Baśnie braci Grimm

Baśnie braci Grimm, pierwotnie skompilowane przez Jakoba i Wilhelma Grimmów, to zbiór ponadczasowych opowieści ludowych, które od wieków zachwycają czytelników. Te opowieści są skarbnicą folkloru, zawierającą historie o odwadze, magii i moralności, które przemawiają przez pokolenia. Od klasyków takich jak „Kopciuszek”, „Śnieżka” i „Jaś i Małgosia”, po mniej znane perełki, takie jak „Rybak i jego żona” oraz „Rumpelstiltskin”, każda opowieść oferuje wgląd w bogaty haft europejskiej tradycji ustnej. Baśnie Grimmów charakteryzują się żywymi postaciami, moralnymi lekcjami i często mrocznymi tonami, odzwierciedlając surowe realia i fantastyczne elementy ich historycznych kontekstów. Ich trwała atrakcyjność tkwi w zdolności do zabawiania, nauczania i inspirowania zdumienia, co czyni je kamieniem węgielnym literatury dziecięcej i źródłem fascynacji dla badaczy folkloru i opowiadaczy historii.

Listen on:

  • Podbean App

Episodes

Smoluch diabli kamrat

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Pewien żołnierz zwolniony ze służby nie miał z czego żyć i przyszła taka chwila, że nie widział już dla siebie żadnego ratunku. Udał się więc do lasu. Gdy przebył kawałek drogi, spotkał małego człowieczka, a był to diabeł we własnej osobie.
Człowieczek rzekł do żołnierza:
- Co ci to, chudzino, dolega? Bo minę masz okrutnie markotną.
Żołnierz mu na to:
- Głodny jestem, a moja kieska pusta.
Diabeł zaś powiedział:
- Jeśli przystaniesz do mnie na służbę i zgodzisz się na parobka, do końca swoich dni biedy nie zaznasz. Popracujesz u mnie siedem lat, a potem pójdziesz sobie, dokąd zechcesz. Stawiam ci tylko jeden warunek: nie wolno ci przez cały ten czas myć się, czesać, strzyc brody, obcinać włosów ani paznokci, a także oczu ocierać.
Żołnierz mu odrzekł:
- No, to zgoda, skoro inaczej nie można.
I ruszył za małym człowieczkiem, który powiódł go prosto do piekła; zaraz go tam pouczył, co ma robić: rozniecać ogień pod kotłami, w których duszą się piekielne pieczenie, zamiatać podłogi, wynosić za drzwi śmiecie i pilnować porządku. Biada mu jednak, jeśli choć raz zajrzy do któregoś z kotłów!
Żołnierz na to:
- Dobra, dobra, już ty się o mnie nie martw.
Stary diabeł powędrował w świat, żołnierz zaś przystąpił do pełnienia swojej służby, dorzucił drew do ognia, wymiótł z kątów śmiecie i wyniósł je za drzwi, spełniając tym sposobem wszystkie diabelskie polecenia. Kiedy stary diabeł wrócił, rozejrzał się, czy wszystko zostało zrobione jak należy, po czym zadowolony wyruszył w świat po raz wtóry. Żołnierz potoczył okiem dokoła, a wszędzie stało mnóstwo kotłów, pod nimi buzował ogień, a w środku bulgotało coś i perkotało. Zajrzałby do nich z największą ochotą, gdyby nie to, że diabeł tak surowo mu tego zakazał; w końcu jednak nie wytrzymał, uniósł troszkę pokrywę pierwszego z brzegu kotła i zerknął do wnętrza. Zobaczył tam swego dawnego kaprala.
- A tuś mi, ptaszku - rzekł do niego. - Dobrze, żem cię wreszcie przydybał. Kiedyś ty mnie miałeś w garści, a teraz ja mam ciebie!
Czym prędzej spuścił pokrywę z powrotem i podsycił ogień dorzucając świeżych szczap. Podszedł potem do drugiego kotła, uchylił nieco pokrywę i ujrzał swego chorążego.
- A tuś mi, ptaszku! Dobrze, żem cię wreszcie przydybał. Kiedyś ty mnie miałeś w garści, a teraz ja mam ciebie!
Zatrzasnął pokrywę i przyciągnął do ognia sporą kłodę, żeby tamtego porządnie przypiekło. Teraz był jeszcze ciekaw, kto też siedzi w trzecim kotle. Zagląda, a to jego własny generał.
- A tuś mi, ptaszku! Dobrze, żem cię wreszcie przydybał. Kiedyś ty mnie miałeś w garści, a teraz ja mam ciebie!
Przyniósł miech i rozdmuchał piekielny ogień pod generałem aż miło. I tak pełnił służbę w piekle przez siedem lat, nie mył się, nie czesał, nie strzygł, ani paznokci nie obcinał i łez z oczu nie ocierał.
Te siedem lat śmignęło mu tak prędko, jakby to było pół roku. Kiedy nadszedł umówiony termin, zjawił się diabeł i powiada:
- No i co, Jasiu, jakeś się tu sprawował?
- Rozniecałem ogień pod kotłami, zamiatałem i śmiecie za drzwi wynosiłem.
- A także do kotłów zaglądałeś; twoje szczęście, żeś potem jeszcze drewienek dorzucał, bo inaczej byłbyś zgubiony. Teraz twoja służba się skończyła, czy chcesz wracać do domu?
- Pewnie - odparł żołnierz. - Skoczyłbym teraz do domu, ojca odwiedził.
- Należy ci się za twoją pracę uczciwa zapłata - rzekł diabeł. - Idź, naładuj śmieci do tornistra, ile wlezie, i zabierz je ze sobą do domu. A pójdziesz nieumyty, nieuczesany, z długimi włosami i zarośniętą gębą, z nieobciętymi paznokciami i kaprawym okiem, a jeśli cię kto zapyta, skąd idziesz, masz odpowiadać: ,,z piekła'', a jeśli cię zapytają, kim jesteś, odpowiadaj: ,,jam smoluch, diabli kamrat i sam sobie pan''.
Żołnierz nic nie mówiąc zrobił, co mu diabeł kazał, ale nie był wcale ze swej zapłaty zadowolony.
Ledwie znalazł się w lesie, zdjął z ramion tornister, żeby śmiecie wysypać, ale kiedy go otworzył, ujrzał samo złoto zamiast śmieci.
- Tego się zgoła nie spodziewał - rzekł, po czym ruszył raźno w stronę miasta.
Przed karczmą stał karczmarz, który widząc nadchodzącego Jasia przeraził się, bo wyglądał on okropnie, gorzej niż strach na wróble. Karczmarz zawołał go i spytał:
- Skąd to idziesz?
- Z piekła.
- A ktoś ty?
- Jam smoluch, diabli kamrat i sam sobie pan!
Karczmarz nie chciał Jasia wpuścić, ale na widok złota sam drzwi przed nim otworzył. Jaś kazał się podjąć obfitym poczęstunkiem, najadł się i napił do syta, po czym nie myjąc się, nie czesząc, wedle diabelskiego rozkazu, poszedł spać. Karczmarzowi zaś obraz tornistra pełnego złota nie dawał spokoju, aż wreszcie zaczaił się nocą i ukradł go.
Kiedy Jaś wstał nazajutrz i przed wyruszeniem w dalszą drogę chciał zapłacić karczmarzowi, tornistra już nie było. Biedak pomyślał tylko:
- Nie zasłużyłeś na ten zły los.
Po czym zawrócił i udał się wprost do piekła. Poskarżył się diabłu na swą dolę, prosząc go o pomoc.
Diabeł rzekł:
- Siadaj, umyję cię, uczeszę, przystrzygę brodę, obetnę ci włosy i paznokcie i przetrę oczy.
A uczyniwszy to dał mu znów tornister pełen śmieci, mówiąc:
- Idź teraz i powiedz karczmarzowi, żeby ci oddał twoje złoto, bo inaczej zabiorę go do piekła i będzie musiał, tak jak ty, ogień pod kotłami podsycać.
Jaś wrócił do karczmy i rzekł:
- Ukradłeś moje złoto, jeśli mi go nie oddasz, to pójdziesz do piekła na moje miejsce i będziesz wyglądał tak ohydnie, jak ja wyglądałem.
Karczmarz oddał mu więc jego złoto i jeszcze trochę swojego dołożył, błagając, żeby tylko nic nikomu nie mówił. Tym sposobem Jaś osiągnął wielkie bogactwo.
Wyruszył w drogę do rodzicielskiego domu, kupił sobie nędzną lnianą świtkę i wędrował muzykując, bo tego się u diabła w piekle nauczył. Krajem rządził w owym czasie stary król, przed którym Jaś musiał zagrać i który tak się jego muzyką zachwycił, że obiecał grajkowi swoją starszą córkę za żonę. Kiedy królewna usłyszała, że ma poślubić jakiegoś łapserdaka w białej świtce, oświadczyła:
- Wolę się w głębokiej wodzie utopić, niż mieć takiego męża!
Król dał więc Jasiowi młodszą córkę, a ta z miłości do ojca nie chciała się jego woli sprzeciwiać. Smoluch diabli kamrat ożenił się tedy z królewną, a po śmierci starego króla odziedziczył całe królestwo.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Duch w butelce

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Był sobie kiedyś biedny drwal. Pracował od rana do późnej nocy, a gdy w końcu już uzbierał trochę pieniędzy, rzekł do swojego chłopaka: "Jesteś moim jedynym dzieckiem. Chcę przeznaczyć pieniądze zarobione w pocie czoła na twoje nauki. Naucz się czegoś porządnego, a będziesz mnie mógł nakarmić, gdy moje członki staną się sztywne i będę musiał siedzieć w domu." Poszedł tedy chłopiec do wielkich szkół i uczył się pilnie, a nauczyciele go chwalili i został tam przez pewien czas. Gdy skończył już parę szkół, lecz nie był jeszcze doskonały we wszystkim, czego się uczył, nędzne pieniądze, jakie dostał od ojca, skończyły się i musiał wracać do domu. "Ach," rzekł ojciec w smutku, "Nie mogę dać ci nic więcej. Ciężkie są czasy i ciężko zdobyć choćby halerza na coś więcej niż chleb nasz powszedni."- "Drogi ojcze," odpowiedział syn, "Nie martwcie się tym, jeśli wola Boża jest taka, spróbujmy obrócić to na dobą monetę, jakoś się z tym pogodzę." Gdy ociec miał już iść do lasu, by zarobić grosza na drewnie, rzekł doń syn: "Pójdę z wami i wam pomogę." – "Tak, mój synu," będzie ci ciężko, bo nie jesteś przyzwyczajony do pracy w znoju, nie wytrzymasz. Mam tylko jedną siekierę i ani grosza by drugą dokupić." – "Idźcie do sąsiada," odpowiedział syn, "pożyczy wam swoją siekierę, aż sam na nią zarobię."
Pożyczył więc ojciec siekierę od sąsiada, a następnego poranka, przy wschodzie słońca, wyszli razem do lasu. Syn pomagał ojcu, a był rześki i świeży. Gdy słońce stanęło nad nimi, rzekł ojciec: "Odpocznijmy i pojedzmy, potem czeka nas przynajmniej drugie tyle." Syn wziął do ręki swój chleb i rzekł: "Odpocznijcie sobie, ojcze, ja nie jestem zmęczony, ja pójdę w las i pozaglądam trochę do ptasich gniazd." – "Och ty fircyku," powiedział ojciec, "Będziesz biegał, a potem będziesz tak zmęczony, że ręki nie podniesiesz. Zostańtu i usiądź ze mną."
Lecz syn poszedł w las, jadł swój chleb, był wesoły i zaglądał między zielone gałęzie, czy gniazda jakiego nie kryją. Chodził tu i tam, aż doszedł do wielkiego groźnie wyglądającego dębu. Miał chyba parę setek lat, a i pięciu ludzi by go nie objęło. Zatrzymał się, spojrzał na niego i pomyślał "Tu na pewno parę ptaszków gniazdko zbudowało." I zdało mu się, jakby głos usłyszał. Nadstawił uszu i usłyszał, jak ktoś woła głuchym tonem: "Wypuść mnie, wypuść mnie!" Obejrzał się dookoła, lecz niczego nie dojrzał., a zdawało mu się, jakby głos spod ziemi wychodził. Zawołał więc: "Kim jesteś?" Głos odpowiedział: "Tkwię tu między korzeniami dębu. Wypuść mnie." Uczeń zaczął odgarniać ziemię pod drzewem i szukał wśród korzeni dębu, aż wreszcie w małym wgłębieniu odkrył butelkę. Podniósł ją do góry, ułożył pod światło i zobaczył rzecz, co wyglądała jak żaba. Skakało to coś w środku do góry i w dół. "Wypuść mnie, wypuść mnie," wołało od nowa. A uczeń niepomny istnienia zła, zdjął korek z butelki. Wnet wyleciał z niej duch i zaczął rosnąć, a rósł tak szybko, że w jednej chwili zrobił się z niego ohydny jegomość, wielki na pół drzewa, przed którym stał uczeń. "Wiesz," zawołał strasznym głosem, "Co jest nagrodą za to, że mnie uwolniłeś?"- "Nie," odpowiedział uczeń bez trwogi. "Skąd mam to wiedzieć?" – " Zaraz ci powiem," zawołał duch, "Muszę ci za to kark przetrącić." –"Mogłeś to wcześniej powiedzieć," odpowiedział uczeń, "nie wyciągałbym cię wtedy z tej butelki, a moja głowa ostałaby się przed tobą." – "Zasłużoną nagrodę musisz dostać. Myślisz, że z wielkiej łaski mnie tu zamknięto? Nie, to była kara! Jestem potężnym Merkurinem, kto mnie wypuści, temu kark muszę przetrącić." - "Powoli, " odpowiedział uczeń," Nie tak szybko, najpierw muszę się przekonać, że naprawdę siedziałeś w tej butelce i że jesteś prawdziwym duchem. Jeśli potrafisz tam wejść, to ci uwierzę i będziesz ze mną mógł zrobić, co zechcesz." Duch odparł pełen buty: "To dla mnie żadna sztuka," skurczył się, zrobił się taki chudy i mały, jak był na początku, tak że wszedł przez ten sam otwór do butelki. Ledwo znalazł się w środku, uczeń zatkał ją korkiem i rzucił pod korzenie dębu na stare miejsce i tak przechytrzył ducha.
Uczeń chciał wrócić do ojca, lecz duch zawołał żałośnie: "Ach, wypuść mnie, wypuść mnie!" – "Nie," odparł uczeń," Nie wypuszczę drugi raz, kto moje życie dybał., gdy już raz go złapałem." – "Jeśli mnie uwolnisz," zawołał duch, "dam ci tyle, że starczy ci po kres żywota." – "Nie," odpowiedział uczeń, "oszukasz mnie jak za pierwszym razem." – "Kpisz ze swego szczęścia," rzekł duch, "Nic ci nie zrobię, jeno suto cię wynagrodzę." Uczeń pomyślał zaś, " Spróbuję, może dotrzyma słowa i nic mi nie zrobi." Zdjął tedy korek i duch wyszedł jak przedtem, rozdymał się i zrobił się wielki jak olbrzym. "Teraz dostaniesz nagrodę," rzekł, podał uczniowi małą szmatkę, a wyglądała jak plaster i dodał: "Jeżeli potrzesz jednym końcem ranę, zagoi się, gdy drugim końcem potrzesz stał lub żelazo, zamieni się w srebro." - "Muszę spróbować," powiedział uczeń, podszedł do drzewa, odwalił kawek kory swą siekierą i potarł końcem plastra. Kora natychmiast przyrosła do drzewa i była zdrowa. "Widzisz, że wszystko jest, jak rzekłem," powiedział duch, teraz możemy się rozstać." Duch podziękował za wybawienie, a uczeń podziękował duchowi za jego prezent i wrócił do ojca.
" Gdzie to chodziłeś?" zapytał ojciec, "Zapomniałeś o pracy? Od razu mówiłem, że nie dasz rady " – "Spokojnie, ojcze, zaraz wszystko nadrobię. – "Nadrobisz," rzekł ojciec gniewnie, " Nie ma na to sposobu." - "Uważajcie, ojcze" zaraz powalę do drzewo, że padnie z hukiem." Wziął swój plaster, potarł siekierę i uderzył co sił, lecz żelazo zmienił się w srebro, ostrze siekiery się odwróciło. "Ach, ojcze, popatrzcie, złą siekierę mi daliście, całkiem się pokrzywiła." Wystraszył się tedy ojciec i rzekł: "ach, co zrobiłeś! Teraz muszę zapłacić za siekierę, a nie wiem czym. Oto pożytek z twojej roboty." – "Nie złośćcie się." Odpowiedział syn, "Ja zapłacę za siekierę." – "O, głuptasie," zawołał ojciec, "Czym chcesz zapłacić? Nic nie masz, prócz tego co ja ci daję, studenckie figle masz w głowie, a od rąbania rozum ci się pomieszał."
Uczeń mówił potem przez chwilę: "Ojcze, nie mogę dłużej pracować, kończymy już." – "Co ty?" odpowiedział, "myślisz, że założę ręce na brzuch jak ty? Muszę się zabrać do roboty, a ty zbieraj się do domu."- "Ojcze, jestem pierwszy raz w lesie i nie znam drogi. Chodźcie ze mną." Ponieważ gniew ucichł, ojciec dał się w końcu przekonać i poszedł z nim do domu. Rzekł jeszcze do syna: Idź i sprzedaj popsutą siekierą, a patrz, ile za nią dostaniesz. Resztę muszę zarobić by spłacić sąsiada." Syn wziął siekierę i zaniósł ją do złotnika w mieście. Ten obejrzał ją, położył na wadze i rzekł: "Jest warta czterysta talarów, nie mam tyle w gotówce." Uczeń zaś rzekł: "Dajcie mi, ile macie, a resztę wam pożyczę." Złotnik dał mu trzysta talarów, a sto był mu dłużny. Uczeń poszedł potem do domu i rzekł: "Ojcze, mam pieniądze. Idźcie i zapytajcie, ile sąsiad za siekierę żąda" – "Już wiem," odpowiedział stary, "Jednego talara i sześć groszy. – "Dajcie mu zatem dwa talary i dwanaście groszy, to jest dwa razy więcej i wystarczy. Widzicie, mam pieniędzy w bród," i dał ojcu sto talarów i rzekł: "Niczego wam nie zabraknie, żyjcie więc podług waszej wygody."- "Mój Boże," rzekł stary, "Skąd masz takie bogactwa?" Opowiedział mu tedy, co wszystko się stało, jak zaufał losowi, jaką zdobycz dostał w swe ręce. Z resztą pieniędzy wyruszył do wielkich szkół i uczył się dalej, a ponieważ umiał leczyć swoim plastrem rany, stał się wnet najsłynniejszym doktorem na całym świecie.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Doktor Wszechwiedzący

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Żył sobie niegdyś ubogi chłop. Nazywał się Rak. Pewnego razu pojechał on do miasta z wozem drewna i sprzedał je za dwa dukaty pewnemu doktorowi. Kiedy przyszedł po pieniądze, doktor siedział właśnie przy obiedzie. Chłopu tak się spodobało piękne nakrycie i wspaniałe jedzenie, że zapytał doktora, czy i on nie mógłby zostać doktorem.
- O, tak - odparł doktor - to bardzo łatwo.
- A cóż mam robić w tym celu? - zapytał chłop.
- Najpierw kup sobie elementarz, taki, w którym w środku jest piękny kogut. Potem sprzedaj wóz i woły, a za otrzymane pieniądze kup sobie ubranie, sprzęty i wszystko, co jest potrzebne doktorowi. Wreszcie każ sobie wymalować szyld z napisem: ,,Ja jestem doktor Wszechwiedzący'' i przybij go sobie nad drzwiami.
Chłop uczynił wszystko, co mu doktor kazał Kiedy tak sobie jakiś czas podoktorował, ukradziono pewnemu bogatemu panu wielką sumę pieniędzy. Wówczas powiedziano mu, że w tej a tej wsi jest niejaki doktor Wszechwiedzący, który z pewnością będzie wiedział, gdzie są pieniądze. Pan kazał natychmiast zaprząc do powozu, pojechał do wsi i zapytał chłopa, czy to on jest doktorem Wszechwiedzącym.
- Tak, to ja - odparł chłop.
- Więc pójdź ze mną i znajdź mi skradzione pieniądze.
- Dobrze, ale Magda, moja żona, też musi pójść.
Pan zgodził się i zabrał ich oboje do powozu. Kiedy przybyli do pałacu, stół był nakryty do obiadu i pan poprosił chłopa, aby zjadł z nim razem.
- Dobrze - odparł chłop - ale Magda, moja żona, też musi jeść z nami.
Pan zgodził się i zasiedli wszyscy troje do stołu.
Kiedy pierwszy sługa wniósł półmisek z jadłem, chłop trącił żonę łokciem i rzekł:
- Magda, to pierwszy!
Miał na myśli pierwszy półmisek. Sługa zaś sądził, że to ma znaczyć:
- To pierwszy złodziej!
A że był nim rzeczywiście, zląkł się bardzo i wyszedłszy z pokoju rzekł do swoich kompanów:
- Ten doktor wie wszystko, źle będzie z nami. Powiedział, że jestem pierwszy.
Drugi sługa nie chciał wejść do pokoju, ale musiał. A gdy się zbliżył z półmiskiem, chłop trącił żonę i rzekł:
- Magda, to drugi!
Sługa zląkł się i jak najszybciej umknął z pokoju.
Nie lepiej poszło trzeciemu, a chłop rzekł znowu:
- Magda, to trzeci!
I ten sługa prędko wybiegł z pokoju.
Czwarty sługa wniósł zamkniętą wazę, a pan chcąc wypróbować doktora Wszechwiedzącego zapytał, co jest w wazie. A były tam raki. A chłop, nie wiedząc o tym i nie widząc dla siebie ratunku, jęknął:
- O, ja biedny Rak!
Gdy to pan usłyszał, zawołał:
- Teraz widzę, że naprawdę wiesz wszystko, będziesz więc wiedział także, gdzie są moje pieniądze!
Ale sługa przeląkł się tak bardzo, że mrugnął na chłopa, aby wyszedł na chwilkę z pokoju. W korytarzu podeszli doń czterej słudzy i wyznali, że to oni ukradli pieniądze, ale oddadzą je chętnie, byleby doktor nie zdradził ich przed panem. Zaprowadzili go też na miejsce, gdzie ukryte były pieniądze. Doktor zgodził się na to i wrócił do pokoju, siadł przy stole i rzekł:
- Panie, teraz poszukam w swej księdze, gdzie są pieniądze.
Piąty zaś sługa zakradł się do pieca, aby podsłuchać, czy doktor wie naprawdę wszystko. Doktor zaś otworzył swój elementarz i począł szukać koguta. A że nie mógł go znaleźć, mruknął pod nosem:
- Siedzisz tam, ale będziesz musiał wyleźć.
Gdy to usłyszał sługa, który siedział w piecu, wyskoczył przerażony i zawołał:
- Ten człowiek wie wszystko!
Teraz doktor Wszechwiedzący pokazał panu, gdzie są ukryte pieniądze, ale nie rzekł nic, kto je ukradł. Obydwie strony wynagrodziły go sowicie i wkrótce stał się on sławnym człowiekiem.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Woda życia

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Był sobie kiedyś król, a był on chory i nikt już nie wierzył, że ujdzie z życiem. Miał trzech synów. Byli zasmuceni, schodzili do zamkowego ogrodu i płakali. Spotkali wtedy starego człeka, który zapytał o ich smutek. Powiedzieli mu, że ojciec jest tak chory, iż z pewnością umrze, bo nie potrafią mu pomóc. Starzec rzekł tedy "Znam środek, to wody życia, gdy się jej napije, będzie zdrowy, trudno ją jednak znaleźć." Najstarszy rzekł "Już ja ją znajdę." Poszedł do chorego króla i poprosił, by pozwolił mu wyruszyć na poszukiwania wody życia, bo tylko to może mu jeszcze pomóc. "Nie," powiedział król, "niebezpieczeństwo jest zbyt wielkie, lepiej będzie mi umrzeć." Lecz on prosił tak długo, aż król się zgodził. Książę pomyślał w swym sercu: "Jeśli przyniosę wodę, będę ojcu najmilszy i odziedziczę królestwo."
Wyruszył więc w drogę, a gdy już jakiś czas jechał na swym koniu, na drodze stanął karzeł, który do niego zawołał i rzekł: "Dokąd że tak szybko?" – "Głupi pokurcz,, " rzekł dumnie książę, "nie musisz wiedzieć." I popędził dalej. Mały ludek jednakże się rozgniewał i rzucił zły urok. Książę trafił bowiem d wąwozu, a im bardziej wjeżdżał, tym bardzie schodziły się jego górskie zbocza, w końcu droga była tak ciasna, że nie mógł zrobić kroku. Nie mógł zawrócić ani zsiąść z siodła i siedział tak zaklinowany. Chory król długo czekał na niego, lecz on nie wracał. Rzekł więc drugi syn "Ojcze, pozwólcie mi ruszyć na poszukiwania wody," Na tej samej drodze, którą wybrał jego brat, spotkał karła, który go zatrzymał i zapytał, dokąd tak spieszy. "Mały pokurczu," rzekł książę, "nie musisz wiedzieć," i pojechał dalej nie oglądając się. Lecz karzeł rzucił zaklęcie i jak poprzedni wjechał w górski jar i nie mógł jechać do przodu ani do tyłu. Tak to już bywa z pyszałkami.
Także drugi syn nie wrócił i wtedy zaoferował się najmłodszy wyruszyć i przynieść wodę, a król musiał mu w końcu pozwolić. Gdy spotkał karła, a ten go zapytał, dokąd tak spieszy, zatrzymał się, porozmawiał z nim i dał mu odpowiedź: "Szukam wody życia, bo mój ojciec jest śmiertelnie chory." – "A wiesz, gdzie można ją znaleźć?" – "Nie," powiedział książę. "Ponieważ zachowałeś się, jak się należy, nie byłeś pyszałkowaty jak twoi bracia fałszywcy, powiem ci, jak trafić do wody życia. Tryska ze studni na dziedzińcu zaklętego zamku, tam jednak nie wejdziesz, jeśli nie dam ci żelaznej rózgi i dwóch bochenków chleba. Rózgą uderz trzy razy w żelazną bramę zamku, otworzy się, w środku leżą dwa lwy, które otworzą gardziele, jeśli jednak wrzucisz każdemu po chlebie, będą cicho, a potem spiesz się i idź po wodę, zanim wybije dwunasta, inaczej brama znów się zamknie i będziesz uwięziony." Książę podziękował mu, wziął rózgę i chleb i wyruszył w drogę. A gdy dotarł, wszystko było tak, jak powiedział karzeł. Przy trzecim uderzeniu rózgą brama otworzyła się, a lwy ułagodził chlebem, wszedł do zamku i doszedł do wielkiej, pięknej sali. Siedzieli w niej zaklęci książęta, którym pozdejmował pierścienie z palców, leżał tam jeszcze miecz i chleb, które zabrał. A potem trafił do komnaty, stała w niej piękna dziewica, ucieszyła się, gdy go ujrzała, pocałowała go i rzekła, że ją wybawił a całe jej królestwo będzie jego, jeśli wróci za rok, odbędzie ich wesele. Potem rzekła mu jeszcze, gdzie jest studnia z wodą życia, musi się jednak spieszyć i zaczerpnąć z niej, nim wybije dwunasta. Poszedł więc dalej, aż doszedł do pokoju, gdzie stało piękne świeżo pościelone łoże, a że był zmęczony, chciał najpierw troszkę odpocząć. Położył się więc i zasnął, a gdy się obudził, wbijało właśnie kwadrans przed dwunastą. Skoczył więc wystraszony, podbiegł do studni i zaczerpnął z niej kubkiem, który stał obok i pobiegł co sił. Gdy przechodził właśnie przez żelazną bramę, wybiła dwunasta, a brama zamknęła się tak mocno, że obcięła mu kawałek piąty.
Lecz on mimo to się cieszył, że zdobył wodę życia, ruszył do domu znów przechodząc koło karła. Gdy ten ujrzał miecz i chleb, rzekł: "Zyskałeś przez to wielkie dobro, mieczem możesz pobić całe armie, a chleb nigdy się nie skończy." Książę nie chciał wracać do domu ojca bez braci, rzekł więc: "Drogi karzełku, czy nie możesz mi powiedzieć, gdzie są moi bracia? Wyruszyli przede mną za wodą życia i nie powrócili." – "Tkwią uwięzieni między górami," rzekł karzeł, "Rzuciłem urok, by tam się znaleźli, byli bowiem pyszałkowaci." Książę prosił tak długo, aż karzeł popuścił, ostrzegł go przy tym i rzekł: "Strzeż się przed nimi, mają złe serce."
Gdy przyszli jego bracia, ucieszył się i opowiedział im, co mu się przytrafiło, że znalazł wodę życia i zabrał pełen kubek, że wybawił piękną księżniczkę, która ma teraz czekać na niego przez rok, potem zaś będzie wesele, a on dostanie wielkie królestwo. Potem popędzili na koniach dalej aż dotarli do kraju, gdzie była wojna i głód, król myślał już, że przyjdzie mu sczeznąć, tak wielka była bieda. Poszedł wtedy do niego książę i dał mu chleb, którym wykarmił całe królestwo, a potem książę dał mu miecz. Którym pobił wrogie armie i wreszcie mógł żyć w pokoju. Książę odebrał swój miecz i chleb, trzej bracia pojechali dalej. Byli jeszcze w dwóch krajach, gdzie panowała wojna i głód, i tam dawał królom swój chleb i miecz ratując trzy królestwa. A potem wsiedli na statek i popłynęli przez morze. Podczas rejsu zmówili się dwaj starsi "najmłodszy znalazł wodę życia, a my nie. Ojciec odda mu za to królestwo, które nam się należy, odbierze nam nasze szczęście." Zapragnęli zemsty i szykowali się do jego zguby. Poczekali, aż mocno zaśnie, wylali z kubka wodę i wzięli ją dla siebie, jemu zaś nalali gorzkiej wody morskiej.
Gdy wrócili wreszcie do domu, najmłodszy przyniósł królowi swój kubek, aby się z niego napił i wyzdrowiał. Ten jednak lewo się napił gorzkiej wody morskie, rozchorował się jeszcze bardziej niż przedtem. A gdy nad tym biadał, przyszli dwaj starsi synowie i oskarżyli najmłodszego, że chciał go otruć, przynieśli mu prawdziwą wodą życia i podali mu. Ledwo się jej napił, poczuł, że jego choroba przeszła, był silny i zdrowy jak za młodych lat. Potem obaj poszli do najmłodszego, drwili z niego rzekli: "Znalazłeś wodę życia, lecz twój był trud, a nasza nagroda. Powinieneś był być mądrzejszy i mieć oczy otwarte. Zabraliśmy ci to, gdy zasnąłeś na morzu, a za rok jeden z nas weźmie sobie tą piękną królewnę. Strzeż się, byś niczego nie zdradził, ojciec i tak ci nie uwierzy, a jeśli powiesz słowo, stracisz życie. Jeśli będziesz milczał, będzie ci darowane."
Stary król bardzo się rozgniewał na swego najmłodszego syna myśląc, że czyhał na jego życie. Rozkazał więc by zebrał się dwór i wydał wyrok, by rozstrzelano go potajemnie. Gdy książę pojechał pewnego razu na łowy i nie przeczuwał niczego złego, łowczy królewski musiał iść z nim. Gdy byli sami w dzikim lesie, a łowczy wyglądał smutno, książę rzekł do niego: "Drogi łowczy, co ci dolega?" Łowczy rzekł wtedy: "Nie mogę ci tego powiedzieć, a zarazem muszę." A książę powiedział: "Mówże, co jest, wybaczę ci." – "Ach," rzekł łowczy, "mam was zastrzelić, tak rozkazał mi król." Książę się wystraszył i rzekł: "Drogi łowczy, ostaw mnie przy życiu, oddam ci moją królewską szatę, daj mi za to twoją lichą.." Łowczy rzekł wtedy: "Chętnie to zrobię i tak nie mógłbym do was strzelać." Zamienili się ubraniami, łowczy poszedł do domu. A książę poszedł głębiej w las.
Po pewnym czasie do starego króla przyjechały trzy wozy ze złotem i szlachetnymi kamieniami dla najmłodszego syna. Były one posłane od trzech króli, którzy pobili wrogów mieczem księcia, a lud swój jego chlebem wykarmili. W ten sposób chcieli okazać swoją wdzięczność. Stary król pomyślał sobie: "Czyżby mój syn był niewinny? I rzekł do swych ludzi "Ach gdyby jeszcze żył, tak mi przykro, że kazałem go zabić." – "Żyje jeszcze," rzekł łowczy, "moje serce nie zniosłoby tego, gdybym wasz rozkaz wykonał," i opowiedział królowi, co się wydarzyło. Królowi kamień spadł z serca, kazał we wszystkich królestwach ogłosić, że jego syn może wrócić, a przyjęty będzie w łasce.
Królewna kazała wybudować przed zamkiem drogę, cała lśniła złotem. Powiedziała swoim ludziom, że kto będzie jechał na niej prosto, będzie tym właściwym i mają go wpuścić, lecz jeśli zjedzie w bok, ten właściwy nie będzie i nie mają go wpuszczać. Gdy miał nastać czas, pomyślał sobie najstarszy, że trzeba spieszyć iść do królewny i podać się za jej wybawiciela. Dostałby ją za żonę i do tego jeszcze królestwo. Pojechał więc, a gdy przybył przed zamek, ujrzał złotą drogę, pomyślał sobie, "byłaby to wielka szkoda, gdyby na niej jechać," zjechał na bok i jechał z prawej strony drogi. Gdy przybył pod bramę, ludzie powiedzieli mu, że nie jest tym właściwym i ma odjechać. Wkrótce wyruszył także drugi książę, a gdy dojechał do złotej drogi i stanął na niej swym koniem, pomyślał: "Byłaby wielka szkoda, gdyby coś utrącił," zjechał na bok i jechał po jej lewej stronie. Gdy dotarł pod bramę, ludzie powiedzieli mu, że nie jest tym właściwym i ma odjechać. Gdy wreszcie minął rok, także trzeci zapragnął pojechać do swej ukochanej by przy niej zapomnieć o swym cierpieniu. Ruszył więc w drogę i myślał wciąż o niej, chciał być już przy niej, złotej drogi nawet nie widział. Prowadził konia jej środkiem, a gdy dotarł pod bramę, otworzono ją, królewna przyjęła go z wielką radością, był jej wybawicielem i panem królestwa, odbyło się wesele w wielkiej szczęśliwości. A gdy minęło, opowiedziała mu, że jego ojciec mu wybaczył i go przyzywa. Pojechał więc do niego i wszystko mu opowiedział, jak oszukali go bracia, a on jeszcze musiał do tego milczeć. Stary król chciał ich ukarać, lecz oni ruszyli w morze i do końca życia nie wrócili.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Trzy ptaszki

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Tysiąc lat temu, a może i dawniej, rządzili w tym kraju sami drobni królikowie. Jeden z nich mieszkał w zamku na górze i bardzo lubił polowanie. Kiedy razu pewnego wybrał się wraz ze swymi myśliwymi na łowy, u stóp góry trzy dzieweczki pasły stadko krów. Na widok królewskiego orszaku najstarsza z dziewcząt zawołała do swych towarzyszek, wskazując króla:
- Helo! Helo! Albo dostanę tego, albo nie chcę żadnego!
Na co odpowiedziała zza góry druga z dziewcząt, wskazując jeźdźca po królewskiej prawicy:
- Helo! Helo! Albo dostanę tego, albo nie chcę żadnego!
A wtedy odezwała się najmłodsza, wskazując jeźdźca po królewskiej lewicy:
- Helo! Helo! Albo dostanę tego, albo nie chcę żadnego!
A obaj jeźdźcy byli królewskimi ministrami. Król to usłyszał i po powrocie z polowania kazał wezwać wszystkie trzy pasterki przed swoje oblicze i zapytał je, co też wczoraj u stóp góry wykrzykiwały. Żadna jednak nie chciała się do tego przyznać, król zapytał się najstarszą, czy chciałaby go za męża. Odpowiedziała, że tak; zaś dwaj ministrowie to samo pytanie zadali jej siostrom; wszystkie trzy były bowiem nader urodziwe, a zwłaszcza królowa, która miała włosy niby len.
Młodsze siostry nie miały jakoś dzieci; kiedy król wybierał się raz w podróż, wezwał je dla rozweselenia królowej, która była właśnie przy nadziei. Urodziła synka, a przyniósł on z sobą na świat całkiem czerwoną gwiazdkę. I oto siostry królowej zmówiły się, że wrzucą ślicznego chłopaczka do rzeki. Kiedy go już wrzuciły (a była to wtedy chyba rzeka Wezera), uleciał pod niebo mały ptaszek i zaśpiewał:
Rzeknij, lilio wodna,Czy to utopionyChłopczyna dorodny?
Usłyszawszy to obie siostry, gnane okrutnym strachem, czym prędzej uciekły. Gdy król wrócił z wyprawy, powiedziały mu, że królowa urodziła psa. On zaś rzekł:
- Taka jest, widać, wola boża.
Nad rzeką mieszkał rybak, który wyłowił z wody żywego jeszcze chłopczyka, a że żona rybaka nie miała dzieci, przygarnęli małego topielca.
W rok później król znów musiał opuścić zamek; i podczas jego nieobecności królowa urodziła drugiego synka; dwie siostry porwały go również i wrzuciły do rzeki. I znów ptaszek wzleciał pod niebo śpiewając:
Rzeknij, lilio wodna,Czy to utopionyChłopczyna dorodny?
Gdy król wrócił, powiedziały mu, że królowa znów urodziła psa, a on rzekł znowu:
- Taka jest, widać, wola boża.
Rybak wyłowił również i drugiego chłopczyka i przygarnął go pod swój dach.
Król wyjechał po raz trzeci i królowa urodziła córeczkę; złe siostry wrzuciły ją także do rzeki. A ptaszek wzleciał pod niebo i zaśpiewał:
Rzeknij, lilio wodna,Czy to utopionyDzieweczka dorodna?
Gdy król wrócił, powiedziały mu, że królowa urodziła kota. Słysząc to król bardzo się rozgniewał i kazał wrzucić swą małżonkę do lochu na długie lata.
Dzieci przez ten czas podrosły; pewnego razu najstarszy chłopczyk poszedł z innymi chłopcami łowić ryby. Oni zaś nie chcieli zabrać go ze sobą wołając:
- Idź sobie precz, ty znajdo!
Chłopiec zasmucony spytał rybaka, czy to prawda. I rybak mu opowiedział, jak to kiedyś łowiąc ryby wyciągnął go z wody. Wtedy chłopiec odrzekł, że pójdzie w świat szukać swego ojca. Rybak jął go prosić, by nie odchodził; on jednak nie dał się zatrzymać i rybak musiał ulec. Królewicz ruszył więc w drogę, szedł i szedł przez wiele dni. Wreszcie zatrzymał się przed wielką, bardzo wielką wodą; nad brzegiem stała stara kobieta i łowiła ryby.
- Dzień dobry, matko - rzekł chłopiec.
- Dzień dobry - odparła staruszka.
- Musisz chyba długo łowić, zanim złapiesz rybę - rzekł chłopiec.
- A ty musisz długo szukać, zanim odnajdziesz ojca. Jakim sposobem zamierzasz przebyć tę wodę? - spytała staruszka.
- Bóg to jeden wie - odparł.
Wzięła go wtedy na plecy i przeniosła na drugi brzeg, on zaś poszedł dalej szukać ojca, ale wciąż nie mógł go znaleźć. Gdy minął rok, drugi chłopiec opuścił chatę rybaka, by udać się na poszukiwanie brata. Zaszedł nad wielką wodę i spotkało go tam to samo, co brata. A w chacie została już tylko córka; tak bardzo tęskniła za braćmi, że w końcu poprosiła rybaka, aby jej pozwolił wyruszyć za braćmi, bo chciałby ich odnaleźć. Ona również dotarła do wielkiej wody; widząc staruszkę, powiedziała do nie:
- Dzień dobry, matko.
- Dzień dobry - odrzekła staruszka.
- Szczęść Boże w łowieniu!
Kiedy staruszka to usłyszała, uśmiechnęła się do niej i przeniosła ją na drugi brzeg, a na pożegnanie dała jej różdżkę mówiąc:
- Idź teraz dalej prosto przed siebie, moja córko, a kiedy napotkasz wielkiego czarnego psa, masz przejść obok niego spokojnie i śmiało, nie uśmiechaj się i nie patrz na niego. Potem zobaczysz wielki otwarty plac; na progu upuść różdżkę i nie zatrzymując się przejdź przez cały plac aż na drugą stronę. Będzie tam stara studnia; wyrasta z niej potężne drzewo, a na nim wisi klatka z ptaszkiem. Weź tę klatkę, potem nabierz ze studni kubełek wody i wróć tą samą drogą. Podnieś z progu różdżkę, zaś mijając psa uderz go w pysk, ale staraj się trafić, i wtedy możesz już wracać tu do mnie.
Dziewczynka napotkała po kolei wszystko, o czym mówiła staruszka, a w drodze powrotnej odnalazła obu braci, każdy z nich przeszukał pół świata. Szli potem wszyscy razem aż do miejsca, gdzie leżał czarny pies. Dziewczynka uderzyła go po pysku, a on zamienił się natychmiast w pięknego księcia i poszedł wraz z całą trójką aż nad wielką wodę. Stała tam jeszcze staruszka, która ucieszyła się widząc ich znowu razem i przeniosła ich po kolei na drugi brzeg. Po czym poszła sobie swoją drogą, gdyż ona również została odczarowana. Zaś czwórka młodych wróciła do chaty rybaka i wszyscy radowali się, że są znów razem, a klatkę z ptaszkiem zawieszono na ścianie. Młodszy z braci nie zabawił długo w domu; wziął łuk i wyruszył na polowanie. Kiedy się zmęczył, wyjął flet i zaczął na nim grać. I oto król, który wybrał się również na łowy, usłyszał tę muzykę. Podszedł do chłopca i przemówił do niego:
- Kto ci pozwolił tutaj polować?
- A nikt - odparł chłopiec.
- Czyj ty jesteś? - pytał król dalej.
- Jestem synem rybaka.
- Rybak przecież nie ma dzieci - rzekł król.
A chłopiec na to:
- Jeśli mi nie wierzysz, to chodź ze mną!
Król zgodził się, po czym jął wypytywać rybaka. Ten zaś wszystko mu opowiedział, a ptaszek w klatce na ścianie zaśpiewał:
Matka sama jednaW lochu siedzi biedna.O, szlachetnie urodzony,Toż to dzieci twojej żony!Jej siostrzyce złeChciały zabić dzieci tweI wrzuciły je do wody,Gdzie je znalazł rybak młody.
Wszyscy się okropnie przerazili, a król zabrał ze sobą do zamku ptaszka, rybaka i troje dzieci i kazał wypuścić z lochu swą małżonkę. Biedaczka była już bardzo chora i ledwie żywa. Córka dała jej do picia wody z pałacowej studni i królowa odzyskała młodość i zdrowie. Obie złe siostry zostały spalone na stosie, a królewna poślubiła pięknego księcia.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Stary Hildebrand

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Pewien chłop miał żonę, która wpadła w oko wiejskiemu proboszczowi i tak mu się spodobała, że zapragnął zabawić się z nią wesoło choć przez jeden dzień; ona zaś nie była wcale od tego. Rzekł więc raz jegomość do baby:
- Wiecie co, miła gospodyni, przyszło mi właśnie do głowy, jakim sposobem moglibyśmy zabawić się razem któregoś dnia. Słuchajcie, co macie zrobić: w środę położycie się do łóżka i powiecie waszemu staremu, żeście chora, lamentować i zawodzić będziecie aż do niedzieli. W tę to niedzielę wygłoszę kazanie; a powiem na tym kazaniu, że jeśli kto ma w domu chore dziecko albo chorego męża czy chorą żonę, chorego ojca czy chorą matkę, chorą siostrę czy chorego brata i już nie wiem, kogo jeszcze, ten powinien odbyć pielgrzymkę na wysoką górę we włoskim kraju, gdzie za jednego krajcara dostanie garniec laurowych liści, a wtedy jego chore dziecko albo chory mąż, chora żona, chory ojciec, chora matka, chora siostra, chory brat i już nie wiem, kto tam jeszcze, z miejsca ozdrowieje.
- Zrobię, co każecie - rzekła baba.
W środę położyła się do łóżka, jęła zawodzić i lamentować jak najęta, a mąż znosił jej wszystko, co mu tylko do głowy przyszło, ale chorej nic nie pomagało. W niedzielę baba powiada:
- Takem strasznie słaba, że już chyba zemrę, ale jedno mam jeszcze przed śmiercią życzenie, abym mogła posłuchać kazania, co je dziś jegomość w kościele wygłosi.
- Ach, moje dziecko - rzekł chłop - nie rób tego, bo jak wstaniesz, to ci się jeszcze pogorszy. Już ja sam pójdę na kazanie i będę pilnie słuchał, żeby ci wszystko powtórzyć, co jegomość powie.
- No, to idź - powiedziała baba - i pilnie uważaj, a potem opowiesz mi wszystko, coś usłyszał.
Poszedł więc chłop na kazanie, a ksiądz zaczął mówić, że kto ma w domu chore dziecko, chorego męża czy chorą żonę, chorego ojca czy chorą matkę, chorą siostrę czy chorego brata, czy kogo tam jeszcze, a odbędzie pielgrzymkę na wysoką górę we włoskim kraju, gdzie garniec liści laurowych dostanie za jednego krajcara, to wtedy jego chore dziecko, chory mąż, chora żona, chory ojciec, chora matka, chora siostra, chory brat, czy kto tam jeszcze, z miejsca ozdrowieje. Kto więc chciałby wyruszyć w takową podróż, ten niech po mszy do niego pójdzie, a on mu da worek na laurowe liście i krajcara. Chłop słysząc to ucieszył się niezmiernie i po mszy zaraz pośpieszył do księdza, ten zaś dał mu worek na laurowe liście i krajcara. Po powrocie do domu chłop zaczął już od drzwi wołać:
- Hej, kochana żono, teraz to już tak jakbyś całkiem ozdrowiała. Jegomość mówił dziś na kazaniu, że kto ma w domu chore dziecko, chorego męża czy chorą żonę, chorego ojca czy chorą matkę, chorą siostrę czy chorego brata, czy kogo tam jeszcze, a odbędzie pielgrzymkę na wysoką górę we włoskim kraju, gdzie garniec liści laurowych kosztuje krajcara, tego chore dziecko, chory mąż, chora żona, chory ojciec, chora matka, chora siostra, chory brat, czy kto tam jeszcze, z miejsca ozdrowieje. Wziąłem już sobie od jegomościa worek na laurowe liście i krajcara i zaraz wyruszę na pielgrzymkę, abyś mi czym prędzej ozdrowiała.
Po czym udał się w drogę. Ledwie wyszedł za próg, baba zerwała się z łóżka, ksiądz zaś w mig znalazł się przy niej.
Pozostawmy teraz tych dwoje w spokoju, a pójdźmy za chłopem.
Szedł przed siebie szparkim krokiem, aby jak najśpieszniej dotrzeć do wysokiej góry, kiedy nagle spotkał kuma. Kum ów sprzedawał jajka i właśnie wracał z targu, gdzie zdobył swój towar.
- Pochwalony - odezwał się kum - dokąd to tak śpieszno, kumie?
- Na wieki wieków, kumie - odparł chłop. - Żona mi zachorzała, a dziś byłem w kościele i jegomość mówił na kazaniu, że jeśli kto ma w domu chore dziecko, chorego męża, chorą żonę, chorego ojca, chorą matkę, chorą siostrę, chorego brata, czy kogo tam jeszcze, i odbędzie pielgrzymkę na wysoką górę we włoskiej ziemi, gdzie garniec laurowych liści krajcara kosztuje, tego chore dziecko, chory mąż, chora żona, chory ojciec, chora matka, chora siostra, chory brat, czy kto tam jeszcze, z miejsca ozdrowieje; wziąłem tedy od jegomościa worek na liście laurowe i jednego krajcara i właśnie ruszyłem na pielgrzymkę.
- Ależ, kumie - kum mu na to - czyście już całkiem rozum postradali, żeby w takie głupstwa wierzyć! Nie wiecie, co się za tym kryje? Proboszcz chce się z waszą babą przez jeden dzień wesoło zabawić i namotali oboje tę całą historię po to, żeby się was pozbyć!
- Na Boga Żywego! - wykrzyknął chłop. - Muszę przecie wiedzieć, czy to wszystko prawda!
- No, to właźcie do mego kosza - rzekł kum. - A ja was do waszej chaty zaniosę i sami zobaczycie.
Jak postanowili, tak też uczynili. Kum wsadził chłopa do kosza po jajkach i zaniósł do jego chaty. Już od proga słyszeli odgłosy wesołej zabawy. Baba pozarzynała wszystko prawie, co żyło w jej gospodarstwie, nasmażyła też racuchów, proboszcz zaś siedział już w izbie ze swymi skrzypkami. Kum zapukał do drzwi, a gospodyni pyta, kto tam.
- To ja, kumo - powiada kum. - Pozwólcie mi dziś u siebie przenocować; jaj na targu nie sprzedałem i muszę je odnieść z powrotem do domu, a nie mam siły iść dalej, bo kosz ciężki i ciemno się już zrobiło.
- Oj, kumie - mówi baba - strasznie nie w porę przychodzicie. Ale jak już nie można inaczej, to wejdźcie i siądźcie sobie tam w kącie pod piecem.
Kum przysiadł więc pod piecem, a kosz postawił obok. Patrzy, a proboszczowi i gospodyni bardzo już wesoło. Wreszcie proboszcz powiada:
- Moja miła gospodyni, umiecie tak pięknie śpiewać, zaśpiewajcie coś.
- E - rzekła gospodyni - gdzie ja tam śpiewam. Za młodych lat to jeszcze śpiewać potrafiłam, ale teraz już nic nie umiem.
- Bardzo was proszę - nalegał proboszcz - żebyście coś zaśpiewali.
No, i gospodyni zaśpiewała:
Wysłałam ja męża, wysłała,Chorą żem przed nim udała.
A ksiądz jej odpowiedział:
Niechaj nie wraca i roczek,Po lauru liście miał skoczyć.Alleluja!
Wtedy i kum się spod pieca odezwał (a trzeba tu powiedzieć, że chłop zwał się Hildebrand) i tak zaśpiewał:
Hildebrandzie, stary druhu,Wyłaź z kosza, nie podsłuchuj.Alleluja!
I wreszcie chłop zaśpiewał z głębi kosza:
Dość mam kosza, dość śpiewania,Łeb mi puchnie jak ta bania.
Wyskoczył z kosza i przepędził księżula z chałupy.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Mądra wieśniaczka

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Żył sobie niegdyś bardzo biedny wieśniak, który nie posiadał swojej ziemi. Miał tylko mały domek, w którym mieszkał ze swoją córką.Pewnego razu rzekł do niej:- Poprośmy naszego króla o skrawek świeżo wykarczowanej ziemi.Gdy król ujrzał ich biedę, podarował im ziemię, o którą prosili. Wówczas ojciec i córka zaczęli ją orać, by zasiać na niej kukurydzę i odrobinę innego ziarna.Kiedy przeorali już całe pole, znaleźli w ziemi moździerz wykonany ze szczerego złota.- Córko, – rzekł ojciec - król okazał wielką łaskę darowując nam to pole – w zamian za to powinniśmy oddać mu ten moździerz.Córka jednak nie chciała na to przystać i rzekła:- Ojcze, skoro mamy moździerz bez tłuczka, powinniśmy najpierw znaleźć tłuczek. Lepiej nie mów nikomu o tym, co znaleźliśmy.Ojciec jednak nie posłuchał córki. Wziął moździerz i zaniósł go królowi, mówiąc, że znalazł go w wykarczowanej ziemi i poprosił, aby król zechciał przyjąć go w prezencie.Król wziął moździerz i zapytał wieśniaka, czy nie znalazł niczego więcej poza nim. Wieśniak zaprzeczył. Wówczas król odrzekł, że wieśniak musi mu przynieść także tłuczek. Wieśniak próbował wyjaśnić, że tłuczka nie znalazł, ale to było jak rzucanie grochem o ścianę. Wtrącono go do więzienia, gdzie miał pozostać, dopóki tłuczek się nie odnajdzie.Służący codziennie przynosili mu chleb i wodę, czyli to, co zwykle dostają więźniowie; on jednak odmawiał przyjmowania jadła i napoju. Nieustannie tylko wzdychał:- O ja nieszczęsny! Gdybym tylko usłuchał mojej córki! Gdybym tylko jej usłuchał!Dowiedziawszy się o tym, król nakazał przyprowadzić więźnia przed swoje oblicze. Zapytał wieśniaka, cóż takiego radziła mu jego córka?- Przestrzegała mnie, bym nie zanosił Waszej Wysokości moździerza, kiedy nie znaleźliśmy do niego tłuczka.- Skoro masz tak mądrą córkę, niech się tu zjawi.Gdy tylko córka wieśniaka stawiła się w pałacu, król zapytał ją, czy jest na tyle mądra, by rozwiązać zagadkę, jaką jej zada? Jeśli się jej powiedzie, poślubi ją.Dziewczyna natychmiast się zgodziła i odrzekła, że rozwiąże zagadkę.Król rzekł:- A zatem przybądź do mnie nie będąc naga i nie będąc ubrana, nie pieszo i nie jadąc, nie drogą i nie obok drogi. Jeśli tego dokonasz, poślubię cię.Dziewczyna odeszła. Zdjęła wszystko, co miała na sobie, więc nie była ubrana; wzięła jednak wielką sieć rybacką i szczelnie się nią owinęła – nie była zatem naga. Zaprzęgła osła, przywiązała do jego ogona sieć, którą się owinęła i pozwoliła, aby osioł ciągnął ją po ziemi – zatem ani nie szła pieszo, ani nie jechała. Osioł szedł rowem, a ona dotykała ziemi wyłącznie jednym palcem u stopy, a więc i była na drodze, i nie była.Kiedy dotarła w ten sposób do pałacu, król przekonał się, że dziewczyna rozwiązała zagadkę i spełniła wszystkie jej warunki. Wówczas nakazał wypuścić jej ojca z więzienia, pojął ją za żonę i powierzył jej pieczy wszystkie królewskie dobra.Kilka lat później król dokonywał przeglądu wojsk na paradę. W czasie tych przygotowań zdarzyło się, że wieśniacy sprzedający drewno zatrzymali swoje wozy przed pałacem. Do jednych wozów zaprzęgnięto woły, do innych konie. Jeden z owych wieśniaków miał trzy konie, z tego jedno dopiero co narodzone źrebię. Owo źrebiątko uciekło i położyło się pomiędzy wołami, które stały zaprzęgnięte do wozu innego wieśniaka. Ci dwaj mężczyźni zaczęli się sprzeczać o źrebię tak gorliwie, że doszło do wielkiej awantury i rękoczynów.Wieśniak, do którego należały woły, chcąc zatrzymać źrebię, powiedział, że to jego krowa się ocieliła i wydała owego źrebaka, zaś wieśniak, do którego należały konie, upierał się, że źrebak jest jego własnością. Spór trafił w końcu przed królewskie oblicze i władca wydał wyrok, że źrebię powinno należeć do znalazcy. W ten sposób dostał je człowiek, do którego ono nie należało. Drugi wieśniak odszedł zasmucony i trapił się bardzo utratą zwierzęcia. Doszły go jednak słuchy o królowej, która sama wywodząc się z ludu, potrafiła okazać wielkie miłosierdzie. Udał się więc do niej i błagał, by pomogła mu odzyskać źrebaka.- Powiem ci, co powinieneś uczynić, – rzekła królowa - jeśli przyrzekniesz nie wydać mojego udziału w sprawie. Jutro z samego rana, gdy król będzie przejeżdżał z wojskami w czasie parady, weź wielką rybacką sieć, stań na środku drogi, którą król będzie jechał i udawaj, że zarzucasz sieć i wyciągasz z niej ryby."Królowa zdradziła też wieśniakowi, co powinien odpowiedzieć na pytania króla.Następnego dnia wieśniak zrobił tak jak powiedziała królowa – stanął na środku drogi i łowił w powietrzu ryby. Gdy król przejeżdżał i zobaczył wieśniaka, wysłał posłańca, by sprawdził, cóż takiego wyczynia na drodze ten głupiec. Wieśniak wyjaśnił:- Łowię ryby.Posłaniec zapytał, jak może łowić, skoro nie ma tu wody?Wieśniak odrzekł:- Równie łatwo jest mi łowić ryby na suchym lądzie, jak krowie urodzić źrebaka.Posłaniec przekazał odpowiedź królowi, który natychmiast przywołał do siebie wieśniaka. Powiedział chłopu, że wie, iż nie był to jego pomysł i zażądał, aby natychmiast wyjawił, kto mu go podsunął? Wieśniak, który nie chciał wydać królowej, zaklinał się na wszystkie świętości, że pomysł był jego własny.Wtedy królewscy słudzy rzucili go na stertę słomy i zaczęli go okładać pięściami – bili go tak długo, aż w końcu wieśniak przyznał, że wszystko to wymyśliła królowa.Gdy król wrócił do domu, powiedział do swojej żony:- Dlaczego mnie zdradziłaś? Nie jesteś już moją żoną. Skończył się twój czas jako mojej królowej, wracaj tam, skąd przyszłaś – do swojej wiejskiej chaty.Pozwolił jej jednakże zabrać ze sobą jedną rzecz, którą uzna za najcenniejszą i najdroższą jej sercu – i kazał odejść.- Dobrze, najdroższy mężu, jeśli taki jest twój rozkaz, wypełnię go. – odpowiedziała królowa. Objęła go, ucałowała i powiedziała, że odejdzie - chce tylko pożegnać się z nim toastem. Potajemnie nakazała przygotować mocny napój nasenny. Podała go królowi, który wypił swój kielich do dna, zaś ona sama upiła ze swego kielicha tylko łyczek.Król szybko zapadł w sen. Gdy królowa spostrzegła, że jej mąż śpi wystarczająco mocno, wezwała służącego, wzięła czyste, białe płótno i owinęli nim króla. Kazała służącemu wnieść króla do powozu, który już czekał przed bramą pałacu, zawiozła go do swojej chatki i położyła go na łóżku. Król spał cały dzień i całą następną noc. Gdy wreszcie się obudził, rozejrzał się wokół i zdumiony wykrzyknął:- Dobry Boże! Gdzie ja jestem?Zaczął wzywać służbę – jednak nikt się nie zjawił.Wreszcie przy łóżku stanęła jego żona.- Mój panie i królu, powiedziałeś, że mogę zabrać ze sobą z pałacu jedną rzecz, która jest dla mnie najcenniejsza i najdroższa memu sercu. A że nie ma dla mnie nic cenniejszego i droższego niż ty, zabrałam cię ze sobą.Oczy króla wypełniły się łzami.- Droga żono, od tej pory będziemy razem już zawsze.Powiedziawszy to, zabrał ją ze sobą do pałacu i ponownie poślubił. A potem żyli długo i szczęśliwie.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Kruk

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Była sobie kiedyś królowa i miała maleńką córeczkę, którą trzeba było jeszcze nosić na ręku. Pewnego razu dziewczynka bardzo kaprysiła i matka żadną miarą nie mogła jej uspokoić. Zniecierpliwiła się wreszcie i widząc stado kruków, lecące nad zamkiem, otworzyła okno i rzekła:
- Ach, gdybyś ty była krukiem i w świat poleciała, miałabym przynajmniej trochę spokoju!
Ledwie wypowiedziała te słowa, dziecko zamieniło się w kruka, wyrwało się z jej ramion i uleciało przez okno. Przefrunęło szmat drogi i znalazło się w ciemnym lesie, gdzie zamieszkało na długie lata i rodzice nic o nim nie wiedzieli. I oto zdarzyło się kiedyś, że człek pewien wędrował przez ów las, usłyszał on wołanie kruka i poszedł za jego głosem; kiedy się zbliżył, kruk przemówił do niego:
- Jestem rodowitą królewną i zostałam zaczarowana, ale ty możesz mnie wybawić.
- Co mam czynić? - zapytał.
- Idź dalej przez las - odrzekł kruk - aż trafisz na chatkę, w której mieszka stara kobieta. Poczęstuje cię ona jadłem i napitkiem, ale nie wolno ci od niej nic przyjąć; gdybyś cokolwiek zjadł czy wypił, zapadniesz w sen i nie będziesz mógł mnie wybawić. W ogrodzie za domem znajdziesz wielką stertę kory, musisz na niej stanąć i czekać na mnie. Przez trzy dni będę do ciebie przyjeżdżać zawsze o godzinie drugiej karetą zaprzęgniętą najpierw w cztery siwe ogiery, potem w gniade i na koniec w kare; jeśli nie będziesz czuwał i zaśniesz, nie zostanę wybawiona.
Młodzieniec obiecał spełnić wszystkie te żądania. Kruk zaś rzekł:
- Ach, i tak wiem, że mnie nie wybawisz, bo przyjmiesz poczęstunek od staruszki.
Nieznajomy obiecał raz jeszcze, że niczego nie tknie, ani jadła, ani napoju. Kiedy stanął przed chatką, na próg wyszła staruszka i tak do niego przemówiła:
- Mój biedaku, jakże jesteś zdrożony, wejdź i posil się nieco, zjedz coś i wypij!
- O, nie - odparł przybysz. - Nie będę nic jadł ani pił.
Ona jednak nie dawała mu spokoju, mówiąc:
- Jeśli już jeść nie chcesz, to wypij chociaż łyczek. Jeden łyk to tyle co nic!
Wreszcie dał się namówić i wypił. Po południu, tuż przed drugą, wyszedł do ogrodu i wspiął się na stertę kory, by oczekiwać kruka. Nagle poczuł tak wielkie znużenie, że nie mógł dłużej utrzymać się na nogach i położył się na chwilę; nie zamierzał jednak zasnąć. Ledwie się położył, oczy same mu się zamknęły i zapadł w sen tak mocny, że nic na świecie nie zdołałoby go zbudzić. O drugiej nadjechał kruk w karecie zaprzęgniętej w cztery siwe ogiery; był jednak bardzo smutny i mówił do siebie:
- I tak wiem, że on śpi.
A wjechawszy do ogrodu, ujrzał śpiącego na stercie kory. Kruk wysiadł z karety, podszedł doń i zaczął nim potrząsać i mówić do niego; wszystko jednak na próżno. Następnego dnia w południe staruszka zjawiła się znowu niosąc jadło i napoje, on zaś nie chciał od niej nic przyjąć. Tak długo jednak nie dawała mu spokoju i namawiała go, aż wreszcie wypił jeden łyk. Około drugiej poszedł do ogrodu pod stertę kory, by czekać na kruka, ale ni stąd, ni zowąd ogarnęło go tak wielkie zmęczenie, że wszystkie członki odmówiły mu posłuszeństwa; był bezsilny, położył się i zapadł w głęboki sen. Kiedy nadjechał kruk w cztery ogiery, mówił sobie ze smutkiem:
- I tak wiem, że on śpi.
Podszedł do śpiącego i daremnie usiłował go obudzić. Na trzeci dzień staruszka zapytała, co to wszystko ma znaczyć. Gość nic nie je i nie pije, czyżby zamierzał umrzeć? On zaś odrzekł:
- Nie chcę i nie mogę jeść ani pić!
Postawiła przed nim talerz i jedzeniem i szklankę wina, a on, czując kuszący zapach, nie mógł się oprzeć i pociągnął spory łyk. Kiedy nadeszła pora, udał się do ogrodu i wlazł na stertę kory, by oczekiwać królewny. Nagle poczuł się jeszcze bardziej znużony niż poprzednich dwu dni, położył się i usnął mocno jak kamień. O drugiej zajechał kruk w cztery kare ogiery, kareta i uprząż, i wszystko było czarne. Kruk był już bardzo a bardzo smutny i mówił sobie:
- I tak wiem, że on śpi i nie może mnie wyzwolić.
Podszedł do sterty kory, gdzie młodzieniec leżał pogrążony w głębokim śnie. Zaczął nim potrząsać i wołać do niego, nie mógł go się jednak dobudzić. Położył więc u jego boku bochenek chleba, kawałek mięsa i butelkę wina, a wszystkiego wolno mu było jeść do woli. Z kolei królewna zdjęła z palca złoty pierścionek i włożyła go na palec śpiącego, a było tam wyryte jej imię. Na koniec zostawiła jeszcze pismo, w którym wyjaśniała, co mu ofiarowuje i że dary te nigdy się nie wyczerpią, i napisała także: ,,Widzę, że tutaj nie możesz mnie wyzwolić, ale jeśli jeszcze tego pragniesz, przyjdź do zamku Stromberg, a wiem z pewnością, że leży to w twej mocy''. Kiedy go tak obdarowała, wsiadła do karety i odjechała do zamku Stromberg.
Skoro młodzieniec obudził się i zobaczył, że przespał właściwą chwilę, zasmucił się serdecznie i rzekł:
- Królewna ani chybi już odjechała, a ja jej nie wyzwoliłem.
Nagle spostrzegł przedmioty leżące obok i przeczytał pismo, w którym wszystko zostało dokładnie wyłożone. Wstał więc i ruszył w drogę, pragnąc dotrzeć do złotego zamku Stromberg; tylko że nie wiedział, gdzie się ów zamek znajduje. Przewędrował kawał świata, zaszedł do ciemnego lasu; błąkał się po nim całe dwa tygodnie, nie mogąc znaleźć drogi. Zapadł kolejny wieczór, a biedak był już bardzo zmęczony, położył się więc pod krzakiem i zasnął. Nazajutrz ruszył dalej, a wieczorem, kiedy znów zamierzał przespać się pod jakimś krzakiem, usłyszał straszny płacz i zawodzeniem, tak że ani rusz nie mógł zasnąć. Nadeszła pora zapalania w domach świec i wtedy ujrzał jakieś światełko, wstał i poszedł w jego kierunku; nagle znalazł się przed domkiem, który wydał mu się całkiem maleńki, ponieważ koło niego stał olbrzym. Wędrowiec pomyślał sobie:
- Jeśli wejdziesz do domku, a olbrzym cię spostrzeże, łacno możesz życie stracić.
W końcu jednak zebrał się na odwagę i podszedł bliżej. Kiedy olbrzym go zobaczył, odezwał się:
- Zjawiasz się jak na zawołanie, od dawna nic w ustach nie miałem, zjem cię zaraz na kolację.
- Nie czyń tego lepiej - rzekł przybysz. - To żadna przyjemność być zjadanym. Skoro jesteś głodny, mogę cię nakarmić do syta.
- Jeśli mówisz prawdę - odparł olbrzym - to możesz być spokojny; chciałem cię pożreć, ponieważ nie miałem pod ręką nic lepszego.
Weszli obaj do domu, usiedli przy stole i gość wyjął z torby chleb, mięso i wino, a wszystko to nie mogło się nigdy wyczerpać.
- To mi się podoba - mówił olbrzym i zajadał, aż mu się uszy trzęsły.
Po kolacji wędrowiec zapytał:
- Czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie leży zamek Stromberg?
Olbrzym odparł:
- Zajrzę do mojej mapy, można na niej znaleźć każde miasto, każdą wieś i nawet każdy dom.
Poszedł do sąsiedniej izby po mapę i zaczął szukać owego zamku, ale nie było go tam.
- To nic, w szafie na górze mam jeszcze większe mapy, będziemy szukać dalej.
Poszukiwania okazały się jednak daremne. Gość chciał już ruszać dalej, ale olbrzym prosił go, by zaczekał parę dni, aż wróci jego brat z zapasami żywności. Kiedy brat wrócił, zapytali go o złoty zamek Stromberg.
- Muszę się najpierw najeść do syta, a wtedy poszukam zamku na mapie.
Wszedł potem wraz z nimi na górę do swej sypialni, ale i na jego mapie zamku nie było. Olbrzym naznosił jeszcze wiele innych starych map i tak długo je przeglądali, aż wreszcie znaleźli złoty zamek Stromberg, znajdował się on bardzo daleko, o wiele tysięcy mil.
- Jakże ja tam dotrę? - zafrasował się gość.
- Mam prawie dwie godziny - rzekł olbrzym - i zaniosę cię jak najbliżej zamku, ale potem muszę wracać do domu, by nakarmić nasze dziecko.
Zaniósł więc swego gościa do miejsca odległego o sto godzin drogi od zamku i powiedział:
- Dalej możesz już iść sam.
I zawrócił, wędrowiec zaś szedł przed siebie dniem i nocą, aż wreszcie dotarł do złotego zamku Stromberg. Lecz znajdował się on na szklanej górze, a zaczarowana królewna właśnie objechała w swej karecie zamek dokoła, po czym weszła do środka. Młodzieniec na jej widok ucieszył się i chciał czym prędzej wdrapać się na górę; ledwie jednak uczynił krok, natychmiast ześlizgiwał się po szkle na dół. Widząc, że nie może się do niej dostać, poczuł w sercu wielki smutek i rzekł sam do siebie:
- Pozostanę tutaj i zaczekam na nią.
Zbudował sobie szałas i spędził w nim cały rok; co dzień widywał na górze królewnę w karecie, ale nie mógł do nie dotrzeć.
Pewnego razu, siedząc w swym szałasie, zobaczył trzech bijących się zbójców; zawołał więc do nich:
- Bóg z wami!
Słysząc jego głos przerwali walkę, ale że nikogo w pobliżu nie zobaczyli, podjęli ją na nowo, i to nie na żarty. Młodzieniec krzyknął po raz drugi:
- Bóg z wami!
Zbójcy znów przerwali bójkę, rozejrzeli sie dokoła, a nie widząc nikogo ponownie zaczęli się bić. Młodzieniec zawołał po raz trzeci:
- Bóg z wami!
I pomyślał:
- Trzeba zobaczyć, o co im chodzi.
Podszedł więc do zbójców pytając, o co się tak biją. Jeden z nich odparł, że znalazł laskę, którą wystarczy uderzyć w drzwi, a każde się otworzą; drugi powiedział, że znalazł płaszcz, a kiedy go na siebie włoży, staje się niewidzialny; trzeci zaś rzekł, że znalazł konia, na którym można wszędzie wjechać, nawet na szklaną górę. A teraz nie wiedzieli, co mają robić: czy zachować to wszystko do spółki, czy też się podzielić.
- Mogę się z wami na te trzy rzeczy zamienić - rzekł młodzieniec. - Pieniędzy wprawdzie nie posiadam, ale mam inne dobra, więcej nawet warte! Wpierw muszę jednak sprawdzić, czy mówicie prawdę.
Pozwolili mu więc wsiąść na konia, zarzucili na jego ramiona płaszcz i dali mu laskę do ręki. On zaś, uzyskawszy to wszystko, stał się dla nich niewidzialny. Złoił im zaraz porządnie skórę i zawołał:
- Ach, wy łotry, to wam się należało. Jesteście wreszcie zadowoleni?
Po czym wjechał konno na szklaną górę, ale kiedy stanął przed bramą zamku, zastał ją zamkniętą. Uderzył laską i wrota natychmiast się rozwarły. Wszedł do środka, po schodach dotarł do komnaty, gdzie siedziała królewna, trzymając w ręce złoty kielich wina. A nie mogła ona przybysza zobaczyć, gdyż miał na sobie czarodziejski płaszcz. Skoro stanął przed nią, zdjął z palca pierścień i wrzucił go do kielicha, aż głośno brzęknęło.
- To mój pierścień - zawołała królewna. - A więc i młodzieniec, który mnie wyzwoli, musi być tutaj!
Zaczęto go szukać po całym zamku, ale na próżno, on zaś wyszedł na dziedziniec i dosiadłszy konia zrzucił płaszcz na ziemię.
Gdy dworzanie wyjrzeli za bramę, zobaczyli go wreszcie i zaczęli wydawać okrzyki radości. Młodzieniec zeskoczył z konia i wziął w ramiona królewnę, ona zaś ucałowała go i rzekła:
- Nareszcie mnie wyzwoliłeś, a jutro urządzimy wesele.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Król na Złotej Górze

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Pewien kupiec miał dwoje dzieci, chłopca i dziewczynkę. Oboje myli jeszcze mali i nie umieli chodzić. Pewnego zaś razu wyszły w morze jego dwa suto obładowane statki, cały jego majątek na w nich tkwił. Gdy już sobie myślał, że zarobi na nich dużo pieniędzy, przyszła wieść, że zatonęły. Zamiast bogatego człowieka, stał się biednym człowiekiem i nie pozostało mu nic prócz pola przed miastem. By choć trochę przewietrzyć swój umysł z nieszczęścia, poszedł na to pole, a gdy tak chodził tam i z powrotem, stanął koło niego na raz czarny ludek i zapytał, czemu jest smutny i co tak bardzo wziął sobie do serca. Rzekł wtedy kupiec: "Gdybyś mógł mi pomóc, to bym ci pewnie powiedział." – "Kto wie," odrzekł czarny ludek, "może ci pomogę." Opowiedział więc kupiec, że całe jego bogactwo poszło na dno morza i nie ma nic prócz tego pola. "Nie troskaj się," rzekł ludek, "jeśli mi obiecasz, o co najpierw w domu trącisz nogą, przyprowadzić za dwanaście lat tu, w to miejsce, będziesz miał pieniędzy, ile chcesz." Kupiec pomyślał sobie: "Cóż innego może to być niż mój pies?" Ale o swojej dziatwie nie pomyślał i rzekł tak, założył czarnemu ludkowi podpis, a nad nim pieczęć i poszedł do domu.
Gdy wrócił do domu, jego mały chłopczyk ucieszył się tak bardzo, że trzymając się ław pokołysał się do niego i mocno złapał za nogę. Ojciec wystraszył się wtedy, bo przypomniał sobie obietnicę, i wiedział już, co przepisał ludkowi, lecz ponieważ wciąż nie miał pieniędzy w swych skrzyniach i kufrach, pomyślał sobie, że był to tylko dowcip czarnego ludka. Miesiąc potem poszedł na strych chcąc tam nazbierać cyny by ją sprzedać. Ujrzał tam wielką kupę pieniędzy. I znów był dobrej myśli, kupował, stał się jeszcze większym kupcem niż przedtem i czuł jak dobrym był dla niego Bóg. Chłopiec w międzyczasie urósł, był przy tym mądry i zmyślny. I bardziej zbliżały się jego dwunaste urodziny, tym bardziej zatroskany robił się kupiec, tak że widać mu była strach na twarzy. Zapytał go więc syn pewnego razu, co mu dolega: Ojciec nie chciał powiedzieć, ale ten nie dawał mu tak długo spokoju, aż w końcu powiedział, że nie wiedząc co czyni, obiecał go czarnemu ludkowi, za co dostał dużo pieniędzy. Złożył też swój podpis, a na nim przybił pieczęć, teraz zaś musi go oddać, gdy skończy dwanaście lat. Syn rzekł tedy "Och, Ojcze, nie martwcie się, będzie dobrze, czarny nie ma nade mną władzy."
Syn kazał się błogosławić duchownemu, a gdy nadeszła godzina, wyszli razem na pole, a syn zrobił okrąg i wszedł do niego z ojcem. Wtedy przyszedł ludek i rzekł do starego "Przyprowadziłeś, co mi obiecałeś?" Milczał, lecz syn zapytał "Czego tu chcesz?" Rzekł tedy czarny ludek "Mam do pogadania z twoim ojcem, a nie z tobą." Syn odpowiedział "Oszukałeś i zwiodłeś mego ojca, oddaj podpis." – "Nie," rzekł czarny ludek, "Nie zrezygnuję ze swego prawa." Rozmawiali ze sobą jeszcze długo, w końcu się zgodzili, że syn, ponieważ nie należał do odwiecznego wroga ani do ojca, osiądzie na łódce, która stała na wodzie płynącej w dół, a ojciec odepchnie ją swą własną nogą, syn zaś pozostawiony zostanie wodzie. Pożegnał się zatem z ojcem, usiadł w łódce, a ojciec odepchnął go własną nogą. Łódka przewróciła się, tak że dolna część była na górze, góra zaś w wodzie. Ojciec pomyślał, że syn już stracony, poszedł do domu opłakiwał go.Łódka jednak nie zatonęła, lecz spokojnie popłynęła dalej, a chłopak był w niej bezpieczny, aż w końcu osiadła na nieznany brzegu. Wysiadł na ląd, ujrzał piękny zamek przed sobą i podszedł do niego. Gdy jednak wszedł, był zaklęty: szedł przez wszystkie pokoje, ale były puste, aż doszedł do ostatniej komnaty, gdzie leżała żmija i wiła się. Żmija zaś była zaklętą dziewicą, która się ucieszyła, gdy go ujrzała i rzekła: "przychodzisz, mój wybawicielu? Czekałam na ciebie dwanaście lat, to królestwo jest zaklęte i musisz je wybawić." – "Jak mam to zrobić?" zapytał. "Dziś w nocy przyjedzie dwunastu czarnych ludzi, a będą oni obwieszeni łańcuchami, zapytają cię oni, co tu robisz, lecz milcz i nic nie odpowiadaj i niech z tobą robią, co chcą: będą cię męczyć, bić i kłuć, znieś to, byle nie mów, o dwunastej muszą odejść. Drugiej nocy przyjdzie innych dwunastu, trzecie dwudziestu czterech, odrąbią ci głowę, lecz o dwunastej mija ich moc, a jeśli wytrzymasz i słowa nie rzekniesz, będę wybawiona. Przyjdę do ciebie, a mam w butelce wodę życia, posmaruję cię nią i znów będziesz żywy i zdrowy jak przedtem." Rzekł tedy: "Chętnie cię wybawię." Stało się więc wszystko to, co powiedziała: Czarni ludzie nie mogli z niego słowa wydusić, a trzeciej nocy żmija zmieniła się w królewnę, przeszła z wodą życia i wróciła go do życia. Potem zawisła mu na szyi, pocałowała go, a wiwaty i radość były w całym zamku, było weselisko, a on był królem na złotej górze.
Żyli więc w szczęściu, a królowa powiła pięknego chłopczyka. Minęło osiem lat, gdy pomyślał o ojcu, jego serce się poruszyło i życzył sobie, by kiedyś wrócić do domu. Królowa nie chciała go puścić i rzekła: "Wiem, że to moje nieszczęście," lecz nie dawał jej spokoju, aż się zgodziła. Przy pożegnaniu dała mu zaczarowany pierścień i rzekła: "Weź ten pierścień i wsadź na swój palec, wnet zaniesie cię tam, gdzie będziesz chciał, musisz mi tylko obiecać, że go nie użyjesz, by poprowadzić mnie przez niego do twego ojca." Obiecał jej to, wsadził pierścień na palec i zażyczył sobie by go przeniósł przed miasto, gdzie żył jego ojciec. W jednej chwili się tam znalazł i chciał wejść do miasta, lecz gdy podszedł do bramy, straże nie chciały go wpuścić, bo miał dziwne, lecz bogate i wspaniałe stroje na sobie. Poszedł więc na górę, gdzie pasterz strzegł owiec, zamienił się z nim na stroje ubrał stary pasterski surdut i spokojnie wszedł do miasta. Gdy przyszedł do ojca, dał się poznać, lecz ten mu nie wierzył, że to jego syn i rzekł, miał syna, ale ten od dawna nie żyje, a że widzi, iż jest biednym pasterzem, to da mu pełny talerz do zjedzenia. Rzekł tedy pasterz do swoich rodziców: "Naprawdę jestem waszym synem, czy nie mam na ciele znaku jakiego, byście mnie rozpoznać mogli?"
"Tak," rzekła matka, "nasz syn ma malinę pod prawym ramieniem." Podwinął koszulę i ujrzeli malinę na jego prawym ramieniu i przestali wątpić, że to ich syn. Potem opowiedział im, że jest królem na złotej górze, a pewna królewna jest jego żoną i mają pięknego syna, któremu siedem lat. Rzekł wtedy ojciec: "Przenigdy to nie może być prawda, to ci dopiero piękny król, co chodzi w poszarpanym surducie." Zezłościł się wtedy syn i obrócił nie myśląc o obietnicy pierścień, życząc sobie do siebie obojga, swej żony i dziecka. W jednej chwili przybyli, lecz królowa płakała skarżąc się i rzekła, że złamał swe słowo i uczynił ją nieszczęśliwą. On zaś powiedział: "Zrobiłem to z nieuwagi, a nie ze złej woli," i mówił do niej, a ona udawała, że się poddała, lecz zło miała na myśli.Wyprowadził ją z miasta na pole i pokazał jej wodę, gdzie odepchnięto łódkę i rzekł "jestem zmęczony, usiądź, prześpię się trochę na twoich kolanach." Położył jej głowę na kolanach, a ona iskała go trochę, aż zasnął. Gdy zasnął zaś, zdjęła pierścień z jego palca, potem wyciągnęła spod niego nogę zostawiając tylko pantofel, wzięła dziecko na ramię i życzyła sobie, by pierścień przeniósł ją do jej królestwa. Gdy wstał, leżał całkiem opuszczony, jego żony i dziecko odeszli, z nimi zaś pierścień, tylko pantofel został na znak. "Do domu rodziców nie możesz wrócić," pomyślał, "powiedzieliby, żeś czarnoksiężnik, zbierzesz się i będziesz szedł, aż dojdziesz do twego królestwa." Ruszył więc i doszedł w końcu do góry, przed którą stało trzech olbrzymów i się kłóciło, bo nie wiedzieli jak podzielić spadek po ojcu. Gdy ujrzeli, jak przechodzi, zawołali go i rzekli, że mali ludzi mają dobry rozum, niech rozdzieli między nimi spadek. Spadek składał się ze szpady, jeśli ktoś brał ją do ręki i mówił "Wszystkie głowy na dół, tylko nie moja," kładły się wszystkie głowy na ziemię, po drugie z płaszcza. Kto go ubrał, był niewidzialny, po trzecie z pary wysokich butów, gdy się je ubierało i wyrzekło życzenie, w jednej chwili było się tam, gdzie się chciało. Rzekł więc, "Dajcie mi wszystkie trzy sztuki, żebym je wypróbował, czy są w dobrym stanie." Dali mu płaszcz, a gdy go nałożył, był niewidzialny, zmieniony w muchę. Potem przybrał swą postać i rzekł "Płaszcz jest dobry, dajcie mi miecz." Oni zaś rzekli "nie, nie damy ci!, jeśli powiesz, wszystkie głowy na dół, tylko nie moja, wszystkie nasze głowy odlecą i tylko twoja pozostanie." Dali mu jednak, ale pod tym warunkiem, że wypróbuje go na drzewie. Tak też uczynił, a miecz ściął pień jak słomkę. Teraz chciał buty, lecz oni rzekli: "Nie, nie oddamy ich, jeśli je ubierzesz, i zażyczysz sobie być na górze, to my zostaniemy na dole i nie będziemy nic mięli." – "Nie," rzekł, "tego nie zrobię." Dali mu więc i buty. A gdy miał już wszystko, pomyślał o niczym innym jak o żonie i dziecku i rzekł do siebie "ach, gdybym był na złotej górze," i wnet znikł z oczu olbrzymów i tak spadek został podzielony. Gdy był blisko zamku, usłyszał okrzyki radości, skrzypce i flety, a ludzie powiedzieli mu, że jego żona świętuje wesele z innym. Zagniewał się i rzekł "Fałszywa, oszukała mnie i opuściła, gdy zasnąłem." Ubrał płaszcz i niewidzialny poszedł na zamek. Gdy wszedł do sali, wielki stół zastawiony był pysznymi potrawami, a goście jedli i pili, śmiali się i żartowali. Ona zaś siedziała po środku we wspaniałym ubiorze na królewskim tronie i miała koronę na głowie. Stanął za nią, a nikt go nie widział. Gdy położyli jej kawał mięsa na talerzu, zabrał go i zjadł, a gdy wlali jej wina, zabrał je i wypił, ciągle jej podawano i ciągle nic nie miała, talerz i szklanka znikały natychmiast. Wystraszyła się i zawstydziła, wstała, poszła do swojej komnaty i zapłakała, lecz on poszedł za nią. Wtedy rzekła, "Czy nade mną jest diabłem, czy mój wybawiciel nigdy nie przyszedł?" Uderzył ją wtedy w twarz i rzekł "Wybawiciel nigdy nie przyszedł? Jest nad tobą, oszustko. Zasłużyłem na to od ciebie?" Zrobił się wtedy widoczny, wszedł do sali i zawołał "Wesele skończone, prawdziwy król przybył!" Królowie, książęta i radcy, którzy tu się zebrali, wyszydzali go i wyśmiewali, lecz on rzekł w krótkich słowach "wyjdziecie, czy nie?" Chcieli go wtedy pochwycić i rzucili się na niego, ale on wziął miecz i rzekł "Wszystkie głowy na dół, tylko nie moja!" Wszystkie głowy potoczyły się na dół, on zaś na powrót stał się królem na złotej górze.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Podziomek

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Był sobie kiedyś bogaty król i miał trzy córki. Chodziły one codziennie na spacer do zamkowego ogrodu; w tym ogrodzie król, który był wielkim miłośnikiem pięknych drzew, jedno drzewo lubił szczególnie i zapowiedział, że kto zerwie z niego choć jedno jabłko, tego przeklnie, aby się zapadł sto sążni pod ziemię. Nadeszła jesień i jabłka na owym drzewie stały się czerwone jak krew. Trzy córki króla chodziły dzień w dzień pod jabłonkę, żeby sprawdzić, czy wiatr przypadkiem nie strącił z niej choć jednego jabłuszka. Nie zdarzyło się to jednak ani razu, a drzewo było tak obsypane owocami, że pod ich ciężarem mogło się złamać w każdej chwili, gałęzie zwisały mu aż do ziemi. Najmłodszą królewnę ogarnęło raz tak gwałtowne pożądanie, że powiedziała do swych sióstr:
- Ojciec zanadto nas kocha, żeby miał nas przekląć; jestem pewna, że postępuje tak tylko z obcymi ludźmi.
Po tych słowach dziewczynka zerwała jedno wspaniałe jabłko i trzymając je zaczęła podskakiwać przed obiema siostrami, wołając:
- Ach, spróbujcie, kochane siostrzyczki! Nigdy w życiu nie jadłam nic równie smacznego.
Obie królewny ugryzły więc także po kawałku jabłka i w tej samej chwili wszystkie trzy zapadły się głęboko pod ziemię, a nawet pies z kulawą nogą tego nie zauważył.
Około południa król chciał zawołać dzieci do stołu, ale nigdzie nie znalazł po nich ani śladu: szukał ich po całym zamku i w ogrodzie, lecz na próżno. Zmartwił się tym bardzo i kazał w całym kraju ogłosić, że kto odnajdzie jego córki, jedną z nich dostanie za żonę. Wielu młodzieńców wyruszyło więc na poszukiwanie; wszyscy bowiem lubili trzy dziewczynki, były one dla każdego grzeczne, a przy tym nadobnego oblicza. Wśród szukających znaleźli się też trzej młodzi myśliwi, którzy po tygodniu wędrówki zaszli do ogromnego pałacu; były tam piękne komnaty, a w jednej z sal stał nakryty stół, uginający się od znakomitych potraw, tak jeszcze ciepłych, że się z nich dymiło. Tymczasem w pałacu nie było żywej duszy. Poczekali pół dnia, a potrawy wciąż dymiły. W końcu zgłodnieli tak bardzo, że usiedli przy stole i zabrali się do jedzenia. Ustalili też między sobą, że zamieszkają w pałacu, pociągną tylko losy, który z nich pozostanie na straży, podczas gdy dwaj inni pójdą szukać królewskich córek. Jak powiedzieli, tak uczynili. Los wypadł na najstarszego. Nazajutrz dwaj młodsi wybrali się w drogę, zaś najstarszy musiał zostać w pałacu. W południe przyszedł do niego podziomek prosząc o kawałek chleba. Myśliwy wziął więc bochenek, który znalazł wśród pałacowych zapasów, i ukrajał dużą pajdę, by ją ofiarować podziomkowi. Kiedy podawał mu chleb, mały człowieczek upuścił go na ziemię i rozkazał myśliwemu, aby go podniósł i podał mu raz jeszcze. Młodzieniec schylił się, by spełnić polecenie, a wtedy podziomek chwycił kij, złapał tamtego za włosy i porządnie wyłoił mu skórę. Następnego dnia drugi z rzędu myśliwy pozostał w domu. Powiodło mu się wcale nie lepiej.
Kiedy pozostali dwaj wrócili wieczorem do pałacu, najstarszy spytał:
- No, i jak ci się wiodło?
- Ach, całkiem źle mi się wiodło.
I opowiedzieli sobie nawzajem niemiłe przygody. Najmłodszemu wszelako nic o tym nie wspomnieli, bo go obaj nie lubili, wołali na niego ,,Głupi Jasio'', a w rzeczy samej był on jakby nawiedzony. Na trzeci dzień najmłodszy pozostał w pałacu; i znów przyszedł podziomek prosząc o kawałek chleba. I tym razem upuścił podaną kromkę i kazał ją sobie podnieść i podać raz jeszcze. A myśliwy jak na niego nie krzyknie:
- Co takiego?! Nie potrafisz sam z ziemi podnieść? Jeśli nie chcesz zadać sobie nawet tyle trudu dla zdobycia kawałka chleba powszedniego, to wcale na niego nie zasługujesz.
Podziomek bardzo się na niego rozzłościł i z uporem twierdził, że młodzieniec musi go usłuchać; ten zaś, nie zastanawiając się długo, chwycił małego za kołnierz i sprał go na kwaśne jabłko. Podziomek począł wrzeszczeć wniebogłosy:
- Przestań, przestań już i puść mnie; powiem ci, gdzie są królewskie córki.
Ledwie tamten usłyszał te słowa, przestał go tłuc, a wtedy krasnal wyznał, że jest podziomkiem i że takich jak on jest ponad tysiąc; jeśli myśliwy z nim pójdzie, to dowie się, gdzie znajdują się królewny. Pokazał mu głęboką studnię, w której nie było wcale wody; tu podziomek zdradził, że o ile mu wiadomo, towarzysze młodego myśliwego nie mają wobec niego uczciwych zamiarów, jeśli więc chce wyzwolić królewskie dzieci, musi to uczynić sam. Obaj starsi bracia pragnęliby również odnaleźć królewny, ale bez narażania się na trudy i niebezpieczeństwa. Chcąc dokonać dzieła wyzwolenia, trzeba wziąć duży kosz, wsiąść do niego, zabrać ze sobą nóż myśliwski i dzwoneczek i spuścić się na dno studni. Bedą tam trzy komnaty, w każdej siedzi królewna i ma za zadanie drapać smoka o wielu głowach; wszystkie smocze głowy należy ściąć. Powiedziawszy to podziomek zniknął.
Wieczorem nadeszli dwaj starsi bracia i spytali najmłodszego, jak mu się wiodło.
- Całkiem nie najgorzej - odparł.
Przez cały czas nie widział żywej duszy, dopiero w południe zjawił się mały człowieczek i poprosił go o kawałek chleba. Otrzymawszy kromkę upuścił ją na ziemię i kazał sobie podnieść. Kiedy on nie chciał tego uczynić, podziomek począł mu grozić; tego było już za wiele i spuścił małemu tęgie lanie, a przy okazji dowiedział się, gdzie są królewskie dzieci. Obaj bracia słysząc to tak się rozzłościli, że twarze ich robiły się na przemian to żółte, to zielone. Nazajutrz udali się wszyscy trzej do studni i pociągnęli losy, który najpierw ma wejść do kosza. Wypadło na najstarszego, musiał pierwszy spuścić się na dno studni, zabierając dzwoneczek.
- Kiedy zadzwonię, macie mnie raz dwa wyciągnąć z powrotem.
Ledwie zjechał kawałeczek, rozległ się dzwonek i dwaj bracia wciągnęli go na górę. Potem średni brat wsiadł do kosza i wszystko potoczyło się podobnie. W końcu przyszła kolej na najmłodszego; ten kazał się spuścić na sam dół. Wylazł z kosza, zabrał ze sobą nóż myśliwski, podszedł do pierwszych drzwi i zaczął nasłuchiwać: dobiegło go głośne chrapanie smoka.
Ostrożnie otworzył drzwi. W komnacie siedziała królewna, na jej kolanach leżało dziewięć smoczych głów, a ona je drapała. Młodzieniec zamierzył się swym nożem i ściął wszystkie dziewięć głów. Królewna skoczyła, rzuciła mu się na szyję, poczęła go z całego serca ściskać i całować; zdjęła amulet ze szczerego złota, który nosiła na piersiach, i zawiesiła myśliwemu na szyi.
Udał się on z kolei do drugiej królewny. Ta musiała drapać smoka o siedmiu głowach; i ją również wyzwolił. Na koniec wyswobodził najmłodszą, która drapała smoka o czterech głowach.
Trzy siostry miały sobie mnóstwo do opowiadania i ściskały się, i całowały bez ustanku. Najmłodszy brat zadzwonił wreszcie tak głośno, że tamci dwaj na górze go usłyszeli. Wsadził królewny jedna po drugiej do kosza, a oni je wyciągali. Kiedy zaś przyszła kolej na niego, przypomniały mu się słowa małego człowieczka: że towarzysze nie mają wobec niego uczciwych zamiarów. Wziął więc wielki kamień z dna studni i włożył go do kosza. A kiedy znajdował się on mniej więcej na połowie drogi, przewrotni bracia przecięli powróz i kosz wraz z kamieniem runął na dno, oni zaś byli pewni, że ich brat nie żyje. Po czym uciekli porywając trzy królewny, im zaś rozkazali, aby powiedziały królowi, że to oni, dwaj starsi bracia, je wyzwolili. Kiedy więc stanęli przed królem, każdy z nich zażądał jednej królewny za żonę.
Tymczasem najmłodszy myśliwy chodził zgnębiony z kąta w kąt po trzech podziemnych komnatach, pewien, że wybiła już jego ostatnia godzina. Nagle ujrzał wiszący na ścianie flet i zapytał sam siebie:
- A po co ty tu wisisz? W tym lochu przecież nikt nie może się weselić.
Przyjrzał się też smoczym głowom i rzekł:
- Wy mi też nie pomożecie.
I chodził sobie tyle razy tam i z powrotem, że udeptał ziemię całkiem jak klepisko. Wreszcie przyszły mu do głowy zgoła inne myśli, zdjął flet ze ściany i począł na nim grać. Ni stąd, ni zowąd zbiegło się wokół niego całe mnóstwo podziomków; każdy nowy ton fletu wywoływał jednego więcej małego człowieczka. A młody myśliwy grał tak długo, aż komnata była ich pełna. I wszystkie podziomki zaczęły go pytać, czego by sobie życzył. Rzekł im, że chciałby wyjść z powrotem na powierzchnię ziemi i na światło dzienne. Każdy chwycił więc za jeden włos na jego głowie, po czym uniosły się razem z nim w górę. Skoro znalazł się na ziemi, udał się prosto na królewski zamek, gdzie miało się właśnie odbyć wesele jednej z królewien. Młody myśliwy wszedł do komnaty, gdzie siedział król ze swymi trzema córkami. Skoro go dzieweczki ujrzały, wszystkie padły zemdlone. Król zaś srodze się rozgniewał i kazał natychmiast wtrącić przybysza do więzienia, sądził bowiem, że wyrządził on jego dzieciom jakąś krzywdę. Zaledwie królewny przyszły do siebie, zaczęły błagać ojca, aby go wypuścił. Król je spytał, dlaczego. Odparły, że nie wolno im nic więcej mówić. Poradził więc córkom, aby opowiedziały całą przygodę piecowi. Sam zaś opuścił komnatę, ale przyłożywszy ucho do drzwi wszystko usłyszał. Natychmiast kazał powiesić obu starszych braci na szubienicy, a najmłodszemu oddał najmłodszą córkę za żonę. Ja zaś włożyłem szklane budziki, potknąłem się o kamień i oba buciki: brzdęk! Pękły na pół.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Młody olbrzym

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Pewien chłop miał syna, a był on duży jak kciuk i wcale nie robił się większy, przez parę lat nie urósł nawet o włos. Pewnego raz chłop chciał iść orać polem gdy malec rzekł: "Ojcze, chcę wyjść z tobą."
"Chcesz wyjść ze mną?" rzekł ojciec, "Zostań tu, bo tam na nic się nie przydasz, mógłbyś się jeszcze zgubić." Paluszek zaczął płakać i dla świętego spokoju ojciec wsadził go do kieszeni i wziął ze sobą. Na polu wciągnął go z powrotem i posadził w świeżej bruździe. Gdy tak siedział, poprzez góry przyszedł wielki olbrzym. "Widzisz tego wielkoluda?" zapytał ojciec chcąc nastraszyć malucha, żeby był grzeczny. "Przyszedł żeby cię zabrać."
Olbrzym zrobił swoimi długimi nogami jeno parę kroków, a już był przy bruździe. Ostrożnie podniósł maluszka dwoma palcami do góry, obejrzał go i odszedł nie mówiąc do niego ni słowa. Ojciec był przy tym, ale ze strachu nie mógł dobyć głosu i nic innego nie przyszło mu do głowy, jak to, że stracił swe dziecko, że do końca życia nie ujrzy go już na oczy.
Olbrzym zaniósł go jednak do domu i karmił swoją piersią, a paluszek rósł, robił się coraz większy i silny, jak to jest zwykle w rodzie wielkoludów. Minęły dwa lata. Stary poszedł z nim do lasu, chciał go wypróbować i rzekł: "Wyrwij mi tę witkę." Chłopak był tak silny, że wyrwał z ziemi młode drzewo z korzeniami. Olbrzym jednak pomyślał: "Musi być jeszcze lepiej," wziął go znowu i karmił piersią jeszcze dwa lata. Gdy go sprawdził, jego siła wzrosła tak, że umiał wyłamać stare drzewo z ziemi. Lecz olbrzymowi wciąż to nie starczało i karmił go przez kolejne dwa lata, a gdy potem poszli do lasu, rzekł "Wyrwij teraz jakąś porządną witkę," chłopak wyrwał więc najgrubszy dąb z ziemi, że aż trzasnęło, a była to dla niego jeno dziecinna zabawa. "Wystarczy," rzekł olbrzym, "wyuczyłeś się," i zaprowadził go z powrotem na pole, z którego go zabrał. Jego ojciec stał tam za pługiem, młody olbrzym podszedł do niego i rzekł: "Widzi ojciec, jak chłop z jego syna wyrósł?!"
Chłop wystraszył się i rzekł: "Nie, nie jesteś moim synem, nie chcę cię, odejdź ode mnie."
"Pewnie, że jestem twoim synem, puść mnie do roboty, mogę orać jak On i jeszcze lepiej."
"Nie, nie jesteś moim synem i nie umiesz orać, odejdź ode mnie."
Lecz ponieważ bał się wielkoluda, puścił pług, odsunął się i usiadł na uboczu pola. Chłopka wziął uprząż i nacisnął jedną tylko ręką, a nacisk był tak potężny, że pług wszedł głęboko w ziemię. Chłop nie mógł na to patrzeć i zawołał do niego: "Jeśli chcesz orać, to nie naciskaj tak mocno, do niczego taka robota." Lecz chłopak wyprzągł koniem sam pociągnął pług i rzekł: "Ojciec niech idzie do domu i każe matce zgotować michę pełną jedzenia, ja w tym czasie przeoram to pole." Poszedł więc chłop do domu, zamówił jedzenie u swej żony, chłopak orał pole, wielkie na dwie morgi, zupełnie sam, potem zaprzągł się do bron i bronował wszystko dwiema bronami na raz.
Gdy skończył poszedł do lasu i wyrwał dwa dęby, położył je na barkach, a z przodu i z tyłu brony, na to jeszcze po koniu i niósł wszystko jak snop słomy do domu rodziców.
Gdy doszedł na podwórze, nie poznała go własna matka i spytała: "Kim jest ten okropnie wielki chłop?"
Chłop rzekł: "To nasz syn."
A ona rzekła: "Nie to nie może być nasz syn, nie mięliśmy takiego wielkiego, z naszego była drobinka." Zawołała potem do niego: "Odejdź, nie chcemy cię." Chłopak milczał, zaciągnął konie do stajni, dał im owsa i siana, wszystko jak należy.
Gdy skończył, poszedł do izby, usiadł na ławie i rzekł: "Matko, zjadłbym coś, zaraz będzie?"
Rzekła więc "tak" i przyniosła dwie pełne michy, najadłaby się tym z mężem do syta przez osiem dni, ale chłopak zjadł to sam i zapytał, czy nie mogłaby podać więcej.
"Nie," rzekła, "to wszystko, co mamy."
"To było coś do skosztowania, ja muszę mieć więcej." Nie ważyła się opierać, poszła i postawiła kocioł z wieprzowiną na ogniu, a gdy była gotowa, wniosła ją. "Wreszcie parę okruszków," rzekł i wszystko zjadł, lecz ciągle mu nie starczało, by ugasić głód. Rzekł więc; "Ojciec, widzę, że się i Niego nie najem, niech przyniesie mi pręt z żelaza, taki mocny, żebym go nie mógł złamać między kolanami, pójdę w świat."
Chłop był z tego rad, zaprzągł dwa konie do wozu i przywiózł od kowala pręt, duży i gruby, że tylko dwa konie mogły go uciągnąć. Chłopak wziął go między kolana i trach! Złamał go w środku na pół jak tyczkę do fasoli i wyrzucił.
Ojciec zaprzągł cztery konie i przywiózł pręt, tak wielki i gruby, że tylko cztery konie mogły go ruszyć. Syn złamał go na kolanie na pół, odrzucił i rzekł: "Ojciec, ten mi nie pomoże, niech lepiej zaprzęgnie i przywiezie mocniejszy pręt."
Zaprzągł więc ojciec osiem koni i przywiózł pręty, tak wielki i gruby, że tylko osiem konie mogło go przywieźć. Gdy syn wziął go do ręki, od razu u góry odłamał się kawałek, rzekł więc: "Ojciec, widzę, że nie może mi załatwić pręta, jakiego mi trzeba, nie zostanę dłużej u niego."
Odszedł więc, a podawał się za czeladnika kowala. Doszedł do wioski, w której mieszkał kowal, a był to sknera, nic człowiekowi nie dał i wszystko chciał mieć dla siebie samego.. Wszedł do niego do kuźni i zapytał, czy nie potrzebuje czeladnika.
"Tak," rzekł kowal, przyjrzał mu się i pomyślał: "Mocny chłop, będzie dobrze tłukł młotem i zarabiał na chleb. Zapytał: "Ile chcesz zapłaty?"
"Nie chcę żadnej," odpowiedział, "ale gdy co czternaście dni inni czeladnicy będą dostawać zapłatę, dam ci dwa kuksańce, a ty musisz wytrzymać."
Sknera był rad i pomyślał, że zaoszczędzi kupę pieniędzy. Następnego ranka obcy czeladnik miał tłuc młotem pierwszy, lecz gdy majster przyniósł rozżarzony pręt, a on pierwszy raz uderzył, żelazo się rozleciało, a kowadło utopiło się w ziemi, tak głęboko, że nie mogli go wyciągnąć. Sknera zrobił się zły i rzekł; "Ach tam, nie potrzeba mi ciebie, za ostro walisz. Co chcesz za to jedno uderzenie?
On zaś rzekł: "Chcę ci tylko dać maluśkiego kuksańca, nic więcej." I podniósł nogę i dał mu takiego kopa, że ten przeleciał przez wiele fur siana. Potem wyszukał sobie najgrubszego pręta z żelaza, jaki był w kuźni, wziął go do ręki jako kij wędrowny i poszedł dalej.
Gdy chwilę już szedł, doszedł do folwarku zapytał zarządcy, czy nie potrzebują większego parobka.
"Tak," rzekł zarządca, "Trzeba mi takiego, wyglądasz jak chłop na schwał, który dokazać potrafi. Ile chcesz za rok?"
I znów odpowiedział, że nie chce zapłaty, lecz co rok chciał mu dawać trzy kuksańce, które musiałby wytrzymać. Zarządca był rad, bo też był sknerą.
Następnego ranka parobki miały wozić drwa, wszystkie już wstały, lecz on leżał jeszcze w łóżku, zawał więc jeden: "Wstawaj, już czas, idziemy do drewna, a ty idziesz z nami."
"Ach," rzekł szorstko i krnąbrnie, "idźcie przodem, i tak będę szybciej od was wszystkich."
Poszli więc do zarządcy i opowiedzieli mu, że ten wielgachny parobek leży jeszcze w wyrku i nie chce z nimi wozić drwa. Zarządca rzekł, żeby go jeszcze raz zbudzili i kazali mu zaprzęgnąć konie. Wielgachny parobek rzekł jednak jak przedtem, "Idźcie przodem, i tak będę szybciej niż wy wszyscy razem." Potem leżał jeszcze ze dwie godziny, w końcu podniósł się z pierza, wyciągnął dwa korce grochu z ziemi i ugotował sobie zupkę, zjadł ją spokojnie, a gdy to wszystko już zrobił, poszedł, zaprzągł konie i pojechał do drewna.
Troszeczkę przed drewnem leżał jar, przez który musiał przejechać, przejechał najpierw wozem, potem konie musiały stanąć, a on poszedł za wóz, nabrał drzewa i chrustu i zrobił wielką barykadę, że żaden koń nie mógłby przejechać. Gdy dojechał już do drewna, pozostali jechali już obładowanymi wozami do domu, on zaś rzekł do nich: "Jedźcie, i tak będę szybciej w domu." Nie wjechał nawet głęboko w drzewa, urwał dwa największe drzewa z ziemi, rzucił na wóz i zawrócił. Gdy dotarł przed barykadę, stali tam wszyscy i nie modli przejechać. "Widzicie," rzekł; "Jakbyście ze mną zostali, dojechalibyście do domu tak samo, a mogliście jeszcze godzinę pospać." Chciał więc podjechać, ale jego konie nie mogły się przebić, wyprzągł je więc, położył na wozie i sam chwycił w ręce dyszel i hop, przeciągnął wszystko, a poszło mu tak lekko, jakby pióra załadował. Gdy był po drugie stronie, rzekł do pozostałych: "Widzicie, będę szybciej niż wy," pojechał dalej, a pozostali musieli zostać w miejscu. Na podwórzu wziął w rękę drzewo, pokazał zarządcy i rzekł: "Czy to nie piękny drągal?" A zarządca rzekł do swojej żony: "Dobry ten parobek, nawet jeśli długo śpi i tak jest szybciej od reszty."
I służył tak zarządcy przez rok. Gdy czas ten minął, a reszta parobków dostała swą wypłatę, rzekł, że już czas, by on odebrał swoją. Zarządca bał się kuksańców, które miał dostać, i błagał go, by mu darował, że wolałby sam zostać parobkiem, a on niech by był zarządcą.
"Nie," rzekł, "Nie chcę być zarządcą, jestem parobkiem i chcę nim pozostać, a teraz chcę by warunki się spełniły.
Zarządca chciał mu dać, czego tylko by zażądał, ale nic to nie pomogło, lecz parobek na wszystko mówił "Nie." Zarządca nie wiedział, co poradzić i poprosił go o czternaście dni, bo chciał się jeszcze nad wszystkim zastanowić. Parobek rzekł, że da mu ten czas. Zarządca zwołał wszystkich swoich pisarzy, by pomyśleli nad jakąś radą, Pisarze namyślali się długo, wreszcie zaś rzekli, że przed parobkiem wielkoludem nikt nie uchowa się żywy, bo gdy uderzy, zabije jak komara. Powinien zatem kazać zejść mu do studni, by ją wyczyścił, a gdy będzie na dole, trzeba przytoczyć kamień młyński i spuścić mu go na głowę, nie ujrzałby potem nigdy więcej słońca.
Rada spodobała się zarządcy, a parobek gotów był, zejść do studni. Gdy był na dole na dnie, przytoczyli wielki kamień młyński i myśleli już, że rozwalili mu łeb, lecz on zawołał: "Odpędźcie kury od studni, grzebią w piachu i sypią mi ziarenka do oczu, że nic nie widzę."
Zawołał więc zarządca "Sio, sio!" i udawał, że odgania kury. Gdy parobek skończył robotę, wyszedł na wierzch i rzekł: "Patrzcie, jaki mam ładny naszyjnik," a był to kamień młyński, który nosił na szyi. Zebrali się wnet pisarze i uradzili, posłań parobka do zaklętego młyna, by tam w nocy mełł ziarno. Jeszcze nikt rankiem nie wyszedł stamtąd żywy. Propozycja spodobała się zarządcy i kazał parobkowi jeszcze tego wieczoru zawieźć do młyna osiem metrów ziarna i je zmielić. Poszedł więc parobek na strych i wsadził dwa worki do prawej kieszeni, dwa do lewej, cztery do wora spływającego mu z barków pół na plecy, pół na pierś i tak obładowany poszedł do zaklętego młyna. Młynarz rzekł, że za dnia też mógłby nieźle zemleć, a nie w nocy, bo młyn zaklęty, a kto nocą do niego by wszedł, rano leżałby w nim martwy.
Rzekł więc "Przeżyję jakoś, idźcie jeno sobie i przyłóżcie ucho do podusi." Potem poszedł do młyna i nasypał ziarna. Koło jedenastej poszedł do izby we młynie i usiadł na ławie. Gdy chwilkę już siedział, nagle otworzyły się drzwi, wjechał do środka wielki stół, a na stole położyło się wino, pieczeń i mnóstwo dobrego jadła, a wszystko działo się samo, bo nie było nikogo, kto by to wniósł. Potem przysunęły się krzesła, lecz żadni ludzie nie przyszli, aż nagle zobaczył palce, poruszały nożami i widelcami, kładły potrawy na talerze, lecz nic więcej nie dało się widzieć. A że był głodny, gdy ujrzał potrawy usiadł do stołu, jadł i raczył się wszystkim. Gdy się już najadł, a i inni opróżnili swe miski, nagle światła zgasły od dmuchnięcia, wyraźnie to słyszał, a gdy zrobiło się ciemno że oko wykol dostał coś jakby w pysk.
"Rzekł więc: "Jeszcze raz coś takiego, a oddam."
A gdy drugi raz dostał w pysk, odpłacił pięknym za nadobne. I tak było całą noc, bo się nie dawał, lecz porządnie odparowywał i lał dokoła nie ociągając się. O zmierzchu zaś wszystko ustało.
Gdy przyszedł młynarz, patrzył za nim i dziwił się, że jeszcze żyje. A on rzekł "Nażarłem się, dostałem po pysku i dawałem po pysku." Młynarz ucieszył się i rzekł, że młyn odtąd wybawiony, a w podzięce chciał mu dać mnóstwo pieniędzy. Lecz on rzekł: "Nie chcę pieniędzy, mam ich dość."
Wziął swoją mąkę na plecy, poszedł do domu, a zarządcy rzekł, że wszystko skończone, a teraz chce zapłatę. Gdy zarządca to usłyszał, naprawdę się wystraszył, nie mógł się wzięć w karby, chodził po izbie tam i z powrotem, krople potu ściekały mu po czole. Otworzył okno za świeżym powietrzem i zanim się obejrzał, parobek dał mu kopa, że wyleciał przez okno w powietrze i frunął dalej i dalej, aż nikt nie mógł go już dojrzeć. Parobek zaś rzekł wtedy do żony zarządcy: "Jak nie wróci, to wy będziecie musieli przyjąć drugiego kuksańca."
Zawołał więc: "Nie, nie, nie wytrzymam tego," otworzyła drugie okno, po krople potu ściekały jej po czole. Dał jej wtedy kopa, że też wyfrunęła, a że była lżejsza, poleciała wyżej niż jej mąż.
Mąż wtedy zawołał "Chodź do mnie," a ona zawołała: "To ty chodź do mnie, ja nie mogę do ciebie." Szybowali tak w powietrzu i żadne nie mogło dojść do drugiego, a czy jeszcze tak szybują, tego nie wiem. Młody olbrzym wziął zaś swój żelazny pręt i sobie poszedł.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Gęsiareczka

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Żyła sobie kiedyś stara królowa. Jej mąż nie żył od lat. A miała ona piękną córkę. Gdy dorosła, obiecano ją królewiczowi z dalekiego kraju. Kiedy nastał czas, gdy mięli się pobrać, a dziecko miało odjechać do obcego królestwa, stara zapakowała jej wiele kosztownych przyborów i klejnotów, złota i srebra, puchary i jednym słowem, wszystko, co należało do królewskiego posagu, bo kochała swe dziecko z całego serca. Dała jej także służkę, która miała z nią jechać, by oddać ją w ręce narzeczonego, każda zaś dostała konia na podróż. Koń królewny nazywał się Falada i umiał mówić. Gdy wybiła godzina rozstania, stara matka udała się do swej sypialni, wzięła nożyk i przecięła swe place, tak że krwawiły. Podłożyła pod nie białą chusteczkę, na którą spadły trzy krople krwi. Dała ją córce i rzekła: "Drogie dziecko, strzeż ich dobrze. Będą cię chronić w drodze.
Rozstały się więc obie w smutku, chusteczkę królewna schowała przy sercu, usiadła na konia i ruszyła do swego narzeczonego. Gdy jechały już godzinę, odczuła wielkie pragnienie i rzekła do swojej służki: "Zsiądź z konia i naczerp moim kubkiem, który wzięłaś dla mnie, wody z potoku. Chce mi się pić." - "Jeśli chce wam się pić, " rzekła służka, "Sami zejdźcie z konia, połóżcie cię przy wodzie i pijcie. Nie będę waszą służką." Królewna zeszła więc z pragnienia, pochyliła się nad wodą i piła. Nie wolno jej było pić ze złotego kubka. Rzekła więc, "Och, Boże!," a trzy krople krwi odpowiedziały, "Gdyby twa matka to widziała, pękłoby jej serce." Lecz królewska narzeczona była pokorna, nic nie powiedziała i wsiadła na konia. Ujechali parę mil, lecz dzień był gorący, słońce paliło i wnet od nowa chciało jej się pić. Gdy przejeżdżali koło rzeki, zawołała więc do służki "Zejdź z konia i daj mi pić z mojego złotego kubka," bo zapomniała już o jej złych słowach, lecz służka powiedziała jeszcze bardziej wyniośle: "Jeśli chcecie pić, pijcie sami, nie będę waszą służką." Zsiadła więc królewna z konia, bo bardzo jej się pić chciało, położyła się nad płynącą wodą, zapłakała i rzekła: "Och, Boże!" a kropelki krwi znów odparły "Gdyby twoja matka to widziała, serce by jej pękło." A gdy tak piła, wychyliła się za bardzo, chusteczka, na której były trzy krople krwi, wypadła z dekoltu do wody, a ona tego nie zauważyła. Lecz dostrzegła to służka i cieszyła się z władzy nad narzeczoną, bo tracąc krople krwi, zrobiła się słaba i bezradna. Gdy królewna chciała wsiąść na konia, a nazywał się on Falada, rzekła do niej służka: "Falada jest teraz mój, a ty pojedziesz na moim koniu." Królewna musiała to zdzierżyć. Potem służka rozkazała jej ostrymi słowy, by się rozebrała z królewskich szat i ubrała liche stroje służki. Potem musiała przysiąc pod gołym niebem, że na królewskim dworze nikomu o tym nie opowie, a gdyby nie złożyła tej przysięgi, służka zabiłaby ją z miejsca. Lecz Falada słyszał wszystko i wszystko dobrze zapamiętał.
Służka wsiadła na Faladę, a prawdziwa narzeczona na lichszego rumaka. Pojechały dalej, aż w końcu trafiły do królewskiego zamku. Wielka była radość z ich przybycia, a królewicz wyskoczył im naprzeciw, zdjął służkę z konia, bo myślał, że ona ma być jego żoną. Poprowadził po schodach do góry, a prawdziwa królewna musiała zostać na dole. Stary król patrzył przez okno i zobaczył, jak stoi na podwórcu, jaka jest piękna i delikatna, wnet poszedł do królewskiej komnaty i zapytał narzeczoną o pannę, która z nią przybyła, a teraz stoi na podwórcu. "Zabrałam ją po drodze dla towarzystwa, dajcie dziewce robotę, żeby nie stała tak po próżnicy." Lecz król nie miał dla niej pracy i nic innego nie przychodziło mu do głowy, niż to co powiedział: "Mam chłopczyka. Pasie gęsi. Może mu pomagać." Chłopiec nazywał się Kürdchen (Konradzik) i właśnie jemu prawdziwa narzeczona musiała pomagać paść gęsi.
Lecz fałszywa narzeczona wkrótce rzekła do młodego króla: "Najdroższy mężu, proszę was, zróbcie mi przysługę." A on odpowiedział: "Chętnie to zrobię." - "Każcie wołać rzeźnika, żeby koniowi, na którym przyjechałam, odrąbał głowę. Był mi udręką w drodze." A tak naprawdę to bała się, że koń zacznie mówić, jak obeszła się z królewną. No i sprawy zaszły tak daleko, że wierny Falada musiał umrzeć. Usłyszała to prawdziwa królewna. Obiecała rzeźnikowi sztukę złota za pewną przysługę. W mieście była wielka ciemna brama, którą codziennie rano i wieczorem przechodziła z gęśmi, "Pod tą ciemną bramą proszę przybić głowę Falady, abym wciąż mogła go widzieć." Obiecał jej to czeladnik rzeźnika, odrąbał głowę i przybił ją pod ciemną bramą.
Gdy rankiem ona i Kürdchen pędzili gęsi pod bramą, mówiła przechodząc:
"Och, Falado, że też musisz tak wisieć."
A głowa odpowiadała:
"O panno królowo, że też musisz tak chodzić,Gdyby to Twoja matka widziała,Pękłoby jej serce."
I ruszyła w ciszy dalej za miasto. Pędzili gęsi na pole. A gdy była już na łące, usiadła i rozpuściła włosy, które były jak ze szczerego złota, a Kürdchen siedział i cieszył jak ona i chciał sobie parę wyrwać. Mówiła wtedy:
Wiej, wiej, wietrzeUnieś kapelusz w powietrzeNiech Kürdchen za nim ganiaAż do włosów uczesania
I wtedy nadciągał tak silny wiatr, że zwiał chłopcu kapelusz i niósł go po polach, że ten musiał za nim biegać. Gdy wrócił, włosy były uczesane i ułożone. Nie dostał żadnego włosa. Kürdchen był zły i nie rozmawiał z nią. Paśli gęsi aż do wieczora, a potem poszli do domu.
Następnego ranka, gdy pędzili gęsi pod ciemną bramą, rzekła dziewica:
"Och, Falado, że też musisz tak wisieć."
Falada odpowiedział
"O panno królowo, że też musisz tak chodzić,Gdyby to Twoja matka widziała,Pękłoby jej serce."
A w polu znowu usiadła na łące i zaczęła rozczesywać włosy, Kürdchen biegał i próbował je łapać, lecz ona szybko rzekła:
Wiej, wiej, wietrzeUnieś kapelusz w powietrzeNiech Kürdchen za nim ganiaAż do włosów uczesania
No i wiał wiatr, zwiał mu kapelusz z głowy i Kürdchen musiał za nim biegać, a gdy wrócił włosy były już dawno ułożone i nie mógł żadnego złapać. I tak paśli gęsi aż do wieczora.
Wieczorem, gdy wrócili do domu, Kürdchen poszedł do króla i rzekł: "Nie chcę dłużej paść gęsi z tą dziewczyną." - "A dlaczego?" zapytał stary król. "Cały dzień mnie złości." Rozkazał mu więc król opowiedzieć, co to się z nią dzieje. A Kürdchen powiedział: "Rano, gdy przechodzimy ze stadem pod ciemną bramą, wisi tam końska głowa na ścianie, a ona do niej mówi:
"Och, Falado, że też musisz tak wisieć."
A głowa odpowiada:
"O panno królowo, że też musisz tak chodzić,Gdyby to Twoja matka widziała,Pękłoby jej serce."
A potem Kürdchen opowiadał, co działo się na łące, jak musiał biegać za swoim kapeluszem.
Stary król rozkazał mu, by następnego dnia znowu pognał gęsi, a sam z ranka, usiadł pod ciemną bramą i słuchał, jak dziewczyna rozmawia z z głową Falady. Potem poszedł za nimi na pole i schował się w krzakach na łące. Wnet zobaczył na własne oczy, jak gęsiareczka i pastuszek przypędzają stado, jak ona po chwili siada i rozpuszcza włosy, jak lśnią. A zaraz potem rzekła:
Wiej, wiej, wietrzeUnieś kapelusz w powietrzeNiech Kürdchen za nim ganiaAż do włosów uczesania
I uderzył wiatr, zaniósł daleko kapelusz chłopca, a ten musiał za nim biegać. Dziewczę zaś czesało i plotło w spokoju swoje loki, a wszystko to widział stary król. Poszedł potem cichaczem na zamek, a gdy gęsiareczka wróciła wieczorem do domu, zawołał ją na bok u spytał, dlaczego to robi. "Nie mogę wam powiedzieć, nie wolno mi wylać żalu przed żadnym człowiekiem, bo tak przysięgłam pod wolnym niebem, inaczej straciłabym życie." Naciskał na nią i nie dawał jej spokoju, lecz nie mógł nic z niej wydobyć. Rzekł więc, "Jeśli mi nic powiedzieć nie możesz, poskarż się temu piecowi z żelaza," i odszedł. Weszła więc do pieca i zaczęła się skarżyć i płakać żałośnie, wylała swój żal z serca i rzekła: "Siedzę tak opuszczona przez świat, a jestem przecież królewną, a fałszywa służka przemocą sprawiła, że musiałam zdjąć królewskie stroje. Zajęła moje miejsce u boku narzeczonego, ja zaś muszę służyć jako gęsiareczka. Gdyby moja matka to widziała, pękłoby jej serce." Stary król stał na zewnątrz przy rurze kominowej, nasłuchiwał i usłyszał, co rzekła. Wszedł więc z powrotem i kazał jej wyjść z pieca. Ubrano ją w królewskie stroje, a zdała się jako cud, taka była piękna. Stary król zawołał syna i wyjawił mu, że ma fałszywą narzeczoną, która jest zwykłą służką, a prawdziwa stoi tu, była gęsiareczka. Młody król uradował się z całego serca, gdy ujrzał jej piękno i cnoty. Urządzono wielką ucztę, na którą sproszono wszystkich ludzi i dobrych przyjaciół. Na pierwszym miejscu siedział narzeczony, z jednej strony królewna, a z drugiej służka. Służka była tak zaślepiona, że nie rozpoznała dziewczyny w lśniących ozdobach. Gdy już zjedli i wypili, a ich nastroje były wyśmienite, stary król zadał służce zagadkę, ile warta jest osoba, która tak a tak swego pana oszukała, opowiedział jej cały przebieg spraw i zapytał: "Jakiego wyroku jest godna?" Rzekła wtedy fałszywa narzeczona: "Nie jest warta więcej, jak tylko to, by ją nago wsadzić do beczki gwoździami nabijanej od środka i żeby ją konie ciągały w górę i dół uliczek, aż sczeźnie."- "To ty nią jesteś," rzekł stary król," i wydałaś wyrok na siebie. Niech tak ci się stanie." Gdy wykonano już wyrok, poślubił młody król prawdziwą małżonkę i we dwoje rządzili królestwem w pokoju i szczęściu.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Śpiewający, skaczący skowronek

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Był sobie ongiś pewien człowiek. W planie miał wielką podróż, żegnając się zapytał swoje trzy córki, co ma im przywieźć. najstarsza chciała perły, druga diamenty, trzecia zaś rzekła: "Drogi ojcze, chcę śpiewającego skaczącego słowika." Ojciec rzekł: "Tak, jeśli go dostanę, będziesz go miała," Ucałował wszystkie trzy i wyruszył. Nadszedł wreszcie czas powrotu, dla starszych córek miał już perły i diamenty, lecz skaczącego, śpiewającego skowronka dla najmłodszej szukał po wszystkich miejscach na próżno. Bolało go to, było to bowiem jego ukochane dziecko.
Droga wiodła przez las, w środku którego stał wspaniały zamek, a blisko zamku drzewo, na jego szczycie ujrzał skowronka, jak skacze i śpiewa. "Ach, w samą porę mi się tu zjawiasz" rzekł uradowany i zawołał sługę, by wszedł na drzewo i złapał zwierzątko. Gdy ten jednak podszedł do drzewa, wyskoczył z dołu lew, potrząsał grzywą i ryczał, że liście na drzewach drżały. "Kto chce mi ukraść mojego skaczącego, śpiewającego skowronka," zawołał, "tego zjem!." Człowiek zaś rzekł: "Nie wiedziałem, że ptak jest twój, nie chciałem czynić ci nieprawości, naprawię to ciężkim groszem, jeno mnie nie zabijaj!" Lew rzekł wtedy: "Nic cię nie uratuje, chyba że obiecasz mi to, co w domu spotkasz jako pierwsze. Jeśli to uczynisz daruję ci życie i tego ptaka dla Twojej córki." Człowiek wzbraniał się i rzekł: "Może to być moja najmłodsza, najbardziej mnie kocha i pewnikiem wyjdzie naprzeciw, gdy wrócę do domu." Sługę jednak obleciał strach i rzekł: "Akurat córka musi wyjść wam na spotkanie... może to też być kot albo pies.! Dał się tedy człowiek przekabacić, wziął skaczącego, śpiewającego skowronka i obiecał mu oddać to, co spotka jako pierwsze.
Gdy dotarł przed dom, a potem do niego szedł, pierwszym, co go spotkało, był nikt inny jak jego najmłodsza, ukochana córka. Przybiegła, ucałowała go i utuliła, a gdy ujrzała, że przywiózł jej skaczącego, śpiewającego skowronka, wychodziła z siebie z radości. Ojciec jednak nie umiał się cieszyć, zaczął tedy płakać i rzekł: "Moje najdroższe dziecko, drogo kupiłem tego małego ptaszka, musiałem obiecać cię lwu w zamian za niego, a gdy już będzie cię miał, rozszarpie cię i zje," i opowiedział jej, jak to wszystko się stało prosząc ją, by nie szła, choćby nie wiem co się działo. Pocieszała go, lecz mimo to rzekła: "Najdroższy ojcze, coście obiecali, muszę wypełnić, pójdę i jakoś ułagodzę lwa, by zdrowa do was wróciła.
W drogę ruszyła następnego ranka, pożegnała się i ruszyła ufnie w las. Lew zaś był zaczarowanym królewiczem, za dnia był lwem, a z nim cały lud przybrał lwią skórę, w nocy przybierał naturalną ludzką postać. Przywitano ją przyjaźnie i poprowadzono na zamek. Gdy nadeszła noc, był już pięknym mężczyzną i świętowano pyszne wesele. Żyli razem w szczęściu, żyli nocą, spali zaś w dzień.
Pewnego razu przyszedł i rzekł: "Jutro jest święto w domu twego ojca. Twoja najstarsza siostra wychodzi za mąż i jeśli masz ochotę, możesz tam pójść, moje lwy cię odprowadzą." Powiedziała tedy tak, chętnie znów zobaczy ojca i ruszyła do domu w towarzystwie lwów. Radość była wielka, gdy przybyła, bo wszyscy myśleli, że rozszarpał ją lew i już dawno nie żyje. Opowiedziała, jak pięknego ma męża i jak dobrze się jej wiedzie. Pozostała u nich, jak długo trwało wesele, a potem wróciła do lasu. Gdy druga siostra wychodziła za mąż i znów proszono ją na wesele, rzekła do lwa: "Tym razem nie chcę być sama, pójdziesz ze mną!" Lew zaś powiedział, że byłoby to dla niego niebezpieczne, bo gdy dotknie go tam promień palącego się światła, zmieni się w gołębia i będzie musiał latać z gołębiami przez siedem lat. "Ach," rzekła, "pójdź ze mną, będę cię strzec od wszelkiego światła." Poszli więc razem i zabrali ze sobą swoje dziecko. Kazali tam otoczyć jedną salę murem, tak mocnym i grubym, że nie mógł się przebić żaden promień, to w niej miał siedzieć, gdy zapłoną weselne światła. Drzwi zrobiono jednak ze świeżego drzewa, które się rozeszło i miało maleńką szparkę, której nikt nie zauważył. Wesele świętowano wspaniale, gdy pochód weselny wrócił z kościoła do sali z wieloma pochodniami i lampami, na królewicza padł cienki jak włos promień światła, a gdy go dotknął, w tymże momencie się przemienił, a gdy weszła i go szukała, nie widziała go, siedział tam za to miały gołąb. Gołąb rzekł do niej: "Muszę latać po świecie przez siedem lat, co siedem kroków upuszczę czerwoną kroplę krwi i jedno białe pióro. Pokażę ci drogę, a jeśli pójdziesz tym śladem, wybawisz mnie."
Tak więc gołąb wyleciał przez drzwi, a ona poszła za nim. Co siedem kroków upuszczał czerwoną kroplę krwi i białe pióro pokazując jej drogę. Zapuszczała się więc coraz dalej w daleki świat nie oglądając się za siebie bez spoczynku. Mijało właśnie siedem lat, cieszyła się myśląc, że wkrótce będą wybawieni, lecz ciągle od tego była daleko. Pewnego razu, gdy tak szła przed siebie, nie spadło z góry żadne piórko ani żadna czerwona kropelka krwi, a gdy otworzyła oczy, zniknął i gołąb. A ponieważ pomyślała sobie: Ludzi ci nie pomogą, wspięła się do słońca i rzekła doń: "Świecisz we wszystkie szczeliny poprzez wszelkie szczyty, nie widziałeś białego gołębia?" – "Nie," odpowiedziało słońce, "Nie widziałem białego gołębia, ale dam ci szkatułeczkę, otwórz ją, gdy będziesz w potrzebie." Podziękowała słońcu i poszła dalej, aż nastał wieczór i zaświecił księżyc, zapytała więc go "Świecisz całą noc przez pola i lasy, nie widziałeś białego gołębia?" – "Nie," rzekł księżyc, "Nie widziałem go, ale dam ci jajko, potłucz je, gdy będziesz w potrzebie." Podziękowała więc księżycowi i poszła dalej, aż nadszedł nocny wiatr i zaczął na nią dąć. Rzekła więc do niego: "Wiejesz ponad wszelkim drzewem i pod wszelkim listowiem, nie widziałeś białego gołębia?" – "Nie, " rzekł nocny wiatr, "Nie widziałem go, ale zapytam trzy inne wiatry, może go widziały." Przybyły Wiatr Wschodni i Zachodni, lecz niczego nie widzieli, Wiatr Południa rzekł jednak: "Widziałem białego gołębia, jak frunął nad Morze Czerwone, tam znów zmienił się we lwa, bo minęło już siedem lat. Lew walczy tam ze smokiem, smok zaś ów to zaczarowana królewna." Rzekł tedy do niej Wiatr Nocy: "Dam ci radę, idź nad Morze Czerwone, na prawym brzegu stoją wielkie rózgi, policz je i utnij jedenastą, uderz nią smoka, a lew go zwycięży. Oboje powrócą do ludzkiej postaci. Rozejrzyj się tedy, a ujrzysz ptaka gryfa, który usadowił się nad Morzem Czerwonym, wsiądź z ukochanym na jego grzbiet, ptak przeniesie was przez morze do domu. Masz tutaj orzecha, gdy będziesz po środku morza, upuść go, wnet wzejdzie, a z wody wyrośnie wielkie drzewo, na którym gryf odpocznie, inaczej nie miałby siły przewieźć was oboje. A jeśli zapomnisz zrzucić orzecha, upuści was w morze."
Poszła więc i zastała wszystko, jak powiedział Wiatr Nocy. Policzyła rózgi nad morzem i ucięła jedenastą, uderzyła nią smoka, a lew go zwyciężył, wnet wrócili oboje do ludzkiej postaci. Gdy jednak królewna, która przedtem była smokiem, wolna była od czaru, wzięła młodzieńca za ramię, usiadła na ptaka Gryfa i uprowadziła go w dal. Biedna podróżniczka zaś stała znów opuszczona, usiadła i płakała. W końcu zabrała w sobie całą odwagę i rzekła: "Będę szła, jak długo będzie wiał wiatr, jak długo będzie piał kogut, aż go znajdę." I ruszyła w długą, długą drogę, aż w końcu doszła do zamku, gdzie oboje żyli. Usłyszała że wnet odbędzie się uroczystość ich zaślubin. Rzekła tedy: "Boże, dopomóż mi," otworzyła szkatułeczkę, którą dało jej słońce, leżała w niej suknia, lśniąca jak ono samo. Wyjęła ją i ubrała, poszła na zamek, a wszyscy ludzie i sama narzeczona patrzyli na nią z podziwem. Suknia podobała się pani młodej tak bardzo, że pomyślała sobie, iż mogłaby by to być jej suknia ślubna i zapytała, czy nie jest na sprzedaż. "Nie za pieniądze i dobra," odpowiedziała, "Lecz za ciao i krew." Narzeczona zapytała, co ma przez to na myśli, rzekła więc: "Pozwólcie mi przespać noc w komnacie, gdzie śpi wasz narzeczony." Narzeczona, nie chciała się zgodzić, lecz chciała bardzo sukni, w końcu się zgodziła, ale pokojowi musieli podać królewiczowi napój nasenny. Gdy nastała noc i młodzieniec już spał, wprowadzono ją do komnaty. Usiadła przy łóżku rzekła: "Szłam za tobą siedem lat, byłam u słońca i księżyca i u czterech wiatrów i pytałam za tobą pomogłam ci przy smoku, całkiem mnie zapomniałeś?" Królewicz zaś spał tak mocno, że zdawało, że to wiatr na zewnątrz szumi w jodłach. Gdy nastał ranek, wyprowadzono ją i musiała oddać złotą suknię. Nie wiedziała, co począć, posmutniała i wyszła na łąkę, usiadła i płakała. A gdy tak siedziała, przypomniało jej się jajko, które dał jej księżyc. Rozbiła jem wyszła wtem z niego kwoka z dwunastką kurcząt całych ze złota, biegały dokoła, kwiliły i lazły starej pod skrzydła, że nic piękniejszego na świecie zobaczyć nie można. Wstała tedy i pędziła je przez łąkę, aż narzeczona wyjrzała przez okno. Kurczaczki tak się jej spodobały, że zeszła na dół i zapytała, czy nie są na sprzedaż. "Nie za złoto i dobra, lecz za ciało i krew, pozwólcie mi jeszcze jedną noc przespać w komnacie, gdzie śpi narzeczony!" Narzeczona rzekła "tak" i chciała ją oszukać jak poprzedniego wieczoru. Gdy jednak królewicz szedł do łóżka, zapytał pokojowego, cóż to mamranie i szum w nocy słyszał. Opowiedział więc pokojowy wszystko królewiczowi, że musiał mu dać napój nasenny, bo pewna biedna dziewczyna potajemnie spała w jego komnacie, dziś w nocy zaś znów poda mu ów napój!" Królewicz rzekł wtedy: "Wylej ten napój za łóżko!" W nocy przyprowadzono ją znowu, a gdy zaczęła opowiadać, jak smutno obszedł się z nią los, od razu rozpoznał w jej głosie swą najdroższą małżonkę, skoczył do góry i zawołał: "Dopiero teraz jestem naprawdę wybawiony, było mi tak, jakobym śnił, bo nieznana królewna rzuciła na mnie czar, żem cię zapomniał, lecz Bóg odjął mi w samą porę otępienie." Potajemnie opuścili oboje zamek w nocy, bo bali się ojca królewny, który był czarownikiem, usiedli na Ptaka Gryfa, który zaniósł przez Morze Czerwone, a gdy byli po środku, upuściła orzech. Wnet wyrosło wielkie drzewo, ptak wypoczął na nim, a potem poprowadził ich do domu, gdzie zastali swe dziecko, które było już duże. Od tej pory żyli w szczęściu aż do końca.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Biedak i Bogacz

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Przed dawnymi czasy, gdy dobry Bóg sam wśród ludzi bywał, zdarzyło się, że pewnego wieczoru, gdy był zmęczony, zapadła noc, nim znalazł schronienie. Na jego drodze stały przed nim dwa domy, jeden naprzeciwko drugiego, jeden był duży i piękny, a drugi mały i lichy, duży należał do bogacza, a mały do biedaka. Pan Bóg pomyślał sobie tedy, że nie będzie zbyt uciążliwy dla bogatego, jeśli u niego przenocuje. Bogaty, gdy usłyszał, jak ktoś puka do drzwi, otworzył okno i zapytał obcego,, czego szuka. Pan odpowiedział: "Proszę o nocleg." Bogacz obejrzał wędrownika od głów do stóp, a ponieważ dobry Bóg skromne odzienie nosił i nie wyglądał jak ktoś, kto ma pieniądze, pokiwał głową i rzekł: "Nie mogę was przyjąć, moje izby pełne są ziół i nasienia, a gdybym przyjmował każdego, kto puka do moich drzwi, musiałbym sam kij żebraczy w ręce chwycić. Poszukajcie gdzie indziej noclegu." Po tych słowach zamknął okno i zostawił dobrego Boga jak stał. Odwrócił się więc dobry Bóg doń plecami i poszedł do małego domku naprzeciw. Ledwo zapukał do drzwi, a już biedak je otwierał i prosił wędrownika do środka. "Zostańcie u mnie przez noc," powiedział, "Już ciemno i nie możecie iść dalej." Spodobało się to dobremu Bogu i wszedł do niego. żona biedaka podała mu rękę, przywitała go i powiedziała, żeby się rozgościł, że nie mają wiele, ale tym, co mają, z serca się podzielą. Potem postawiła kartofle na ogień, a gdy się gotowały, wydoiła kozę, by do kartofli mieć odrobinę mleka. A gdy nakryto już do stołu, dobry Bóg usiadł i jadł razem z nimi, a licha strawa smakowała mu, bo i twarze przy niej były zadowolone. Po jedzeniu nastał czas spoczynku, żona zawołała w sekrecie męża i rzekła: "Słuchaj, drogi mężu, wyścielimy sobie dzisiaj słomą. by biedny wędrownik mógł położyć się w naszym łóżku i odpocząć. Schodził się cały dzień i pewno jest zmęczony." - "Z całego serca chętnie." odpowiedział, "mu to zaproponuję," poszedł do Boga i prosił go, że jeśliby zechciał, ppołożyłby się w ich łóżku by jego członki porządnie zażyły spoczynku. Doby Bóg nie chciał starym odbierać posłania, lecz nie popuszczali, aż się zgodził i położył się w ich łóżku. Sami wyścielili sobie słomą na ziemi. następnego ranka wstali za dnia i zgotowali gościowi śniadanie, jakie tylko mogli. Gdy słońce zaczęło świecić przez okienko, dobry Bóg wstał, znów zjadł z nimi i chciał ruszyć swoją drogą. Gdy stał w drzwiach, odwrócił się i rzekł: "Jako że byliście litościwi a pobożnie, życzcie sobie po trzykroć, a będzie wam spełnione." Biedak rzekł tedy; "Cóż nam sobie życzyć jak nie wiecznego błogosławieństwa i byśmy dwoje, jak długo żyjemy, byli zdrowi a chleba naszego powszedniego pod dostatkiem mięli, nie wiem, jakie trzecie życzenie wyrazić." Dobry Bóg rzekł: "Nie chcecie sobie życzyć nowego zamiast starego domu?" - "O tak," powiedział mąż, "gdybyśmy mogli i to dostać, byłoby mi miło." Bóg spełnił więc ich życzenia, zamienił stary dom w nowy, dał im błogosławieństwo i ruszył dalej.
Dzień był już w pełni, gdy wstał bogacz. Położył się w oknie, a naprzeciwko zobaczył nowiutki, czyściutki domek z czerwonej cegły, gdzie przedtem stała stara chałupa. Zrobił wielkie oczy, zawołał swoją żonę i rzekł: "Powiedz mi, co się stało? Wczoraj wieczorem stała tu stara marniutka chałupa, a dziś stoi tu piękny nowy dom. Idźże tam i dowiedz się, co się stało." Kobieta poszła i zapytała biedaka. Opowiedział jej: "Wczoraj przyszedł wędrownik, szukał schronienia na noc, dziś rano się pożegnał i obiecał spełnić trzy życzenia, wieczne błogosławieństwo, Zdrowie w tym życiu wraz z powszednim chlebem a wreszcie zamiast naszej starej chaty nowy piękny dom." Żona bogacza wróciła prędko do męża i opowiedziała mu, co się zdarzyło. Mąż zaś powiedział: "A niech mnie licho, gdybym tylko wiedział! Obcy był najpierw tutaj i chciał u mnie przenocować, ale go odprawiłem." - "Spiesz się," rzekła żona, "siadaj na konia, możesz go jeszcze dogonić, a wtedy nie obieca Ci spełnić trzy życzenia."
Bogacz posłuchał dobrej rady, popędził konia i wkrótce dogonił dobrego Boga. Rozmawiał z nim wytwornie i przyjemnie aż wreszcie poprosił, by nie brał mu za złe, że od razu go nie wpuścił, bo podczas gdy szukał klucza do drzwi, doby Bóg już odszedł, lecz kiedy będzie wracał tą drogą, musi wstąpić do niego. "Tak" rzekł dobry Bóg, "kiedy będę wracał, uczynię to." Wtedy bogacz zapytał, czy także jego życzenia spełni jak sąsiadowi. "Tak," powiedział Bóg, "ale nic dobrego z tego dla ciebie nie wyniknie, więc lepiej będzie, jeśli nic nie będziesz sobie życzył." Bogacz zastanawiał się, czego by tu sobie życzyć, co do szczęścia by mu brakowało, a dobry Bóg rzekł: "Jedź do domu, a Twe trzy życzenia niechaj się spełnią."
Bogacz wreszcie miał, czego chciał, jechał na swym koniu do domu i zaczął myśleć, czego sobie życzyć. Kiedy tak myślał popuścił cugli, a koń zaczął skakać, jego myśli wytrącać z toru, że aż ich zebrać nie mógł. Poklepał konia po szyi i rzekł: "Uspokój się, Lizo," lecz koń zaczął swe figle na nowo. Zdenerwował się zatem i zawołał niecierpliwy "A niechby ci kark przetrąciło!" Gdy wymówił te słowa, koń padł martwy na ziemię i ani się ruszył. W ten oto sposób spełniło się pierwsze życzenie. A ponieważ z natury był sknerą, nie chciał zostawić siodła i uprzęży na pastę innym i je odciął, powiesił na plecach i ruszył piechotą. "Zostały ci jeszcze dwa życzenia" pomyślał pocieszając się. Gdy tak powoli szedł przez piachy, słońce stanęło w zenicie i zaczęło buchać gorącem, zrobiło mu się ciepło i ponuro, siodło uciskało mu plecy, ani ciągle jeszcze nie wymyślił, czego ma sobie życzyć. . "gdybym sobie życzył wszystkich skarbów tego świata," powiedział do siebie, "i tak przychodzi mi jeszcze do głowy to i tamto, lecz chcę obmyślić to tak, by nie pozostało już nic do życzenia." Potem westchnął i rzekł: "tak... gdybym był bawarskim chłopem, to bym wiedział, jak sobie pomóc. Ten najpierw by chciał dużo piwa, po drugie tyle piwa, ile mógłby wypić, po trzecie jelcze beczułkę do tego." Czasami myślał, że już znalazł, ale potem wydawało mu się, że jest wciąż za mało. potem przeszło mu przez myśl, jak dobrze ma jego żona, siedzi sobie w domu w chłodnej izbie i sobie zajada. Mocno go to złościło i nawet o tym nie wiedząc rzekł: "Chciałbym, żeby w domu siedziała na tym siodle i nie mogła zejść, co bym nie musiał się teraz męczyć i nieść go na plecach." Gdy ostatnie słowo wyszło z ust, siodło znikło z pleców i spostrzegł, że spełniło się jego drugie życzenie. Zrobiło mu się gorąco, zaczął biec by w domu usiąść w swej izbie i spożytkować ostatnie życzenie na coś wielkiego. Gdy jednak doszedł i otworzył drzwi do izby, po środku siedziała jego żona na siodle i nie mogła zejść, lamentowała i krzyczała wniebogłosy. Rzekł tedy: "Uspokój się, dam ci wszelkie bogactwa tego świata, jeno tu siedź." Złajała go jednak niemiłosiernie i rzekła: "Na co mi wszelkie bogactwa tego świata, kiedy w siodle siedzę. Chciałeś bym na nim była, życz sobie teraz bym zeszła." Chciał czy nie musiał wyrazić życzenie, by baba zeszła z siodła, a życzenie wnet się spełniło. Nie miał więc z tego nic, jeno kłopot, trud i wyzwiska, a i straconego konia. Biedacy żyli zaś zadowoleni, cisi i pobożni aż po ich kres.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Lis i gęsi

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Pewnego razu lis wyszedł na łąkę, gdzie siedziało całe stado tłustych gęsi, roześmiał się więc i powiedział: - Widzę, że przybywam tu jak na zawołanie, siedzicie sobie wszystkie grzecznie w gromadce, mogę was zaraz schrupać jedną po drugiej.
Gęsi zajazgotały przerażone, zerwały się i nuże lamentować i żałośnie prosić, by im życie darował. Lis nie chciał ich nawet słuchać i rzekł:
- Nie ma dla was łaski, musicie umrzeć!
W końcu jedna zdobyła się na odwagę i przemówiła:
- Skoro już musimy, my biedne gąski, pożegnać to młode i piękne życie, to okaż nam chociaż tę jedną łaskę i pozwól nam się pomodlić, abyśmy nie umierały w grzechu; potem ustawimy się porządnie w szeregu, żebyś mógł sobie kolejno wybierać co tłustsze.
- Zgoda - rzekł lis - to zaiste skromna i pobożna prośba. Zaczekam, aż się pomodlicie.
Pierwsza gęś rozpoczęła więc przydługą modlitwę, która składała się z samych gę, gę, a że jakoś nie mogła skończyć, następna, nie czekając już na swą kolej, jęła krzyczeć: gę, gę! Potem włączyła się trzecia i czwarta, aż wreszcie rozgęgały się wszystkie razem. (Skoro zakończą swoje modły, nastąpi ciąg dalszy naszej bajki, cóż, kiedy one wciąż się jeszcze modlą.)Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Złote dzieci

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Był sobie pewien biedny człowiek z żoną, oboje nic nie mieli prócz starej, walącej się chałupy i żyli tylko z połowu ryb.
Zdarzyło się pewnego razu, że kiedy rybak wyciągnął sieci z wody, znalazł w nich złotą rybkę. A gdy ją ze zdumieniem oglądał, rybka odezwała się nagle ludzkim głosem:
- Słuchaj, człowieku, jeśli puścisz mnie z powrotem do wody, zamienię twoją chałupę we wspaniały zamek.
Lecz rybak odparł:
- Na cóż mi zamek, gdy nie mam co jeść?
A złota rybka ciągnęła:
- Pomyślałam i o tym. W zamku tym będzie szafa. Kiedykolwiek ją otworzysz, pełna będzie jadła i napoju.
- Jeśli tak - odparł rybak - to mogę cię puścić.
- Ale jeszcze jeden warunek - rzekła złota rybka - nie wolno ci wyjawić nikomu na świecie, od kogo masz to całe bogactwo. Jeśli powiesz choćby słówko, utracisz je natychmiast.
Rybak zgodził się na to, rzucił cudowną rybkę do wody i powrócił do domu. Ale w miejscu, gdzie stała jego chałupka, ujrzał teraz wspaniały zamek. Zdumiony wszedł do środka, a we wspaniałej komnacie siedziała jego żona, przepięknie wystrojona. Była bardzo zadowolona i rzekła:
- Jak się to stało, mężu? Bardzo mi się to podoba.
- I mnie się to podoba - odparł rybak - ale głodny jestem bardzo, daj mi coś do zjedzenia!
Lecz żona rzekła:
- Nie mam nic i nie wiem, gdzie co znaleźć w tym zamku.
- Znajdzie się na to rada - odparł mąż. - Widzę tam wielką szafę, otwórz ją!
Gdy żona otworzyła szafę, ujrzała w niej placek, mięso, owoce i wino i zawołała z radością:
- Czegóż nam jeszcze brak!
Po czym oboje siedli do jedzenia.
Kiedy się już nasycili, żona spytała:
- Ale skąd masz to wszystko, mężu?
- Ach - odparł rybak - tego nie mogę ci powiedzieć. Gdybym ci to zdradził, szczęście nasze byłoby stracone.
- Jeśli nie możesz mi powiedzieć, to nie będę cię już o to pytała - odparła żona.
Ale ciekawość paliła ją bardzo, toteż wkrótce poczęła męża zamęczać pytaniami i póty mu nie dawała spokoju, póki w niecierpliwieniu nie wyznał jej, skąd posiada zamek. Lecz w tejże chwili, gdy to wyrzekł, zamek znikł, a oni znaleźli się znowu w swej ubogiej chatce.
Wziął się więc rybak z powrotem do swego zajęcia. Ale szczęście chciało, że po raz drugi złapał złotą rybkę.
- Słuchaj - rzekła rybka - jeśli puścisz mnie znowu do wody, dam ci jeszcze raz zamek z cudowną szafą. Pamiętaj jednak, abyś nikomu nie wyjawił, skąd to wszystko masz, bo wtedy znowu utracisz swe szczęście!
- Teraz będę się już strzegł! - rzekł rybak i rzucił złotą rybkę do wody.
Gdy wrócił do domu, ujrzał znowu na miejscu dawnej chałupki wspaniały zamek, a żona nie posiadała się z radości; ale ciekawość nie dawała jej chwili spokoju i po kilku dniach poczęła znowu wypytywać męża, skąd ma zamek cudowny.
Rybak milczał długo, wreszcie jednak w gniewie zdradził tajemnicę. I natychmiast znikł przepiękny zamek, a oni znaleźli się znowu w ubogiej chałupce.
- Widzisz - rzekł rybak - do czego doprowadziłaś, teraz będziemy musieli znowu głodować.
- Ach - odparła żona - wolę nie znać bogactwa, jeśli mam nie wiedzieć, skąd ono pochodzi. Nie miałabym chwili spokoju.
Po pewnym czasie rybak znowu udał się połów i po raz trzeci złapał złotą rybkę.
- Słuchaj - rzekła rybka - widzę, że przeznaczone mi jest, abym się zawsze dostawała w twe ręce. Weź mnie więc do domu i pokraj na sześć części. Dwie z nich daj do zjedzenia swej żonie, dwie kobyłce, a dwie zakop przed domem w ziemi. Przyniesie ci to szczęście.
Rybak uczynił wszystko, jak mu rybka kazała. Tymczasem z dwóch kawałków, zakopanych w ziemi, wyrosły dwie złote lilie, kobyłka urodziła dwa złote źrebaki, a żona rybaka powiła dwóch złotych synów.
Chłopcy podrastali i stawali się coraz piękniejsi, a źrebaki i lilie rosły wraz z nimi. Wreszcie złoci młodzieńcy rzekli:
- Ojcze, pozwól nam siąść na złote rumaki i ruszyć w świat.
Ale rybak odparł zasmucony:
- Jakże mogę wam pozwolić wyjechać? Nie będę przecież wiedział, co się z wami stanie!
Wówczas chłopcy rzekli:
- Pozostaną tu dwie złote lilie, od nich dowiesz się, jak się nam wiedzie. Jeśli będą świeże, znaczy to, że żyjemy i jesteśmy zdrowi; jeśli poczną więdnąć, będzie to oznaczać chorobę; jeśli zaś płatki im odpadną, będziesz wiedział, że nie żyjemy.
Po tych słowach pożegnali się z rodzicami i ruszyli w drogę. Po pewnym czasie przybyli do karczmy, gdzie było wielu ludzi. Gdy spostrzeżono złotych młodzieńców na złotych rumakach, wszyscy poczęli drwić z nich i szydzić. Jeden z braci, słysząc te drwiny, zawstydził się i zawrócił do domu.
Ale drugi pojechał dalej i wkrótce przybył do wielkiego lasu. Gdy chciał wjechać do niego, ludzie rzekli mu:
- Nie uda ci się przejechać tędy. W lesie pełno jest zbójców, którzy zabiją cię z pewnością, gdy zobaczą, że i ty, i koń twój jesteście ze złota.
Ale on nie dał się zastraszyć, wziął skórę niedźwiedzią i nakrył nią siebie i konia, tak że wcale nie widać było złota, po czym spokojnie wjechał do lasu.
Gdy już ujechał spory kawałek, usłyszał szmer w krzakach i głosy, które rozmawiały z sobą.
Jeden mówił:
- Oto jedzie ktoś!
A drugi na to:
- Daj mu spokój. Odziany jest tylko w burkę niedźwiedzią, więc pewnie biedny jest jak mysz kościelna.
W ten sposób złoty młodzieniec bez szkody przejechał przez las.
Po pewnym czasie przybył do wsi, gdzie ujrzał dziewczynę tak piękną, że piękniejszej nie było chyba na całym świecie. Młodzieniec uczuł ku niej tak wielką miłość, że rzekł do niej:
- Kocham cię z całego serca! Czy chcesz zostać moją żoną?
Dziewczynie spodobał się piękny młodzian, zgodziła się więc mówiąc:
- Zostanę twoją żoną i będę ci wierna aż do śmierci.
Nazajutrz wyprawiono wesele, gdy wtem podczas największej radości nadjechał ojciec dziewczyny, a gdy ujrzał, iż córka jego wychodzi za mąż, zdumiał się i zapytał:
- A gdzie jest narzeczony?
Pokazano mu więc złotego młodzieńca, który był jednak okryty skórą niedźwiedzią. Wówczas ojciec rzekł gniewnie:
- Nigdy nie pozwolę, aby ten żebrak wziął moją córkę za żonę! - i postanowił go zabić.
Ale narzeczona poczęła go prosić o łaskę, mówiąc:
- To mój mąż, którego kocham z całego serca.
Wreszcie ojciec dał się ułagodzić. Ale myśl o niepożądanym zięciu tak go trapiła, że nazajutrz rano wstał i poszedł obejrzeć męża swej córki, aby się przekonać, czy jest on istotnie żebrakiem w łachmanach. Lecz gdy zajrzał do pokoju, zobaczył na łożu pięknego, złotego młodzieńca, a obok na podłodze leżała skóra niedźwiedzia. Wówczas wrócił do swego pokoju i pomyślał:
- Jak to dobrze, że poskromiłem swój gniew. Byłbym popełnił wielkie głupstwo!
Tymczasem złotemu młodzieńcowi śniło się, że polował w lesie i gonił pięknego jelenia, a gdy się obudził rano, rzekł do swojej młodej małżonki:
- Pojadę na polowanie.
Żonę strach ogarnął i zaczęła go prosić, aby pozostał w domu:
- Może ci się przytrafić wielkie nieszczęście.
On zaś odrzekł:
- Muszę jechać i pojadę!
Gdy tylko wjechał w las, ujrzał wspaniałego jelenia, zupełnie takiego, jakiego widział we śnie. Złożył się, chcąc go zastrzelić, ale jeleń zaczął uciekać. Pognał więc za nim poprzez rowy i chaszcze i ścigał go niezmordowanie przez cały dzień, aż pod wieczór jeleń znikł mu z oczu.
Gdy się złoty młodzieniec rozejrzał, spostrzegł przed sobą mały domek, w którym mieszkała czarownica. Zapukał do drzwi, a babina wyszła z izby i zapytała:
- Czego szukasz tak późno w lesie?
- Nie widzieliście, mateczko, jelenia? - zapytał młodzieniec.
- Tak - odparła czarownica - widziałam go.
W tej chwili mały piesek wybiegł z chaty i zaszczekał na młodzieńca.
- Cicho bądź, szczeniaku - zawołał młodzieniec - bo cię zastrzelę!
Ale czarownica zawołała gniewnie:
- Co? Mego pieska chcesz zabić! - i dotknąwszy młodzieńca różdżką, zamieniła go w kamień.
A młoda żona daremnie czekała na niego i pomyślała wreszcie:
- Z pewnością stało mu się jakieś nieszczęście. Złe przeczucie trapiło mnie od początku.
Tymczasem w domu drugi brat stał przed złotymi liliami, gdy nagle jedna padła uwiędła na ziemię.
- O Boże - zawołał młodzieniec. - Memu bratu stało się wielkie nieszczęście. Muszę jechać mu na pomoc!
Na próżno prosił go ojciec, aby nie odjeżdżał, nie chcąc i jego utracić.
- Muszę jechać i pojadę! - rzekł syn.
Siadł na złotego rumaka i pojechał wprost do wielkiego lasu, gdzie brat jego leżał przemieniony w kamień.
Stara czarownica wyszła z domu, zawołała go i chciała go dotknąć swą różdżką, ale on nie zbliżał się do niej i rzekł:
- Zastrzelę cię, jeśli nie przywrócić brata mego do życia.
Chcąc nie chcąc musiała czarownica dotknąć kamienia różdżką, a młodzieniec odzyskał natychmiast życie.
Dwaj bracia ucieszyli się bardzo, że znowu ujrzeli, i pojechali jeden z powrotem do ojca, drugi do żony.
Ojciec zaś rzekł:
- Wiedziałem od razu, że wyzwoliłeś brata, gdyż złota lilia podniosła się nagle i zakwitła znowu.
Odtąd żyli w szczęściu i zadowoleniu długie lata.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Jaś się żeni

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Był sobie kiedyś młody gospodarz, na imię miał Jaś, jego kuzyn chciał go wyswatać z bogatą panną. Posadził więc Jasia za piecem, w którym kazał porządnie napalić. Przyniósł potem dzban mleka i porządny kawał pszennego chleba, dał Jasiowi do ręki świeżo wypuszczonego z mennicy lśniącego halerza i powiedział:
- Jasiu, trzymaj mocno tego halerza, a chleb krusz do mleka i siedź, nie ruszaj się z miejsca aż do mego powrotu.
- Dobrze - odparł Jaś - zrobię wszystko jak należy.
Swat włożył stare, połatane portki, udał się do pobliskiej wsi, do bogatej gospodarskiej córki i rzekł:
- Czy chciałabyś się wydać za mego kuzyna Jasia? Dostałabyś dziarskiego i roztropnego męża, na pewno by ci się spodobał.
Słysząc to skąpy ojciec spytał:
- A jak tam z jego majątkiem? Czy ma jaki taki dostatek?
- Drogi przyjacielu - odparł swat - mój młody kuzyn to ciepły kawaler, ściska w garści niezły kawał grosza, a chleba i mleka ma ile dusza zapragnie. Posiada też nie mniej łat gruntu niż ja na moich portkach - i klepnął się po wyłatanym siedzeniu. - Jeśli zechcecie zadać sobie trochę trudu i pójść ze mną, to gotów jestem pokazać wam w tej chwili, że wszystko, co mówię, to szczera prawda.
Skąpiec, nie chcąc stracić tak korzystnej okazji, rzekł:
- Skoro tak jest w istocie, to nie mam nic przeciwko temu małżeństwu.
W wyznaczonym dniu odbyło się więc wesele, a kiedy młoda małżonka zapragnęła pójść w pole obejrzeć włości swego oblubieńca, Jaś zdjął odświętne szaty, przywdział połatany kaftan i rzekł:
- Żeby mi się piękne odzienie nie zbrukało.
Po czym wyszli razem na pole, a jak tylko natrafili na wydzielony miedzą spłachetek winnicy, pola czy łąki, Jaś wskazywał palcem większą lub mniejszą łatę na swym kaftanie i mówił:
- Te łaty należą naprawdę do mnie, moja duszyczko, im się tylko przyglądaj - chcąc przez to powiedzieć, że żona, zamiast gapić się na szmat pola, powinna patrzeć na jego kaftan, bo ten naprawdę do niego należy.
- A czy ty na tym weselu byłeś?
- Pewnie, że byłem, i to w pełnej gali. Na głowie miałem pióropusz ze śniegu, ale zaświeciło słonko i pióra się roztopiły; szatę miałem z pajęczej nici, ale przechodząc przez ciernie podarłem ją, pantofle zaś miałem ze szkła, ale zawadziłem o kamień i... brzdęk! Obydwa rozleciały się na drobne kawałki.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Szczęśliwy Jaś

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Jaś służył u swego pana przez siedem lat, po tym czasie rzekł:
- Panie, chcę już wrócić do swojej matki, pozwól mi odejść i zapłać mi za czas służby.
A pan odpowiedział:
- Służyłeś mi wiernie i uczciwie; jaka praca, taka płaca.
I dał mu kawał złota, tak wielki jak Jasiowa głowa.
Jaś wyciągnął z kieszeni chusteczkę, owinął w nią bryłę złota, zarzucił ją sobie na ramię i ruszył w drogę.
Gdy tak sobie szedł i jedną nogę wysuwał przed drugą, ujrzał jeźdźca, który świeży i wesół siedział na ładnym koniku i poganiał go.
- Ach - westchnął Jaś głośno - co to za piękna rzecz ta konna jazda! Siedzi sobie człowiek jak na krześle, nie potyka się o kamienie, nie niszczy obuwia i przebywa drogę, sam nie wiedząc kiedy.
Jeździec, który to wszystko słyszał, przystanął i zawołał:
- Hej, Jasiu! Dlaczego to idziesz piechotą?
- Bo muszę - odparł Jaś - mam tu bryłę, którą niosę do domu. Jest to co prawda złoto, ale nie mogę podnieść głowy i strasznie mi ugniata plecy.
- Wiesz ty co - rzekł jeździec - zamieńmy się: ja ci dam konia, a ty mi daj swoją bryłę.
- Ach, chętnie - rzekł Jaś - ale uprzedzam pana, że się pan porządnie zmęczy!
Jeździec wziął bryłę złota, zsiadł z konia, posadził na nim Jasia, dał mu wtedy wodze do ręki i rzekł:
- Jeżeli zechcesz, żeby prędko jechał, musisz mlaskać językiem i wołać: hop! hop!
Jasio był bardzo szczęśliwy, że siedzi na koniu, i uradowany pojechał naprzód. Po pewnej chwili zachciało się Jasiowi, żeby koń popędził trochę prędzej; zaczął więc mlaskać językiem i wołać: hop! hop! Koń ruszył galopem i nim się Jasio spostrzegł, leżał już w rowie, który dzielił pole od traktu. I koń uciekłby mu, gdyby go nie zatrzymał pewien wieśniak, który szedł właśnie drogą, prowadząc na postronku krowę.
Biedny Jaś, potłuczony i pobity, wylazł z rowu. Był bardzo zły i rzekł do wieśniaka:
- To kiepska sprawa ta konna jazda, szczególnie na takim szybkim koniu! Wyrzucił mnie z siodła, że o mało nie skręciłem karku; już nigdy w życiu nie wsiądę na niego. Ale podoba mi się wasza krowa, jest spokojna i człowiek ma z niej wielki pożytek, daje chyba co dzień mleko, ser i masło. Ach, dałbym wiele za to, żeby mieć taką krowę!
- No - odparł wieśniak - jeżeli ci się tak bardzo moja krowa podoba, to mogę się z tobą zamienić, dasz mi za nią swojego konia.
Jaś zgodził się natychmiast, dziękując mu gorąco. Wieśniak wsiadł na konia i odjechał szybko.
Jaś gnał swoją krowę naprzód i rozmyślał o szczęśliwej zamianie.
- Mam, przypuśćmy, kawałek suchego chleba, a tego mi chyba nigdy nie zabraknie, to mogę sobie posmarować masłem, pojeść do niego sera; mam pragnienie, to wydoję sobie krowę i już mam mleko. Czegóż mi więcej trzeba?
Kiedy przybył do gospody, uradowany zjadł wszystkie swoje pozostałe zapasy, obiad i kolację, i za ostatnie pieniądze kazał sobie podać kufel piwa. Potem poszedł naprzód, poganiając przed sobą krowę, wciąż w stronę matczynej wsi. Upał był wielki i ciągle wzrastał, im bliżej było południa. Jasiowi było tak gorąco i tak był spragniony, że mu się język do podniebienia przylepiał.
- Temu łatwo zaradzić - pomyślał - wydoję sobie krowę i będę się mógł napić mleka.
Przywiązał ją do drzewa, a ponieważ nie miał żadnego naczynia, podstawił swoją skórzaną czapkę, ale jakkolwiek się trudził, ani kropli mleka nie wydoił. I w dodatku, ponieważ niezręcznie się do tego zabrał, zniecierpliwiona krowa kopnęła go tak silnie w głowę, że padł na ziemię, straciwszy przytomność.
Na szczęście pewien rzeźnik przewoził tamtędy prosiaka.
- Cóż to za głupie żarty! - zawołał i pomógł Jasiowi wstać.
Jaś opowiedział mu wszystko, co zaszło. Rzeźnik podał mu butelkę i rzekł:
- Masz, napij się! Ta krowa nie da ci mleka. To jest stara krowa i nadaje się tylko na zabicie.
- Oj, oj! - zawołał Jaś łapiąc się za głowę - kto by to pomyślał! Co prawda dobrze jest zabić taką krowę, ma się wtedy dużo mięsa, ale mnie nie smakuje krowie mięso. O, żeby to mieć takiego prosiaka! To ma zupełnie inny smak, szczególnie kiełbasa z niego!
- Słuchaj, Jasiu - rzekł rzeźnik - zrobię to dla ciebie i zamienię się z tobą, wezmę twoją krowę, a zostawię ci prosiaka.
- Bóg wag zapłać za waszą życzliwość! - podziękował Jaś, dał mu krowę i uszczęśliwiony poszedł naprzód, prowadząc przed sobą prosiaka.
Rozmyślał przy tym, jakie też to on ma szczęście, że wszystkie jego życzenia natychmiast się spełniają.
Tą samą drogą szedł pewien chłopiec, który niósł pod pachą śliczną białą gęś. Przez pewien czas szli razem i Jaś zaczął mu opowiadać o swoim szczęściu i jakie to on za każdym razem robił dobre zamiany.
Chłopiec opowiedział mu, że niesie tę gęś w podarku chrzestnym.
- Zobacz no - rzekł podnosząc ją za skrzydła - jaka ona ciężka! Bo też chyba przez osiem tygodni tuczona. Kto będzie ją jadł, temu smalec z ust będzie kapać.
- Tak - rzecze Jaś ważąc gęś w ręce. - O, ma ona wagę, ale i mój prosiak jest niczego sobie.
Nagle chłopiec zaczął się rozglądać na wszystkie strony, potrząsając głową.
- Słuchaj - rzecz po chwili do Jasia - z twoim prosiakiem to nie bardzo jest w porządku. Kiedy przechodziłem przez wieś, słyszałem, że wójtowi skradziono prosiaka, już wysłali ludzi na poszukiwania. Tak mi się jakoś zdaje, że to ten właśnie prosiak został skradziony wójtowi. Kiepsko będzie z tobą, jak cię z nim złapią. Może cię nawet wsadzą do ciemnego więzienia.
Jasiowi zrobiło się smętnie.
- Ach, Boże - rzecze - wybaw mnie z tego kłopotu! Ty tu lepiej znasz okolicę, ciebie nie złapią, weź mojego prosiaka, a daj mi swoją gęś!
- Naturalnie, że ryzykuję dużo - odparł chłopiec - ale nie chcę się przyczynić do twego nieszczęścia.
Wziął więc prosiaka i poszedł z nim, zbaczając z drogi. Jaś szedł naprzód zadowolony, trzymając gęś pod pachą, i myślał sobie:
- Nawet dobrze wyszedłem na tej zamianie: po pierwsze, będę miał wspaniałą pieczeń, następnie wytopię smalec i będę miał na jakie pół roku do smarowania na chleb, a w końcu piękne białe pierze, którym sobie każę wypchać poduszkę i będę zasypiał na niej jak ukołysany. Ach, jakże się moja mateczka ucieszy!
Kiedy przechodził przez ostatnią wieś, zobaczył szlifierza, który stał ze swoją osełką; koło furczało, on przyśpiewywał sobie:
Ostrzę nożyce, że aż iskry lecą,Już są jak brzytwa i ślicznie się świecą.
Jaś przystanął i zaczął mu się przyglądać. Po chwili rozpoczął rozmowę:
- Musi się wam, szlifierzu, dobrze powodzić, kiedy wam tak wesoło.
- O, tak - odparł szlifierz. - Jest to złote rzemiosło. Prawdziwy szlifierz ile razy sięgnie do kieszeni, znajduje w niej złoto. Ale gdzie to kupiłeś taką ładną gęś?
- Nie kupiłem jej, tylko dostałem w zamian za prosiaka.
- A prosiaka?
- Dostałem go w zamian za krowę.
- A krowę?
- Dostałem ją za konia.
- No, a konia?
- Za konia dałem bryłę złota, taką dużą jak moja głowa.
- A złoto skąd miałeś?
- O, dostałem je za siedmioletnią służbę.
- No, toś sobie umiał za każdym razem dobrze poradzić - rzecze szlifierz. - Gdybyś jeszcze potrafił to zrobić, abyś za każdym razem, jak sięgniesz do kieszeni, znalazł w niej złoto, to byłbyś już zupełnie szczęśliwym człowiekiem.
- A w jaki sposób mógłbym się tego nauczyć? - zapytał Jaś.
- Musisz na to zostać szlifierzem jak ja: a do tego to właściwie nic więcej nie potrzeba, jak kamienia do ostrzenia, reszta już sama z siebie przychodzi. Mam tu jedną osełkę, która wprawdzie jest już trochę starta, ale dasz mi za nią tylko swoją gęś; czy zgadzasz się?
- Ach, co za pytanie! - odparł Jaś - Będę przecież najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! Jeżeli będę miał pieniądze, ile razy sięgnę do kieszeni, to czego mi więcej trzeba?
Dał mu swoją gęś i wziął od niego osełkę.
- No - rzekł szlifierz podnosząc zwyczajny ciężki kamień, który leżał obok niego na drodze - masz tu jeszcze na dodatek mocny kamień, na którym będziesz sobie mógł stare gwoździe prostować. Zabierz go z sobą!
Jaś z trudem dźwignął kamień i wielką osełkę na barki i uszczęśliwiony poszedł dalej.
- Musiałem ja się w czepku urodzić w szczęśliwą godzinę - myślał uradowany. - O czym tylko zamarzę, natychmiast mi się spełnia.
Po całodziennym chodzeniu poczuł Jaś silne zmęczenie, w dodatku był bardzo głodny, a kamienie uciskały mu plecy niemożliwie. Musiał teraz ciągle odpoczywać i z żalem myślał, jakby to było dobrze, gdyby nie potrzebował dźwigać tych ciężkich kamieni. Po pewnym czasie zbliżył się do polnej studni, żeby nieco odpocząć i napić się wody. Aby zaś nie uszkodzić kamieni, z wielką ostrożnością położył je na cembrowinie. Potem nachylił się chcąc się napić wody, gdy wtem potrącił niebacznie kamienie, które z pluskiem wpadły do studni.
Jaś aż podskoczył z radości, ujrzawszy je na samym dnie studni. Ukląkł obok i ze łzami w oczach podziękował Bogu, że go wyzwolił od tego kłopotu i że się w tak wspaniały sposób pozbył tych ciężkich kamieni.
- Tak szczęśliwego człowieka jak ja - zawołał - nie ma chyba na całym świecie!
Z lekkim sercem pozbywszy się wszystkich kłopotów, pobiegł do swojej matki, do której miał już niedaleko.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Jaś Kostera

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Był sobie raz pewien człek, który był namiętnym graczem, dlatego też ludzie przezywali go Jasiem Kosterą, a że grał bez ustanku, przegrał w końcu własny dom i cały dobytek. I oto ostatniego dnia, kiedy wierzyciele mieli mu już dom zabrać, nadszedł Pan Bóg ze świętym Piotrem prosząc o nocleg.
Jaś Kostera im rzekł:
- Czemu nie, możecie tu na noc zostać; ale nie mogę wam dać ani łóżka, ani nic do jedzenia.
Na co Pan Bóg powiedział, że jeśli ich tylko pod swój dach przyjmie, to już oni sami zatroszczą się o jedzenie. I Jaś Kostera zgodził się. Święty Piotr dał mu trzy grosze, żeby poszedł do piekarza i kupił chleba. Idzie Jaś, idzie, a kiedy mijał dom, gdzie siedziała cała banda szulerów, którzy go tak doszczętnie obłupili, usłyszał ich krzyki i nawoływania:
- Chodźże tu do nas, Jasiu!
- A co - odpowiedział - chcielibyście jeszcze i te trzy grosze ode mnie wyciągnąć?
Nie dali mu jednak spokoju, aż wreszcie uległ ich namowom i przegrał owe trzy grosze. Święty Piotr z Panem Bogiem czekali i czekali, a że Jaś bardzo długo nie wracał, wyruszyli mu na spotkanie. Ujrzawszy ich z daleka huncwot udał, że pieniądze wpadły mu do kałuży, i począł gorliwie grzebać w niej patykiem; Pan Bóg jednak dobrze wiedział, że on je przegrał w karty. Święty Piotr dał mu więc znowu trzy grosze. Tym razem Jaś Kostera nie dał się już skusić i przyniósł chleb. A wtedy Pan Bóg go zapytał, czy nie ma w domu wina. Jaś na to odrzekł:
- Wszystkie beczki są puste, panie.
Pan Bóg polecił mu zejść do piwnicy, bo zostało tam jeszcze najlepsze wino. Jaś długo nie mógł w to uwierzyć, aż wreszcie rzekł:
- Dobrze, zejdę, ale wiem i tak, że nic tam już nie ma.
Kiedy jednak odszpuntował beczkę, popłynęło z niej najprzedniejsze wino. Zaniósł je gościom, którzy posiliwszy się udali się na spoczynek. Nazajutrz rano Pan Bóg powiedział Jasiowi, że może otrzymać trzy łaski. A sądził, że poprosi on o wstęp do nieba; tymczasem Jaś Kostera zażyczył sobie kart i kości, którymi by zawsze wygrywał, oraz drzewa rodzącego wszelkiego rodzaju owoce, i żeby każdy, kto na nie wejdzie, mógł zejść tylko na jego rozkaz. Pan Bóg dał mu wszystko, czego zażądał, po czym wyruszył wraz ze świętym Piotrem w dalszą drogę.
Teraz dopiero Jaś Kostera po uszy zatopił się w grze i mało już brakowało, a wygrałby cały świat. W końcu święty Piotr powiedział do Pana Boga:
- Panie Boże, ten nicpoń źle sobie poczyna; niebawem gotów wygrać cały świat; póki co, musimy mu Śmierć zesłać.
Posłali więc do niego Śmierć. Kiedy stanęła u jego drzwi, Jaś Kostera siedział naturalnie przy karcianym stoliku.
Śmierć zawołała:
- Jasiu, wyjdź no tu na chwilkę!
Jaś jej odpowiedział:
- Zaczekaj chwilkę, aż się partyjka skończy, a przez ten czas wdrap się na drzewo i narwij owoców, żebyśmy mieli coś dobrego na drogę.
Śmierć wlazła więc na drzewo, a kiedy chciała zejść, ani rusz nie mogła, i Jaś Kostera przetrzymał ją tam siedem lat, a przez cały ten czas ani jeden człowiek nie umarł. W końcu więc święty Piotr rzekł do Pana Boga:
- Panie Boże, ten nicpoń źle sobie poczyna; na ziemi wciąż nikt nie umiera; musimy sami się tam wybrać.
Zeszli więc obaj z nieba i Pan Bóg kazał Jasiowi uwolnić Śmierć z drzewa. Jaś zatem poszedł i rzekł do Śmierci:
- Złaź już wreszcie.
A Śmierć z miejsca skoczyła mu do gardła i udusiła go. Ruszyli potem razem w drogę na tamten świat. Jaś Kostera stanął najpierw przed bramą niebieską i zapukał.
- Kto tam?
- Jaś Kostera!
- Ach, tego nam tu nie potrzeba, idź sobie precz!
Poszedł więc do bramy czyśćca i znów zapukał.
- Kto tam?
- Jaś Kostera.
- Ach, dość tu mamy biedy i udręki, nie możemy grać w karty. Idź sobie precz!
Poszedł Jaś do bramy piekieł i tam go wreszcie wpuszczono. Nie zastał jednak nikogo oprócz starego Lucypera i paru koślawych diabłów (wszyscy prości byli akurat zajęci na ziemi). Ledwie Jaś Kostera przestąpił próg piekła, a już zasiadł do gry. Lucyper nie miał żadnego majątku, prócz kilku koślawych diabłów, i Jaś Kostera wygrał ich, bo grając swoimi kartami musiał zawsze być górą. Zabrał z sobą koślawych diabłów i udał się razem z nimi na pole chmielowe, tam powyrywali tyczki, po czym wdrapali się do nieba i zaczęli łomotać do bramy, aż całe królestwo niebieskie zatrzeszczało w posadach. I znów święty Piotr powiedział:
- Panie Boże, ten nicpoń źle sobie poczyna, musimy go wpuścić, bo jeszcze chwila, a strąci niebo na ziemię.
Wpuścili go więc do środka. Ale Jaś Kostera znów zasiadł do gry; i powstał taki jazgot i harmider, że nikt już nie rozróżniał własnych słów. I rzekł święty Piotr:
- Panie Boże, ten nicpoń źle sobie poczyna, musimy go stąd wyrzucić, bo zbuntuje nam całe niebo.
Chwyciwszy Jasia za kołnierz wyrzucili go więc za bramę, a jego dusza rozłupała się na drobne kawałeczki i zamieniła w całe mnóstwo kartołupów, którzy żyją po dziś dzień.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Brat Wesołek

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Była kiedyś wielka wojna, a gdy wojna ta się skończyła, wielu żołnierzy zwolniono ze służby. Także Brat Wesołek został zwolniony, a nie dano mu nic prócz chleba komiśniaka, a z pieniędzy cztery krojcery. Z tym wyruszył w drogę. Lecz wtedy właśnie święty Piotr stanął na drodze jako żebrak, a gdy podszedł w jego stronę Brat Wesołek,, poprosił go o jałmużnę. On zaś odpowiedział: "Drogi żebraku, co mam ci dać Byłem żołnierzem i zwolniono mnie ze służby. Nie mam nic prócz małego bochenka chleba komiśniaka i czterech krojcerów pieniędzy. Gdy to się skończy, sam będę musiał iść żebrać jak ty. Ale i tak coś ci dam." Po tych słowach podzielił bochenek na cztery części i dał apostołowi jedną z nich, a do tego jednego krojcera. Święty piotr podziękował mu, poszedł dalej i znów stanął żołnierzowi na drodze pod inną postacią, lecz znów jako żebrak, a gdy ten do niego podszedł, prosił go jak poprzednio o dar. Brat Wesołek mówił jak przedtem i znów dał mu ćwiartkę chleba i jednego krojcera. Święty piotr podziękował i poszedł dalej, lecz po raz trzeci stanął mu na drodze pod zmienioną postacią jako żebrak i zagadnął Brata Wesołka: Brat Wesołek dał mu trzecią ćwiartkę i trzeciego krojcera. Święty Piotr podziękował, a Brat Wesołek poszedł dalej i nie miał nic więcej jak tylko ćwiartkę chleba i jednego krojcera. Poszedł z tym do gospody, zjadł chleb, za krojcera kazał sobie jeszcze nalać piwa. Gdy skończył, ruszył w drogę i właśnie wtedy święty Piotr podszedł do niego pod postacią zwolnionego ze służby żołnierza. I zagadnął go: "Dzień dobry kamracie. Czy nie mógłbyś mi dać kawałka chleba i jednego krojcera na picie?" - "A skąd mam to wzięć," odpowiedział brat wesołek, "Mnie też zwolniono, a nie dostałem nic prócz bochenka chleba komiśniaka i czterech krojcerów z pieniędzy. Na drodze spotkałem trzech żebraków, każdemu dałem ćwiartkę z mego chleba i po krojcerze pieniędzy. Ostatni kawałek zjadłem w gospodzie, a za ostatniego krojcera napiłem się. Teraz nic nie mam, a jeśli i ty nic nie masz, to możemy razem pójść na żebry." – "Nie," odpowiedział święty Piotr, " to nie jest konieczne. Znam się trochę na doktorowaniu i na tym zarobię tyle, ile mi trzeba." – "Tak," rzekł Brat Wesołek, "Ale ja się na tym nie znam, muszę więc sam iść na żebry." – "To chodź ze mną," rzekł święty piotr, "gdy coś zarobię, dostaniesz z tego połowę." - "To mi odpowiada," rzekł Brat Wesołek. Poszli więc dalej razem.
Doszli tak do chłopskiej chałupy, a usłyszeli z niej straszne biadanie i krzyk. Weszli więc do środka, a leżał tam człowiek śmiertelnie chory i bliski zgonu, jego żona wyła i głośno płakała. "Skończcie z wyciem i płaczem," rzekł święty Piotr, "sprawię, że mąż ozdrowieje," Wyjął z torby maść i w okamgnieniu wyleczył chorego, że ten mógł wstać i był zupełnie zdrów. Mąż i żona rzekli więc w wielkiej radości: "Jak możemy wam odpłacić? Co mamy wam dać?" Święty Piotr nie chciał nic wzięć, a im bardziej chłopskie małżeństwo go prosiło, tym bardziej się wzbraniał. Lecz Brat Wesołek szturchnął świętego Piotra i rzekł: "Weź coś, my też jesteśmy w potrzebie." Chłopka przyprowadziła w końcu jagnię i rzekła do świętego Piotra, że musi je przyjąć, lecz on nie chciał. Wtedy Brat Wesołek szturchnął świętego Piotra w bok i rzekł: "Weź to, głupi ośle, potrzebujemy go. Rzekł więc wreszcie święty Piotr, "Dobrze, wezmę jagnię, lecz nie będę go niósł,, jeśli go chcesz, musisz je nieść." – "Nie martw się o to," rzekł brat wesołek, "już ja je poniosę," I wziął je na plecy. Ruszyli w drogę i doszli do lasu, jagnię zaś poczęło Bratu Wesołkowi ciążyć, a i głodny był, rzekł więc do świętego Piotra: "Patrz, jakie piękne miejsce. Możemy tu ugotować jagnię i je zjeść." – "Dobrze," odpowiedział święty Piotr, "ale na gotowaniu się nie znam. Jeśli chcesz gotować, to masz tu kocioł, a ja sobie w tym czasie pochodzę tu i tam, aż będzie gotowe. Nie wolno ci jeno zacząć jeść, zanim nie wrócę, a przyjdę na czas." – "Idź więc," rzekł Brat Wesołek, "Znam się na gotowaniu i wszystko zrobię." Odszedł zatem święty Piotr, a Brat Wesołek ubił jagnię, rozpalił ogień, mięso wrzucił do kotła i gotował. Jagnię w końcu było gotowe, lecz apostoł nie wracał. Brat Wesołek wyjął je z kotła i rozciął, rozciął i znalazł serce.
"To będzie najlepsze," rzekł i spróbował, aż wreszcie zjadł całe. Gdy święty Piotr wrócił, rzekł: "Możesz zjeść całe jagnię, ja chcę tylko jego serce. Daj mi je." Wziął tedy Brat Wesołek nóż i widelec i udawał, że w jagnięciu szuka serca, lecz nie może go znaleźć. Wreszcie po prostu rzekł: "Nie ma go." – "A gdzie może być?" rzekł apostoł. "Nie wiem," odpowiedział Brat Wesołek, "ale patrz, jakie z nas błazny, Szukamy serca jagnięcia i żaden z nas nie wpadł na to, że jagnię nie ma serca!" – "Ach, rzekł święty Piotr, " To coś nowego. Wszystkie zwierzęta mają serce. Dlaczego jagnię ma nie mieć serca?" – "Nie, na pewno bracie, jagnię nie ma serca, zastanów się tylko, a zrozumiesz, naprawdę go nie ma!" – "Już dobrze," rzekł święty Piotr, "Nie ma serca, więc nic nie chcę z jagnięcia. Możesz go sam zjeść." – "Czego nie będę mógł zjeść, wsadzę do tornistra," rzekł Brat Wesołek, zjadł pół jagnięcia, a co zostało wsadził do swego tornistra.
Poszli dalej, a święty Piotr sprawił, że w poprzek lasu płynęła woda, przez którą musieli przejść. Rzekł więc święty Piotr "Idź przodem." – "Nie," odpowiedział Brat Wesołek, "Ty idź przodem," i pomyślał "Nie ruszę się, jeśli woda będzie dla niego za głęboka." Przeszedł więc przez nią święty Piotr, a woda sięgała mu do kolan. Brat Wesołek chciał więc pójść za nim, ale wody zrobiło się więcej i sięgała mu po szyję. Zawołał więc "bracie, pomóż mi!" A święty Piotr rzekł "A przyznasz, że zjadłeś serce jagnięcia?" – "Nie," odpowiedział, "nie zjadłem go." Wody zrobiło się jeszcze więcej i sięgała mu już do ust, "pomóż mi, bracie," zawołał żołnierz. A święty Piotr rzekł jeszcze raz: "Przyznasz, że zjadłeś serce jagnięcia?" – "Nie," odpowiedział, "nie zjadłem go." Lecz mimo to święty Piotr nie chciał, by się utopił, wodzie kazał opaść i pomógł mu przejść.
Ruszyli dalej i doszli do pewnego królestwa. Usłyszeli tam, że córka króla leży tam śmiertelnie chora. "Halo, barcie," rzekł żołnierz do świętego Piotra, "To dopiero jest dla nas połów, jeśli ją wyleczymy, możemy być spokojnie o przyszły los." Lecz święty Piotr nie był jak dla niego dość szybki. "No, wstań na nogi, braciszku," rzekł do niego, "żebyśmy zdążyli na czas." Lecz święty Piotr szedł coraz wolniej, choć Brat Wesołek poganiał go i ciągnął, aż wreszcie usłyszeli, że królewna umarła. "Doczekaliśmy się," rzekł Brat Wesołek, "To od twojego zaspanego chodu." – "Cicho," odpowiedział święty Piotr, "Potrafię wyleczyć więcej niż chorych. Mogę nawet martwych przywrócić do życia." – "Jeśli tak, " rzekł Brat Wesołek, "Wybaczę ci to, ale musisz dla nas zarobić przynajmniej pół królestwa." Potem poszli do królewskiego zamku, gzie wszystko trwało w żałobie. Święty Piotr rzekł do króla, że chce przywrócić do życia jego córkę. Zaprowadzono go więc do niej, a on rzekł: "Przynieście mi kocioł z wodą," a gdy go przyniesiono, kazał wszystkim wyjść, tylko Brat Wesołek mógł przy nim zostać. Odciął potem wszystkie członki nieboszczki, wrzucił do wody, rozpalił ogień pod kotłem i gotował. Gdy wszystko mięso odpadło od kości, wyjął piękny biały szkielet, położył na stole i poskładał według naturalnego porządku. Gdy to się stało, stanął przed nim i rzekł trzy razy: "W imieniu przenajświętszej trójcy, nieboszczko wstań!" A za trzecim razem podniosła się królewna do życia przywrócona, zdrowa i piękna. Król zaś w wielkiej radość rzekł: "Nazwij swą nagrodę, a choćby to była połowa królestwa, dam ci ją." Lecz święty Piotr rzekł: "Nic za to nie żądam." – "Och, głupi Jasiu!" pomyślał Brat Wesołek do siebie, szturchnął kamrata w bok i rzekł: "Nie bądź taki głupi. Może ty nic nie chcesz, ale czegoś potrzebuję." Lecz święty Piotr niczego nie chciał. Król jednak widział, że ten drugi, czegoś chce, tak więc kazał skarbnikowi wypełnić jego tornister złotem.
Ruszyli dalej, a gdy doszli do lasu, święty Piotr rzekł do Brata Wesołka: "Teraz podzielimy złoto." – "Tak," odpowiedział, "to właśnie zrobimy." Podzielił więc święty Piotr złoto, a podzielił na trzy części. Brat Wesołek pomyślał sobie: "Znów brakuje mu klepki we łbie, robi trzy części, a jest nas dwóch." Święty Piotr zaś rzekł: "Podzieliłem dokładnie, jedna część dla mnie, jedna część dla ciebie, a jedna dla tego, kto zjadł serce jagnięcia." Och, zapomniałem o tym," odpowiedział Brat Wesołek i szybko zgarnął złoto, "Możesz mi wierzyć." – "Jak może to być prawdą?" rzekł święty Piotr, "Jagnięta nie mają przecież serca." – "Aj, bracie, błądzisz! Jagnię ma serce, jak każde zwierzę. Dlaczego miałoby go nie mieć?" – "Już dobrze," rzekł święty Piotr, "Weź sobie sam to złoto, nie zostanę dłużej przy tobie i pójdę swoją drogą." – "Jak chcesz, braciszku," odpowiedział żołnierz, "Bądź zdrów!"
Poszedł więc święty Piotr, a Brat Wesołek pomyślał sobie: "Dobrze, że sobie poszedł, jakiś dziwny z niego świętoszek." Miał już dużo pieniędzy, ale nie umiał się z niemi obejść, roztrwonił, rozdał, a minął czas i znów nie miał nic. Doszedł wtedy do kraju, gdzie usłyszał, że umarła królewska córa. "Hola!, pomyślał sobie, " to może obrócić się na dobre. Ożywię ją i każę sobie zapłacić, co się należy." Poszedł więc do króla i rzekł, że obudzi nieboszczkę. A król słyszał już, że pewien żołnierz zwolniony ze służby, chodzi po świecie i ożywia zmarłych. Pomyślał więc sobie, że to ten właśnie człek, lecz zaufania doń nie miał, zapytał więc doradców, a ci odparli, że może spróbować, bo jego córka i tak nie żyje. Kazał więc Brat Wesołek przynieść wody w kotle, kazał wszystkim wyjść, odciął wszystkie członki, wrzucił je do wody, rozpalił pod nią ogień, dokładnie tak, jak widział to przy świętym Piotrze. Woda zaczęła się gotować, a mięso poczęło odpadać, wyjął więc szkielet i rozłożył na stole, ale nie wiedział, w jakim porządku ma to leżeć i poukładał wszystko na odwrót w wielkim bałaganie. Stanął potem przed tym i rzekł: "W imię przenajświętszej trójcy, nieboszczko wstać!" I rzekł to trzy razy, lecz kości ani się nie ruszyły. Rzekł więc jeszcze trzy razy, lecz i tym razem daremnie. "Pioruńska dziewko, wstań," zawołał, "wstań, bo będzie z tobą źle!" gdy to rzekł, nadszedł przez okno święty Piotr w poprzedniej postaci żołnierza bez służby i rzekł: "Bezbożny człeku, co ty wyprawiasz. Jak nieboszczka ma wstać, kiedy kości na opak powrzucałeś?" – "Braciszku, robiłem, jak tylko umiałem najlepiej," odpowiedział. "Tym razem wyciągnę cię z biedy, ale powiadam ci, jeśli zrobisz jeszcze raz coś takiego, nie będziesz miał szczęścia, a i od króla nie wolno ci żądać ni przyjąć za to ani odrobinki." Potem poukładał kości podle ich właściwego porządku, rzekł trzy razy do niej: "W imię przenajświętszej trójcy, nieboszczko wstań," a królewska córa wstała, była zdrowa i piękna jak przedtem.
Wyszedł więc święty Piotr przez okno, Brat Wesołek był wesół, że tak dobrze poszło, złościł się jeno, bo nic nie mógł za to wziąć. "Chciałbym tylko wiedzieć," pomyślał, "co on za rozum ma w tym łbie, bo co jedną ręką daje, to drugą odbiera. Nie ma w tym sensu." A król chciał dać Bratu Wesołkowi, czego ten by żądał, ale on nie mógł niczego przyjąć, ale aluzją i podstępem sprawił ,że król kazał wypełnić jego tornister złotem, z nim zaś ruszył dalej. Gdy wyszedł, przed bramą stał święty Piotr i rzekł: "Patrz, jakim jesteś człowiekiem, czy nie zabroniłem ci brać czegokolwiek? A ty masz tornister pełen złota." – "Cóż mogę poradzić," odpowiedział Brat Wesołek, "kiedy mi się wpycha." – "Powiadam ci, jeśli drugi raz tego spróbujesz, będzie z tobą źle." – "Ach, bracie, teraz mam złoto, po co mi zajmować się praniem kości." – "Tak," rzekł święty Piotr, "złota będzie na długo! Ale żebyś potem nie zszedł na złą drogę, dam twojemu tornistrowi taką moc, że wszystko, czego sobie zażyczysz, znajdzie się w nim. Bądź zdrów, nie zobaczysz mnie więcej." – "Niech cię bóg prowadzi," rzekł i pomyślał, "Cieszę się, że odchodzisz, dziwaczny Cudaku, nie chcę iść za tobą." O cudownej mocy danej tornistrowi dłużej nie myślał.
Brat Wesołek wędrował ze swoim złotem i wszystko przepuścił i roztrwonił jak za pierwszym razem. Gdy już niczego więcej nie miał prócz czterech krojcerów, doszedł do gospody i pomyślał: "Czas pozbyć się pieniędzy" i kazał sobie przynieść wina za trzy krojcery, a za jednego chleba. Gdy tak siedział i pił, doszedł jego nosa zapach pieczonej gęsi. Brat Wesołek rozejrzał się i ujrzał, że gospodarz ma w piecu dwie gęsi. Przypomniało mu się wtedy, że kamrat rzekł do niego, że czegokolwiek sobie zażyczy, znajdzie w tornistrze. "Hola, musisz spróbować z gęsiami!" Wyszedł więc i przed drzwiami rzekł: "Życzę sobie dwóch pieczonych gęsi z pieca w tornistrze." A gdy to powiedział, otworzył go i zajrzał do środka, a obie tam leżały. "Ach, to mi się podoba," rzekł, "Teraz ze mnie jest gość co się zowie," poszedł na łąkę i wyjął pieczeń. Gdy jadł w najlepsze, przyszło dwóch czeladników i zobaczyło swymi głodnymi oczyma jeszcze nie ruszoną gęś. Brat Wesołek pomyślał: "jedna ci wystarczy," zawołał chłopaków i rzekł: "Weźcie tę gęś i zjedzcie ją za moje zdrowie." Podziękowali i poszli z nią do gospody, kazali sobie podać połówkę wina i chleb, wyciągnęli gęś i zaczęli jeść. Gospodyni przyglądała się i rzekła do swojego męża: "Ci dwaj jedzą gęś, sprawdź, czy to nie jest gęś z naszego pieca." Gospodarz pobiegł, a piec był pusty. "Co złodziejski motłoch, za darmo chcecie jeść gęsi! Płaćcie mi zaraz, albo leszczynowej laski dam wam zasmakować." Oni zaś odrzekli: "Nie jesteśmy złodziejami, pewien żołnierz bez służby dał nam tę gęś na łące." – "Nie będziecie mnie kręcić za nos, żołnierz tu był, ale wyszedł przez te drzwi jako przyzwoity chłop." Wziął kija i lejąc ich przegnał za drzwi.
Brat Wesołek szedł swoją drogą aż doszedł na miejsce, gdzie stał wspaniały zamek, a niedaleko od niego licha gospoda. Poszedł do gospody i poprosił o nocleg, lecz gospodarz go odprawił i rzekł "Nie ma już miejsca, dom jest pełny dystyngowanych gości." – "Dziwi mnie tom" rzekł Brat Wesołek, "że przychodzą do was, a nie do tego wspaniałego zamku." Tak," odpowiedział gospodarz," - "Nie jest to takie dziwne. Kto poszedł tam na noc, żywy stamtąd nie wrócił." – "Jeśli inni próbowali, to i ja spróbuję," rzekł Brat Wesołek. "Lepiej zostaw to," rzekł gospodarz, "wyjdzie ci to gardłem," – "Nie wyjdzie mi to gardłem," rzekł Brat Wesołek, "Dajcie mi jeno miskę a z nią dobre jedzenie i picie." Dał mu więc gospodarz miskę, jedzenie i picie, a z nią Brat Wesołek poszedł na zamek, raczył się jadłem, a gdy w końcu zrobił się senny, położył się na ziemi, bo nie było tam łóżka. Wnet zasnął, lecz w nocy zbudził go ogromny hałas, a gdy otrzeźwiał, zobaczy w pokoju dziewięć brzydkich diabłów, zrobili wokół niego okrąg i tańczyli dokoła. Brat Wesołek rzekł zaś: Tańczcie sobie, ile chcecie, ale nie podchodźcie za blisko." Diabły cisnęły się jednak coraz bliżej niego i prawie deptały wstrętnymi nogami po jego twarzy. "Spokój już, diabelskie mary," rzekł, lecz oni złościli go coraz bardziej. Rozeźlił się Brat Wesołek i zawołał: "Hola, zaraz was uspokoję!, chwycił za nogę od krzesła i tłukł w sam środek. Lecz dziewięć diabłów na jednego żołnierza było zbyt wielu, gdy walił w tego z przodu, ciągnęli go za włosy ci z tyłu i szarpali go podle. "Diabelska zgrajo," zawołał, "Za dużo tego dobrego, poczekajcie! Wszystkie dziewięć do mojego tornistra, Jazda!" I wszystkie znalazły się w środku, zamknął ho więc i wrzucił do kąta. Zrobiło się nagle cicho, Brat Wesołek położył się z powrotem i spał aż do jasnego poranka. Gdy przyszedł gospodarz ze szlachcicem, do którego zamek ów należał, chcieli zobaczyć, jak mu poszło, a gdy zobaczyli, że jest zdrów i rześki, dziwili się i zapytali: "Nic wam duchy nie zrobiły?" – "Zupełnie nic," odpowiedział Brat Wesołek, "Wszystkie dziewięć mam w tornistrze. Znowu możecie w spokoju zamieszkać w zamku. Nikt już nie będzie w nim hasał! Podziękował mu zatem szlachcic, obdarował go suto i prosił by został na jego służbie, chciał go mieć w opiec do końca życia. "Nie," odpowiedział, "przywykłem do włóczęgi, ruszę więc dalej." I tak odszedł Brat Wesołek, napotkał kuźnię, tornister w którym było dziewięć diabłów położył na kowadle i poprosił kowala i jego czeladź, by przywalili. Walili więc co sił wielkimi młotami, a diabły podniosły straszny krzyk. Gdy potem otworzył tornister, osiem padło, lecz jeden, który siedział w fałdzie, przeżył, wyskoczył więc i pognał do piekła.
Jeszcze długo potem Brat Wesołek chodził po świecie, a kto go znał, mógłby wiele o tym opowiadać. W końcu jednak zestarzał się i zaczął myśleć o swym końcu. Poszedł więc do pustelnika, który był znany jako pobożny człek, i rzekł do niego "Zmęczyła mnie wędrówka, chcę teraz zadbać, by pójść do królestwa niebieskiego." – "Pustelnik odpowiedział: "Są dwie drogi, jedna jest szeroka i przyjemna, a prowadzi do piekła, druga jest wąska i kamienista, a prowadzi do nieba." – "Musiałbym być głupcem," pomyślał Brat Wesołek, "Gdybym miał iść kamienistą drogą." Ruszył więc, a szedł drogą szeroką i przyjemną, aż doszedł w końcu pod czarną bramę, a była to brama do piekła. Brat Wesołek zapukał, odźwierny popatrzył, kto to. Gdy zobaczył Brata Wesołka, wystraszył się, bo był to akurat dziewiąty diabeł, który siedział w tornistrze i uciekł z wielką śliwą pod okiem. Dlatego zasunął rygiel, pobiegł do najwyższego diabła i rzekł: "Przed bramą jest jegomość z tornistrem i chce wejść, lecz za nic go nie wpuszczaj, bo wymówi życzenie, by całe piekło w tornistrze się znalazło. Ohydnie kazał mnie raz walić młotem." Zawołano więc do Brata Wesołka, by odszedł i nie wchodził. "Jeśli ci mnie nie chcą," pomyślał, "zobaczę, czy w niebie znajdę schronienie. Gdzieś muszę przecież zostać." Zawrócił więc i poszedł aż do niebieskich bram, gdzie także zapukał. Święty Piotr siedział przy niej jako odźwierny . Brat Wesołek od razi rozpoznał go od razu i pomyślał "Tu znalazłeś starego przyjaciela, tutaj musi pójść lepiej." Ale święty Piotr rzekł: "Myślę, że chcesz to nieba?" – "Wpuść mnie bracie, muszę się gdzieś zatrzymać. W piekle mnie nie przyjęli, inaczej bym tu nie przyszedł." – "Nie," odpowiedział święty Piotr, " nie wejdziesz."- "Nie chcesz mnie wpuścić, to chociaż weź z powrotem swój tornister. Nie chcę od ciebie nic więcej," rzekł Brat Wesołek. " Daj go tu," powiedział święty Piotr. Podał mu zatem tornister przez kraty do nieba, a święty Piotr wziął go z powiesił koło swojego fotela. A wtedy Brat Wesołek rzekł: "teraz życzę sobie, bym sam znalazł się w tornistrze." I wnet w nim był, siedział teraz w niebie, święty Piotr musiał go w nim zostawić.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Copyright 2024 Podbean All rights reserved.

Podcast Powered By Podbean

Version: 20240731