwili każdy mógł bezpiecznie iść do lasu.
Król miał syna, a miał on osiem lat. Bawił się pewnego dnia na podwórcu, a przy zabawie jego złota piłka wpadła do klatki. Chłopak podbiegł do niej i rzekł "Oddaj moją piłkę!" – "Nie oddam ci jej póki nie otworzysz mi drzwi," odpowiedział człowiek w klatce. "Nie," rzekł chłopak, "Nie zrobię tego, bo król tego zakazał," i uciekł stamtąd. Następnego dnia przyszedł i znów zażądał piłki. Dziki człowiek rzekł zaś. "Otwórz mi drzwi!" Ale chłopak nie chciał. Trzeciego dnia król wyruszył na polowanie, chłopak zaś przyszedł jeszcze raz i rzekł: "Nawet gdybym chciał drzwi otworzyć, nie mam klucza." A dziki człowiek odparł: "Leży pod poduszką twojej matki, możesz więc go przynieść." Chłopiec, który chciał odzyskać swoją piłkę, puścił przestrogi w niepamięć i przyniósł klucz. Drzwi otworzyły się ciężko, a palec chłopca się zakleszczył. Gdy były otwarte, dziki człek wyszedł, dał mu piłkę i w pośpiechu uciekł. Chłopak wystraszył się, krzyczał i wołał za nim "Ach, dziki człowieku, nie uciekaj, bo dostanę baty!" Dziki człowiek zawrócił, podniósł go, posadził na karku i ruszył szybkim krokiem do lasu. Gdy król wrócił do domu, spostrzegł pustą klatkę i zapytał królową, jak do tego doszło. Nic o tym nie wiedziała, szukała klucza, lecz klucz przepadł. Wołała chłopaka, ale nikt nie odpowiadał. Król rozesłał ludzi, którzy mięli szukać go w polu, ale i oni nic nie znaleźli. I wtedy mógł już odgadnąć bez trudu, co się stało, a na królewskim dworze zapanowała wielka żałość.
Gdy dziki człowiek dotarł do ciemnego lasu, zdjął chłopaka z pleców i rzekł do niego: "Nie zobaczysz już ojca ni matki, ale zachowam cię przy sobie, bo mnie uwolniłeś, a i mam dla ciebie współczucie. Jeśli będziesz robił wszystko, co powiem, będzie ci dobrze. Skarbów i złota mam dość i więcej niż ktokolwiek na świecie." Zrobił chłopakowi legowisko z mchu, na którym zasnął, a następnego ranka człek ów zaprowadził go do studni i rzekł: "Popatrz, złota studnia jest jasna i przejrzysta jak kryształ, będziesz przy niej siedział i uważał, żeby nic nie wpadło, inaczej się straci swą czystość. Będę przychodził co wieczór i patrzył, czy idziesz za moim rozkazem." Chłopak usiadł na brzegu studni, patrzył, jak czasem pokazuje się w niej złota rybka, czy złoty wąż, i uważał, by nic nie wpadło. Gdy tak siedział, zabolał go palec tak mocno, że mimo woli wsadził go do wody. Szybko go wyjął, lecz ujrzał, że cały był w złocie, i choć bardzo się starał, by zetrzeć złoto, wszystko było daremne. Wieczorem wrócił żelazny Jan, zobaczył chłopca i rzekł: "Co stało się ze studnią?" – "Nic, nic," odpowiedział, a palca trzymał za plecami, żeby go nie zobaczył. Lecz człek ów rzekł: "Zanurzyłeś palec w wodzie. Tym razem ci się uda, ale strzeż się, żeby ci nigdy więcej nic nie wpadło!" Wczesnym rankiem znowu usiadł przy studni i strzegł jej. Palec dalej go polał, ale jeździł nim po głowie. Na nieszczęście tym razem wpadł mu włos do studni. Szybko go wyjął, ale już był ze złota. Gdy żelazny Jan wrócił, wiedział już, co się stało. "Włos wpadł ci do studni," rzekł, "Tym razem jeszcze ci daruję, ale gdy to się stanie trzeci raz, studnia będzie zbezczeszczona, a ty nie będziesz mógł dłużej zostać ze mną." Trzeciego dnia chłopak znów siedział przy studni i nawet palcem nie ruszył, choć nie wiem jak go bolał. Lecz czas mu się dłużył i przyglądał się swojej twarzy, odbijanej w lustrze wody. A gdy coraz bardziej się pochylał chcąc lepiej spojrzeć sobie w oczy, z pleców spłynęły mu do wody jego długie włosy. Szybko się wyprostował, ale cała jego czupryna była ze złota i lśniła w słońcu. Możecie sobie pomyśleć, jak biedny chłopak się przestraszył. Wziął chusteczkę i przewiązał sobie ją wokół głowy, żeby człek ów niczego nie zobaczył. A gdy nadszedł, wiedział już o wszystkim i rzekł: "Rozwiąż chustkę!" I wytrysnęły złote włosy, a chłopak przepraszał jak umiał, lecz nic mu to nie pomogło. "Nie zdałeś próby i nie możesz tu dłużej zostać. Idź w świat, tam się dowiesz, co to jest nędzy. Ale ponieważ nie masz złego sera i chcę twego dobra, pozwolę ci na jedno. Gdy w potrzebie zawołasz "żelazny Jan," przyjdę i ci pomogę. Moja moc jest wielka, większa niż myślisz, a złota i srebra mam aż nadto."
Królewicz opuścił więc las i szedł wciąż przetartymi i nieprzetartymi drogami, aż wreszcie doszedł do wielkiego miasta. Szukał pracy, lecz nie mógł jej znaleźć, niczego też się nie nauczył, czym mógłby sobie teraz dopomóc. W końcu poszedł na zamek i zapytał, czy nie zechcieliby go tam zatrzymać. Dworzanie nie wiedzieli, do czego by się mógł przydać, ale spodobał się im i pozwolili mu zostać. W końcu wziął go kucharz na służbę i rzekł, że może nosić drzewo i wodę, zgarniać popiół. Pewnego razu, gdy akurat nikogo innego nie było pod ręką, kucharz kazał mu zanieść dania na królewski stół, lecz ponieważ nie chciał pokazać swoich złotych włosów, zachował swój kapelusik na głowie. Królowi jeszcze to się nie zdarzyło, rzekł więc: "Kiedy idziesz do królewskiego stołu, musisz zdjąć kapelusz!" – "Ach, panie," odpowiedział, "Nie mogę, mam straszny strup na głowie." Kazał więc król wołać kucharza, złajał go i zapytał, jak mógł przyjąć takiego chłopaka na służbę, kazał mu go przepędzić. Kucharz jednak współczuł mu i zamienił go na chłopaka od ogrodnika.
Chłopiec musiał odtąd sadzić i podlewać w ogrodzie, hakać motyką, grabić, cierpieć wiatr i niepogodę. Pewnego razu latem, gdy sam pracował w ogrodzie, dzień był tak upalny, że zdjął kapelusz, by chodziło go powietrze. Gdy słońce świeciło na włosy, lśniły się i błyszczały, a promienie wpadały do pokoju królewny, a ona aż podskoczyła, by zobaczyć, co to mogło być. Zobaczyła chłopca i zawołała do niego: "Chłopcze, przynieś mi bukiet kwiatów!" Szybko założył kapelusz, nazrywał dzikich kwiatów i związał je do kupy. Gdy szedł po schodach, spotkał go ogrodnik i rzekł: "Jak możesz nieść królewnie bukiet tak lichych kwiatów? Prędko idź po inne i wyszukaj tych najpiękniejszych i niespotykanych!" – "Ach nie," odrzekł chłopiec. "dzikie mocniej pachną i będą jej się bardziej podobać." Gdy wszedł do jej pokoju, królewna rzekła: "Zdejmij kapelusik, nie godzi się, byś go przy mnie miał na głowie." On zaś znowu odpowiedział: "Nie mogę, głowę mam w strupach." Lecz ona chwyciła za kapelusik i go zdjęła, złote włosy zaś opadły mu na plecy, a widok był iście cudny. Chciał uskoczyć, ale ona złapała go za rękę i dała mu garść dukatów. Odszedł z nimi, lecz nie zważał na złoto, zaniósł je ogrodnikowi i rzekł "Daruję to twoim dzieciom, żeby się nimi bawiły." Królewna znów go wezwała na drugi dzień, by przyniósł jej bukiet polnych kwiatów, a gdy z nim wszedł, chwyciła za kapelusik i chciała go zabrać, lecz on trzymał go mocno obiema rękoma. Znowu dała mu garść dukatów, lecz on nie chciał ich zatrzymać i dał ogrodnikowi, by jego dzieci miały się czym bawić. Trzeciego dnia nie było inaczej. Nie udało jej się zdjąć kapelusika, a on nie chciał jej złota.
Nie długo potem kraj ogarnęła wojna. Król zebrał swój lud, a nie wiedział, czy zdoła się oprzeć wrogowi, który był potężniejszy. Rzekł więc do niego chłopiec od ogrodnika: "Dorosłem i chcę ruszyć na wojnę, dajcie mi jeno konia!" Inni śmiali się i mówili: "gdy już odjedziemy, poszukaj sobie konia, zostawimy ci jednego w stajni." Gdy wyruszyli, poszedł do stajni i wyprowadził konia. Był kulawy na jedną nogę i kuśtykał kuśtyk kuśtyk. Mimo to usiadł na niego i ruszył do ciemnego lasu. Gdy był na jego obrzeżu, zawołał: "żelazny Jan," tak głośno, że jego głos rozbrzmiewał przez drzewa. Zaraz potem ukazał się dziki człowiek i rzekł "Czego żądasz?" – "Chcę silnego rumaka, potem ruszam na wojnę." – "Dostaniesz go, dostaniesz więcej niż chcesz." Potem dziki człowiek wrócił do lasu, a nie trwało długo, a stajenny przyprowadził mu z lasu rumaka, parskał przez nozdrza i ciężko go było okiełznać. Za nim szedł tłum wojaków w żelaznym orężu, a ich miecz lśniły w słońcu. Młodzieniec oddał stajennemu swego trzynogiego konia, wsiadł na drugiego i ruszył przed swymi wojami. Gdy zbliżył się do pola bitwy, wielka część z ludzi króla poległa, nie brakowało dużo, by pozostali musieli uciekać. Spadł wtedy młodzieniec ze swą żelazną gromadą jak burza na wroga i powalił, wszystko, co stanęło mu na drodze. Chcieli mu uciekać, lecz młodzieniec siedział im na karku i nie popuszczał, aż nie ostał się żaden. Lecz zamiast wrócić do króla, poprowadził swą gromadę okrężną drogą do lasu i wywołał żelaznego Jana. "Czego żądasz?" zapytał dziki człowiek. "Weź z powrotem swego rumaka i gromadę, a oddaj mi mego trzynogiego konia!" A stało się wszystko, czego żądał i popędził do domu, na swym trzynogim koniu. Gdy król wrócił na swój zamek, wyszła mu naprzeciw jego córka i gratulowała mu zwycięstwa. "To nie ja odniosłem zwycięstwo," rzekł, "Lecz jakiś obcy rycerz, który ze swą gromadą przybył mi na pomoc." Córka chciała wiedzieć, kim był ten obcy rycerz, lecz król ni wiedział i rzekł "Pognał za wrogie i więcej go nie widziałem." Pytała u ogrodnika o chłopaka, ten jednak uśmiechnął się i rzekł: "Właśnie wrócił na swym trzynogim koniu, a inni drwili z niego i wołali "Wraca nasz Kuśtykuś" Pytali też "za jakim żywopłotem spałeś?" A on rzekł "Dokonałem tego, co było najlepsze, a beze mnie byłoby marnie" Wtedy wyśmiewali się z niego jeszcze bardziej."
Król rzekł do swojej córki: "Chcę urządzić wielką ucztę, a będzie ona trwała trzy dni, ty zaś rzucisz złotym jabłkiem, może zjawi się ów nieznajomy." Gdy ogłoszono już ucztę, młodzieniec wyruszył do lasu i zawołał żelaznego Jana. "Czego żądasz?" zapytał. "Chcę złapać złote jabłko królewny." – "Jest tak, jakbyś już je miał," rzek żelazny Jan. "Dostaniesz czerwoną zbroję i pojedziesz na dumnym lisie." Gdy nadszedł dzień, zjawił się i młodzieniec, stanął między rycerzami, a nikt go nie poznał. Wyszła i królewna i rzuciła rycerzom swe złote jabłko, lecz nie złapał go nikt inny jak on. Gdy tylko je miał, pognał w dał. Drugiego dnia żelazny Jan dał mu białą zbroję i dał mu śniadego ogiera. I znów on złapał jabłko, lecz nie został tam ani chwili, od razu pognał z nim w dal. Król się rozeźlił i rzekł: "To się nie godzi, musi ukazać się przede mną i podać swe imię." Dał rozkaz, że jeśli rycerz, który złapał jabłko, znowu będzie uciekał, inni mają pognać za nim, a jeśli nie wróci z własnej woli, mają w niego rąbać i ciąć. Trzeciego dnia dostał od żelaznego Jana czarną zbroję i karego konia. Znów złapał jabłko. Gdy chciał z nim odjechać, ludzie króla pognali za nim, a jeden z nich zbliżył się tak bardzo, że ostrzem miecza zranił go w nogę. Udało mu się jednak uciec, lecz jego koń skoczył tak gwałtownie, że hełm spadł mu z głowy i wszyscy ujrzeli, że miał złote włosy. Pognali swe konie z powrotem i opowiedzieli wszystko królowi.
Następnego dnia królewna spytała ogrodnika o jego chłopaka. "Pracuje w ogrodzie, ten straszny cudak też był na uczcie i dopiero wczoraj wieczorem wrócił. Pokazał moim dzieciom trzy złote jabłka, które wygrał." Król kazał go wezwać, a gdy ten się zjawił, znów miał kapelusik na głowie. Ale królewna podeszła do niego i mu go zdjęła, jego włosy zaś opadły na plecy, a był tak piękny, że wszyscy się dziwowali. "Czy to ty byłeś rycerzem, który co dzień przybywał na ucztę, zawsze w innym kolorze, i złapał wszystkie trzy jabłka?" zapytał król. "Tak," odpowiedział, "a to są owe jabłka," wyciągnął je z kieszeni i podał królowi. "Jeśli chcecie więcej dowodów, pokażę wam ranę, którą wasi ludzie mi przyprawili." - "Jeśli potrafisz dokonywać takich czynów, to nie jesteś chłopakiem ogrodnika. Powiedz, kto jest twym ojcem?" – "Moim ojcem jest potężny król, a i złota mam pełno, ile tylko chcę." – "Widzę," rzekł król, "jestem ci winny podziękowanie, czy mogę coś dla ciebie zrobić?" – "Tak," odpowiedział, "Zaiste możecie, oddajcie mi waszą córkę za żonę." Dziewica uśmiechnęła się i rzekła: "Ten mówi bez ogródek! Ale poznałam już po jego złotych włosach, że nie jest chłopcem ogrodnika," podeszła potem do niego i go pocałowała. Na zaślubiny przybyli ojciec i matka jego, a wielka była ich radość, bo stracili już nadzieję, że zobaczą jeszcze ukochanego syna. A gdy siedzieli przy stole weselnym, nagle ucichła muzyka, otworzyły się drzwi, ze świtą wszedł pewien dumny król. Podszedł do młodzieńca, objął go i rzekł: "Jestem żelazny Jan zaklęty w dzikiego człowieka, a ty mnie wybawiłeś. Wszystkie skarby jakie posiadam, są odtąd twoją własnością."Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Pewna kobieta poszła raz z córką i pasierbicą w pole nażąć paszy dla bydła. Nagle zbliżył się do nich Pan Bóg pod postacią ubogiego staruszka i zapytał:
- Kędy droga do wsi?
- Skoro wam potrzebna - rzekła matka - to znajdźcie ją sobie sami.
A córka dorzuciła:
- Jeśli nie umiecie jej sami znaleźć, to weźcie ze sobą drogowskaz.
Pasierbica zaś rzekła:
- Ja was zaprowadzę, dziadku, chodźcie ze mną.
Pan Bóg rozgniewał się na matkę i córkę, odwrócił się od nich plecami i przeklął je, żeby stały się czarne jak noc i brzydkie jak grzech śmiertelny. Tylko biednej pasierbicy okazał łaskę i poszedł z nią, a kiedy byli już blisko wsi, pobłogosławił ją i rzekł:
- Powiedz teraz trzy życzenia, a ja ci je spełnię.
Na co dziewczynka:
- Chciałabym być taka piękna i czysta jak słońce.
I zrobiła się biała i śliczna jak pogodny dzień.
- Chciałabym też mieć sakiewkę, która by nigdy nie była pusta.
Pan Bóg dał jej taką sakiewkę i zwrócił jej uwagę:
- A nie zapomnij o najważniejszym.
Wtedy ona rzekła:
- Po trzecie chciałabym dostać się po śmierci do nieba.
Pan Bóg obiecał jej spełnić również i to życzenie i poszedł dalej sam.
Kiedy macocha wróciła z córką do domu i zobaczyła, że one obie są czarne jak węgiel i paskudne, a pasierbica jest biała i śliczna, ogarnęła ją jeszcze gorsza złość i starała się na każdym kroku wyrządzić dziewczynce jakąś krzywdę. Ta zaś miała ukochanego brata imieniem Reginer, któremu opowiedziała wszystko, co jej się przydarzyło. Otóż Reginer rzekł do niej pewnego razu:
- Kochana siostro, chciałbym cię namalować, żebym mógł wciąż na ciebie patrzeć. Bo moja miłość do ciebie jest tak wielka, że muszę mieć stale przed oczami twój wizerunek.
A ona mu odpowiedziała:
- Proszę cię tylko, żebyś nikomu tego obrazu nie pokazywał.
Namalował więc portret siostry i powiesił go w swojej izdebce, a mieszkał w królewskim pałacu, gdzie służył za stangreta. Co dzień wpatrywał się w nadobne oblicze i dziękował Bogu za szczęście ukochanej siostry. W tym samym czasie króla, u którego służył, odumarła małżonka, a była ona tak piękna, że nie sposób było znaleźć niewiasty równej jej urodą, i król pogrążony był z tego powodu w głębokiej żałobie. Kiedy słudzy dworscy spostrzegli, że stangret codziennie wpatruje się w śliczny wizerunek, wiedzeni zazdrością donieśli o tym królowi. Ten kazał sobie natychmiast przynieść ów obraz, a widząc, że przedstawiona na nim dzieweczka do złudzenia przypomina jego zmarłą żonę, a nawet jest jeszcze piękniejsza, zakochał się w niej bez pamięci. Wezwał do siebie stangreta i spytał, czyj to wizerunek. Kiedy Reginer wyznał, że to jego siostra, król postanowił ją, a nie żadną inną, pojąć za żonę. Dał stangretowi kolasę, konie i wspaniałe pozłociste szaty i kazał mu czym prędzej sprowadzić wybrankę swego serca. Śliczna dzieweczka z radością przyjęła przyniesione przez brata posłanie, zaś czarna siostra, zazdroszcząc jej szczęścia, rozzłościła się niepomiernie i rzekła do matki:
- I na cóż się zdadzą wszystkie twoje sztuczki, jeśli nie potrafisz wyczarować dla mnie takiego szczęścia.
- Nie bój się - odparła stara. - Jeszcze ja to na twoją korzyść obrócę.
Czarodziejskimi sposobami zamroczyła stangretowi oczy, tak że na pół oślepł, a białej pasierbicy zatkała uszy, że na pół ogłuchła. Po czym wsiedli wszyscy do kolaski, najpierw narzeczona w bogatych królewskich szatach, potem matka z córką i wreszcie na kozioł wskoczył Reginer, który miał powozić. Po niedługim czasie stangret zawołał:
Okryj się, siostrzyczko miła,żeby deszczyk cię nie zmoczyłani wiatr nie zawiał w oczyi żebyś szczęśliwie do króla przybyła.
Narzeczona spytała:
- Co mówi mój drogi brat?
- Ach - odrzekła macocha - powiedział, żebyś zdjęła pozłocistą szatę i oddała siostrze.
Biała dzieweczka zdjęła więc suknię i włożyła ją czarnej siostrze, tamta zaś dała jej w zamian brzydką, burą koszulinę. Jechali dalej i po chwili stangret znów zawołał:
Okryj się, siostrzyczko miła,żeby deszczyk cię nie zmoczyłani wiatr nie zawiał w oczyi żebyś szczęśliwie do króla przybyła.
Narzeczona spytała:
- Co mówi mój drogi brat?
- Ach - odrzekła macocha - powiedział, żebyś zdjęła złoty czepeczek i oddała siostrze.
Zdjęła więc czepeczek i włożyła go czarnej siostrze, sama zaś jechała z gołą głową. Po chwili brat zawołał znowu:
Okryj się, siostrzyczko miła,żeby deszczyk cię nie zmoczyłani wiatr nie zawiał w oczyi żebyś szczęśliwie do króla przybyła.
Narzeczona spytała:
- Co mówi mój drogi brat?
- Ach - odrzekła macocha - powiedział, żebyś wyjrzała na chwilę przez okno.
Przejeżdżali właśnie przez most nad głęboką wodą. Ledwie narzeczona wstała, aby się wychylić z kolaski, macocha i siostra wypchnęły ją, tak że wpadła do wody. W tej samej chwili na jej powierzchni ukazała się śnieżnobiała kaczuszka, która popłynęła w dół rzeki. Stangret w ogóle tego wszystkiego nie zauważył i zatrzymał się dopiero na podwórcu pałacowym. I przedstawił królowi czarną dziewczynę jako swoją siostrę, pewien, że to naprawdę ona, bo wzrok miał zmącony i widział tylko migotanie pozłocistej sukni. Król ujrzawszy beznadziejną brzydotę swej rzekomej narzeczonej rozgniewał się bardzo i kazał wtrącić stangreta do lochu pełnego żmij i węży. Stara czarownica potrafiła jednak tak omotać króla i tak mu swymi sztuczkami oczy zamroczyć, że zatrzymał ją i jej córkę, a czarna dziewczyna wydała mu się nawet całkiem do rzeczy i się z nią ożenił.
Pewnego wieczoru, kiedy królowa siedziała na kolanach swego małżonka, do kuchni pałacowej wpłynęła przez ściek biała kaczka i odezwała się do kuchcika:
Roznieć ogień, chłopczyno,Bo mi mokro i zimno!
Kuchcik spełnił prośbę kaczuszki i rozpalił ogień w piecu. Ona zaś podeszła, nastroszyła piórka i wygładziła je dzióbkiem. Rozgrzawszy się trochę, zapytała:
- Co też porabia mój brat Reginer?
A kuchcik jej odpowiedział:
W lochu na dnie leży,pośród żmij i węży.
Kaczka pytała dalej:
- A co robi czarna wiedźma na królewskim dworze?
Kuchcik zaś odrzekł:
Grzeje się onaw króla ramionach.
- Boże, zmiłuj się nade mną! - jęknęła kaczka i popłynęła ściekiem z powrotem do rzeki.
Następnego wieczora zjawiła się znowu i zadała kuchcikowi te same pytania, zrobiła to również i trzeciego wieczora. Kuchcik nie mógł już tego dłużej znosić, poszedł do króla i wyznał mu wszystko. Król chciał to zobaczyć na własne oczy i czwartego wieczora zaczaił się w kuchni, a kiedy głowa kaczki wynurzyła się z wody, dobył miecza i przebił jej szyję. I oto stanęła przed nim dzieweczka przecudnej urody, do złudzenia przypominająca wizerunek wykonany przez stangreta. Króla ogarnęła szalona radość. Widząc, jak biedaczka ocieka wodą, kazał przynieść bogate szaty i pięknie ją przyodziać. Opowiedziała mu zaraz, jak podstępnie i zdradziecko została oszukana i wrzucona do rzeki. Natychmiast poprosiła też króla, by kazał wydobyć jej brata z kłębowiska żmij i wężów. Kiedy król spełnił tę prośbę, udał się do komnaty, gdzie siedziała stara czarownica i zapytał:
- Na co zasłużył ten, kto tak a tak postąpił?
I opowiedział jej wszystko po kolei. Ona zaś była tak zaślepiona, że niczego się nie domyśliła i rzekła:
- Człowiek ten zasłużył, aby go rozebrać do naga, wrzucić do beczki najeżonej gwoździami, zaprząc do beczki konia i popędzić go w siną dal.
Tak postąpiono, jak poradziła, i z nią, i z jej córką.
Król zaś poślubił białą i śliczną narzeczoną, a jej wiernemu bratu przypadło w nagrodę wielkie bogactwo i powszechny szacunek.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Przed dawnymi czasy żyła sobie królowa, a była ona czarownicą, jej córka zaś najpiękniejszą dziewczyną pod słońcem. Stara nie myślała o niczym innym, tylko jak sprowadzać ludzi na manowce, a gdy przybył jakiś kawaler, który chciał mieć jej córkę, musiał najpierw wypełnić pewne zadanie lub umrzeć. Wielu zaślepionych było jej pięknem, wielu ważyło się na to, lecz nie mogli spełnić, co stara na nich nałożyła. Litości nie było, musieli przyklęknąć, a ich głowy były odrąbywane.
Pewien królewicz także słyszał o wielkiej piękności dziewicy i rzekł do swego ojca: "Pozwólcie mi wyruszyć, chcę się o nią starać."
"Nigdy," odpowiedział król, "Jeśli wyruszysz, wyruszysz po swą śmierć."
Położył się więc syn i śmiertelnie zachorował, leżał tak siedem lat, a żaden lekarz nie umiał mu pomóc. Gdy ojciec ujrzał, że nie ma nadziei, rzekł do niego ze smutkiem w sercu. "Ruszaj i spróbuj szczęścia, nie umiem inaczej ci pomóc." Gdy syn to usłyszał, wstał ze swego łoża, ozdrowiał i wesół ruszył w drogę.
Zdarzyło się, że gdy jechał swym koniem przez łąkę, ujrzał z daleka, jak coś leży na ziemi, a wygląda to jak kupa siana, gdy się zbliżył, mógł się rozeznać, że to brzuch jakiegoś człowieka, który się rozłożył. Brzuch wglądał jak mała góra. Gruby, gdy dojrzał podróżnika, wstał do góry i rzekł: "Jak kogoś potrzebujecie, weźcie mnie w waszą służbę."
Królewicz odrzekł: "Co mam począć z takim grubym człowiekiem?"
"Och, rzekł gruby, "Nie chcę nic mówić, ale jak się nadymam, jestem tysiąc razy grubszy."
"Jeśli tak," rzekł królewicz, "to może się przydasz, chodź ze mną."
Poszedł więc gruby za królewiczem, a po pewnej chwili znaleźli innego, leżał na ziemi, a do trawy przykładał ucho. Królewicz zapytał: "Co tu robisz?"
"Słucham," odpowiedział człowiek.
"A za czym słuchasz tak uważnie?"
"Słucham, co się właśnie w świecie dzieje, bo moim uszom nic nie ujdzie. Słyszę nawet, jak trawa rośnie."
Królewicz zapytał: "Powiedz mi, co słychać na dworze starej królowej, która ma piękną córkę?"
Odrzekł więc: "Słyszę świst miecza, który kawalerowi łeb obcina." Królewicz rzekł tedy: "Możesz mi się przydać, chodź ze mną." Poszli więc dalej i naraz ujrzeli parę stóp, trochę dalej parę nóg, lecz końca nie widzieli. Gdy przeszli już ładny kawałek, doszli do korpusu a w końcu do głowy. "O," rzekł królewicz, "Ale z ciebie długi powróz!"
"Och," odpowiedział długi, "to jeszcze nic, jak porządnie wyciągnę członki, jestem trzy tysiące razy dłuższy, wyższy od największej góry na ziemi. Chętnie będę wam służył, jeśli zechcecie mnie przyjąć."
"Chodź z nami," rzekł królewicz, "możesz mi się przydać."
Poszli więc dalej, aż trafili na takiego, co oczy miał przewiązane. Królewicz rzekł do niego: "Masz takie głupie oczy, że nie możesz patrzeć na światło?"
"Nie," odpowiedział człowiek, "nie mogę zdjąć opaski, bo na co spojrzę tymi oczyma, wnet się rozlatuje, tak potężne jest moje spojrzenie. Jeśli mogę się wam przydać, chętnie będę wam służył."
"Chodź z nami," odpowiedział królewicz, "możesz mi się przydać." Poszli dalej i znaleźli człowieka, który leżał w środku gorących promieni słońca i trząsł się na całym ciele z zimna, że żadna jego cząstka nie pozostała bez ruchu. "Jak możesz marznąć?" rzekł królewicz, "Słońce świeci tak ciepło."
"Ach," odpowiedział człowiek, "Już taka moja natura, że im goręcej, tym bardziej marznę, a mróz wdziera się we wszystkie moje kości. Im zaś zimniej, tym mi goręcej. W lodzie nie mogę wytrzymać z gorąca, w środku ognia z zimna."
"Dziwny z ciebie typ," rzekł królewicz," ale jeśli chcesz mi służyć, chodź z nami." Poszli dalej i ujrzeli człowieka, który stał i wyciągał szyję, rozglądał się i patrzył poprzez wszystkie góry. Królewicz rzekł: "Za czym patrzysz z takim zapałem?"
Człowiek odpowiedział: "Mam tak dobry wzrok, że widzę poprzez wszelkie lasy, doliny i góry, przez cały świat." Królewicz rzekł: "Jeśli chcesz, chodź ze mną, takiego mi jeszcze brak."
Tak więc dotarł królewicz ze swoim sześciorgiem sług do miasta, gdzie żyła stara królowa. Nie powiedział, kim jest, lecz rzekł: "Zechcecie mi oddać waszą piękną córę, a wypełnię, co na mnie nałożycie." Czarownica ucieszyła się, że wpadł w jej sieć ta piękny młodzieniec, i rzekła: "Trzy razy nałożę na ciebie zadanie. Wypełnisz je za każdym razem, będziesz panem i mężem mojej córki."
"Co będzie pierwszym?" zapytał.
"Przyniesiesz mi pierścień, który upuściłam w morzu czerwonym." Wrócił więc królewicz do swoich sług i rzekł: "Pierwsze zadanie nie jest łatwe, mam iść po pierścień z morza czerwonego, radźcie zatem." Rzekł więc ten o sokolim wzroku: "Popatrzę, gdzie leży," zajrzał do morza i rzekł: "Wisi tam na ostrym kamieniu." Długi ich zaniósł i rzekł: "Wyciągnąłbym go, gdybym go widział."
"Jeśli to tylko tyle," zawołał gruby, położył się i przytknął usta do wody. Fale wpadały do nich jak w otchłań, a on wypił całe morze. Ucieszył się królewicz, gdy miał już pierścień, i zaniósł go starej.
Zdziwiła się i rzekła: "Tak, to ten pierścień. Dopełniłeś pierwszego zadania, ale teraz czas na drugie. Patrz, tam na łące przed moim zamkiem, pasie się trzysta tłustych wołów, musisz je zjeść ze skórą i kośćmi, włosami i rogami. A na dole w piwnicy leży trzysta beczek wina, musisz je do tego wypić, a jeśli zostanie choć włos z wołów, a z wina kropelka, twoje życie będzie należeć do mnie."
Królewicz rzekł: "Nie wolno mi zaprosić gości? Bez towarzystwa nic nie smakuje."
Stara zaśmiała się złośliwie i odpowiedziała: "Możesz zaprosić jednego, byś miał towarzystwo, ale nikogo więcej."
Poszedł więc królewicz do swoich sług i rzekł do grubego: "Będziesz dzisiaj moim gościem i raz najesz się do syta." Nadął się więc gruby i pożarł trzysta wołów, że nie zostało ani włosa, i zapytał, czy nie ma nic prócz śniadania. Wino pił prosto z beczek, nie potrzebował szkła, a wypił do ostatniej kropli.
Gdy czas posiłku minął, królewicz poszedł do starej i rzekł do niej, że wypełnił drugie zadanie. Zdziwiła się i rzekła: "Tak daleko jeszcze żaden nie zaszedł, ale jest jeszcze jedno zadanie," i pomyślała: "Nie umkniesz mi i nie zachowasz głowy. "Dziś wieczorem," rzekła, "przyprowadzę swą córkę do twojej komnaty, obejmiesz ją ramieniem. Gdy będziecie tak razem siedzieć, strzeż się, byś nie zasnął. Gdy przyjdę z wybiciem dwunastej, a jej nie będzie w twoich ramionach, przegrałeś." Królewicz pomyślał: "Nic prostszego, będę miał oczy otwarte, lecz mimo to zawołał swe sługi, opowiedział im, co powiedziała stara i rzekł: "Kto wie, co za podstęp się za tym kryje. Ostrożność nie zawadzi, trzymacie straż i troszczcie się, by dziewica nie wyszła z mojej komnaty."
Gdy nadeszła noc, przyszła stara ze swoją córką o oddała ją w ramiona królewicza, potem długi owinął się wokół nich, gruby stanął pod drzwiami, że nie przeszłaby żywa dusza. Siedzieli tak we dwoje, a dziewica nie rzekła ni słowa. Księżyc świecił przez okno na jej twarz, że mógł widzieć jej cudowne piękno. Nie robił nic, tylko patrzył, pełen radości i miłości, a zmęczenie nie imało się jego oczu.
Trwało to do jedenastej, wtedy stara rzuciła na wszystkich czar, że posnęli, w tym też momencie dziewica uciekła.
Spali twardo do za piętnaście dwunasta, wtedy czar stracił moc i wszyscy się obudzili.
"Rozpacz i nieszczęście," zawołał królewicz, "Jestem stracony!" Wierni słudzy podnieśli lament, lecz nasłuchiwacz rzekł: "Bądźcie cicho, to posłucham" Słuchał więc przez chwilę, a potem rzekł: "Siedzi na skale trzysta godzin stąd i biada nad swym losem. Tylko ty możesz pomóc, długi, jak się wyciągniesz, zrobisz parę kroków i tam będziesz"
"Tak," odpowiedział długi, ale ten z kruszącym wzrokiem też musi iść, żebyśmy mogli usunąć skałę. Wziął więc długi tego z zawiązanymi oczami i w jednej chwili, jak za obróceniem ręki, byli przed zaklętą skałą. Natychmiast długi zdjął opaskę drugiemu z oczu, ten zaś tylko się obejrzał, a skała rozleciała się na tysiąc kawałków. Długi wziął dziewicę na ramię i prędko odniósł ją z powrotem, tak samo prędko odniósł też swego kamrata i zanim wybiła dwunasta, wszyscy siedzieli jak przedtem, byli rześcy i dobrej myśli.
Gdy wybiła dwunasta, przyszła stara czarownica, zrobiła szyderczą minę, jakby chciała powiedzieć: "Teraz jest mój," i myślała, że jej córka siedzi o trzysta godzina dalej na skale. Gdy jednak ujrzała córkę w ramionach królewicza, przestraszyła się i rzekła: "Oto ten, który może więcej niż ja." Nie mogła się dłużej sprzeciwiać i musiała mu obiecać dziewicę. Powiedziała jej wtedy do ucha: "Hańba tobie, będziesz teraz musiała słuchać podłego pospólstwa i nie możesz wybrać męża wedle upodobania."
Dumne serce dziewicy wypełnił gniew i myślała już nad zemstą. Kazała następnego ranka zwieźć trzysta sążni drewna i rzekła do królewicza, że wypełnił trzy zadania, ale nie zostanie jego żoną, póki nie znajdzie się ktoś, kto będzie gotów usiąść w środku drwa i wytrzymać w ogniu. Myślała, że żaden z jego sług nie da się za niego spalić, a z miłości do niej, sam usiądzie, ona zaś będzie wolna. Słudzy wtedy rzekli: "Wszyscy już coś zrobiliśmy, tylko mroźny jeszcze nie, teraz jego kolej," posadzili go w środku drewnianego stosu i podpalili. Ogień zaczął się palić i płonął przez trzy dni, aż całe drewno zostało strawione. Gdy płomienie opadły, stał tam mroźny pośrodku popieliska i trząsł się jak osika, poczym rzekł: "Takiego mrozu w życiu nie musiałem cierpieć, gdyby trwało to dłużej, to bym zamarzł."
Nie było drogi ucieczki, piękna dziewica musiała teraz wziąć nieznajomego młodzieńca za męża. Gdy jednak jechali do kościoła, rzekła stara: "Nie zniosę takiej hańby" i wysłała za nimi swoich wojaków, żeby wszystko wytrzebili, co im na drodze stanie, a córkę przywieźli z powrotem. Nasłuchiwacz nadstawił jednak uszu i usłyszał potajemne rozmowy starej.
"Co poczniemy?" rzekł do grubego, ten jednak miał na to radę, wypluł za wozem raz albo dwa część morskiej wody, którą wypił. Powstało wielkie jezioro, w którym wojacy utknęli i się potopili. Gdy się o tym czarownica dowiedziała, posłała swoich najlepszych jeźdźców, lecz nasłuchiwacz usłyszał chrzęst ich zbroi i rozwiązał jednemu z kamratów oczy. Ten troszkę ostrzej spojrzał na wrogów, a oni rozlecieli się jak szkło na kawałki. Nic im już nie przeszkadzało jechać dalej, a gdy oboje pobłogosławiono w kościele, sześcioro sług pożegnało się i rzekło do swego pana: "Wasze życzenia spełnione. Nie potrzebujecie już nas, pójdziemy dalej spróbować naszego szczęścia.
Pół godziny od zamku była wioska, przed którą pewien świniopas strzegł swego stada. Gdy tam dojechali, rzekł do swojej żony: "Wiesz dobrze, kim jestem? Nie jestem królewiczem, lecz świniopasem, a ten ze stadem to mój ojciec. My dwoje musimy się za to zabrać i pomóc mu strzec stad." Potem poszedł z nią do gospody i tajemnie rzekł gospodarzom, by w nocy odebrali jej królewskie stroje. Gdy rankiem wstała, nie miała co ubrać, gospodyni dała jej starą spódnicę i parę wełnianych pończoch i jeszcze tak, jakby to był wielki prezent, rzekła jeszcze: "Gdyby nie wasz mąż, nic bym wam nie dała." Myślała więc, że to naprawdę świniopas, pasła z nim trzodę i myślała: zasłużyłam na to moją niesfornością i dumą. Trwało to osiem dni, nie mogła tego dłużej wytrzymać, bo miała obolałe nogi. Przyszło wtedy parę ludzi i zapytało, czy wie, kim jest jej mąż.
"Tak," odpowiedziała, "jest świniopasem i właśnie wyszedł, by pohandlować sznurami i taśmami." Lecz oni rzekli: "Chodź z nami, zaprowadzimy cię do niego," poprowadzili ją na zamek, a gdy weszła na salę, stał tam jej mąż w królewskiej szacie. Nie poznała go jednak, aż objął ją za szyję, pocałował i rzekł: "Dużo wycierpiałem dla ciebie, ty zaś musiałaś trochę pocierpieć dla mnie." A potem dopiero było weselisko, a ten, kto to opowiadał, też chciałby na nim być.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Był sobie ongiś król, a miał on dwanaście córek, jedna piękniejsza od drugiej. Spały razem w sali, gdzie ich łóżka stały obok siebie, a gdy wieczorem w nich leżały, król zamykał drzwi i je ryglował. Gdy rankiem otwierał drzwi, widział, że ich buty przetarte były od tańca i nikt nie mógł zgadnąć, jak to się stało. Król kazał więc obwieścić, że ten który się dowie, gdzie tańczą w nocy, może sobie jedną wybrać za żonę, a po jego śmierci zostać królem, lecz kto się zgłosi, a po trzech dniach tajemnicy nie odkryje, odda swe życie. Niedługo potem zjawił się królewicz, który ważył się przyjąć wyzwanie. Przyjęto go dobrze, a wieczorem poprowadzono do pokoju obok sali sypialnej królewien. Jego łóżko było odkryte, miał uważać, gdzie idą i tańczą. By nic sekretnie czynić nie mogły, ani nawet przejść do innego miejsca, zostawiono drzwi do sali otwarte. Powieki królewicza zrobiły się jak ołów i wnet zasnął, a gdy rano się zbudził, widać było, że wszystkie dwanaście musiały gdzieś tańczyć, bo ich buty miały dziury w podeszwach. Drugiego i trzeciego wieczoru nie było inaczej i dlatego bez litości odrąbano mu głowę. Po nim przychodziło jeszcze wielu, próbowali swych sił, lecz musieli rozstać się z życiem. Zdarzyło się jednak, że pewien biedny żołnierz, który rany nosił okrutne i nie mógł dłużej służyć, był w drodze do miasta, gdzie mieszkał król. Spotkał starą kobietę, która zapytała go, dokąd zmierza. "Sam dobrze nie wiem," odrzekł i w bólu dodał, "Chciałbym się dowiedzieć, gdzie królewny swe buty w tańcu przecierają, a potem zostać królem" - "To wcale nie takie trudne," powiedziała staruszka, "Nie wolno ci pić wina, które ci wieczorem przyniosą i musisz udawać, że mocno śpisz." Dała mu potem kapotkę i rzekła "Jak ją założysz, będziesz niewidzialny, nikt cię nie ujrzy, będziesz mógł się skradać za całą dwunastką." Gdy żołnierz usłyszał dobrą radę, spoważniał, że a ż serce mu ścisnęło, stanął przed królem i zgłosił się jako kawaler. Przyjęto go tak samo dobrze jak innych, ubrano go w królewskie odzienie. Wieczorem, w porze snu, poprowadzono go do przedpokoju sali sypialnej, a gdy chciał położyć się do łóżka, przyszła najstarsza i przyniosła mu kubek wina, lecz od uwiązał sobie gąbkę pod brodą, wino wlewało się do niej, a on nie wypił ani kropli. Położył się potem, a gdy już chwilę leżał, zaczął chrapać jak w najgłębszym śnie. Usłyszały to królewny, śmiały się, a najstarsza rzekła "Mógł oszczędzić żywota." Potem wstały, otworzyły szafy, skrzynie i skrzynki, wyciągnęły przecudne suknie, myły się przed lustrami, skakały dokoła i cieszyły się na taniec. Tylko najmłodsza rzekła: "Nie wiem, wy cieszycie się, a mi jest jakoś dziwnie na sercu, pewnie spotka nas nieszczęście." – "Ale z ciebie gąska," rzekła najstarsza, "Zawsze się boisz. Zapomniałaś już, ilu królewiczów przyszło tu daremnie? Temu żołnierzowi nie musiałabym nawet trunku nasennego podawać i tak by nie wstał, taka z niego łajza." Gdy wszystkie były już gotowe, zajrzały do żołnierza, lecz ten zamknął oczy i ani się ruszył. One zaś myślały, że są całkiem bezpieczne. Najstarsza podeszła do swego łóżka i zapukała w nie. Wnet zapadło się pod ziemię, a one weszły w otwór, jedna za drugą, a z przodu była najstarsza. Lecz żołnierz, który to wszystko na własne oczy widział, nie zwlekał, założył kapotkę i zszedł za najmłodszą. Pośrodku schodów stanął jej troszkę na suknię, wystraszyła się i zawołała: "Co to, co trzyma mnie za suknię?" – "Nie bądź głupia," rzekła najstarsza, "Zaczepiłaś się o haczyk." Zeszły więc na dół, a gdy już były na dole, stały w drzewnym pasażu, a wszystkie liście drzew były ze srebra, błyszczały i połyskiwały. Pomyślał sobie tedy żołnierz: "Przydałoby się wziąć jaki dowód." I złamał jedną z gałązek. Wtem drzewo wydało z siebie wielki trzask. "Najmłodsza znów zawołała: "Coś jest nie tak, słyszałyście ten trzask?" Najstarsza rzekła na to: "To strzały z radości, bo wnet wybawimy naszych księciów." Weszły w pasaż, gdzie liście były ze złota, potem do takiego, gdzie były to diamenty, a z obydwu ułamał sobie żołnierz po gałązce, a za każdym razem dało się słyszeć trzask. Najmłodsza zadrżała ze strachu, lecz najstarsza pozostała przy swoim, że to wystrzały z radości. Poszły dalej aż dotarły do wielkiej wody. Stało na niej dwanaście stateczków, a w każdym stateczku siedział piękny książę. Czekało ich dwunastu, a każdy wziął sobie jedną królewnę, lecz żołnierz poszedł za najmłodszą. Rzekł tedy książę: "Nie wiem, ale statek wydaje się dziś być cięższy niż zwykle, muszę wiosłować ze wszystkich sił." – "Co jest tego powodem?" rzekła najmłodsza, "Jak przy upale, tak mi jakoś gorąco." Za wodą stał jasno rozświetlony zamek, a rozbrzmiewała z niego wesoła muzyka. Wiosłowali do niego, weszli w końcu, każdy książę tańczył ze swoją ukochaną, a żołnierz tańczył z nimi, bo był niewidzialny, a gdy któraś kubek z winem trzymała, wypijał go do dna, że był pusty, gdy go do ust podnosiła. Przelękła się najmłodsza, ale najstarsza nie dopuściła jej do głosu.. Tańczyli do trzeciej rano, a wszystkie buty były już przetarte od tańca i musieli skończyć. Książęta przeprawili się z królewnami przez wodę. Tym razem żołnierz usiadł na przedzie z najstarszą. Na brzegu pożegnały się z książętami i obiecały przyjść następnej nocy. Gdy byli przy schodach, żołnierz pobiegł przodem i położył się do łóżka, a gdy dwunastka w powoli i w znoju doczłapała do góry, chrapał już tak głośno, że wszystkie go słyszały i rzekły "Przed nim jesteśmy bezpieczne." Rozebrały się z sukni, odłożyły je, przetarte zaś w tańcu buty położyły pod łóżkiem. Następnego ranka żołnierz nie powiedział nic, bo chciał jeszcze popatrzeć na te cudowne istoty, chodził z nimi i drugą i trzecią noc. Zawsze było jak za pierwszym razem i zawsze tańczyły, aż buty były dziurawe. Za trzecim razem jako dowód zabrał kubek. Gdy nadeszła godzina, gdy miał odpowiedzieć na zagadkę, zabrał trzy gałęzie i kubek ze sobą i poszedł do króla, dwunastka zaś stała za drzwiami i nasłuchiwała. Gdy król zapytał: "Gdzie moje córki dziurawią swe buty po nocach?" odparł "Tańczą z dwunastką książąt w podziemnym zamku." Opowiedział, jak wszystko się odbyło, wyciągnął dowody. Kazał tedy król królewny wołać i zapytał, czy żołnierz prawdę mówi. Widziały, że prawda wyszła na jaw i niczego się nie wypierały, do wszystkiego się przyznały. Potem król zapytał, którą chce za żonę, on zaś odparł "Nie jestem już młody, dajcie mi najstarszą." Jeszcze tego dnia odbył się i ślub, obiecano mu też królestwo po śmierci króla. A na książętach ciążył czar przez tyle dni, ile nocy z dwunastką królewien przetańczyli.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Pewien gospodarz miał wiernego konia, który był już stary i nie mógł mu służyć, więc jego pan nie chciał go dłużej żywić i rzekł:
- Wprawdzie nie jesteś mi już na nic potrzebny, ale nie chcę twojej krzywdy. Jeśli masz jeszcze dość sił, aby sprowadzić mi lwa, to pozwolę ci u siebie zostać, a teraz wynoś się z mojej stajni.
I wypędził go na cztery wiatry.
Koniowi smutno się zrobiło i ruszył do lasu, żeby się tam schronić przed niepogodą. Po drodze spotkał lisa, który go zagadnął:
- Co się tam samotnie wleczesz ze zwieszoną głową?
- Ach - odparł koń - skąpstwo i wierność nie idą w parze, mój pan zapomniał, ile lat mu pracowicie służyłem, a że nie nadaję się już do pracy w polu, nie chce mnie dłużej żywić i wygnał mnie ze stajni.
- Tak bez słowa pociechy? - spytał lis.
- Pociecha była marna: powiedział, że jeśli mam jeszcze dość siły, aby mu sprowadzić lwa, to gotów jest mnie zatrzymać, ale przecież sam dobrze wie, że ja już tyle sił nie mam.
Lis rzekł:
- Ja ci pomogę: połóż się, wyciągnij kopyta i nie ruszaj się, jakbyś był nieżywy.
Koń postąpił, jak mu lis kazał, ten zaś poszedł do lwa, który nie opodal miał swoją jaskinię i rzekł:
- O parę kroków stąd leży martwy koń, chodź, to cię do niego zaprowadzę, będziesz miał wspaniałą ucztę.
Lew ruszył za nim, a kiedy stanęli nad leżącym koniem, lis odezwał się:
- Tutaj nie będziesz mógł pożywić się w spokoju, jak twej godności przystało. Wiesz co, przywiążę go do ciebie za ogon i w ten sposób zawleczesz go do swej jaskini i tam sobie wygodnie schrupiesz.
Lwu spodobała się ta rada. Podszedł bliżej i żeby lis mógł konia mocno do niego przywiązać, stał całkiem bez ruchu. Tymczasem lis końskim ogonem związał lwu łapy, a porobił przy tym tyle węzłów i tak mocno ogon zasupłał, że żadną miarą nie udałoby się lwu z niego wywikłać. Po dokonaniu tego dzieła klepnął konia po zadzie i rzekł:
- A teraz ciągnij, siwku, ciągnij.
Koń zerwał się tedy na równe nogi, pociągnął lwa za sobą. Ten zaś jął ryczeć tak głośno, że wszystkie ptaszki w lesie wystraszył. Koń wcale się tym rykiem nie przejmując powlókł lwa przez pole aż pod drzwi swego pana. Na ten widok gospodarz opamiętał się i rzekł do konia:
- Zostaniesz u mnie i na niczym ci zbywać nie będzie.
Żywił go też, nie skąpiąc paszy, aż do śmierci.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Jak się macie, ojcze Walenty.
- Dziękuję, Pietrze Pif-Paf.
- Czy mógłbym dostać waszą córkę za żonę?
- Czemu nie, jeśli zgodzi się na to matka Walentowa, brat Grzegorz, siostra Petronela i sama śliczna Katrinela, to możesz ją dostać.
- A gdzie jest matka Walentowa?
- W obórce doi krowę.
- Jak się macie, matko Walentowa.
- Dziękuję, Pietrze Pif-Paf.
- Czy mógłbym dostać waszą córkę za żonę?
- Czemu nie, jeśli zgodzi się na to ojciec Walenty, brat Grzegorz, siostra Petronela i sama śliczna Katrinela, to możesz ją dostać.
- A gdzie jest brat Grzegorz?
- W komórce rąbie drzewo.
- Jak się masz, bracie Grzegorzu.
- Dziękuję, Piotrze Pif-Paf.
- Czy mógłbym dostać twoją siostrę za żonę?
- Czemu nie, jeśli zgodzi się na to ojciec Walenty, matka Walentowa, siostra Petronela i sama śliczna Katrinela, to możesz ją dostać.
- A gdzie jest siostra Petronela?
- W ogródku zbiera ziele.
- Jak się masz, siostro Petronelo.
- Dziękuję, Pietrze Pif-Paf.
- Czy mógłbym dostać twoją siostrę za żonę?
- Czemu nie, jeśli zgodzi się na to ojciec Walenty, matka Walentowa, brat Grzegorz i sama śliczna Katrinela, to możesz ją dostać.
- A gdzie jest Katrinela śliczna?
- W swej izdebce grosze liczy.
- Jak się masz, śliczna Katrinelo.
- Dziękuję, Pietrze Pif-Paf.
- Czy zechcesz zostać moją żoną?
- Czemu nie, jeśli zgodzi się na to ojciec Walenty, matka Walentowa, brat Grzegorz i siostra Petronela, to i ja zechcę.
- Śliczna Katrinelo, a jaki jest twój posag?
- Czternaście groszy w gotówce, trzy i pół grosza długów, pół funta kaszy, garść kminku i garść rodzynków. No powiedz sam, czy nie piękny posag mam?
- Pietrze Pif-Paf, a jakie jest twoje rzemiosło? Czy jesteś krawcem?
- O, nie, czymś lepszym.
- Szewcem?
- O, nie, czymś lepszym.
- Rolnikiem?
- O, nie, czymś lepszym.
- Stolarzem?
- O, nie, czymś lepszym.
- Kowalem?
- O, nie, czymś lepszym.
- Młynarzem?
- O, nie, czymś lepszym.
- A może miotlarzem?
- Tak, jestem miotlarzem: czy to nie piękne rzemiosło?Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Była sobie kobieta, która miała trzy córki. Najstarsza z nich zwała się Jednooczka, bo miała tylko jedno jedyne oko pośrodku czoła, średnia Dwuoczka, bo miała dwoje oczu jak inni ludzie, najmłodsza Trzyoczka, bo miała troje oczu, a trzecie było także po środku czoła. A że Dwuoczka wyglądała nie inaczej od reszty ludzkich dzieci, siostry i matka nie mogły jej znieść. Mówiły do niej: "Z twoim dwojgiem oczu nie jesteś lepsza niż pospolity ludek, nie jesteś jedną z nas." Szturchały ją i rzucały jej nędzne suknie, a nie dawały jej niczego do jedzenia, prócz tego co im po jedzeniu zostało, uprzykrzały się, jak tylko umiały. Zdarzyło się, że Dwuoczka musiała wyjść na pole i paść kozę, była jednak bardzo głodna, bo bo siostry tak mało dały jej jeść. Usiadła więc na miedzy i zaczęła płakać, tak płakać, że z oczu popłynęły dwa strumyczki. A gdy w swoim żali podniosła wreszcie wzrok, ujrzała obok siebie kobietę, która spytała: "Dwuoczko, czemu płaczesz?" Dwuoczka odpowiedziała: "Jak mam nie płakać? Mam dwoje oczu jako i inni ludzie, moje siostry i moja matka nie mogą mnie znieść, ganiają z kąta w kąt, rzucają mi stare suknie i nie dają jeść, prócz tego, co im po jedzeniu zostanie. Dzisiaj dały mi tak mało, że jestem bardzo głodna." Mądra kobieta rzekła: "Dwuoczko, osusz twarz, coś ci powiem. Nie będziesz więcej głodowała. Powiedz tylko do swej kozy:
"Kózko, me, stoliczku nakryj się!"
A stanie przed tobą schludnie nakryty stoliczek, a na nim najprzedniejsze jedzenie. Będziesz mogła jeść, ile dusza zapragnie. A gdy będziesz już syta i stoliczek nie będzie już tobie potrzebny, powiedz tylko:
"Kózko, me, stoliczku schowaj się!"
A zniknie sprzed twoich oczu." Mądra kobieta odeszła po tych słowach. Dwuoczka zaś sobie pomyślała: Muszę od raz spróbować, czy to prawda, bom bardzo wygłodniała, i rzekła:
"Kózko, me, Stoliczku nakryj się!
A ledwo wypowiedziała te słowa, stanął przed nią stoliczek nakryty białym obrusikiem, a na nim talerz z nożem, widelcem i srebrną łyżką, wokół stały najprzedniejsze potrawy, uchodziła z nich para i były jeszcze ciepłe, jakby właśnie przyszły z kuchni. Dwuoczka zmówiła więc krótką modlitwę, jaką umiała: "Panie Boże, bądź naszym gościem po wszelki czas, Amen!" Podeszła do stołu i raczyła się jadłem. Gdy już była syta, rzekła, jak nauczyła ją mądra kobieta:
"Kózko, me, stoliczku schowaj się!"
Wnet zniknął stoliczek i wszystko, co stało na nim. To ci dopiero piękne utrzymanie, pomyślała Dwuoczka. Była szczęśliwa i dobrej myśli. Wieczorem, gdy wróciła ze swoją kozą do domu, zastała glinianą miseczkę z jedzeniem, którą wystawiły jej siostry, lecz niczego nie ruszyła. Następnego ranka znów wyruszyła ze swoją kozą i zostawiła tych parę okruszków, które jej dano. Siostry nie zważały nigdy na nią, lecz teraz zauważyły ją i rzekły: "Coś jest nie tak z Dwuoczką, ciągle zostawia jedzenie, a przecież zawsze zjadała wszystko, co jej dano. Musiała znaleźć jakąś inną drogę." Aby odkryć całą prawdę, Jednooczka miała pójść z Dwuoczką, gdy ta pędzić będzie kozę na łąkę i uważać na to co robi i czy ktoś nie przynosi jej picia.
Gdy Dwuoczka wyruszyła w drogę, podeszła do niej Jednooczka i rzekła: "Pójdę z tobą na pole i popatrzę, czy dobrze strzeżesz kozy i pędzisz ją na dobre pastwisko." Dwuoczka jednak spostrzegła, jaki jest zamiar Jednooczki i popędziła kozę na wysoką trawę i rzekła: "Chodź, Jednooczko, usiądziemy, coś ci zaśpiewam." Jednooczka usiadła, a od drogi, do której nie przywykła, i upału, opadła z sił, Dwuoczka zaś śpiewała:
"Jednooczko, czy czuwasz? Jednooczko, czy śpisz?"
Jednooczka zamknęła tedy oczy i zasnęła. A gdy Dwuoczka zobaczyła, że Jednooczka mocno śpi i nic zdradzić nie może, rzekła:
"Kózko, me, Stoliczku nakryj się!"
I usiadła do stołu, jadła i piła, aż się posiliła, zawołała wtedy:
"Kózko, me, Stoliczku, schowaj się!"
I wszystko wnet znikło. Dwuoczka obudziła wtedy Jednooczkę i rzekła: "Jednooczko, chcesz pilnować kozy i przy tym zasypiasz? Koza mogła w tej chwili uciec w daleki świat. Chodź, pójdziemy do domu." Poszły tedy do domu, a Dwuoczka znowu nie tknęła swej miseczki, Jednooczka zaś nie mogła wyjawić matce, dlaczego jej siostra nie chce jeść, a na usprawiedliwienie rzekła: "Zasnęłam na łące."
Następnego dnia matka rzekła do Trzyoczki: "Tym razem ty z nią pójdziesz i będziesz uważać, czy Dwuoczka tam je i czy kto jej jedzenia i picia nie przynosi., bo jeść i pić musi potajemnie." Poszła więc Trzyoczka do Dwuoczki i rzekła: "Pójdę z tobą, by zobaczyć, czy dobrze strzeżesz kozy i pędzisz ją na dobre pastwisko." Lecz Dwuoczka spostrzegła, jaki jest zamiar Trzyoczki, i popędziła kozę na wysoką trawę i rzekła: "Usiądźmy, Trzyoczko, coś ci zaśpiewam." Trzyoczka usiadła, a była znużona drogą i upałem, Dwuoczka zaś zaśpiewała jej tę samą piosenkę co przedtem, lecz zamiast śpiewać "Trzyoczko, czy czuwasz? Trzyoczko, czy śpisz?," za śpiewała z Nieuwagi:
"Dwuoczko, czy śpisz?"
i jeszcze raz:
"Dwuoczko, czy czuwasz? Dwuoczko, czy śpisz?"
Zamknęło się więc Trzyoczce jej dwoje oczu i zasnęło, lecz trzecie, nie wspomniane przez słowa piosenki, nie zasnęło. Trzyoczka wprawdzie je zamknęła, ale tylko za podszeptem podstępu, robiła tak, jakby i ono spało, a w rzeczy samej ciągle nim mrugała i wszystko dobrze widziała. Dwuoczka myślała, że Trzyoczka mocno śpi i wypowiedziała swoje zaklęcie:
"Kózko, me, Stoliczku nakryj się!"
Jadła i piła, ile serce zapragnie, a potem rozkazała stoliczkowi odejść:
"Kózko, me, Stoliczku schowaj się!"
A Trzyoczka wszystko widziała. Dwuoczka podeszła do niej, obudziła ją i rzekła: "Hej, Trzyoczko, zasnęłaś? To się dopiero nazywa strzec! Chodź, pójdziemy do domu." A gdy poszły do domu, Dwuoczka znowu nic nie jadła, a Trzyoczka rzekła do swej matki: "Wiem już, dlaczego ta wyniosła dziewka nie je, gdy na łące pasie kozę, mówi:
"Kózko, me, Stoliczku nakryj się!"
A przed nią staje stolik zastawiony jedzeniem, dużo lepszym niż nasze, a gdy się naje, mówi:
"Kózko me, Stoliczku, schowaj się!"
i wszystko znika. Wszystko dobrze widziałam. Dwoje oczu uśpiła zaklęciem, ale to jedno na czole na szczęście nie spało. Zawistna matka zaś zawołała: "Chcesz mieć lepiej niż my? Skończy ci się ta zabawa!" Przyniosła nóż i dźgnęła kozę w serce, ta zaś padła martwa na ziemię.
Gdy Dwuoczka to zobaczyła, wyszła pełna smutku, usiadła na polnej miedzy i płakała gorzkimi łzami. Nagle stanęła obok niej mądra kobieta i rzekła: "Dwuoczko, czemu płaczesz?" – "jak mam nie płakać!" odpowiedziałam "Kozę, która mi każdego dnia, gdy tylko wyrzekłam wasze zaklęcie, tak pięknie nakrywała do stołu, zabiła matka. Teraz muszę znowu cierpieć głód i zgryzoty," Mądra kobieta zaś rzekła: "Dwuoczko, dam ci dobrą radę, poproś swoje siostry,, żeby ci dały trzewia zarżniętej kozy, zakop je w ziemi przed drzwiami domu,a przyniesie ci to szczęście." Wtem znikła, a Dwuoczka poszła do domu i rzekła do sióstr: "Drogie siostry, dajcie mi coś z mojej kozy, nie pragnę niczego dobrego, dajcie mi jeno jej trzewia!" Śmiały się i rzekły: "Możesz je mieć, jeśli nie chcesz nic więcej." Dwuoczka wzięła trzewia i zakopała je wieczorem w ciszy podług rady mądrej kobiety przed drzwiami domu. Następnego ranka, gdy wszystkie się pobudziły i wyszły przed drzwi, stało tam wspaniałe, cudowne drzewo, liście miało ze srebra, a wisiały między nimi owoce ze złota, tyk że nie było na świecie nic wspanialszego i bardziej kosztownego. Nie wiedziały, skąd wciągu nocy znalazło się tam to drzewo, tylko Dwuoczka spostrzegła, że urosło z trzewi kozy, bo stało dokładnie tam, gdzie je pogrzebała w ziemi. Matka zaś rzekła do Jednooczki; "Wejdź na górę i ułam nam owoców z tego drzewa!" Jednooczka weszła na górę, ale gdy chciała złapać za złote jabłko, gałąź wysuwała jej się spod ręki i działo się tak za każdym razem, tak że nie mogła zerwać żadnego jabłka, choćby nie wiem jak się trudziła. Rzekła wtedy matka: "Trzyoczko, wejdź na górę, swoim trojgiem oczu możesz lepiej się rozejrzeć niż Jednooczka." Jednooczka ześlizgnęła się w dół, a Trzyoczka weszła na górę. Trzyoczka także nie była bardziej zręczna i choć rozglądała się jak umiała, jabłka wciąż jej umykały. W końcu matka straciła cierpliwość i sama weszła na górę, lecz tak samo nie mogła złapać ni jabłka jak Jednooczka i Trzyoczka, chwytała wciąż jeno w próżne powietrze. Dwuoczka rzekła wtedy: "Ja wejdę na górę, może mi się powiedzie. Siostry zawołały: "Ty, z twoim dwojgiem oczu, czego tam szukasz!" Ale Dwuoczka weszła na górę, a złote jabłka nie uciekały przed nią, lecz samy wpadały do ręki, tak że zrywała jedno za drugim, a na dół zaniosła cały fartuszek. Matka wszystkie jej zabrała, a Jednooczka i Trzyoczka, miast traktować ją teraz lepiej, bo tylko ona mogła chodzić po owoce, były dla niej jeszcze gorsze przez swą zazdrość.
Zdarzyło się, że gdy kiedyś razem stały pod drzewem, najechał młody rycerz.
"Szybko, Dwuoczko," zawołały dwie siostry, "schodź na dół, żebyśmy nie musiały się ciebie wstydzić!" Biedną Dwuoczkę przykryły pustą beczką, która stała obok drzewa, złote zaś jabłka, które nazrywała, też tam wsunęły. Gdy rycerz się zbliżył, a był to piękny pan, zatrzymał się, podziwiał wspaniałe drzewo ze srebra i złota i rzekł do obu sióstr: "Do kogo należy to piękne drzewo? Kto da mi z niego gałązkę, może żądać w zamian, czego chce." Jednooczka i Trzyoczka odrzekły, że drzewo należy do nich i chętnie ułamią mu jedną gałązkę. Bardzo się też obie natrudziły, ale nie były w stanie tego dokonać, bo gałęzi i owoce przed nimi umykały: "Dziwne, że drzewo należy do was, a nie macie nad nim władzy, by coś z niego zerwać." Pozostały jednak przy tym, że drzewo jest ich własnością. Gdy jednak to rzekły, Dwuoczka poturlała paroma złotymi jabłkami spod beczki, że poleciały aż pod nogi rycerza, zła bowiem była Dwuoczka, że Jednooczka i Trzyoczka nie powiedziały prawdy. Gdy rycerz ujrzał jabłka, zdziwił się i zapytał, skąd się wzięły. Jednooczka i Dwuoczka, odpowiedziały, że mają jeszcze jedną siostrę, ale ni może się pokazać, bo ma dwoje oczu, jak pospolity ludek. Rycerz życzył sobie jednak ją zobaczyć i zawołał: "Dwuoczko, wyjdź!" Wyszła więc Dwuoczka rada spod beczki, a rycerz dziwił się jej wielką urodą i rzekł: "Ty, Dwuoczko, na pewno możesz zerwać gałązkę z drzewa." – "Tak," odpowiedziała Dwuoczka, "Mogę, bo drzewo jest moje!" i wspięła się na górę i bez trudu ułamała mu gałąź z delikatnymi srebrnymi gałązkami i złotymi owocami, poczym podała ją rycerzowi. Rycerz rzekł wtedy: "Dwuoczko, co mam ci za to dać?" – "Ach," odpowiedziała Dwuoczka, "cierpię głód i pragnienie, strapienia i nędzę, od rana do wieczora, gdybyście mnie mogli zabrać i mnie wybawić, byłabym szczęśliwa." Wsadził ją więc rycerz na swego konia i zawiózł do domu, do ojcowskiego zamku. Dał jej tam pięknych sukien, jedzenia i picia, na co tylko serce szybciej puka, a że ją bardzo kochał, kazał sobie z nią pobłogosławić, a wkrótce wyprawiono weselisko w wielkiej radości.
Gdy piękny rycerz zabrał Dwuoczkę, obie siostry poczęły naprawdę zazdrościć jej szczęścia. Pozostało nam jeszcze cudowne drzewo, myślały, możemy zrywać z niego owoce, każdy przed nim przystanie, przyjdzie do nas będzie je chwalił, a kto wie, co nas jeszcze czeka! Ale następnego dnia drzewo znikło, a z nim wszelka nadzieja. A gdy Dwuoczka wyjrzała ze swojej izdebki, stało przed nią drzewo ku jej wielkiej radości, tak oto podążyło jej śladem.
Dwuoczka żyła długo w szczęściu. Pewnego dnia przyszły do niej na zamek dwie biedne kobiety i prosiły o jałmużnę. Dwuoczka spojrzała im w twarz i poznała swe siostry, Jednooczkę i Trzyoczkę, które popadły w taką nędzę, że musiały chodzić od drzwi do drzwi i prosić o chleb. Dwuoczka przywitała je, była dla nich dobra i troszczyła się o nie, tak że obie żałowały z całego serca zła, jakie wyrządziły swej siostrze w młodości.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Był sobie ubogi człowiek, który miał czterech synów. Kiedy chłopcy podrośli, ojciec rzekł do nich:
- Drogie dzieci, musicie pójść w świat, gdyż ja nie mam nic i nic wam dać nie mogę. Idźcie więc między ludzi, nauczcie się rzemiosła i radźcie sobie sami.
Czterej bracia wzięli kije podróżne, pożegnali ojca i wyszli za wrota.
Szli, szli, aż przybyli na rozstaje, skąd rozchodziły się w rozmaitych kierunkach cztery drogi. Wówczas rzekł najstarszy:
- Tutaj musimy się rozejść, ale od dziś za cztery lata spotkamy się znowu na tym samym miejscu. Przez ten czas każdy będzie szukał szczęścia na własną rękę.
Poszedł więc każdy swoją drogą. Najstarszy z braci spotkał wkrótce człowieka, który zapytał go, dokąd idzie i co czynić zamierza.
- Chcę się nauczyć jakiegoś rzemiosła - rzekł młodzieniec.
A człowiek odparł:
- Pójdź więc ze mną i zostań jak ja złodziejem.
- Nie - odpowiedział chłopiec. - To nie jest uczciwe rzemiosło, a koniec byłby taki, że zawisłbym na szubienicy.
- O! - rzekł nieznajomy. - Szubienicy się nie obawiaj. Nauczę cię tylko zdobywać wszystko, czego zapragniesz, a czego żaden człowiek nie potrafiłby zdobyć, i to tak, że nigdy śladu po sobie nie zostawisz.
Chłopiec dał się przekonać i został uczniem złodzieja. Wkrótce posiadł taką zręczność, że niepodobna było ustrzec przed nim rzeczy, której zapragnął.
Drugi z braci spotkał również człowieka, który zapytał go podobnie, czego pragnie się w świecie uczyć.
- Nie wiem jeszcze - odparł.
- Więc pójdź ze mną i zostań astronomem. Nie ma lepszego zawodu. Nic nie ukryje się przed nami.
Chłopcu spodobało się to i w końcu został tak wytrawnym astronomem, że mistrz po skończonej nauce dał mu na pożegnanie lunetę mówiąc:
- Przez tę lunetę dojrzysz wszystko, co się dzieje na ziemi i na niebie. Nic się przed tobą nie ukryje.
Trzeciego z braci wziął na naukę myśliwy, który tak dobrze wyuczył go wszystkiego, co wiąże się z myślistwem, że chłopiec nabrał wielkiej wprawy w swym rzemiośle. Na pożegnanie mistrz dał mu fuzję mówiąc:
- Ta fuzja nigdy nie chybia. Cokolwiek weźmiesz na cel, trafisz z pewnością.
Najmłodszy z braci spotkał również człowieka, który go zapytał, jakie ma zamiary.
- A może byś chciał zostać krawcem?
- Ani mi się śni - rzekł chłopiec. - Siedzieć zgarbiony od rana do wieczora, szyć i fastrygować igłą albo prasować żelazkiem.
- O nie - odparł nieznajomy. - U mnie nauczysz się innej zupełnie sztuki krawieckiej, godnej, a nawet zaszczytnej.
Chłopiec dał się przekonać, poszedł na naukę do krawca, a ten wprowadził go w tajniki swojej sztuki od samych podstaw. Na pożegnanie mistrz dał chłopcu igłę i rzekł:
- Tą igłą zeszyjesz wszystko, choćby było miękkie jak jajko lub twarde jak stal, a śladu nawet po szwie nie pozostanie.
Kiedy minęły umówione cztery lata, zeszli się bracia na rozstajnych drogach, ucałowali serdecznie i poszli razem do ojca.
- No - rzekł staruszek uradowany. - Przywiał was wiatr do mnie z powrotem?
Opowiedzieli mu swoje dzieje i jakich się rzemiosł nauczyli.
Siedzieli właśnie wszyscy przed domem, pod wielkim drzewem, a ojciec rzekł:
- Teraz wypróbuję wasze zdolności i przekonam się, co umiecie.
Spojrzał w górę i rzekł do drugiego brata:
- Na szczycie tego drzewa, wśród gałęzi, jest gniazdko zięby. Powiedz mi, ile w nim jest jaj?
Astronom chwycił swą lunetę, spojrzał w górę i rzekł:
- Pięć.
Ojciec zaś rzekł do najstarszego:
- Przynieś mi tutaj te jaja, ale tak, aby ptaszek, który je wysiaduje, nie spostrzegł tego.
Zręczny złodziej wszedł na drzewo, wyjął z gniazda wszystkie pięć jajek i przyniósł je ojcu, a ptak, który tego nawet nie spostrzegł, siedział dalej nieruchomo.
Ojciec wziął jaja, położył po jednym na każdym rogu stołu, a piąte pośrodku i rzekł do trzeciego brata:
- A ty jednym strzałem przestrzel wszystkie te jaja na połowy.
Myśliwy przyłożył fuzję do ramienia, wycelował, wypalił i wszystkie pięć jaj przestrzelił na połowy. Z pewnością miał on proch, który strzelał na wszystkie strony.
- Teraz twoja kolej - rzekł ojciec do najmłodszego syna. - Zeszyj mi na powrót jaja, ale tak, żeby pisklęta, które są w środku, nie poniosły żadnej szkody.
Krawiec dobył swej igły i pozaszywał jaja. Potem złodziej musiał odnieść je z powrotem na drzewo i podłożyć znowu ptaszkowi, który niczego nawet nie spostrzegł. Po kilku dniach z jaj wylęgły się pisklęta, a w miejscu, gdzie krawiec jaja zeszył, miały czerwony pasek dokoła szyi.
- No, no - rzekł ojciec do synów. - Muszę was pochwalić, dobrze zużyliście czas i nauczyliście się pożytecznych rzemiosł. Nie wiem, któremu z was przyznać pierwszeństwo. Jeśli zdarzy się sposobność wypróbowania waszych sił, przekonamy się o tym.
Wkrótce potem w kraju powstała wielka wrzawa. Królewnę porwał okrutny smok. Król trapił się dzień i noc i ogłosił, że kto ją wyswobodzi, ten dostanie ją za żonę.
- Oto gratka dla nas! Teraz będziemy się mogli popisać! - rzekli czterej bracia i ruszyli na oswobodzenie królewny.
- Zaraz się dowiemy, gdzie ona jest - rzekł astronom.
Spojrzał przez lunetę i zawołał:
- Już ją widzę! Siedzi na samotnej skale, pośrodku morza, a obok niej leży smok, który jej pilnuje.
Udali się więc do króla, który chętnie dał im okręt, aby mogli popłynąć przez morze i dotrzeć do owej skały.
Królewna istotnie tam siedziała, ale na łonie jej spał straszliwy smok.
Myśliwy rzekł:
- Strzelić do niego nie mogę, bo zabiłbym królewnę.
- Więc ja spróbuję szczęścia - odparł złodziej, zakradł się na skałę i porwał królewnę tak ostrożnie, że potwór nawet się nie obudził, lecz chrapał dalej.
Z radością siedli bracia z powrotem na okręt i ruszyli na morze. Ale smok obudziwszy się po pewnym czasie spostrzegł, że wykradziono mu królewnę, i ruszył w pogoń za okrętem.
W chwili kiedy szybował nad nimi i zamierzał się właśnie w dół spuścić, chwycił myśliwy swą fuzję i strzelił prosto w serce potwora. Lecz smok był tak wielki i ciężki, że padając roztrzaskał okręt braci.
Na szczęście udało im się wyłowić kilka desek z rozbitego statku, a krawiec nie leniąc się wydobył swą cudowną igłę, czym prędzej wielkimi ściegami pozszywał deski, siadł na nich i pozbierał wszystkie szczątki okrętu. Wszystko razem również zręcznie zeszył, tak że w krótkim czasie statek był już gotów do drogi i bracia siedli nań wraz z królewną, po czym szczęśliwie dotarli do lądu.
Wielka radość zapanowała w zamku królewskim, kiedy królewna powróciła.
- Jeden z was - rzekł król do czterech braci - otrzyma królewnę, a który, to sami między sobą rozsądźcie.
Tu powstał gwałtowny spór, gdyż każdy z braci rościł sobie pretensje do nagrody.
- Gdybym ja królewny nie wypatrzył - rzekł astronom - na nic by się wasze sztuki nie zdały. Do mnie więc ona należy.
A na to złodziej:
- Cóż by pomogło wypatrzenie, gdybym ja jej smokowi nie wykradł? Do mnie więc należy królewna.
A myśliwy rzecze:
- Potwór pożarłby was i królewnę, gdyby to moja kula nie trafiła. Do mnie więc należy królewna.
A krawiec na to:
- A gdybym ja sztuką swoją nie naprawił okrętu, potonęlibyście wszyscy. Do mnie więc należy królewna.
Król zaś wydał wyrok:
- Każdy z was równe ma prawa, a że wszyscy mieć królewny nie możecie, więc żaden mieć jej nie będzie. Natomiast jako nagrodę dam każdemu z was część królestwa.
Braciom przypadła do gustu ta decyzja:
- Lepiej tak, niż gdybyśmy mieli żyć w niezgodzie.
Każdy z nich dostał ćwierć królestwa i żyli szczęśliwie ze starym ojcem, póki im Bóg pozwolił.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
W pewnej wsi żyli sobie mąż i żona, a żona była tak leniwa, że wcale jej się nie chciało pracować: co jej mąż dał do sprzędzenia, tego do końca nie uprzędła, a co uprzędła, tego na motki nie zwinęła, tylko zostawiała na szpulce, tak jak ją zdjęła z kołowrotka. Kiedy mąż ją beształ, zaczęła pyskować:
- Jakże mam nici zwijać, kiedy motowidła nie mam, idź do lasu i przynieś drzewa na motowidło.
Strach ją jednak obleciał, że chłop drzewo przyniesie i zrobi z niego motowidło, a ona będzie potem musiała nici nawijać i prząść wciąż od początku. Skoczyła po rozum do głowy i wpadła na dobry pomysł. Po kryjomu pobiegła za mężem do lasu. Kiedy wdrapał się na drzewo, żeby wybrać i ściąć sposobną gałąź, zaczaiła się na dole w krzakach, gdzie jej nie mógł dojrzeć i zawołała:
Kto drzewo zrąbie, zginie,Umrze, kto przędzę zwinie
Chłop uszu nastawił, odłożył na chwilę siekierkę i zamyślił się, co też to może znaczyć.
- E, co tam - powiedział sobie w końcu. - Głupstwo jakieś! W uszach ci pewnie dzwoniło, nie ma się czego bać.
Chwycił siekierę i już się nią zamierzył, kiedy znów usłyszał z dołu wołanie:
Kto drzewo zrąbie, zginie,Umrze, kto przędzę zwinie
Opuścił siekierę, wystraszony, i znów się zadumał. Po chwili jednak odwaga mu wróciła i po raz trzeci podniósł siekierę. Po raz trzeci rozległo się całkiem głośno:
Kto drzewo zrąbie, zginie,Umrze, kto przędzę zwinie
Tego było już za wiele, odechciało mu się motowidła, zlazł z drzewa i ruszył z powrotem do domu. Żona pobiegła, ile sił w nogach, bocznymi dróżkami, żeby przed nim dotrzeć do domu. Kiedy mąż wszedł do izby, spytała, udając niewiniątko:
- No i co, przyniosłeś ładny kawałek na motowidło?
- Nie - odrzekł. - Widzę, że nic z nawijania nie będzie.
I opowiedział jej, co mu się w lesie przydarzyło. Od tej pory zostawił ją w spokoju.
Wkrótce jednak zaczął się znów gniewać na nieporządek w domu.
- Żono - powiedział. - Toż to woła o pomstę do nieba, żeby uprzędzone nici tak się poniewierały.
- Wiesz co - powiedziała żona. - Skoro już nie będziemy mieli motowidła, to idź ty na strych, a ja zostanę na dole. Będę ci rzucać szpulę do góry, a ty mi ją będziesz zrzucał na dół i w ten sposób zwiniemy motek.
- Dobrze, bierzmy się do roboty - zgodził się mąż.
Uczynili, co poradziła żona, a kiedy uporali się z robotą, mąż rzekł:
- Mamy już motki, trzeba je będzie jutro skoro świt wygotować.
Babę znów strach obleciał, powiedziała wprawdzie:
- Dobrze, zaraz o świcie weźmiemy się do gotowania.
Ale już wymyśliła nowy podstęp.
Wstała wczesnym rankiem, rozpaliła ogień pod kuchnią i podstawiła kocioł, ale zamiast przędzy wrzuciła do niego kłąb pakuł, niech się gotuje. Poszła potem do męża, który jeszcze leżał w łóżku i rzekła:
- Muszę teraz wyjść, wstań niedługo i zajrzyj do przędzy, co w kotle na ogniu stoi. Tylko pilnie uważaj, bo jeśli kur zapieje, a ty do kotła nie zajrzysz, przędza zamieni się w pakuły.
Chłop, chętny do pomocy, zerwał się zaraz z łóżka, żeby nic nie przegapić i pośpieszył do kuchni. Kiedy jednak zajrzał do kotła, zobaczył z przerażeniem kłąb pakuł na dnie. Nie odezwał się biedak ani słowem, pewny, że czegoś nie dopatrzył i sam jest wszystkiemu winien. Odtąd między mężem i żoną nie było już nigdy mowy o niciach i przędzeniu. Ale przyznacie, że była to podła baba.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
W dawnych czasach, kiedy pragnienia jeszcze się spełniały, stara czarownica rzuciła urok na królewskiego syna, tak że musiał siedzieć w wielkim żelaznym piecu w głębi lasu. Spędził tam wiele lat i nikt nie mógł go wyzwolić. Pewnego razu królewna poszła na spacer do lasu, ale zabłądziła i nie mogła trafić z powrotem do państwa swego ojca: przez dziewięć dni chodziła po lesie, aż stanęła przed żelaznym piecem. Nagle usłyszała dobywający się ze środka głos:
- Skąd przybywasz i dokąd zmierzasz?
- Zgubiłam drogę do królestwa mojego ojca - odpowiedziała - i nie mogę trafić z powrotem do domu.
- Pomogę ci trafić do domu - rzekł głos - i to niebawem, jeśli podpiszesz, że zrobisz to, czego zażądam. Jestem ważniejszym królewiczem niż ty królewną, a potem się z tobą ożenię.
Biedaczka przelękła się bardzo i pomyślała:
- O, mój Boże, co ja pocznę z tym żelaznym piecem!?
Jednak tak bardzo chciała wrócić do ojca, do domu, że podpisała obiecując zrobić to, czego piec zażąda. Głos zaś odezwał się znowu:
- Masz tu wrócić, przynieść ze sobą nóż i wyciąć nim dziurę w żelazie.
Dał jej potem towarzysza, który w milczeniu szedł obok niej i w dwie godziny zaprowadził ją do domu. Na zamku królewskim z wielką radością powitano królewnę, a stary ojciec rzucił jej się na szyję i ucałował. Ona zaś bardzo była zmartwiona i rzekła:
- Ojcze drogi, posłuchaj, co mi się przydarzyło. Nigdy już nie trafiłabym z powrotem do domu z wielkiego, dzikiego boru, gdybym nie napotkała żelaznego pieca, a musiałam mu za to obiecać i podpisać, że do niego wrócę, wybawię od uroku i poślubię.
Stary król przeraził się tak bardzo, że omal nie zemdlał. Miał bowiem tylko jedyną córkę. Uradzili przeto, że zamiast królewny wyślą córkę młynarza, dziewczę nader urodziwe. Zaprowadzili ją do lasu, dali nóż do ręki i kazali drążyć nim dziurę w żelaznym piecu. Młynarzówna skrobała i skrobała żelazo przez dwadzieścia cztery godziny, ale bez żadnego skutku. Kiedy zaczęło świtać, z głębi pieca rozległ się głos:
- Coś mi się widzi, że na dworze dnieje.
- I mnie się tak widzi - odrzekło dziewczę. - Słyszę już nawet terkotanie ojcowego młyna.
- A więc jesteś córką młynarza, idź zaraz do królewny i sprowadź ją tutaj.
Poszła więc młynarzówna i powiedziała staremu królowi, że ten z żelaznego pieca jej wcale nie chce, że domaga się jego córki. Zląkł się tedy stary król, a królewna wybuchnęła płaczem. Z kolei przyszła im do głowy córka świniarza, która była jeszcze piękniejsza od młynarzówny, postanowili dać jej trochę grosza, aby poszła do pieca zamiast królewny. Zaprowadzono ją tam i musiała przez dwadzieścia cztery godziny skrobać żelazo, ale na próżno. O świcie rozległo się wołanie:
- Widzi mi się, że na dworze dnieje.
- I mnie się tak widzi - odrzekła. - Słyszę już róg ojca z daleka.
- A więc jesteś córką świniarza, idź i sprowadź tu królewnę. A powiedz jej, że czeka ją to, co jej obiecałem, jeśli zaś nie przyjdzie, całe królestwo będzie zburzone i nie zostanie nawet kamień na kamieniu.
Kiedy królewna to usłyszała, znów zaczęła płakać, ale nie było innej rady, musiała dotrzymać obietnicy. Pożegnała się więc z ojcem, wzięła ze sobą nóż i ruszyła do lasu, do żelaznego pieca. Ledwie się przy nim znalazła, wzięła się do skrobania, a żelazo powoli ustępowało i po dwóch godzinach powstała mała dziurka. Królewna zajrzała do środka i zobaczyła tak pięknego młodzieńca, jarzącego się wprost od złota i drogich kamieni, że jego obraz zapadł jej głęboko w serce. Dłubała więc dalej, aż wydrążyła dziurę dość dużą, aby piękny chłopiec mógł się przez nią przecisnąć.
- Teraz ty jesteś moja, a ja jestem twój - rzekł do niej. - Wybawiłaś mnie i jesteś moją narzeczoną.
Chciał ją od razu zabrać do swego królestwa, ale ona uprosiła go, aby jej pozwolić raz jeszcze pójść do ojca. Królewicz zgodził się na to, ale nie wolno jej było zamienić z ojcem nie więcej jak trzy słowa i miała zaraz wracać. Poszła więc do domu, ale zamieniła z ojcem więcej niż trzy słowa. Żelazny piec znikł więc i odsunął się daleko z szklane góry i ostre miecze. Ale królewicz nie był już w nim zamknięty, został bowiem raz na zawsze wyzwolony. Królewna pożegnała się tedy z ojcem, wzięła ze sobą trochę grosza, ale niewiele, poszła znów do lasu i zaczęła szukać żelaznego pieca i ani rusz nie mogła go znaleźć. Szukała wytrwale przez dziewięć dni, aż w końcu zgłodniała tak, że nie wiedziała, co dalej robić, a nie miała już nic do jedzenia. Gdy zapadł wieczór, wdrapała się na nieduże drzewo i zamierzała spędzić tam noc ze strachu przed dzikimi zwierzętami.
O północy zobaczyła w dali malutkie światełko i pomyślała:
- Ach, więc jestem już chyba uratowana!
Po czym zsunęła się z drzewa i ruszyła w stronę światełka modląc się po drodze. Trafiła wreszcie do małej, starej chałupinki, wokół której rosła wysoka trawa, a przed drzwiami stała nieduża kupka porąbanego drzewa.
Pomyślała sobie:
- Skąd też ono się tutaj wzięło!
Zajrzała przez okno do izby i zobaczyła tam same małe i duże ropuchy i stół zastawiony winem i mięsiwem, a talerze i kubki były ze srebra. Królewna zebrała się na odwagę i zapukała. Po chwili usłyszała głos wielkiej ropuchy:
Panno mała i zielona,Tirlibaba, tirlibona,Brekekeks i kum, kum, kum,Wyjrzyj szybko, powiedz mi,Kto to stoi u mych drzwi!
A wtedy mała żabka podbiegła i otworzyła je. Kiedy weszła do izby, ropuchy serdecznie ją powitały i poprosiły, by usiadła. Zaczęły ją wypytywać: skąd przyszła i dokąd zmierza, a ona opowiedziała im wszystko, co jej się przydarzyło, i o tym, że przekroczyła zakaz i powiedziała więcej niż trzy słowa, a za to piec wraz z królewiczem znikł gdzieś, i że ona będzie go dopóty szukać, wędrując po górach i dolinach, aż go znajdzie.
Wtedy wielka ropucha zawołała:
Panno mała i zielona,Tirlibaba, tirlibona,Brekekeks i kum, kum, kum,Bacznie się rozejrzyj w kółko,Przynieś dużą mi szkatułkę!
A mała żabka pobiegła i przyniosła szkatułkę. Potem ropuchy poczęstowały królewnę jadłem i napojem i zaprowadziły do pięknie posłanego łóżeczka, w którym było miękko jak na jedwabiach i aksamitach, ona zaś położyła się i usnęła, oddawszy się Bogu w opiekę. Kiedy wstała nazajutrz, stara ropucha dała jej trzy igły z dużej szkatułki, aby je ze sobą zabrała. Miały jej się przydać, bo czekała ją przeprawa przez ogromną szklaną górę, przez trzy ostre miecze i przez wielką wodę. Jeśli zdoła wszystkie te przeszkody pokonać, to odzyska swego najmilszego. Ropucha ofiarowała jej razem trzy rzeczy, których miała pilnie strzec, a mianowicie owe trzy duże igły, a także koło od pługa i trzy orzechy.
Tak obdarowana ruszyła królewna w drogę, a kiedy stanęła u stóp szklanej góry, gładkiej niby lustro, zaczęła wtykać trzy igły jako oparcie dla pięt i tak posuwała się coraz wyżej, aż przeszła na drugą stronę, a wtedy wpięła je w jedno miejsce, które sobie dobrze zapamiętała. Z kolei natknęła się na trzy ostre miecze, stanęła więc na kole pługa i przejechała po nich. Na koniec dotarła do wielkiej wody, a po jej przepłynięciu - do okazałego, pięknego zamku. Weszła do środka i poprosiła, by ją przyjęto na służbę. Powiedziała, że jest biedną dziewczyną i chciałaby się nająć do jakiejś roboty, a dobrze wiedziała, że w zamku tym mieszka królewicz, któego wybawiła z żelaznego pieca w wielkim lesie. Wzięto ją więc na dziewkę kuchenną za lichą zapłatę. A królewicz miał już u boku inną narzeczoną, z którą zamierzał się ożenić. Sądził bowiem, że jego królewna dawno już umarła. Ona zaś wieczorem skończywszy zmywanie sięgnęła do kieszeni i znalazła tam trzy orzechy, ofiarowane przez starą ropuchę.
Rozgryzła jeden z nich, chcąc zjeść zawartość łupiny, aż tu patrzy, a ukazuje się w niej wspaniała królewska suknia. Kiedy narzeczona się o tym dowiedziała, czym prędzej przybiegła i zapragnęła tę suknię kupić, zapewniając, że nie jest to odpowiedni strój dla służebnej. Dziewczyna odrzekła, że nie ma zamiaru sukni sprzedawać, ale jeśli pani zgodzi się na jedną rzecz, a mianowicie na to, aby ona spędziła jedną noc w sypialni królewicza, to suknię dostanie. Narzeczona zgodziła się, gdyż suknia była naprawdę przepiękna, a ona jeszcze takiej nie miała.
Gdy nadszedł wieczór, rzekła do królewicza:
- Ta głupia dziewczyna chce spać w twojej sypialni.
- Jeśli ty na to zezwolisz - powiedział królewicz - to ja też nie mam nic przeciw temu.
Dała jednak narzeczonemu kielich wina zmieszanego z napojem usypiającym. Poszedł więc królewicz wraz ze służebną do swojej sypialni, ale usnął zaraz tak mocno, że biedaczka nie mogła go dobudzić. Przez całą noc płakała skarżąc się:
- Wybawiłam cię z dzikiego boru i z żelaznego pieca, szukałam cię i wędrowałam przez szklaną górę, przez trzy ostre miecze i przez wielką wodę, zanim cię odnalazłam, a tym nie chcesz mnie wcale słuchać.
Słudzy siedzący pod drzwiami komnaty przez całą noc słyszeli jej płacz, a nazajutrz opowiedzieli o tym swemu panu. Następnego wieczoru królewna po zmywaniu rozgryzła drugi orzech i okazało sie, że jest w nim jeszcze piękniejsza suknia niż w pierwszym orzechu. Kiedy narzeczona królewicza ją zobaczyła, zapragnęła ją także kupić. Ale służebna nie chciała złota i uprosiła ją, aby pozwoliła jej jeszcze jedną noc przespać w sypialni królewicza. Narzeczona znów dała mu napój usypiający i zasnął tak mocno, że nic nie słyszał. A dziewka kuchenna płakała przez całą noc skarżąc się:
- Wybawiłam cię z dzikiego boru i z żelaznego pieca, szukałam cię i wędrowałam przez szklaną górę, przez trzy ostre miecze i przez wielką wodę, zanim cię odnalazłam, a tym nie chcesz mnie wcale słuchać.
Słudzy siedzieli znów pod drzwiami komnaty i przez całą noc słyszeli jej płacz, a nazajutrz opowiedzieli o tym swemu panu. Kiedy królewna trzeciego wieczoru pozmywała, rozgryzła trzeci orzech, a była w nim suknia jeszcze piękniejsza, cała lśniąca od szczerego złota. Narzeczona ujrzawszy wspaniałą szatę zapragnęła mieć ją również dla siebie, a służebna zgodziła się oddać suknię pod warunkiem, że wolno jej będzie po raz trzeci spać w sypialni królewicza. Ten zaś miał się tym razem na baczności i wylał napój usypiający. Słysząc, jak dziewczyna płacze i lamentuje:
- O, mój skarbie jedyny, to ja wybawiłam cię z ponurego, dzikiego boru i z żelaznego pieca.
Zerwał się z łoża i zawołał:
- Tyś prawdziwą narzeczoną, ty jesteś moja, a ja jestem twój.
I tejże samej nocy wsiedli oboje do karety, a fałszywej narzeczonej zabrali suknie, żeby nie mogła wstać z łóżka. Kiedy przybyli nad wielką wodę, przepłynęli ją, przez trzy ostre miecze przejechali na kole od pługa, a na szklaną górę wdrapali się wbijając w nią trzy igły. Dotarli wreszcie do małej starej chatki, ale jak tylko przekroczyli jej próg, znaleźli się w ogromnym pałacu. Wszystkie ropuchy zostały odczarowane i zamienione z powrotem w królewiczów i królewny, i bardzo się z tego cieszyły. Potem odbył się ślub i młoda para zamieszkała w pałacu, który był o wiele większy niż pałac ojca młodej królowej. Ponieważ zaś stary król bardzo rozpaczał, że został sam, pojechali do niego i mając dwa królestwa żyli dalej zgodnie i szczęśliwie.
A mysz wpadła do beczkiI koniec bajeczki.
Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Byli sobie raz mąż i żona, którzy, póki byli bogaci, nie mieli dzieci. Dopiero kiedy zbiednieli, urodził im się synek. A że nie mogli znaleźć dla niego ojca chrzestnego, mąż postanowił pójść do innej wioski, by rozejrzeć się za chrzestnym dla niemowlęcia. Po drodze spotkał biedaka. Ten zapytał go, dokąd też zmierza. Odrzekł mu, że idzie szukać ojca chrzestnego dla swojego dziecka. Jest bowiem tak ubogi, że nit nie chce przyjść do niego w kumy.
- O! - żebrak mu na to. - Wyście biedni i ja biedny, będę waszym kumem. Ale jestem taki biedny, że nie mogę dziecku nic ofiarować. Idźcie powiedzieć babce położnej, aby przyniosła małego do kościoła.
Kiedy położna przyszła z dzieckiem do kościoła, żebrak już tam czekał. Nadał chłopcu imię Ferdynand Wierny.
Po wyjściu z kościoła biedak rzekł:
- Wracajcie teraz do domu, ja wam nic nie dam, ale i wy mi nic nie dawajcie.
Dał tylko położnej klucz i polecił jej, aby po powrocie do domu oddała go ojcu dziecka. Ma on go przechowywać do czasu, kiedy chłopiec skończy czternaście lat. Wtedy niech jego syn wyjdzie na wrzosowisko, gdzie będzie stał zamek, do którego wrót pasuje ten klucz. A to, co znajdzie w zamku, stanie się jego własnością. Kiedy mały miał siedem lat, a był już dorodnym chłopcem, poszedł się raz bawić z innymi dziećmi. Przechwalały się one na wyprzódki, jakie kto dary dostał od ojca chrzestnego. Tylko on jeden nie miał się czym pochwalić. Wrócił z płaczem do domu i zapytał ojca:
- Czy ja nic nie dostałem od mego chrzestnego?
- Ależ tak - odpowiedział ojciec. - Dostałeś klucz. Jak zobaczysz na wrzosowisku zamek, to masz iść go otworzyć.
Chłopiec poszedł na wrzosowisko, ale żadnego zamku tam nie było. Kiedy w siedem lat później, mając już czternaście lat, poszedł tam znowu, patrzy, a tu zamek stoi w całej okazałości. Otwiera go, a w środku nie ma nic, tylko jeden siwy konik. Ferdynand Wierny bardzo się ucieszył, że ma własnego konika, wskoczył na niego i pocwałował do ojca.
- Mam teraz siwka i mogę wyruszyć w świat - rzekł.
I opuścił dom rodzinny. Jedzie sobie, jedzie, aż tu nagle widzi leżące na drodze pióro. Zrazu chciał je podnieść, ale po chwili pomyślał:
- E, co tam, niech sobie leży. Jeśli będzie potrzebne ci pióro, to na pewno znajdziesz je tam, gdzie zajedziesz.
Już miał zamiar pocwałować dalej, a tu ni stąd, ni zowąd słyszy za sobą głos:
- Ferdynandzie Wierny, zabierz je z sobą!
Rozejrzał się dokoła, ale nigdzie ani śladu żywej duszy. Zawrócił więc i podniósł pióro z ziemi. Po czym ruszył przed siebie, a ujechawszy kawałek drogi natrafił na rzekę. Patrzy, a na brzegu leży ryba i łapczywie chwyta pyszczkiem powietrze.
- Czekaj no, kochana rybko - przemówił do niej. - Ja ci pomogę i za chwilę będziesz z powrotem w wodzie.
Chwycił ją za ogon i wrzucił do wody. Rybka zaś wystawiła łepek i powiada:
- Za to, żeś mnie z błota wydobył, dam ci flet. Kiedy znajdziesz się w potrzebie, zagraj na nim, a ja pośpieszę ci z pomocą. Jeśli wpadnie ci coś do wody, to wystarczy, że usłyszę ten flet, a zaraz twoją zgubę wyłowię.
Ferdynand Wierny jedzie dalej. Po drodze spotyka wędrowca, który go zapytuje, dokąd też zamierza.
- O, do najbliższego miasteczka - odpowiada.
- A jak masz na imię?
- Ferdynand Wierny.
- Popatrz no - powiada tamten. - Więc mamy prawie takie same imiona, bo ja nazywam się Ferdynand Niewierny.
Powędrowali razem do najbliższego miasteczka i stanęli w gospodzie.
A tak się niedobrze złożyło, że Ferdynand Niewierny wiedział wszystko, co ktoś drugi pomyślał albo zrobić zamierzał. Wiedzę tę zawdzięczał różnym tajemnym sztuczkom. W gospodzie zaś służyła pewna zacna dzieweczka: miała ona jasne liczko i nad wyraz wdzięcznie się nosiła. Otóż dzieweczka owa rozmiłowała się w Ferdynandzie Wiernym, który był ładnym chłopcem, i spytała go, dokąd jego droga prowadzi. Odpowiedział, że wędruje ot tak, bez szczególnego celu. Poradziła mu tedy, aby pozostał w mieście. Tutejszy król bowiem potrzebuje na swym dworze służących i forysiów. Niechże więc Ferdynand Wierny zgodzi się na służbę u króla. On jednak odrzekł, że nie potrafiłby pójść do kogoś, by mu ofiarować swoje usługi.
- Dobrze więc - powiedziała. - Ja to zrobię za ciebie.
I poszła zaraz do króla, by mu powiedzieć, że ma dla niego pięknego służącego. Król bardzo się ucieszył, wezwał Ferdynanda Wiernego do siebie, chcąc go przyjąć na służbę przy dworze. On zaś wolał zostać forysiem, bo chciał być tam, gdzie jego siwek. Król przyjął go więc na forysia. Kiedy Ferdynand Niewierny się o tym dowiedział, rzekł do dzieweczki:
- Ejże! Pomogłaś jemu, a mnie nie pomożesz?
- Ależ tak, pomogę i tobie! - obiecała mu.
A w duchu pomyślała sobie: w tym człowieku lepiej mieć przyjaciela, bo ufać mu nie można. Poszła tedy do króla i poleciła mu Ferdynanda Niewiernego na służącego. Król za przyjął go również z ochotą.
Kiedy Ferdynand Niewierny ubierał rano swego pana, ten żalił się zawsze:
- Ach, gdybyż to moja umiłowana była teraz przy mnie!
Ferdynand Niewierny był wciąż do Ferdynanda Wiernego usposobiony nieprzyjaźnie. Razu pewnego, słysząc znów skargi króla, rzekł doń:
- Masz przecież, panie, forysia, możesz go przeto wysłać, by ją sprowadził. A jeśli tego nie zrobi, trzeba go będzie skrócić o głowę.
Król wezwał więc Ferdynanda Wiernego przed swe oblicze i powiedział mu, że tam a tam znajduje się umiłowana i że ma ją jego dwór sprowadzić. A jeśli tego nie zrobi, czeka go śmierć.
Ferdynand Wierny poszedł do stajni i z płaczem zaczął się żalić swemu siwkowi:
- O, ja nieszczęśliwy, i co ja teraz pocznę!
Nagle odezwał się ktoś za jego plecami:
- Ferdynandzie Wierny, czemu tak rozpaczasz?
Biedak rozgląda się dokoła, ale nie widząc nikogo dalej lamentuje:
- O, mój siwku kochany, muszę cię teraz opuścić, wybiła moja ostatnia godzina!
I znów rozległ się głos:
- Ferdynandzie Wierny, czemu tak rozpaczasz?
Dopiero wtedy Ferdynand Wierny pojął, że to jego siwek tak do niego przemawia.
- Czy to ty, mój siwku, umiesz mówić?
I odpowiedział konikowi:
- Muszę udać się tam a tam i przywieźć narzeczoną. Może ty wiesz, jak ma się do tego zabrać?
A siwek mu odpowiedział:
- Idź zaraz do króla i powiedz, że jeśli ci da to, czego potrzebujesz, to mu ją sprowadzisz. Niech ci da jeden okręt pełen mięsa i drugi pełen chleba, a twoja wyprawa się powiedzie. Bo za wielką wodą spotkasz olbrzymów, którzy by cię rozszarpali na sztuki, gdybyś im nie przywiózł mięsa. I potężne ptaki, które by ci oczy wydziobały, gdybyś im nie przywiózł chleba.
Król kazał tedy zapędzić do roboty wszystkich rzeźników w całym kraju i wszystkich piekarzy, aby załadować dwa okręty. Kiedy oba były już pełne, rzekł siwego do Ferdynanda Wiernego:
- Wskakuj teraz na mój grzbiet, jedź tam, gdzie stoją okręty, i wsiądź na jeden z nich. A kiedy zobaczysz olbrzymów, powiedz im:
Cicho bądźcie, lube olbrzymy,ja o was nie zapomniałemi tłuste połcie z sobą zabrałem.
Kiedy zaś zobaczysz ptaki, powiedz im także:
Cicho bądźcie, lube ptaszyny,ja o was nie zapomniałemi furę chleba z sobą zabrałem.
A wtedy nic ci one złego nie zrobią. Olbrzymy pomogą ci nawet, jak znajdziesz się w zamku. Bo będziesz musiał wspiąć się do zamku, ale wtedy zabierz ze sobą paru olbrzymów. Zastaniesz tam księżniczkę uśpioną. Nie budź jej, olbrzymy muszą ją zanieść na statek razem z łóżkiem.
Wszystko potoczyło się dokładnie tak, jak siwek zapowiedział, Ferdynand Wierny dał olbrzymom i ptakom to, co dla nich przywiózł. W zamian olbrzymy okazały się chętne do pomocy i zaniosły księżniczkę wraz z łóżkiem na okręt. Kiedy przybyli do króla, księżniczka oświadczyła, że nie może żyć bez pism, które pozostały na zamku. I znów Ferdynand Wierny za poduszczeniem Ferdynanda Niewiernego wezwany został do króla, który mu rozkazał przywieźć z zamku owe pisma, bo inaczej będzie musiał umrzeć. I tym razem Ferdynand Wierny poszedł do stajni i płacząc rzekł:
- O, mój siwku kochany, muszę znów odbyć taką samą wyprawę. Co robić?
Siwek poradził mu raz jeszcze załadować okręt. I wszystko potoczyło się tak, jak poprzednio. Olbrzymy i ptaki zostały nakarmione mięsem i chlebem i obłaskawione. Kiedy wdrapali się na górę zamkową, siwek kazał swemu panu wejść do sypialni księżniczki, bo tam na stole leżą pisma. Ferdynand Wierny poszedł i przyniósł je. Podczas gdy płynęli przez morze, pióro wpadło mu do wody. Siwek rzekł wtedy:
- Tym razem nie mogę ci pomóc.
A on przypomniał sobie swój flet i zaczął na nim grać. Po chwili wypłynęła rybka trzymając pióro w pyszczku. I Ferdynand Wierny zaniósł pisma na królewski dwór, gdzie odbyło się wesele.
Królowa wszelako nie cierpiała króla, ponieważ nie miał nosa. Za to bardzo lubiła Ferdynanda Wiernego. Pewnego razu, kiedy wszyscy dworzanie zebrali się razem, królowa powiedziała, że zna się na czarodziejskich sztuczkach: potrafi odrąbać człowiekowi głowę, a potem ją z powrotem przyprawić, może kto zechce spróbować? I znów za poduszczeniem Ferdynanda Niewiernego Ferdynand Wierny musiał się poddać próbie. Królowa ucięła mu głowę i przyprawiła zaraz z powrotem. Rana zagoiła się natychmiast, a na szyi został niewielki ślad, jakby czerwona nitka.
Król rzekł tedy do żony:
- Gdzieś się tego nauczyła, moja duszko?
- Znam się na tej sztuce i już - odpowiedziała. - A może i ty chciałbyś się poddać próbie?
- Bardzo chętnie - rzekł.
Odrąbała mu więc głowę, ale nie przyprawiła jej z powrotem. Udała, że nie może nasadzić jej na dawne miejsce i że głowa nie chce zrosnąć się z ciałem. Pogrzebano więc króla, a królowa poślubiła Ferdynanda Wiernego.
On zaś jeździł zawsze na swoim siwku. Pewnego razu konik zażądał, by udali się na inne wrzosowisko niż zwykle, i sam je swemu panu wskazał, po czym musieli je całe trzykrotnie okrążyć. Kiedy to już uczynili, siwek wspiął się na tylne nogi i zamienił się w królewicza.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Była wielka wojna, a król miał wielu żołnierzy, lecz mało dawał im żołdu, tak że nie mogli z tego wyżyć. Zebrało się więc trzech i chciało uciec. Jeden rzekł do drugiego:"Jeśli nas złapią, powieszą nas na szubienicy. Jak mamy to zrobić?" Drugi zaś rzekł: "Widzicie ten łan zboża, jeśli się w nim schowamy, nie znajdzie nas żaden człowiek. Wojsku nie wolno tu wchodzić, a jutro muszą ruszać w drogę." Weszli więc w zboże, lecz wojsko nie odeszło, lecz wciąż leżało dokoła. Siedzieli w zbożu dwa dni i dwie noce i byli tak bardzo głodni, że mało nie poumierali, lecz mimo to nie wychodzili, bo wtedy śmierć byłaby pewna. Rzekli tedy: "I na cóż była nasza ucieczka, skoro teraz nędznie zdychamy." Po niebie leciał właśnie ognisty smok, obniżył ku nim lot i zapytał, dlaczego się schowali, oni zaś odpowiedzieli, "Jesteśmy trzej żołnierze. Musieliśmy brać nogi za pas, bo żołd nasz był skąpy, a teraz przyjdzie nam pomrzeć z głodu, jeśli będziemy tak leżeć, albo pobujać się na szubienicy, jeśli wyjdziemy." - "Jeśli przez siedem lat, będziecie mi służyć," rzekł smok, "przeprowadzę was przez wojska, że nikt was nie złapie." - "Nie mamy wyboru i musimy na to przystać," odpowiedzieli. Złapał ich zatem smok w swoje pazury i przeniósł ich w powietrzu ponad wojskiem i postawił ich het daleko na ziemi. Lecz smok to nikt inny jak diabeł. Dał im mały bacik i rzekł " Bijcie i strzelajcie z niego, a wokół was będą skakały pieniądze. Jeno wedle waszej woli, a pożyjecie jak wielcy panowie, będziecie trzymać konie, a jeździć wozami. Po upływie siedmiu lat będziecie moi. Potem otworzył przed nimi książkę i wszyscy trzej musieli się w niej podpisać. "Lecz zadam wam jeszcze zagadkę," rzekł diabeł, "Jeśli zgadniecie, uwolnię was ze swej mocy." Po tych słowach odleciał od nich daleko, a oni podróżowali ze swoim bacikiem, mięli pełno pieniędzy, kazali sobie pańskie odzienie uszyć i ruszyli w świat. A gdzie byli, tam żyli w radości i wspaniałościach, jeździli na koniach i wozach, jedli i pili, lecz nic złego nie czynili. Czas mijał im szybko, a gdy przeszło prawie siedem lat, obleciał i strach. Trzeci nie przejmował się: "Bracia, nie trwóżcie się, nie upadłem na głowę i zagadkę odgadnę." Wyszli więc w pole i usiedli, lecz dwóch miało strapione twarze. Przyszła jeszcze stara kobieta i zapytała, czemu są smutni. "Ach, cóż wam do tego. I tak nie możecie nam pomóc." - "Kto wie," odpowiedziała, "powierzcie mi jeno swe smutki." Opowiedzieli jej więc, że są w służbie diabła od prawie siedmiu lat, że dał im pieniędzy jak siana, że zapisali mu swe dusze, a teraz muszą je oddać, jeśli po siedmiu latach nie odgadną zagadki. Stara rzekła: "Jeśli mam wam pomóc, to jeden z was musi pójść do lasu. Będzie tam obsunięta ściana skalna, a będzie wyglądała, jak domek. Będzie musiał tam wejść, bo tam znajdzie ratunek." Dwóch smutnych pomyślało: "To nas i tak nie uratuje." i nie ruszyli się z miejsca, lecz trzeci, ten wesoły, wyruszył w las, aż w końcu znalazł skalną chatę. W domku siedziała kobieta stara jak głaz, a była to babcia diabła i zapytała go, skąd to przychodzi i czego tutaj chce. Opowiedział jej wszystko, co się stało, a ponieważ spodobał jej się, zlitowała się i rzekła, że mu pomoże. Podniosła wielki kamień, który leżał nad piwnicą, i rzekła: "Schowaj się. Będziesz wszystko słyszał, o czym mowa. Siedź tylko cicho i nie ruszaj się z miejsca, gdy przyjdzie smok i zażąda jadła." Babcia nakryła do stołu, przyniosła trunków i jadła, że był zadowolony, zapytała go, jak minął dzień i ile dusz zdobył. "Nie chciało mi się dzisiaj poszczęścić, " odpowiedział, "ale dopadłem trzech żołnierzy. Oni są pewni." - " Tak, trzech żołnierzy," odpowiedziała, "Musi coś w tym być, że nie mogą ci uciec." Diabeł rzekł zaś dziko: "Są moi, ale zadam im jeszcze zagadkę. Nigdy jej nie odgadną." - "A cóż za zagadkę?" zapytała. "Zaraz ci powiem: W wielkim morzu północnym leży martwy koczkodan, a ma być ich pieczenią, żebro wielkiego wieloryba, ich srebrną łyżką, a stare puste końskie kopyto ich kielichem na wino." Gdy diabeł poszedł do łóżka, babcia podniosła kamień i wypuściła żołnierza. "Miałeś wszystko na uwadze?" - "Tak," rzekł, "wiem wszystko i dam sobie radę." Potem musiał wykraść się przez okno i pospieszyć do swych kompanów. Opowiedział im, jak babcia przechytrzyła diabła, jak usłyszał rozwiązanie zagadki. Wszyscy się ucieszyli i byli dobrej myśli, wzięli swój bacik i natrzaskali sobie tyle pieniędzy, że aż skakały po ziemi. Siedem lat minęło, diabeł więc przyszedł ze swą książką, pokazał im podpisy i rzekł: "Zabiorę was do piekła, a dostaniecie tam strawę. Jeśli zgadniecie, jaką pieczeń dadzą wam jeść, będziecie wolni i pozwolę wam zachować bacik." Zaczął tedy pierwszy żołnierz: "W morzu północny leży martwy koczkodan, to będzie nasza pieczeń." Diabeł zeźlił się, zrobił "hm! hm! hm!" i zapytał drugiego: "A co będzie waszą łyżką?" - "żebro wieloryba będzie naszą srebrną łyżką." Diabeł skrzywił twarz, mruknął trzy razy "hm! hm! hm!" i rzekł do trzeciego: "Wiecie, co będzie waszym kielichem na wino?" - "Stare końskie kopyto. To będzie nasz kielich. " Odleciał więc diabeł z głośnym krzykiem i nie miał już nad nimi mocy. A oni zachowali swój bacik, trzaskali zeń pieniędzy, ile chcieli, żyli w radości aż po ich koniec.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Był sobie pewien mężczyzna, który miał trzech synów, a z majątku nic więcej niż dom, w którym mieszkał. I tak po jego śmierci każdy chętnie posiadłby dom, dla ojca zaś każdy był tak kochany jak pozostali, więc nie wiedział, co począć, by żadnego nie urazić. Nie chciał też sprzedać domu, ponieważ był on po jego dziadkach, w innym razie rozdzieliłby między nimi pieniądze. W końcu przyszła mu do głowy rada i powiedział do swych synów: "Idźcie w świat i spróbujcie się, a każdy niech nauczy się swego rzemiosła, gdy później wrócicie, kto zrobi najlepszy majstersztyk, ten powinien mieć dom."
Synowie byli z tego zadowoleni. Najstarszy chciał zostać kowalem, drugi golibrodą, a trzeci zaś szermierzem. Na to wyznaczyli czas, kiedy znów mięli zebrać się w domu. Ruszyli w drogę.
Zdarzyło się także, że każdy znalazł doświadczonego mistrza, gdzie uczył się czegoś zacnego. Kowal musiał podkuwać królewskie konie i myślał: Nic ci już nie brak, dostaniesz dom. Golibroda golił tylko wytwornych panów i też sądził, że dom jest już jego. Szermierz dostał nie jeden cios, jednak zaciskał zęby i nie zrażał się, ponieważ myślał sobie: Boisz się ciosów, tak nigdy nie dostaniesz domu.
Kiedy więc wyznaczony czas się skończył, wrócili razem do swego ojca. Jednak nie wiedzieli, jak powinni znaleźć najlepszą okazję, żeby pokazać swą sztukę, siedzieli razem i radzili. Kiedy tak siedzieli, na raz przebiegał przez pole zając.
"Ej," powiedział golibroda, "przybył jak na zawołanie," wziął misę i mydło, robił pianę tak długo, aż zając przyszedł w pobliże, wtedy namydlił go w pełnym biegu i ogolił mu też w pełnym biegu bródkę, a przy tym nie skaleczył go i nie sprawił mu bólu przy żadnym włosku.
"To mi się podoba," powiedział ojciec, "jeśli inni nie bardzo się wykażą, dom jest twój."
Nie trwało długo, a wozem przybył pewien pan w pełnym pędzie.
"Teraz zobaczycie, ojcze, co ja potrafię," powiedział kowal, wskoczył na wóz, oderwał cztery podkowy koniowi, który wciąż gonił i także w gonitwie przybił mu cztery nowe.
"Jesteś chłop, co się zowie," rzekł ojciec, "robisz swe rzeczy tak dobrze jak twój brat; nie wiem, komu powinienem dać dom."
Wówczas trzeci powiedział: "Ojcze, pozwólcie także mi się sprawdzić," a kiedy zaczął padać deszcz, wyciągnął swą szpadę i wymachiwał nią na krzyż nad swoją głową, że żadna kropla na niego nie spadła. A kiedy deszcz był mocniejszy i w końcu tak silny, że lało się z nieba jak z cebra, wymachiwał szpadą coraz szybciej i pozostał tak suchy, jakby siedział pod dachem.
Gdy ojciec to zobaczył, zdumiał się i powiedział: "Wykonałeś najlepszy majstersztyk, dom jest twój."
Dwaj pozostali bracia byli z tego zadowoleni, jak przedtem przyrzekli, a ponieważ tak się nawzajem kochali, zostali wszyscy trzej razem w domu i zajmowali się swym rzemiosłem; A że dobrze wyuczyli się rzemiosła i byli tak zręczni, zarobili dużo pieniędzy. Żyli tak razem wesoło aż do swej starości, a kiedy jeden zachorował i umarł, dwaj pozostali zmartwili się tym tak bardzo, że także zachorowali i wkrótce pomarli. A oto, że byli tak wprawni i tak się miłowali, wszystkich trzech złożono razem w jednym grobie.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Jechała ongiś pewna biedna służka ze swoim państwem przez wielki las, a gdy już byli w środku lasu, z gąszczy wyszli zbóje i zamordowali, kogo znaleźli. Zginęli wszyscy prócz dziewczyny, która ze strachu wyskoczyła z wozu i schowała się za drzewem. Gdy zbójcy odeszli już z łupem, wyszła z ukrycia i ujrzała, jak wielkie stało się nieszczęście. Zaczęła gorzko płakać i rzekła: "Cóż ja biedna teraz pocznę, nie znajdę drogi z lasu. Nie mieszka tu ani jedna ludzka dusza. Na pewno głód mnie zmorzy na śmierć." Chodziła w koło, szukała drogi z lasu, lecz jej nie znalazła. Gdy nadszedł wieczór, usiadła pod drzewem, oddała się w opiekę Bogu i chciała tak zostać, nie odchodzić stąd, niech się dzieje, co chce.
Lecz gdy siedziała tak już chwilę, przyfrunął do niej biały gołąb, a w dziobie miał mały, złoty kluczyk. Kluczyk położył jej na ręce i rzekł: "Widzisz tam to wielkie drzewo? Jest w nim mały zamek, gdy go otworzysz tym kluczykiem, znajdziesz tam dość jadła by nie cierpieć dłużej głodu." Poszła więc do drzewa, otworzyła je i znalazła tam mleko w małej miseczce i biały chleb na dodatek, tak że mogła się najeść do syta. Gdy już nie była głodna, rzekła: "Już czas, gdy kury wracają do domu. Jestem taka zmęczona. Gdybym mogła położyć się do łóżka." Wtedy znów przyleciał gołąbek i przyniósł jej drugi złoty kluczyk w dziobie i rzekł: "Otwórz tamto drzewo, a znajdziesz tam łóżko." Otworzyła je zatem i znalazła tam piękne, miękkie łóżko, pomodliła się do dobrego Boga, by jej strzegł w nocy, położyła się i zasnęła. Rankiem gołąbek przyleciał po raz trzeci, znów przyniósł jej kluczyk i rzekł: "Otwórz tamto drzewo, a znajdziesz tam suknie," a gdy je otworzyła, znalazła suknie, całe w złocie i szlachetnych kamieniach, a wyglądała w nich tak cudnie, jak nie wygląda żadna królewna. I żyła tak przez pewien czas, a gołąbek przylatywał codziennie i troszczył się o wszystko, co było jej potrzebne, a było to ciche i dobre życie.
Pewnego jednak dnia gołąbek przyleciał i rzekł: "Czy zrobisz coś dla mnie?"
"Z całego serca chętnie," rzekła dziewczyna. Rzekł tedy gołąbek: "Zaprowadzę cię do małego domku, wejdź do niego, koło pieca będzie siedziała stara kobieta. Powie "dzień dobry", lecz nie odpowiadaj jej, choćby nie wiem co robiła, idź jeno do drzwi od strony jej prawej ręki, otwórz je, wejdź do izby, gdzie na stole będzie leżało mnóstwo przeróżnych pierścieni. Będą tam pierścienie przecudne, o lśniących kamieniach, lecz nie zabieraj ich, szukaj jeno skromnego pierścienia. Musi być wśród nich. Przynieś mi go najszybciej, jak możesz."
Dziewczyna poszła do domku. Gdy weszła w drzwi, zobaczyła staruchę. Gdy stara ją dostrzegła, zrobiła wielkie oczy i rzekła: "dzień dobry, moje dziecko." Dziewczyna nie odpowiedziała jednak. Poszła prosto do drzwi. "A dokąd że to?" zawołała stara i złapała ją za spódnicę próbując ją przytrzymać, "To mój dom i nikt nie może tu wchodzić, jeśli tego nie chcę." Lecz dziewczyna milczała, uwolniła się od starej i weszła prosto do izby. Na stole leżało mnóstwo pierścieni, świeciły i żarzyły się przed oczyma. Przerzucała je, szukała tego skromnego, lecz nie mogła go znaleźć.
Gdy tak szukała spostrzegła, że stara próbuje się wykraść, a w ręce ma klatkę. Podeszła więc do niej, wyrwała jej ją z ręki, a gdy ją podniosła, zobaczyła w środku ptaka. Ptak ów w dziobie trzymał skromny pierścień. Wzięła więc go i zadowolona uciekła z domu . Myślała, że gołąbek przyjdzie po pierścień, lecz nie przyszedł. Oparła się więc o drzewo chcąc na niego czekać, a gdy tak stała, wydało się jej, że drzewo robi się miękkie, giętkie i opuszcza swe gałęzie. Nagle gałęzie oplotły się wokół niej i zmieniły w ramiona. Obejrzała się, a drzewo nie było już drzewem, jeno pięknym mężczyzną, który ją obejmował, serdecznie ucałował i rzekł: "Wybawiłaś mnie, uwolniłaś mnie z mocy starej, a była ona złą wiedźmą. Zamieniła mnie w drzewo. Codziennie przez parę godzin byłem białym gołębiem, a dopóki miała ten pierścień, nie mogłem odzyskać ludzkiej postaci." Czar prysł także nad służbą i końmi królewicza, a potem pobrali się i żyli szczęśliwie.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Był sobie kiedyś młody myśliwy, który poszedł na czaty do lasu. Jego serce było młode i radosne, a gdy tak szedł i gwizdał na liściu, nadeszła stara brzydka mateczka, która go zagadnęła i rzekła: "Dzień dobry, drogi myśliwy, radosny jesteś i szczęśliwy, lecz ja cierpię głód i pragnienie, dajże mi jałmużny." Pożałował myśliwy biednej mateczki, sięgnął do kieszeni i dał jej trochę podług swego majątku. Chciał iść dalej, ale stara kobieta zatrzymała go i rzekła: "Posłuchaj, drogi myśliwy, co ci powiem, za twe dobre serce zrobię ci prezent: Idź swoją drogą, za chwilkę dojdziesz do drzewa, na którym siedzi dziewięć ptaków, w pazurach dzierżą płaszcz i wyrywają go sobie. Przyłóż wtedy flintę i strzelaj w sam środek. Puszczą wtedy płaszcz, lecz trafisz też jednego z ptaków i spadnie martwy na ziemię. Zabierz płaszcz, to płaszcz zaklęty, gdy zarzucisz go na ramiona, wystarczy że będziesz sobie życzył być w jakimś miejscu, a wnet się tam znajdziesz. Z martwego ptaka wyjmij serce i połknij je w całości, a gdy będziesz wstawał, każdego ranka znajdziesz sztukę złota pod poduszką."
Myśliwy podziękował mądrej kobiecie i pomyślał sobie: "Piękne rzeczy mi obiecała, gdyby tylko się spełniły." Gdy jednak zrobił jakieś sto kroków, usłyszał krzyk i ćwierkot nad sobą w gałęziach, że aż spojrzał do góry. Zobaczył tam kupę ptaków, targały dziobami i nogami jakąś chustę, krzyczały, szarpały się i mocowały, jakby każdy chciał ją mieć tylko dla siebie. "No." Rzekł myśliwy, "Niesłychane, jest dokładnie tak, jak rzekła mateczka," zdjął flintę z pleców, przyłożył i strzelił w sam środek, że aż pióra się posypały. Zwierzyna w wielkim krzyku rzuciła się do ucieczki, ale jeden ptak spadł martwy wraz z płaszczem. Uczynił więc myśliwy, co mu stara przykazała, rozciął ptaka, poszukał serca i połknął je, a płaszcz zabrał do domu.
Następnego ranka, gdy się obudził, przypomniał sobie o obietnicy i chciał zobaczyć, czy się spełniła. Gdy podniósł swą poduszkę, zabłyszczała mu sztuka złota, następnego zaś ranka znalazł kolejną i tak zawsze, gdy wstawał. Uzbierał sobie kupę złota, w końcu pomyślał: "Cóż mi po całym tym złocie, jeśli zostanę w domu? Pójdę rozejrzeć się po świecie."
Pożegnał się z rodzicami, przewiesił swój myśliwski tornister i flintę i wyruszył w świat. Zdarzyło się, że gdy szedł pewnego dnia przez gęsty las, a ten właśnie się kończył, ujrzał przed sobą na równinie okazały zamek. W jednym z jego okien stała starucha z przepiękną dziewicą i patrzyła w dół. Starucha była wiedźmą i rzekła do dziewczyny "Tam wychodzi ktoś z lasu, a ma w sobie cudowny skarb, dlatego musimy go urzec, córeczko, nam będzie z nim lepiej do twarzy niż mu. Ma przy sobie ptasie serce, dlatego pod jego poduszką co ranek leży sztuka złota." Opowiedziała jej, jak tego dokonać, i co musi odegrać, na końcu zaś zagroziła jej i rzekła z gniewnym wzrokiem: "Jeśli nie będziesz mnie słuchać, spotka cię nieszczęście." Gdy myśliwy podszedł bliżej, ujrzał dziewczynę i rzekł sobie "wędruję od tak dawna, dobrze by wypocząć i zawitać w tym pięknym zamku, pieniędzy mam ci ja w bród." Właściwą jednak przyczyną był piękny obraz, jaki jego oczy ujrzały.
Wszedł do domu, a przyjęto go uprzejmie i tak samo ugoszczono. Nie trwało długo, a tak zakochał się w córce czarownicy, że nie myślał o niczym innym i patrzył jeno za jej oczyma, a czego chciała, to i robił chętnie. Starucha rzekła wtedy: "Musimy mieć to ptasie serce, nic nie poczuje, gdy mu go braknie." Sporządziła napój, a gdy był już ugotowany, nalała go do kubka i dała dziewczynie, by podała go myśliwemu. Ona zaś rzekła "Najdroższy, wypij za mnie." Wziął więc kubek, a gdy wypił napój, wyrzucił z ciała serce ptaka. Dziewczyna musiała je potajemnie wynieść i połknąć, bo tak chciała tego starucha. Od tej pory nie znajdywał już złota pod poduszką, leżało ono pod poduszką dziewczyny, skąd zabierała je stara co ranek. Był jednak tak zakochany i ogłupiały, że nie myślał o niczym innym, jak tylko o spędzaniu czasu z dziewczyną.
Wtedy rzekła stara: "Ptasie serce już mamy, teraz musimy mu jeszcze zabrać czarodziejski płaszcz." Dziewczyna odpowiedziała: "Zostawmy mu go, stracił przecież całe swoje bogactwo." Stara zezłościła się i rzekła: "taki płaszcz to cudowna rzecz, rzadko spotyka się taką na świecie, musimy go mieć." Potem zbiła dziewczynę i rzekła, że jeśli nie będzie posłuszna, to będzie z nią źle. Czyniła więc wedle rozkazu starej, stanęła razu pewnego przed oknem i patrzyła w dal, jakby była bardzo smutna. Myśliwy zapytał: "Czemu stoisz taka smutna?" – "Ach, skarbie," odpowiedziała, "Leży tam w dali granatowa góra, gdzie rosną wspaniałe kamienie szlachetne. Noszę w sobie tak wielkie ich pragnienie, że, gdy o tym myślę, robię się smutna. Ale któż może po nie pójść? Tylko ptaki, które latają, dotrą do tego miejsca, człek zaś przenigdy." – "Jeśli nie trapi cię nic więcej," rzekł myśliwy, "wnet zdejmę ten smutek z twojego serca." Po tych słowach okrył ją płaszczem i zażyczył sobie, by znalazł się na granatowej górze i w tejże chwili siedzieli na niej we dwoje. Szlachetne kamienie błyszczały ze wszystkich stron, że aż miło było patrzeć, zbierali najpiękniejsze i najkosztowniejsze. Stara sprawiła jednak swą czarodziejską sztuką, że oczy myśliwego zrobiły się ciężkie. Rzekł tedy do dziewczyny "Usiądźmy na chwilę i odpocznijmy, jestem taki zmęczony, że nie mogę utrzymać się na nogach." Usiedli więc, a on położył swą głowę na jej kolanach i zasnął. Gdy tak spał, zdjęła płaszcz z jego pleców i sama go nałożyła, zebrała granaty i zażyczyła sobie, by znaleźć się w domu.
Gdy myśliwy przebudził się ze snu, zobaczył, że ukochana go oszukała i zostawiła samego na dzikiej górze. "O," rzekł, "jak wielka jest niewierność na tym świecie!" Siedział zatroskany, a smutek trapił jego serce i nie wiedział, co począć. Góra należała do dzikich i potwornych olbrzymów, którzy na niej mieszkali i pędzili swój żywot, a nie siedział długo, gdy ujrzał, że nadchodzi trzech z nich. Położył się na ziemi, jakby zapadł w głęboki sen. Olbrzymy podeszły, pierwszy trącił go nogą i rzekł "Co to za robactwo leży na ziemi i gapi się w jej głąb?" Drugi rzekł "Rozdepcz go." Trzeci zaś rzekł z pogardą: "To by dopiero było godne zachodu! Niech sobie żyje, tutaj nie może zostać, a jeśli wejdzie na szczyt góry, dopadną go chmury i uniosą w dal." Po tej rozmowie odeszli, myśliwy zaś zważał na ich słowa i gdy tylko odeszli, wstał i wspiął się na szczyt góry. Gdy siedział tam chwilkę, przyfrunęła chmura, chwyciła go, niosła go daleko po niebie, potem opadła nad wielkim dokoła otoczonym murem ogrodem, tak że osiadł delikatnie na ziemi między warzywami a kapustą.
Myśliwy rozejrzał się i rzekł "Gdybym tylko miał coś do jedzenia, jestem taki głodny, będzie mi ciężko iść dalej, a tu nie widzę jabłka ni gruszki, ani żadnych owoców, wszędzie nic tylko zielenina." W końcu pomyślał "W biedzie można zjeść i sałatę, nie smakuje szczególnie, ale mnie odświeży." Wyszukał więc sobie piękną główkę i ją jadł, ledwo jednak przełknął parę kęsów, zrobiło mu się jakoś dziwnie, poczuł się całkiem odmieniony. Wyrosły mu cztery nogi, gruba głowa i dwoje długich uszu, z przerażeniem ujrzał, że zmienił się w osła. A że wciąż odczuwał wielki głód, a podle jego nowej natury soczysta sałata bardzo mu smakowała, jadł coraz bardziej ochoczo. W końcu dotarł do innego gatunku sałaty, ledwo jednak przełknął jej trochę, odczuł nową zmianę i powrócił do ludzkiej postaci.
Położył się więc myśliwy i odespał całe zmęczenie. Gdy obudził się następnego ranka, urwał sobie po główce dobrej i złej sałaty, myśląc sobie: "pomoże to moim i ukarze niewierność." Schował główki, wspiął się przez mur i odszedł, by szukać zamku ukochanej. Tułał się dni parę, ale szczęśliwie go odnalazł. Twarz przemalował na brązowo, że rodzona matka by go nie poznała, poszedł na zamek i poprosił o schronienie. "Jestem bardzo zmęczony" rzekł "i nie mogę iść dalej." Wiedźma zapytała: "Powiedzcie mi, ziomku, za jakim idziecie interesem?" Odpowiedział jej: "Jestem posłańcem króla, wysłano mnie, bym znalazł najsmaczniejszą sałatę, jaka rośnie pod tym słońcem. Miałem szczęście i ją znalazłem, niosę ją ze sobą, ale upał pali tak mocno, że delikatne ziele grożą zwiędnięciem i nie wiem, czy je doniosę."
Gdy stara usłyszała o tak smacznej sałacie, nabrała na nią ochoty i rzekła: "Drogi ziomku, dajcie mi spróbować tej cudownej sałaty." – "Czemu nie?" odpowiedział, "Przyniosłem dwie główki i jedną wam dam," otworzył worek i podał jej tą złą. Wiedźma nie podejrzewała niczego, a ślinka ciekła jej w ustach na myśl o nowej potrawie tak bardzo, że sama poszła do kuchni i przygotowała sałatę. Gdy skończyła, nie była w stanie czekać, aż stanie na stole, od razu wzięła parę liści i wsadziła je do ust, ledwo jednak je połknęła, straciła ludzką postać i wybiegała jako oślica na podwórzec. Przyszła i służka do kuchni, ujrzała gotową sałatę i chciała ją podać, po drodze jednak napadła ją ochota wedle starych nawyków by jej spróbować, zjadła więc parę liści. Wnet wyszła na jaw ich cudowna moc i zmieniła się w oślicę, poczym wybiegła do starej, a miska z sałatą poleciała na podłogę. Posłaniec siedział w tym czasie u pięknej dziewczyny. Gdy nikt z sałatą nie przychodził, a i ona miała na nią ochotę, rzekła: "Nie wiem, co z tą sałatą." Myśliwy pomyślał wtedy sobie "Ziele musiało już zadziałać," i rzekł: "Pójdę się rozeznać do kuchni." Gdy wyszedł, zobaczył dwie oślice biegające po podwórzu, sałata zaś leżała na ziemi. "Mają za swoje," rzekł, "Te dwie odebrały już swą część," podniósł pozostałe liście, położył je w misce i zaniósł dziewczynie. "Sam wam przynoszę to przednie jedzenie," rzekł, "abyście dłużej nie musiały czekać." Zjadła więc, jak reszta straciła ludzką postać i jako ośliczka biegała po podwórzu.
Myśliwy obmył swą twarz, tak że krewni znów mogliby go rozpoznać. Wyszedł na podwórze i rzekł: "Teraz dostaniecie nagrodę za waszą niewierność." Związał wszystkie trzy powrozem i pędził aż doszli do młyna. Zapukał w okno, młynarz wystawił głowę i spytał czego sobie życzy. "Mam trzy złe zwierzęta," odpowiedział, "których nie chcę dłużej chować. Jeśli je sobie weźmiecie, dacie im stajnię i jedzenie, jak wam to powiem, zapłacę wam za to, ile zechcecie." Młynarz rzekł: "Czemu nie? Jak mam je trzymać?" Myśliwy rzekł, że starej oślicy, a była to wiedźma, ma dawać trzy razy dziennie baty i tylko raz jedzenie, młodszej, która była służką, raz baty i trzy razy jedzenie, a najmłodszej, która była dziewczyną, żadnych batów, tylko trzy razy jedzenie, bo jego serce nie wytrzymałoby tego, gdyby dziewczyna była bita. Wrócił potem na zamek, a czego mu było trzeba, to też i tam znalazł.
Po paru dniach przyszedł młynarz i rzekł, że stara oślica, która dostawała jeno baty i tylko raz jedzenie, zdechła. "Dwie pozostałe," rzekł, "wprawdzie nie pozdychały i dostają trzy razy jedzenie, ale są takie smutne, że nie potrwa to z nimi długo." Ulitował się wtedy myśliwy, jego gniew minął. Młynarzowi kazał przypędzić oślice. A gdy przyszły, dał im do zjedzenia dobrej sałaty i znowu stały się ludźmi. Piękna dziewczyna padła przed nim na kolana i rzekła: "Ach, mój kochany, przebacz mi całe zło, które tobie uczyniłam. Zmusiła mnie do tego matka. Stało się wbrew mej woli, bo kocham was z całego serca. Twój czarodziejski płaszcz wisi w szafie, a ptasie serce oddam, gdy wezmę miksturę na wymioty." On miał jednak co innego w zamyśle. "Zachowaj to, wszystko mi jedno, bo chcę wziąć cię za żonę." A potem było wesele i żyli razem w szczęściu aż do śmierci.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.
Wednesday Aug 14, 2024
Wednesday Aug 14, 2024
Był sobie raz królewicz, który miał dość ojcowskiego dworu, a że nie wiedział, co to strach, pomyślał sobie:
- Wyruszę w szeroki świat, a tam zobaczę tyle dziwów, że czas nie będzie mi się już tak dłużył.
Pożegnał więc rodziców i poszedł, a wędrował i wędrował od rana do wieczora i było mu wszystko jedno, dokąd droga prowadzi.
Razu pewnego trafił przed dom olbrzyma, a był tak zmęczony, że przysiadł na progu, by odpocząć. Rozglądając się po podwórzu spostrzegł zabawki wielkoludów. Były to ogromne kule i kręgle wysokości człowieka. Po chwili ogarnęła królewicza ochota do zabawy. Poustawiał kręgle i jął toczyć kule, a pokrzykiwał głośno, kiedy kręgle padały i bawił się świetnie. Usłyszawszy hałas olbrzym wychylił głowę przez okno i ujrzał człowieka, który nie był wcale większy niż inni, a grał w jego kręgle.
- Hej, robaczku - zawołał. - Co tak dokazujesz moimi kręglami? Kto dał ci tyle siły?
Królewicz obejrzał się, zobaczył olbrzyma i powiedział:
- A tobie się zdaje, byku jeden, że tylko ty masz mocne łapy! Ja potrafię wszystko, co mi się tylko zamarzy.
Olbrzym wyszedł przed dom i ze zdziwieniem jął się przyglądać igraszkom królewicza.
- Słuchaj no, człowieku - rzekł. - Skoroś taki zmyślny, to idź i przynieś mi jabłko z drzewa żywota.
- A po co ci ono? - spytał królewicz.
- Potrzebuję go nie dla siebie - odparł wielkolud. - Moja narzeczona chce je koniecznie mieć. Przewędrowałem już cały świat i nie znalazłem tego drzewa.
- Już ja je na pewno znajdę - rzekł królewicz. - I nic mnie nie powstrzyma przed zerwaniem z niego jabłka.
- Myślisz, że to takie łatwe - powiedział olbrzym. - Ogród, w którym rośnie drzewo, otoczony jest żelazną kratą, a przed tą kratą leżą dzikie zwierzęta, jedno obok drugiego, pilnują ogrodu i nikogo nie wpuszczają.
- Mnie tam na pewno wpuszczą - rzekł królewicz.
- To jeszcze nie wszystko, że wedrzesz sie do ogrodu i zobaczysz jabłko na drzewie. Bo przed tym jabłkiem wisi pierścień i kto chce dosięgnąć jabłka i zerwać je, musi przesunąć rękę przez ten pierścień, a to się jeszcze nikomu nie udało.
- Mnie się na pewno uda - rzekł królewicz.
Pożegnał wielkoluda i ruszył przez góry, doliny, przez pola i lasy, aż wreszcie znalazł zaczarowany ogród. Zwierzęta leżały wokół niego, ale spały złożywszy głowy na wyciągniętych łapach. I nie zbudziły się, kiedy królewicz podszedł całkiem blisko, przeskoczył więc przez nie, wdrapał się na kraty i szczęśliwie dostał się do ogrodu. Na samym środku stało tam drzewo żywota, a czerwone jabłuszka lśniły na jego gałęziach. Królewicz wspiął się po pniu w górę, a kiedy chciał sięgnąć po jabłko, zobaczył wiszący przed nim pierścień. Bez trudu przesunął przez niego rękę i zerwał jabłko. Pierścień zacisnął się wokół jego ramienia i królewicz poczuł, jak ogromna siła przenika mu do żył. Trzymając jabłko w ręku zeskoczył z drzewa, ale nie chciało mu się znów przełazić przez kraty, chwycił więc potężne wierzeje i wystarczyło, że raz nimi potrząsnął, a rozwarły się z trzaskiem. Opuścił tedy ogród, a lew, który leżał pod bramą, zbudził się i pobiegł za nim, jednak bez złych, krwiożerczych zamiarów. Szedł u jego nogi pokornie, jak za swym panem.
Królewicz zaniósł olbrzymowi obiecane jabłko i rzekł:
- Widzisz, zdobyłem je bez najmniejszego trudu.
Wielkolud, uradowany, że jego pragnienie tak rychło się spełniło, pośpieszył do swej narzeczonej i ofiarował jej żądane jabłko. Była to piękna i mądra dziewica i nie widząc pierścienia na jego ramieniu rzekła:
- Nie uwierzę, że to ty zerwałeś jabłko, dopóki nie zobaczę pierścienia na twym ramieniu.
Olbrzym zaś odpowiedział:
- Ach, nie ma dla mnie nic łatwiejszego, wrócę tam zaraz i pierścień przyniosę.
I pomyślał, że najzwyczajniej w świecie siłą zabierze słabemu człeczynie to, czego dobrowolnie oddać nie zechce. Zażądał więc pierścienia od królewicza, ale ten mu odmówił.
- Tam, gdzie jest jabłko, winien być i pierścień - oświadczył olbrzym. - Jeśli mi go nie oddasz z własnej woli, to będziesz musiał ze mną walczyć.
Zmagali się ze sobą długo, ale wielkolud nie mógł dać rady królewiczowi, który dzięki pierścieniowi posiadł czarodziejską siłę.
Wreszcie olbrzym wpadł na podstępny pomysł i rzekł:
- Zgrzałem się okrutnie, a ty pewnie też, chodźmy wykąpać się w rzece dla ochłody, zanim od nowa podejmiemy walkę.
Królewicz, któremu obcy był wszelki fałsz, poszedł z nim nad wodę, zrzucił odzienie wraz z pierścieniem i wskoczył do rzeki. Olbrzym natychmiast chwycił pierścień i zaczął uciekać, jednak lew, który spostrzegł kradzież, dogonił go, wyrwał mu pierścień z ręki i odniósł swemu panu. Olbrzym ukrył się tedy za dębem i podczas gdy królewicz ubierał się na brzegu, wyskoczył znienacka i wykłuł mu oczy.
Biedny królewicz stał oto oślepiony i całkiem bezradny. Wtedy olbrzym podszedł do niego, ujął go za rękę, jakby mu chciał pomóc, i zaprowadził go na szczyt wysokiej skały. Po czym zostawił go tam, myśląc: ,,Jeszcze parę kroków, a runie w przepaść i zabije się, a ja mu wtedy pierścień zabiorę''. Wszelako wierny lew nie opuścił swego pana, przytrzymał go za odzienie i powoli odciągnął od przepaści. Kiedy olbrzym wrócił, aby obrabować trupa, przekonał się, że jego podstęp na nic się nie zdał.
- Że też ten słaby ludzki pomiot ani rusz nie daje się zniszczyć! - mruknął do siebie ze złością.
Wziął królewicza za rękę i okrężną drogą poprowadził znów na szczyt skały. Lew jednak, który zwąchał jego złe zamiary i tym razem uratował swego pana. Tuż nad urwiskiem olbrzym puścił rękę ślepca, chcąc zostawić go samego, lew zaś pchnął wielkoluda, tak że runął w dół i zabił się na miejscu.
Wierne zwierzę znów odciągnęło swego pana od przepaści i zaprowadziło go pod drzewo, u którego stóp płynął przeźroczysty potok. Królewicz usiadł sobie pod owym drzewem, lew zaś położył się i zanurzając łapę w wodzie jął pryskać nią w twarz ślepca. Ledwie tylko pierwsze krople padły w puste oczodoły, królewicz zaczął już coś niecoś widzieć: dojrzał oto ptaszka, który przelatywał tuż blisko i zawadził o pień drzewa. W tejże chwili sfrunął do wody, wykąpał się w niej, po czym wzleciał znów w górę, przemykając się zręcznie między drzewami, jakby zyskał bystrość wzroku. Królewicz rozpoznał w tym znak boży, pochylił się nad wodą i przemył nią sobie twarz. A kiedy się wyprostował, oczy jego widziały wszystko jasno i wyraźnie jak nigdy dotąd.
Królewicz podziękował Bogu za tak wielką łaskę i wraz ze swym lwem ruszył dalej w świat. Zdarzyło się razu pewnego, że trafili do zaczarowanego zamku. W bramie stała dziewica o pięknej postaci i szlachetnych rysach, ale skórę miała całkiem czarną.
Przemówiła do królewicza w te słowa:
- Ach, gdybyś mnie mógł wyzwolić od złego czaru, jaki na mnie rzucono!
- Cóż mam uczynić? - spytał królewicz.
- Musisz spędzić trzy noce w wielkiej sali zaczarowanego zamku - odrzekła. - Ale przez cały ten czas nie wolno ci dopuścić strachu do swego serca. Choćby cię najokrutniej męczono, gdy wszystko wytrzymasz i nie piśniesz ani słowa, będę wybawiona. Życia pozbawić cię nie mogą.
- Nie wiem, co to strach - odpowiedział królewicz. - Spróbuję więc z Bożą pomocą.
Wkroczył ochoczo do zamku, a kiedy mrok zapadł, usiadł w wielkiej sali i czekał. Do północy było cicho, potem dopiero rozpętał się piekielny hałas, ze wszystkich kątów zaczęły wyłazić małe diabełki. Udając, że go nie widzą, zasiadły w samym środku komnaty, rozpaliły ogień i zaczęły grać w karty. Ten, który przegrywał, mówił:
- Coś tu się nie zgadza, ktoś obcy musiał się zakraść między nas, to on jest winien mojej przegranej.
- Czekaj no, ty, tam, za piecem, zaraz zrobię z tobą porządek - wołał inny.
Wrzaski stawały się coraz głośniejsze i nie było chyba człowieka, który słysząc je nie popadłby w przerażenie. Tymczasem królewicz siedział sobie spokojnie i wcale się nie bał. W końcu jednak diabły zerwały się z podłogi i rzuciły się na niego, a było ich tyle, że żadną miarą nie mógł się przed nimi obronić. Szarpały go wlokąc po ziemi, szczypały, kłuły, biły i dręczyły na wszystkie sposoby, on zaś nawet nie pisnął. Nad ranem cała czereda znikła, a biedny królewicz był tak zmordowany, że nie mógł ruszyć ręką ani nogą. O świcie przyszła do niego czarna dziewczyna. Trzymała w dłoni małą buteleczkę, w której była woda życia i obmyła mu nią całe ciało. Królewicz natychmiast poczuł, że wszelki ból ustępuje i świeże siły wnikają w jego krew.
- Jedną noc szczęśliwie przetrwałeś - rzekła dziewczyna. - Ale czekają cię jeszcze dwie.
Po czym odeszła, ale odprowadzając ją wzrokiem królewicz spostrzegł, że jej stopy stały się białe. Następnej nocy diabły znów podjęły swoją grę. A potem rzuciły się na królewicza i zbiły go jeszcze dotkliwiej niż poprzednio, tak że całe ciało królewicz miał w ranach. Że jednak zniósł to wszystko bez słowa, musiały dać mu wreszcie spokój, a o pierwszym brzasku zjawiła się dziewczyna i obmyła go wodą życia. Kiedy odchodziła, spostrzegł z radością, że zbielała już aż po czubki palców. Musiał wytrzymać jeszcze jedną noc, a ta była najgorsza. Stado diabłów zjawiło się znowu.
- A ty wciąż tu jesteś? - wrzasnęły na jego widok. - Czekaj, dostaniesz takie lanie, że ani zipniesz.
Jęły go dźgać, tłuc, rzucać z kąta w kąt i szarpać za ręce i nogi, jakby go chciały rozedrzeć na kawałki. Zniósł wszystko w zupełnym milczeniu. Wreszcie diabły znikły, on zaś leżał omdlały i bezsilny. Nie mógł nawet otworzyć oczu, aby zobaczyć dziewczynę, która weszła, by go skropić i oblać wodą życia. Nagle wszelkie bóle go opuściły, poczuł się rześki i zdrowy, jakby dopiero co zbudził się ze snu, a gdy otworzył oczy, ujrzał nad sobą dziewczynę, białą jak śnieg i piękną niby jasny dzień.
- Wstań - rzekła do niego - i machnij trzy razy mieczem nad schodami, a czar pryśnie.
Ledwie królewicz to uczynił, cały zamek został uwolniony od czaru, a dziewczyna zamieniła się w bogatą królewnę. Nadbiegli lokaje, zapraszając do wielkiej sali, gdzie nakryto do stołu i wniesiono potrawy. Oboje zasiedli razem, jedli i pili, a wieczorem wyprawiono im huczne wesele.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.