Baśnie braci Grimm

Baśnie braci Grimm, pierwotnie skompilowane przez Jakoba i Wilhelma Grimmów, to zbiór ponadczasowych opowieści ludowych, które od wieków zachwycają czytelników. Te opowieści są skarbnicą folkloru, zawierającą historie o odwadze, magii i moralności, które przemawiają przez pokolenia. Od klasyków takich jak „Kopciuszek”, „Śnieżka” i „Jaś i Małgosia”, po mniej znane perełki, takie jak „Rybak i jego żona” oraz „Rumpelstiltskin”, każda opowieść oferuje wgląd w bogaty haft europejskiej tradycji ustnej. Baśnie Grimmów charakteryzują się żywymi postaciami, moralnymi lekcjami i często mrocznymi tonami, odzwierciedlając surowe realia i fantastyczne elementy ich historycznych kontekstów. Ich trwała atrakcyjność tkwi w zdolności do zabawiania, nauczania i inspirowania zdumienia, co czyni je kamieniem węgielnym literatury dziecięcej i źródłem fascynacji dla badaczy folkloru i opowiadaczy historii.

Listen on:

  • Podbean App

Episodes

O Śmierci Kurki

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Poszła raz kurka z kogucikiem na orzechową górkę. Ustalili, że, kto znajdzie orzecha, podzieli się nim z drugim. No i kurka znalazła wielkiego, wielkiego orzecha, lecz nic o tym nie powiedziała, bo chciała go zjeść sama. Orzech był jednak tak gruby, że nie mogła go połknąć i utkwił jej w gardle. Wystraszyła się, że się udusi. Krzyknęła więc kurka: "Koguciku, proszę, biegnij ile tchu po wodę, inaczej się uduszę." Kogucik pobiegł ile tchu do studni i rzekł: "Studnio, daj mi wody, kurka leży na orzechowej górce, połknęła orzecha i się dusi." Studnia odpowiedziała: "Biegnij najpierw do narzeczonej, niech ci da czerwonego jedwabiu." Kogucik pobiegł do narzeczonej: "Narzeczono, daj mi czerwonego jedwabiu. Czerwony jedwab dam studni, studnia da mi wody, wodę zaniosę kurce, co na orzechowej górce leży. Połknęła wielkiego orzech i od niego się dusi." Narzeczony odpowiedziała: "Najpierw biegnij po mój wianuszek, wisi na wierzbie," Poszedł więc kogucik do wierzby, ściągnął wianuszek z gałęzi i dał narzeczonej. Narzeczona dała mu czerwonego jedwabiu. Zaniósł go studni, a studnia dała mu wody. Zaniósł więc kogucik wody kurce, lecz gdy doszedł, leżała już uduszona bez ruchu i życia. Zasmucił się kogucik tak bardzo, że krzyczał, a wszystkie zwierzęta opłakiwały kurkę. Sześć myszy zaś budowało mały wóz, by zawieźć ją w nim do grobu. Gdy wóz był gotowy, zaprzęgły się do niego, a kogucik jechał. W drodze przyszedł lis i zapytał: "Dokąd zmierzasz, koguciku?" - "Pochować moją kurę." - "Czy mogę jechać z tobą?" - "Tak, ale usiądź z tylu wozu, z przodu nie zniosą tego moje koniki." Usiadł więc list z tyłu, a potem wilk, niedźwiedź i jeleń, lew i wszystkie zwierzęta z lasu. Tak jazda toczyła się dalej, aż dojechali do potoku. "Jak przejedziemy?" zapytał kogucik. Przy potoku leżała słomka, która rzekła: "Położę się w poprzek niego. Przejedziecie po mnie." Lecz gdy sześć myszek weszło na most, słomka ześlizgnęła się do wody, a z nią wpadło tam sześć myszek i wszystkie się utopiły. Nie zaradzili więc biedzie, lecz wtem przyszedł węgielek i rzekł: "Jestem wystarczająco duży, położę się w poprzek potoku, a wy po mnie przejedziecie." Węgielek położył się przy wodzie, lecz niestety dotknął jej trochę, zasyczał, zagasł i padł martwy. Gdy ujrzał to kamień, zlitował się i chciał pomóc kogucikowi, położył się przez wodę. Kogucik sam ciągnął wóz. Gdy już go miał z drugiej strony i z martwą kurką stał już na lądzie i chciał przeciągnąć także resztę, która siedziała z tyłu, lecz było ich za dużo i wóz się cofnął, a razem z nim wszystko wpadło do wody i się potopiło. Kogucik został sam z martwą kurką, wykopał jej grób i złożył ją w nim, usypał nad nią kopczyk, usiadł na nim i martwił się tak długo, aż z tego zamartwienia umarł... i tak wszystko pomarło.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Wodnica

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Braciszek i siostrzyczka bawili się pewnego razu przy studni i nagle podczas zabawy oboje wpadli do wody. Na samym dnie studni spotkali wodnicę, która przemówiła do nich w te słowa:
- Mam was wreszcie! Bierzcie się przeto raz dwa do roboty! - i zabrała ich ze sobą.
Dziewczynce kazała prząść paskudny, splątany len i nosić wodę do dziurawej beczki; chłopiec zaś miał za zadanie rąbać drzewo tępą siekierą. A do jedzenia nie dostawali nic prócz klusek twardych jak kamienie. W końcu jednak dzieci się zniecierpliwiły i czekały tylko, aby wodnica poszła w niedzielę do kościoła. Wtedy zmówiły się i uciekły. Po powrocie z kościoła wodnica zauważyła, że ptaszki wyfrunęły, i wielkimi susami puściła się za nimi w pogoń. Dzieci dostrzegły ją jednak z daleka i dziewczynka rzuciła za siebie szczotkę, wyrosła z niej Góra Szczotkowa, najeżona tysiącem kolców, przez które wodnica z największym trudem musiała się przedzierać. Wreszcie udało jej się górę pokonać. Kiedy dzieci to zobaczyły, chłopiec rzucił za siebie grzebień, powstała z niego Góra Grzebieniowa z tysiącem ostrych zębów, ale wodnica chwytając się ich zdołała wspiąć się na szczyt i przejść na drugą stronę. Wtedy dziewczynka rzuciła za siebie lusterko, powstała z niego Góra Lustrzana, tak śliska, że wodnica nie mogła się na nią wdrapać. Pomyślała więc:
- Pobiegnę szybko do domu po siekierę i przerąbię tę Lustrzaną Górę na pół.
Zanim jednak wróciła i szkło rozbiła, dzieci uciekły już daleko i wodnica musiała znów zniknąć w swojej studni.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Stary Dziadek i jego Wnuk

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Ongiś żył sobie człek stary jak świat. Jego oczy były mętne, uszy głuche, a kolana mu drżały. Kiedy siedział przy stole i jadł, ledwo trzymał łyżkę, wylewał zupę na stół a i z ust ciekło mu czasami. Jego syn i owego żona brzydzili się tego. Dlatego stary dziadek musiał siedzieć w kącie za piecem, dawali mu jeść w glinianej miseczce, a do tego jeszcze zbyt mało by się najadł. Ze smutkiem patrzył na stół, a oczy jego robiły się wilgotne. Pewnego razu drżące ręce jego nie utrzymały miseczki, upadła na ziemię i potłukła się. Młoda kobieta złajała go, lecz on nic nie powiedział, westchnął jeno. Kupiła mu tedy drewnianą miseczkę za parę halerzy i musiał odtąd z niej jeść. Gdy tak siedzieli, wnuczek od czterech lat na tej ziemi, naznosił deseczek. "Co robisz?," zapytał ojciec. "Robię korytko," odpowiedziało dziecko, "Matka i ojciec będą z niego jedli, kiedy będę duży." Mąż i żona patrzeli na siebie przez chwilę. W końcu zaczęli płakać, starego dziadka przyprowadzili do stołu i jadał odtąd z nimi, a nie mówili nic, gdy czasem coś wylał.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Mądra Małgosia

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Była sobie kucharka o imieniu Małgosia, nosiła buciki na czerwonych obcasikach, a kiedy w nich wychodziła, obracała się na wszystkie strony i z zadowoleniem myślała:
- Ładna ze mnie dziewczyna, nie ma co!
Wróciwszy do domu wypijała z radości łyczek wina, a że wino wywołuje apetyt, zabierała się do próbowania najlepszych potraw, jakie ugotowała, aż zaspokoiła głów, przy tym mówiła sobie:
- Kucharka powinna wiedzieć, jak co smakuje.
Zdarzyło się kiedyś, że pan jej rzekł:
- Małgosiu, dziś wieczorem przyjdzie do mnie gość, przygotuj nam dwa smaczne kurczaki!
- Zrobię, co pan każe - odrzekła Małgosia.
Zarżnęła dwa kurczaki, opaliła je, oskubała, nadziała na rożen i pod wieczór umieściła nad ogniem, by je upiec na wieczerzę. Skórka zaczynała się już na nich rumienić, a gościa ani widu, ani słychu. Małgosia zawołała więc do pana:
- Jeśli gość zaraz nie przyjdzie, trzeba będzie zdjąć kurczaki z ognia, a szkoda to wielka, że się ich nie zje, póki są najbardziej soczyste.
Na co pan:
- Już ja sam pójdę i gościa sprowadzę.
Ledwie wyszedł za próg, Małgosia odsunęła rożen z kurczętami i pomyślała:
- Od długiego stania przy ogniu człowiek się poci i chce mu się pić, a licho wie, kiedy oni przyjdą! Skoczę przez ten czas do piwnicy i łyknę sobie kropelkę.
Zbiegła na dół, utoczyła wina do dzbanka i powiedziała do siebie:
- Niech ci Bóg da zdrowie, Małgosiu - i pociągnęła spory łyk.
- Wina nie można pić po troszku - dodała.
- I nie należy zostawiać połowy - po czym porządnie przechyliła dzbanek.
Kiedy wróciła do kurczaków, umieściła je znów nad ogniem, posmarowała masłem i jęła raźno obracać rożen. Czując smakowity zapach pieczonego mięsa pomyślała:
- Trzeba spróbować, może im jeszcze czego brakuje!
Oblizała palec umaczany w sosie i rzekła:
- Ach, jakie te kurczaki dobre! Istna zgroza, że ich w tej chwili nikt nie je!
Pobiegła do okna, aby wyjrzeć, czy pan nie prowadzi gościa, a nie widząc nikogo, stanęła znów nad kurczętami i pomyślała:
- Jedno skrzydełko się przypala, najlepiej będzie, jeśli je od razu zjem.
Odkroiła owe skrzydełko, zjadła i bardzo jej smakowało; kiedy przełknęła ostatni kęs, pomyślała:
- Trzeba odciąć i drugie, żeby pan nie poznał, że czegoś brakuje.
Po zjedzeniu drugiego skrzydełka znów wyjrzała przez okno, ale pana ani śladu.
- Kto wie - podumała - może wcale nie przyjdą i zjedzą w gospodzie.
Rzekła więc do siebie:
- Hej, Małgosiu, nic się nie martw, jedno jest już i tak napoczęte, pociągnij sobie jeszcze łyczek winka i zjedz całe kurczę, jak je skończysz, będziesz wreszcie miała spokój; po co marnować dary Boże?
Zbiegła więc znowu do piwnicy, popiła sowicie i z apetytem zabrała się do kurczaka. Kiedy jednego zjadła już do reszty, a pan się nie zjawiał, Małgosia zaczęła zerkać na drugiego i rzekła do siebie:
- Drugi powinien się znaleźć tam, gdzie pierwszy, nie trzeba ich rozłączać; co spotkało pierwszego, należy się i drugiemu; jeszcze jeden łyczek chyba mi nie zaszkodzi.
Popiła sobie znowu i zabrała się do drugiego kurczaka, żeby go nie zostawić samego.
Kiedy się nim w najlepsze raczyła, nadszedł pan wołając:
- Pośpiesz się, Małgosiu, gość zaraz przyjdzie!
- Dobrze, proszę łaskawego pana, już podaję - odparła Małgosia.
Pan zajrzał jeszcze do jadalni, czy stół porządnie nakryty, wziął duży nóż, którym miał krajać kurczęta, i przystąpił do ostrzenia go w sieni. W tejże chwili nadszedł gość i zapukał do drzwi grzecznie, jak należy. Małgosia pobiegła zobaczyć, kto to puka, a ujrzawszy gościa położyła palec na ustach i rzekła:
- Cicho, cicho, uciekajcie, panie, co prędzej, bo jak was mój pan zobaczy, to biada wam! Zaprosił was co prawda na wieczerzę, ale zamyśla ni mniej ni więcej, tylko obciąć wam uszy. Posłuchajcie, jak nóż po temu ostrzy.
Gość usłyszawszy ostrzenie zbiegł po schodach najszybciej, jak tylko mógł, Małgosia zaś pośpieszyła z krzykiem do pana:
- Ładnego gościa łaskawy pan do domu zaprosił!
- Czemu to, Małgosiu? Co ci się w moim gościu nie podoba?
- A bo niosłam właśnie na stół oba kurczaki, a ten porwał mi je z półmiska i wziął nogi za pas.
- A to ci dopiero! - rzekł pan, szczerze żałując pięknych kurcząt. - Żeby mi choć jedno zostawił, mógłbym się przynajmniej posilić.
I zaczął za nim wołać, aby się zatrzymał, ale gość udawał, że nie słyszy. Pan, wciąż jeszcze trzymając nóż w ręce, rzucił się za nim w pogoń i krzyczał:
- Chociaż jedno! Choć jedno!
Myśląc o odzyskaniu choć jednego kurczęcia z dwóch, które gość zabrał; gość zaś mniemał, że chodzi mu o jego ucho, i zmykał, jakby się za nim paliło, aby ocalić i jedno i drugie.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Goździk

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Żyła niegdyś królowa, której łono z woli Boga było bezpłodne. Co rano chodziła do ogrodu prosząc Pana na niebie, aby dał jej syna lub córkę. Aż wreszcie zjawił się anioł z nieba i rzekł:
- Pociesz się, urodzisz bowiem syna, którego wszystkie życzenia będą się spełniać i czego tylko zapragnie na świecie, to otrzyma.
Pośpieszyła do króla i powtórzyła mu radosną nowinę, kiedy zaś czas minął, powiła syna i król cieszył się niezmiernie.
Królowa każdego ranka udawała się wraz z dzieckiem do zwierzyńca i myła się tam w czystej wodzie u studni. Zdarzyło się pewnego razu, że dziecko, które już nieco podrosło, leżało na kolanach matki, a ona usnęła. I oto nadszedł stary kucharz, który wiedział, że wszystkie życzenia dziecka mają się spełnić, porwał je, a złapał kurę, rozdarł i krwią jej spryskał fartuszek i suknię królowej. Dziecko zaniósł w ustronne miejsce, gdzie mamka miała je karmić, sam zaś udał się do króla i oskarżył królową, że z jej winy dzikie zwierzęta rozszarpały dziecko. Król ujrzawszy krew na fartuszku królowej uwierzył we wszystko i wpadł w straszny gniew. Kazał zbudować wieżę z tak głębokim lochem, żeby nie sięgał tam promień słońca ni księżyca, wtrącił do lochu swą małżonkę i kazał wejście zamurować; miała tam siedzieć przez siedem lat bez jedzenia i napoju, aż ducha wyzionie. Pan Bóg zesłał jednak z nieba dwa anioły w postaci białych gołębi, które miały przez całe siedem lat dwa razy dziennie przelatywać i przynosić jej jedzenie.
Kucharz zaś myślał sobie w duchu:
- Jeśli wszystkie życzenia dziecka mają się spełniać, a ja tutaj zostanę, to może się dla mnie źle skończyć.
Opuścił więc zamek i wyniósł się razem z chłopcem; kiedy był on już na tyle duży, że umiał mówić, rzekł do niego:
- Powiedz, że chciałbyś mieć piękny pałac z ogrodem i wszelkimi zabudowaniami.
Ledwie malec wypowiedział te słowa, natychmiast spełniło się jego życzenie. Po pewnym czasie kucharz rzekł znowu:
- To niedobrze, że jesteś zupełnie sam, powinieneś zażądać ładnej towarzyszki.
Królewicz usłuchał rady kucharza i w tej samej chwili stanęła przed nim dziewczynka tak piękna, że piękniejszej żaden malarz by nie namalował. Odtąd dzieci bawiły się zawsze razem i pokochały się bardzo serdecznie, zaś stary kucharz wypuszczał się na polowania niby jakiś dostojny pan. Po pewnym czasie przyszło mu jednak do głowy, że królewicz mógłby kiedyś zapragnąć powrotu do swego ojca, a wtedy on, kucharz, znalazłby się w nie lada kłopocie. Wyszedł więc do ogrodu, wziął dziewczynkę na stronę i rzekł:
- Dziś w nocy, kiedy chłopiec zaśnie, podejdź do jego łóżka i wbij mu nóż w serce, a potem przynieś mi jego serce i język; jeśli tego nie uczynisz, sama życie postradasz.
I poszedł sobie, lecz następnego dnia okazało się, że dziewczynka nie spełniła jego rozkazu i powiedziała mu:
- Czemu miałabym odebrać życie niewinnemu, który przecież nikomu krzywdy nie wyrządził?
Na co kucharz odrzekł:
- Jeśli tego nie uczynisz, sama życie postradasz.
Kiedy odszedł, ona kazała zabić młodą łanię, wyjęła jej serce i język, położyła na talerzu, a widząc zbliżającego się kucharza rzekła do chłopca:
- Połóż się do łóżka i nakryj się kołdrą!
Niegodziwiec wszedł do komnaty, pytając od progu:
- No, i gdzie jest serce i język chłopca?
Dziewczynka podała mu talerz, ale królewicz zrzucił z siebie kołdrę i krzyknął:
- Ach, ty stary grzeszniku, czemuś chciał mnie zabić? Teraz ja ci karę wymierzę. Staniesz się czarnym pudlem ze złotą obróżką na szyi i będziesz żarł rozżarzone węgle, aż płomienie będą ci buchać z gardła.
Ledwie wypowiedział te słowa, stary zamienił się w pudla ze złotą obróżką na szyi i kucharze musieli przynieść rozżarzonych węgli, a on je zjadał i z gardła buchnęły mu płomienie. Przez pewien czas królewicz mieszkał jeszcze w tym pałacu, myśląc o swojej matce, czy też ona jeszcze żyje. Aż któregoś dnia rzekł do dziewczynki:
- Chciałbym wrócić w ojczyste strony; jeśli ze mną pójdziesz, nie zaznasz przy mnie biedy.
- Ach - odpowiedziała - to przecież tak daleko i co ja pocznę w obcym kraju, gdzie mnie nikt nie zna.
Że nie było to po jej myśli, a oboje nie chcieli się ze sobą rozstać, królewicz zamienił dziewczynkę w piękny goździk i schował go do kieszeni.
Po czym wyruszył w drogę z pudlem u nogi, aż zawędrował do swej ojczyzny. Stanął u stóp wieży, w której przebywała jego matka, a ponieważ wieża była bardzo wysoka, wyczarował sobie drabinę, która sięgała aż do jej szczytu. Wspiął się po owej drabinie, zajrzał do wnętrza wieży i zawołał:
- Matko umiłowana, łaskawo królowo, czy jesteś jeszcze przy życiu, czyś już zmarła?
Ona zaś odpowiedziała:
- Właśnie się posiliłam i jestem całkiem syta - wspomniała przy tym o aniołach, które ją nawiedziły.
A królewicz na to:
- Jam jest twój jedyny syn, którego rzekomo dzikie zwierzęta porwały z twych kolan; ale ja żyję i wkrótce cię stąd wybawię!
Zszedł po drabinie na dół, udał się do swego miłościwego ojca i kazał się zapowiedzieć jako obcy myśliwy, który chciałby wstąpić do króla na służbę. Król odparł, że jeśli jest zaprawiony w swym rzemiośle i postara mu się o dziczyznę, zgadza się, aby został. A trzeba wiedzieć, że ani wzdłuż granicy kraju, ani w całej okolicy nigdy nie pojawiała się dzika zwierzyna. Myśliwy obiecał królowi, że zdobędzie mu tyle dziczyzny, ile tylko zmieści się na królewskim stole. Po czym skrzyknął innych myśliwych, aby towarzyszyli mu w wyprawie do puszczy. Ci poszli z nim, a kiedy znaleźli się w głębi boru, kazał im się ustawić w ogromne półkole, z jednej strony otwarte, sam zaś stanął w środku owego półkola i jął wypowiadać swe życzenia. Ledwie je wyrzekł, do półkola wbiegło ze dwieście albo i więcej sztuk zwierzyny, zaś myśliwi wybili wszystkie co do nogi. Załadowano je potem na sześćdziesiąt chłopskich furek i przywieziono królowi, który przez tyle lat musiał obywać się bez dziczyzny, a teraz wreszcie mógł nią raczyć swoich gości.
Król ogromnie się z tego ucieszył i następnego dnia kazał urządzić wspaniałą ucztę, na którą zaprosił cały swój dwór. Kiedy wszyscy się zgromadzili, rzekł do obcego myśliwego:
- W nagrodę za to, że tak się dobrze sprawiłeś, zasiądziesz u mego boku.
Młodzieniec zaś odpowiedział:
- Wasza królewska mość raczy zważyć, że ze mnie tylko skromny myśliwy.
Krój jednak obstawiał przy swoim i rzekł:
- Masz siedzieć u mego boku.
I myśliwy musiał wreszcie ustąpić. A kiedy usiadł przy stole, pomyślał o swojej umiłowanej królowej-matce i jedynym jego pragnieniem było, aby któryś z najdostojniejszych dworzan wspomniał o niej i zapytał, jak jej się wiedzie w wieży, czy żyje jeszcze, czy też umarła. W tej samej chwili głos zabrał najważniejszy z dworzan, mówiąc:
- Najjaśniejszy panie, my się tu weselimy, a jak się wiedzie jej królewskiej wysokości w wieży, czy żyje jeszcze, czy już umarła?
Król zaś odrzekł:
- Z jej winy dzikie zwierzęta rozszarpały mego jedynego syna, nie chcę więc o niej słyszeć.
Wtedy młody myśliwy wstał ze swego miejsca i rzekł:
- Miłościwy ojcze, ona żyje jeszcze, a ja jestem jej synem, to nie dzikie zwierzęta zawiniły, lecz łotr kucharz. On to zabrał mnie z jej kolan, kiedy usnęła, i poplamił kurzą krwią jej fartuszek.
Po tych słowach wskazał na psa ze złotą obrożą i dodał:
- To jest ten łotr.
Kazał przynieść rozżarzonych węgli, które pudel musiał zeżreć na oczach wszystkich zebranych, aż płomienie buchnęły mu z gardła.
Wtedy zapytał króla, czy chce ujrzeć nicponia w jego prawdziwej postaci, i zmienił psa z powrotem w starego kucharza. Stanął on przed królewskim obliczem w białym fartuchu i z nożem u boku. Król na jego widok wpadł w srogi gniew i kazał go wrzucić do najgłębszego lochu. Myśliwy zaś mówił dalej:
- Ojcze miłościwy, czy chcesz ujrzeć dziewczynę, która otaczała mnie czułą troską, kazano jej mnie zabić, ale nie uczyniła tego, własne życie narażając.
A król odparł:
- Tak, chętnie bym ją ujrzał.
Na co syn:
- Najłaskawszy ojcze, okażę ci ją w postaci pięknego kwiatu.
Po czym sięgnął do kieszeni, wyjął z niej goździk i położył go na królewskim stole, a był on tak piękny, że król nigdy piękniejszego nie widział. A wtedy syn rzekł:
- Teraz ukażę ci ją w jej prawdziwej postaci.
I zamienił kwiat w dziewczynę. Stała oto przez królem i była tak piękna, że żaden malarz nie potrafiłby namalować piękniejszej.
Król posłał do wieży dwie damy dworu i dwóch dworzan, aby przywiedli królową do stołu. Kiedy ją wprowadzono, nie mogła już nic jeść i rzekła:
- Łaskawy i miłosierny Bóg, który w wieży utrzymywał mnie przy życiu, wkrótce mnie wybawi.
Żyła jeszcze trzy dni, po czym w spokoju wyzionęła ducha. Gdy ją pochowano, nadleciały dwa białe gołębie, które przynosiły jej do wieży jedzenie, a były aniołami z nieba, i usiadły na jej grobie. Stary król kazał kucharza poćwiartować, ale zgryzota tak drążyła jego serce, że wkrótce sam umarł. Syn jego poślubił piękną dziewczynę, którą przyniósł w kieszeni w postaci kwiatka, i Bóg jeden wie, czy oboje jeszcze żyją.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Lis i kot

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Zdarzyło się pewnego razu, że kot spotkał w lesie lisa, a myśląc: ,,On jest taki mądry i doświadczony, i tyle w świecie znaczy'', zagadnął go przymilnie:
- Dzień dobry, kochany panie lisie, co słychać? Jak zdrowie? Jak sobie pan radzi w tych drogich czasach.
Lis, pełen pychy, obrzucił kota spojrzeniem od stóp do głów i długo nie mógł się zdecydować, czy dać mu jakąś odpowiedź. Wreszcie odezwał się:
- Ty nędzny łachmyto, ty głupcze, ty głodomorze i myszołapie, co sobie właściwie myślisz? Śmiesz pytać, jak ja sobie radzę? A co ty potrafisz? Ile znasz sztuczek?
- Znam tylko jedną jedyną - odparł skromnie kot.
- A cóż to za sztuczka - spytał lis.
- Kiedy psy mnie gonią, potrafię wskoczyć na drzewo i ujść w ten sposób z życiem.
- I to wszystko? - rzekł lis. - Bo ja opanowałem sto rozmaitych sztuczek, a prócz tego posiadam cały worek forteli. Żal mi ciebie, chodź, nauczę cię, jak wymykać się psom.
W tej samej chwili nadszedł myśliwy z czterema psami. Kot skoczył zwinnie na drzewo i wdrapał się na sam wierzchołek, gdzie całkiem ukrył się wśród liści i gałęzi.
- Otwieraj worek, panie lisie, otwieraj worek! - wołał do lisa, ale psy już go chwyciły i nie mógł się im wyrwać.
- No, i co, panie lisie - wołał kot - wpadłeś mimo swoich stu sztuczek. Gdybyś mógł wdrapać się na drzewo jak ja, nie postradałbyś życia.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Wednesday Aug 14, 2024

Wilczyca wydała na świat młode i poprosiła lisa w kumy.
- Jest z nami blisko spokrewniony - mówiła - ma wiele rozumu i sprytu, będzie więc mógł mego synka niejednego nauczyć i w świat wprowadzić.
Lis zachował się nader godnie i rzekł:
- Łaskawa pani kumo, piękne dzięki za zaszczyt, jaki mi pani wyświadczyła, ja ze swej strony dołożę wszelkich starań, aby miała pani ze mnie jak największą pociechę.
Na chrzcinach jadł z wielkim apetytem i bawił się świetnie, a na koniec powiedział:
- Droga pani kumo, naszym obowiązkiem jest troszczyć się o maleństwo, musi się pani dobrze odżywiać, żeby i jemu sił przybywało. Znam taką owczarnię, z której można by wyłowić niejedną tłustą sztukę.
Wilczycy spodobała się ta śpiewka, wybrała się więc wraz z lisem do rzeczonej zagrody. Lis pokazał jej z daleka owczarnię, mówiąc:
- Pani zakradnie się tam bez trudu, a ja przez ten czas zapoluję na jakiego kurczaka.
Jednak szelma nawet się z miejsca nie ruszył, legł na skraju lasu, wyciągnął nogi i odpoczywał. Wilczyca zakradła się do owczarni, ale natknęła się tam na psa, który narobił hałasu, tak że zbiegli się chłopi, przyłapali wilczycę i oblali ją gorącym ługiem. W końcu jednak wyrwała się im i powlokła w stronę lasu; leżał tam lis, który przemówił do niej żałośliwym głosem:
- Ach, droga pani kumo, źle mi się powiodło! Napadli mnie chłopi i nogi mi poprzetrącali; jeśli nie chce mnie pani tu zostawić, na nędzną śmierć narażając, to proszę mnie stąd na plecach zabrać.
Wilczyca sama ledwie powłócząc nogami zatroszczyła się jednak o lisa, wzięła go na plecy i z największym wysiłkiem zataszczyła, całego i zdrowego, do swojej chatki. A wtedy lis krzyknąwszy:
- Żegnaj, droga pani kumo, a pieczeń niech ci sama do gardła leci - wyśmiał ją i skoczył w las.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Wilk i lis

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Wilk miał u siebie lisa, a czego chciał wilk, to lis musiał robić, bo był słabszy. Lecz lis chętnie pozbyłby się pana. Zdarzyło się, że obaj szli przez las. Rzekł tedy wilk "Rudy lisie, załatw coś do żarcia, albo ciebie zeżrę." Odparł więc lis: "Znam gospodarstwo, gdzie jest para jagniąt. Jeśli masz ochotę, pójdziemy po jedno." Pasowało to wilkowi, poszli więc, a list ukradł jagnię, przyniósł wilkowi i uciekł. Wilk zaś je zjadł, lecz nie miał wciąż dość, chciał jeszcze drugie, poszedł więc po nie. A że zrobił to niezdarnie, spostrzegła go matka jagniąt i zaczęła tak strasznie krzyczeć, że zbiegli się chłopi. Znaleźli wilka i tłukli go bez litości, że gdy dotarł do lisa kulał i wył. "Ładnie mnie poprowadziłeś, " rzekł, "Ale chciałem jeszcze drugie jagnię, a wtedy pochwycili mnie chłopi i złoili mi skórę." Lis zaś odpowiedział: "Dlaczego zawsze jesteś taki łasy."
Drugiego dnia znów wyszli w pole, a wilk znowu rzekł: "Rudy Lisie, załatw coś do żarcia, albo ciebie zeżrę." Lis odrzekł tedy: "Znam gospodarstwo, gdzie kobieta dziś wieczorem piecze pączki. Pójdziemy po nie." Poszli więc, lis zakradł się pod dom, rozglądał się i obwąchiwał tak długo, aż się dowiedział, gdzie stała micha. Wyciągnął potem sześć pączków i zaniósł wilkowi. "Masz tu swoje żarcie," powiedział i ruszył swoją drogą. Wilk połknął pączki w jednej chwili i rzekł: "Smakują malizną," poszedł więc i ściągnął w dół całą michę, że aż rozleciała się na kawałki. Zrobił się wielki hałas, wyszła kobieta, a gdy zobaczyła wilka, zawołała ludzi. Przybiegli czym prędzej i tłukli wilka ile wlezie. Bez czucia w dwóch nogach i głośno wyjąc dotarł do lisa. "Ale mnie brzydko wyprowadziłeś!," zawołał, "Chłopi mnie złapali i wygarbowali skórę." Lecz lis odpowiedział: "Dlaczego zawsze jesteś taki łasy."
Trzeciego dnia, gdy znów byli razem, a wilk z trudem kulał do przodu, rzekł mimo to znowu: "Rudy lisie, załatw mi coś do żarcia, albo zeżrę ciebie." Lis odpowiedział: "Znam człowieka, który zarżnął dziś zwierza, a cała beczka solonego mięsa stoi w piwnicy. Pójdziemy po nie. "Ale odejdę razem z tobą, żebyś mi pomógł, gdy nie będę mógł uciec." - "Niech i tak będzie," rzekł lis i pokazał mu swe lisie sztuczki i dróżki, aż wreszcie dotarli do piwnicy. Było tam mięsa w bród, a wilk zabrał się do niego od razu i myślał sobie "Minie trochę czasu, nim skończę." List także sobie nie żałował, rozglądał się jednak wszędzie, często biegał do dziury, przez którą weszli, i próbował, czy jego ciało jest jeszcze na tyle wąskie, by się przez nią przedrzeć. Wilk zaś powiedział: "Drogi lisie, dlaczego tak biegasz tam i z powrotem, wyskakujesz i wskakujesz?" - "Muszę przecież zobaczyć, czy nikt nie idzie," odpowiedział chytrus,, "Tylko nie żryj za dużo!" A wilk rzekł: "Nie odejdę, zanim beczka nie będzie pusta." Lecz wtem przyszedł do piwnicy chłop, który usłyszał hałas lisich skoków. Lis, gdy go zobaczył, wyskoczył jednym susem przez dziurę. Wilk chciał podążyć za nim, lecz upasł się tak, że nie mógł się przecisnąć i utknął. Chłop zaś przyszedł z kijem i zatłukł go na śmierć. A lis skakał sobie odtąd wesoło po lesie i się cieszył, że nie było już łasucha.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Wilk i człowiek

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Lis opowiadał kiedyś wilkowi o sile człowieka i o tym, że żadne zwierzę nie może mu dorównać, jeżeli nie użyje podstępu. A na to wilk:
- Gdybym tylko zobaczył kiedy człowieka, zaraz bym się na niego rzucił.
- A ja ci w tym pomogę - rzekł lis - przyjdź do mnie jutro rano, pokażę ci człowieka.
Wilk stawił się raniutko, a lis poprowadził go na drogę, którą chadzał zazwyczaj myśliwy. Najpierw nadszedł stary, wysłużony żołnierz.
- Czy to jest człowiek? - zapytał wilk.
- Nie - odparł lis - to był kiedyś człowiek.
Potem nadszedł mały chłopiec, idący do szkoły.
- A czy to jest człowiek?
- Nie, to będzie kiedyś człowiek.
Wreszcie ukazał się myśliwy z dubeltówką na ramieniu i nożem myśliwskim za pasem.
- Oto jest człowiek - rzekł lis do wilka - na tego możesz się rzucić. Ja jednak wolę się ukryć w norze.
Wilk rzucił się na człowieka, ale myśliwy, widząc go, powiedział:
- Szkoda, że nie nabiłem fuzji kulą - wycelował i strzelił wilkowi śrutem w pysk.
Wilk zmarszczył się gniewnie, ale nie dał się odstraszyć i znów ruszył do ataku. Myśliwy wpakował mu więc drugi nabój śrutu. Wilk przezwyciężył ból i skoczył na myśliwego; ale ten wydobył nóż i zadał mu kilka ciosów, aż wilk krwawiąc uciekł z wyciem do lisa.
- No, bracie wilku - zapytał lis - jak ci się powiodło z człowiekiem?
- Ach - odparł wilk - nie tak wyobrażałem sobie siłę człowieka. Najpierw zdjął z ramienia kij i dmuchnął w niego, a mnie coś plunęło w twarz, co drapało i łechtało strasznie. Potem jeszcze raz dmuchnął w kij, a mnie coś grzmotnęło w nos. Kiedy zaś byłem zupełnie blisko, wyciągnął sobie z ciała żebro i tak mnie nim uderzył, że ledwo żywy uciekłem.
- Widzisz - rzekł lis - jaki z ciebie pyszałek! A radziłem ci nie stawiać człowiekowi na drodze!Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Sześciu zawsze da sobie radę

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Żył sobie niegdyś człowiek, który wszystko potrafił. Służył on na wojnie i okazał się mężnym i walecznym, ale gdy się wojna skończyła, odprawiono go i dano mu trzy grosze na drogę.
- Poczekajcie - rzekł żołnierz - to mi się nie podoba. Znajdę ja sobie odpowiednich ludzi, a wtedy król będzie mi musiał oddać wszystkie swoje skarby.
Zagniewany ruszył przez las i ujrzał tam człowieka, który wyrwał z ziemi sześć drzew, jakby to były słomki. Rzekł więc do niego:
- Czy chcesz zostać moim sługą i pójść ze mną?
- Dobrze - odparł człowiek - ale najpierw zaniosę matce tę wiązkę drewna.
Po czym chwycił jedno z drzew, owinął nim pięć pozostałych jak powrósłem, zarzucił sobie wiązkę na ramię i odszedł. Po chwili wrócił i ruszył w świat ze swym panem, który rzekł:
- My dwaj zawsze sobie radę damy.
Po pewnym czasie ujrzeli myśliwego, który klęczał na ziemi i celował gdzieś z fuzji. Żołnierz zapytał:
- Do kogo strzelasz, myśliwcze?
Ten zaś odparł:
- O dwie mile stąd, na gałęzi dębu siedzi mucha. Chcę jej wystrzelić lewe oko.
- O, chodź ze mną - rzekł żołnierz - my trzej zawsze sobie radę damy.
Myśliwy chętnie zgodził się na to i wszyscy trzej ruszyli dalej.
Idą, idą, aż tu patrzą - stoi siedem wiatraków i kręcą się same, choć wiatru nie ma, i liście na drzewach nawet nie drgną. Żołnierz zdziwił się:
- Cóż porusza te młyny? Przecież wiatru ani śladu!
Ale gdy uszli jeszcze dwie mile, ujrzeli na drzewie człowieka, który zatkał sobie jedną dziurkę od nosa i dmuchał drugą.
- Cóż ty tam robisz, człowieku?
- O dwie mile stąd stoi siedem wiatraków, dmucham więc, aby się poruszały.
- Chodź ze mną - rzekł żołnierz - my czterej zawsze sobie radę damy!
Dmuchacz zgodził się i poszedł z nimi.
Po pewnym czasie ujrzeli człowieka, który stał na jednej nodze, a drugą odczepił sobie i położył obok na trawie.
- Toś się dobrze urządził! - rzekł żołnierz.
A człowiek na to:
- Jestem szybkobiegaczem i odjąłem sobie nogę, żeby nie biec zbyt szybko, kiedy bowiem biegnę na dwóch nogach, szybszy jestem od ptaka.
- Chodź więc ze mną - rzekł żołnierz - my pięciu zawsze sobie radę damy.
Szybkobiegacz zgodził się chętnie, a po pewnym czasie spotkali człowieka, który zsunął sobie czapeczkę na ucho. Żołnierz rzekł doń:
- Włóż czapkę prosto, bo wyglądasz jak błazen.
- Nie mogę - odparł człowiek - gdybym włożył czapeczkę prosto, nastąpiłby taki mróz, że ptaki pomarzłyby na niebie i pospadały martwe na ziemię.
- Chodź więc ze mną - rzekł żołnierz - my sześciu zawsze sobie radę damy!
Poszli więc razem dalej, aż trafili do pewnego miasta, gdzie król ogłosił, że kto zwycięży córkę jego w wyścigu, zostanie jej małżonkiem; ale gdyby został zwyciężony, będzie musiał oddać głowę pod topór.
Żołnierz zgłosił się do króla i rzekł:
- Czy mogę kazać biegać za mnie jednemu z mych sług?
- Owszem - odparł król - ale w takim razie musisz i jego życie dać w zakład, tak że w razie przegranej obaj oddacie głowy.
Żołnierz zgodził się, zawołał szybkobiegacza, kazał mu przyczepić drugą nogę i rzekł doń:
- No, pędź dobrze, abyśmy zwyciężyli!
Umówiono się, że ten zostaje zwycięzcą, kto pierwszy przyniesie kubek wody z odległego źródła. Dano więc po dzbanku szybkobiegaczowi i królewnie i oboje poczęli biec jednocześnie. Zanim jednak królewna ubiegła kilka kroków, szybkobiegacza nie było już widać. Szybko dotarł on do źródła, zaczerpnął wody i zawrócił. Ale po drodze uczuł zmęczenie, postawił więc dzbanek na ziemi, położył sobie znaleziony czerep koński, aby mu się twardo spało i aby się prędko obudził. Tymczasem królewna, która jak na zwykłego człowieka biegała bardzo szybko, dotarła także do źródła i popędziła z powrotem z pełnym dzbankiem. A gdy ujrzała szybkobiegacza, leżącego na ziemi i śpiącego, ucieszyła się i rzekła:
- Wróg sam wpadł mi w ręce!
Wylała mu wodę z dzbanka i pobiegła dalej. Wszystko byłoby więc stracone, gdyby nie strzelec, który stał na wieży zamkowej i widział wszystko swymi dalekowidzącymi oczyma.
- Królewna nie zdoła nas pokonać - rzekł, szybko chwycił fuzję, wycelował i strzelił tak trafnie, że nie zraniwszy szybkobiegacza, wytrącił mu czerep koński spod głowy. Zbudził szybkobiegacza, zerwał się na nogi i ujrzał, że dzbanek jego jest próżny. Ale nie tracąc otuchy pobiegł jeszcze raz do źródła, zaczerpnął wody i jeszcze o minutę wcześniej powrócił niż królewna.
- Teraz - rzekł - to naprawdę wyciągałem nogi. Wpierw to była zabawka.
Ale król i królewna nieradzi byli, że zwykły wysłużony żołnierz ma zostać mężem królewny. Poczęli się więc naradzać, jak się go pozbyć, król zaś rzekł:
- Znalazłem sposób, możesz być spokojna.
I rzekł do sześciu towarzyszów:
- Zwyciężyliście, wyprawię więc dla was ucztę!
I zaprowadził ich do komnaty, która miała podłogę, ściany i drzwi z żelaza, a okna były zamknięte na żelazne sztaby. W komnacie tej zastawiony był wspaniały stół, a król rzekł:
- Drodzy goście, jedzcie, pijcie i weselcie się!
Kiedy zaś żołnierz wszedł ze swymi sługami do komnaty, kazał król zamknąć żelazne drzwi i polecił kucharzowi rozpalić pod podłogą wielki ogień, aż żelazo rozgrzało się do czerwoności. Sześciu towarzyszom zaczynało być ciepło, coraz bardziej gorąco, coraz goręcej. Początkowo myśleli, że to od jedzenia, gdy jednak żar stał się już nieznośny, skoczyli do drzwi i okien, ale ujrzeli, że są zamknięcie, i zrozumieli zły zamiar króla, który chciał ich udusić.
- Nie uda mu się to - rzekł jednak człowiek w czapce - za chwilę będzie tu taki mróz, że gorąco ucieknie ze wstydem!
I włożył swą czapeczkę prosto, a w tej chwili zapanowało takie zimno, że potrawy poczęły zamarzać na półmiskach.
Po kilku godzinach, gdy król sądził już, że sześciu zuchów upiekło się dawno, kazał otworzyć drzwi i sam przyszedł ich obejrzeć. Jakże się jednak zdziwił, gdy ujrzał ich zdrowych i wesołych i gdy mu jeszcze rzekli, iż radzi są, że mogą wyjść rozgrzać się trochę, bo w pokoju jest tak zimno, że potrawy pomarzły na półmiskach. Król rozgniewany zawołał kucharza i zapytał, dlaczego nie spełnił jego rozkazu. Ale kucharz pokazał mu olbrzymi ogień, który ciągle jeszcze palił się pod podłogą komnaty. Wówczas pomyślał król, że w ten sposób sześciu przyjaciół nie pokona. Wymyślił więc nowy fortel, by się ich pozbyć.
Zawołał żołnierza i rzekł:
- Dam ci złota, ile zapragniesz, ale wyrzeknij się mojej córki.
- Dobrze - odparł żołnierz - wyrzeknę się jej, jeśli dostanę tyle złota, ile uniesie mój sługa.
Król zgodził się chętnie, a żołnierz rzekł:
- Przyjdę po złoto za dwa tygodnie!
Potem zawołał wszystkich krawców z całego państwa i kazał im uszyć przez dwa tygodnie olbrzymi wór. Gdy wór był już gotów, olbrzym, który wyrywał drzewa, musiał wziąć go na plecy i iść do króla po złoto. Król spojrzał nań i zawołał:
- Co to za siłacz, który dźwiga tyle płótna? - i pomyślał przy tym: - Ileż on złota zabierze!
Po czym kazał przynieść tonę złota, którą dźwigać musiało szesnastu najsilniejszych ludzi, ale olbrzym wrzucił złoto do wora jak piórko i rzekł:
- Przynieście od razu więcej, bo to nawet dna mi nie przykryło.
Musiał więc król posyłać stopniowo po cały swój skarb, ale wór nie napełnił się nawet do połowy, olbrzym zaś wołał ciągle:
- Dawajcie jeszcze, te okruchy nie napełnią mi worka!
Zjechało się więc z całego państwa siedem tysięcy wozów ze złotem, a olbrzym wrzucił je do worka razem z zaprzężonymi do nich wołami, mówiąc:
- Szkoda czasu, byle prędzej worek zapełnić.
Ale wór ciągle jeszcze nie był pełny, a w całym królestwie nie było już ani odrobiny złota. Rzekł więc olbrzym:
- No dość, muszę pusty worek zabrać!
Związał worek, zarzucił go na plecy i poszedł razem z towarzyszami.
Tymczasem królowi żal się zrobiło złota, gdy ujrzał, jak jeden człowiek wynosi majątek całego królestwa, posłał więc dwa pułki konnicy, aby dogoniły sześciu towarzyszów i odebrały siłaczowi wór. Jeźdźcy dogonili naszych zuchów i zawołali:
- Jesteście więźniami, oddajcie złoto, bo was wystrzelamy!
- Co? - zawołał dmuchacz - prędzej wy wylecicie w powietrze!
I przesłoniwszy sobie jedną dziurkę od nosa, dmuchnął drugą tak silnie, że całe wojsko rozsypało się na wszystkie strony i pofrunęło nad górami. Jeden tylko sierżant począł prosić o łaskę, wołając, że ma dziewięć ran i jest walecznym żołnierzem, nie zasłużył więc na taką hańbę. Dmuchacz zatem zwolnił nieco i sierżant spadł zdrów i cały na ziemię. Dmuchacz zaś rzekł doń:
- Idź do króla i poproś go, aby nam przysłał jeszcze trochę wojska. Chętnie wyrzucę je w powietrze.
Gdy się król o tym dowiedział, rzekł:
- Z tymi zuchami nie dam sobie rady!
A sześciu towarzyszów powróciło do domu, podzielili się skarbami i żyli długo i szczęśliwie.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Trzej szczęśliwcy

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Pewien ojciec zawołał raz swych trzech synów i dał jednemu koguta, drugiemu kosę, a trzeciemu kota.
- Jestem już stary - rzekł - chcę więc obdarować was przed śmiercią. Pieniędzy nie mam, a to, co wam daję, wyda się wam może mało warte, lecz idzie o to, jak swe dary zużytkujecie. Niech każdy wyszuka sobie taki kraj, gdzie nie znają tego, co mu dałem, a będziecie szczęśliwi.
Gdy ojciec umarł, najstarszy z braci ruszył w świat ze swym kogutem, ale wszędzie, gdzie przybył, kogut był już dobrze znany: w miastach widział go już z daleka, jak siedział na wieżach i kręcił się na wietrze, po wsiach darły się koguty na płotach, a nikt nie dziwił się jego kogutowi; stracił więc nadzieję młodzieniec, aby kogut miał mu przynieść szczęście. Wreszcie udało mu się jednak przybyć na taką wyspę, gdzie ludzie nic jeszcze o kogucie nie słyszeli, a nawet nie umieli dzielić czasu. Wiedzieli, co prawda, kiedy jest ranek lub wieczór, ale w nocy nikt się nie umiał w czasie rozeznać.
- Widzicie - rzekł im młodzieniec - co to za dumne zwierzę, ma rubinową, czerwoną koronę i nosi ostrogi, jak rycerz; w nocy zaś będzie was wołał trzy razy o oznaczonej porze; a gdy zawoła po raz ostatni, znak to, że słońce wnet wzejdzie. Jeśli zaś w dzień zapieje, spodziewajcie się zmiany pogody.
Ludziom spodobało się to bardzo, nie spali całą noc i słyszeli z wielką radością, jak kogut zapiał donośnie o drugiej, o czwartej i o szóstej. Zapytali więc młodzieńca, ile chce za swego rycerzyka.
- Tyle złota, ile osioł uniesie - odparł młodzieniec, a ludzie pomyśleli:
- To śmiesznie niska cena za tak wspaniałe zwierzę - i chętnie dali mu, ile żądał.
Kiedy powrócił do domu ze swym skarbem, bracia zdziwili się bardzo, a średni rzekł:
- Muszę więc i ja spróbować szczęścia ze swą kosą.
Ale wszędzie, gdzie przybył, spotykał wieśniaków z kosami na ramieniu. Wreszcie jednak zdało mu się znaleźć taką wyspę, gdzie zupełnie nie znano kosy. Kiedy zboże dojrzało, ludzie ustawiali przed nim armaty i zestrzeliwali je. Oczywiście często trafiali, zamiast w źdźbła, w ziarna, często chybiali w ogóle, a wiele zboża i prochu marnowało się przy tym, a w dodatku odbywało się to wśród dzikiego hałasu.
Młodzieniec stanął więc na polu i w mig skosił całe zboże cichutko, aż ludzie otworzyli usta ze zdumienia. Chętnie dali mu za to cudowne narzędzie cenę, jakiej zażądał, mianowicie konia i tyle złota, ile ten koń mógł unieść.
Gdy się o tym trzeci brat dowiedział, postanowił i on popróbować szczęścia z kotem. Jak i bracia, wszędzie, gdzie przechodził, widział mnóstwo kotów, a było ich tak wiele, że nowo narodzone kocięta często topiono w rzece. Wreszcie udało mu się przybyć na wyspę, gdzie nie znano jeszcze kota, ale za to myszy było pełno. Tańczyły one po stołach i ławach, a nawet sam król nie był wolny od tej plagi: we wszystkich kątach piszczały myszy, zjadając wszystko, co mogły dosięgnąć zębami.
Kot natychmiast rozpoczął polowanie, a gdy opróżnił już kilka sal, ludzie poczęli błagać króla, by kupił to cudowne zwierzę. Król chętnie zapłacił za kota cenę, jakiej młodzieniec zażądał, mianowicie muła i tyle złota, ile mógł on udźwignąć. Trzeci brat wrócił więc do domu z najobfitszymi skarbami.
Kot hulał sobie rzetelnie po zamku królewskim i uśmiercił tyle myszy, że trudno naliczyć. Wreszcie spocił się przy tej robocie i zachciało mu się pić: stanął więc na środku komnaty, podniósł głowę do góry i zawołał:
- Miau! Miau!
Król i dworzanie przerazili się bardzo słysząc ten dziwny głos i w wielkiej trwodze uciekli z zamku. Na dole król zwołał naradę, aby postanowić, co dalej czynić; wreszcie uradzono wysłać do kota herolda i zażądać od niego, aby opuścił zamek, gdyż w przeciwnym razie zostanie siłą wypędzony.
- Lepiej niech nas myszy prześladują - orzekli rajcowie - niżby życie nasze miało być zdane na łaskę i niełaskę takiego potwora.
Herold wszedł na górę i zapytał kota, czy zgadza się dobrowolnie opuścić zamek. Ale kot, któego pragnienie wzmagało się, odparł tylko:
- Miau! Miau!
Herold zrozumiał to jako:
- Nie! Nie!
I powtórzył królowi tę odpowiedź. Wówczas rada orzekła:
- W takim razie trzeba go wypędzić siłą!
Ustawiono naprzeciw zamku armaty i poczęto go ostrzeliwać. Gdy to kot spostrzegł, wyskoczył szczęśliwie przez okno. Ale oblegający nie spostrzegli tego i nie spoczęli, aż cały zamek rozsypał się w gruzy.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Jorinda i Joringel

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

W wielkim, gęstym lesie stał stary zamek, a w nim mieszkała samotna, stara czarownica. Za dnia zmieniała się w kota lub sowę, wieczorem zaś przybierała znów ludzką postać. Umiała ona zwabiać zwierzęta i ptaki, a potem zabijała je, gotowała i zjadała. Każdy, kto zbliżał się o sto kroków do zamku, musiał stanąć w miejscu i nie mógł się ruszyć, póki czarownica nie zdjęła zeń swego czaru. Gdy jednak zbliżała się na tę odległość niewinna dziewica, zła staruszka zmieniała ją w ptaka, zamykała do klatki i zanosiła do swego zamku. Miała ona około siedmiu tysięcy takich klatek.
W krainie tej mieszkała młoda dziewica, imieniem Jorinda; była ona piękniejsza od wszystkich dziewcząt. Kochała zaś Jorinda urodziwego młodzieńca, Joringela, z którym była zaręczona. Pewnego razu chcąc porozmawiać z sobą poufnie wybrali się oboje na przechadzkę do lasu.
- Strzeż się - rzekł Joringel - abyś nie podchodziła zbyt blisko do zamku.
Był to piękny wieczór, zachodzące słońce przez pnie drzew przeświecało zieleń leśną, a turkawka pokrzykiwała żałośnie na starym buku.
Jorinda popłakiwała często, siadała pod drzewami i skarżyła się; Joringel skarżył się także. Oboje byli zrozpaczeni, jakby mieli umrzeć; rozglądali się dokoła, nie wiedząc, którędy iść do domu, gdyż zbłądzili w lesie. Słońce do połowy jeszcze stało nad górą, a do połowy już zaszło. Joringel spojrzał przez krzaki i ujrzał w pobliżu mury zamku, przeraził się więc bardzo. Jorinda zaś zaśpiewała:
Ptaszynka moja przyśpiewuje smutno,Niedola, niedola, niedola!Ptaszynka moja wieści śmierć okrutną,Niedola, niedo... tiu, tiu, tiu, fiut!
Joringel obejrzał się za Jorindą. Ale piękna dziewica zamieniona była w słowika, który śpiewał:
- Tiu, tiu, tiu, fiut!
Wielka zaś sowa o płonących oczach okrążyła ją po trzykroć wołając:
- Szuh, hu, hu, hu!
Joringel nie mógł się poruszyć. Stał jak głaz, nie mógł mówić, ani płakać, ani unieść ręki lub nogi.
Tymczasem słońce zaszło. Sowa zaszyła się w jakimś krzaku, a po chwili wyszła z niego stara, zgarbiona kobieta, żółta i chuda, o wielkich, czerwonych oczach i długim nosie, zwisającym jej aż do podbródka. Zamruczała, złapała słowika i zaniosła go na ręku do domu. Joringel nie mógł przemówić ani słowa, nie mógł poruszyć się z miejsca. Wreszcie kobieta powróciła i rzekła chrapliwym głosem:
- Witaj, Joringelu, gdy księżyc spojrzy na ciebie, będziesz wolny, Joringelu.
W tej chwili księżyc wyjrzał zza chmur i Joringel uczuł się wolny. Padł na kolana przed czarownicą błagając ją, aby mu oddała Jorindę. Ale zła kobieta odparła, że nigdy jej nie odda, i odeszła. Na próżno młodzieniec płakał, wołał i rozpaczał, Jorindy nie było.
Odszedł więc i zaszedł po pewnym czasie do obcej wsi. Pasał tam przez długi czas owce. Często okrążał zamek czarownicy, ale nie ośmielił się doń zbliżyć. Wreszcie pewnej nocy przyśniło mu się, że znalazł czerwony kwiat, w którym tkwiła wielka, piękna perła, i że zerwał ten kwiat i poszedł z nim do zamku, a czegokolwiek nim dotknął, wolne było od czaru; i że w ten sposób odzyskał swą Jorindę.
Nazajutrz rano Joringel począł szukać czerwonego kwiatu. Szukał dzień i noc, aż dziewiątego ranka znalazł go na skraju przepaści. Wewnątrz tkwiła ogromna kropla rosy, jak najpiękniejsza perła. Joringel zerwał czerwony kwiat i ruszył z nim do zamku. A gdy zbliżył się o sto kroków, nie stanął w miejscu, lecz szedł dalej, aż do wrót. Ucieszył się bardzo i dotknął furty kwiatem, a furta otworzyła się natychmiast. Joringel wszedł na dziedziniec i począł nasłuchiwać głosu ptaków. Usłyszał je wnet i po chwili był już w wielkiej sali, gdzie siedziała czarownica karmiąc swe ptaki w siedmiu tysiącach klatek. Kiedy ujrzała Joringela, rozeźliła się bardzo. Poczęła kląć, pluć nań żółcią i jadem, ale nie mogła zbliżyć się do niego. On zaś nie patrząc na nią zbliżył się do klatek i począł szukać swej ukochanej. Ale było tam wiele słowików, jakże więc miał poznać swoją Jorindę? Kiedy tak dumał, spostrzegł nagle, że czarownica chwyciła ukradkiem jedną z klatek i szła z nią do drzwi. Joringel skoczył ku niej szybko, dotknął kwiatem klatki, a także starej czarownicy, która utraciła przez to swą władzę. Przed nim zaś stała Jorinda, rzuciła mu się na szyję, tak piękna jak dawniej. Wówczas Joringel oswobodził i inne dziewice, zaklęte w ptaki, i udał się wraz ze swą ukochaną do domu, gdzie długie lata żyli razem w miłości i szczęściu.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Złodziej i jego mistrz

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Jan chciał nauczyć syna jakiegoś rzemiosła; idzie więc do kościoła, modli się do Pana Boga i pyta, co przyniosłoby mu największy pożytek; za ołtarzem zaś stoi zakrystian i szepcze:
- Złodziejstwo, złodziejstwo.
Wraca więc Jan do syna i powiada, że powinien uczyć się złodziejstwa, bo taka jest wola Pana Boga. Rusza zatem wraz z synem do poszukiwanie człowieka, który zna się na złodziejstwie. Idą, idą już bardzo długo, aż zachodzą do wielkiego lasu. Stoi tam mały domek, a w domku siedzi stara baba. Jan zwraca się do niej:
- Czy nie spotkała pani człowieka, który by się znał na złodziejstwie?
- Tego możecie się tutaj nauczyć - odpowiada starucha - mój syn jest mistrzem w tym rzemiośle.
Jan pyta więc jej syna, czy potrafi dobrze kraść. Mistrz złodziejski odpowiada:
- Już ja waszego syna nauczę, czego należy; przyjdźcie tu za rok, a jeśli rozpoznacie swego syna, to nie będę od was żądał żadnej zapłaty za naukę, jeśli go zaś nie rozpoznacie, to będziecie mi musieli zapłacić dwieście talarów.
Ojciec wraca do domu, syn zaś uczy się złodziejstwa i czarowania. Po roku ojciec wyrusza w drogę i duma, zatroskany, jakim sposobem ma rozpoznać syna. Idąc tak i dumając spotyka krasnoludka, który go pyta:
- Człowieku, co wam się przytrafiło? Taką macie zakłopotaną minę.
- Ach - odpowiada Jan - przed rokiem pozostawiłem mego syna u mistrza złodziejskiego na nauce; ten mi kazał przyjść po roku i jeśli wtedy nie rozpoznam mego syna, to będę musiał mu zapłacić dwieście talarów, jeśli go zaś rozpoznam, to nic nie zapłacę; a teraz tak się martwię, że syna nie rozpoznam, i nie wiem skąd wezmę tyle pieniędzy.
Krasnoludek poradził wziąć ze sobą skórkę chleba i trzymając ją w ręku stanąć pod okapem; na belce, gdzie wiszą garnki, gdzie stał koszyk, z którego wyjrzy ptaszek, i to będzie właśnie jego syn.
Jan wchodzi do izby, staje pod koszykiem i ucina skórkę razowego chleba; z koszyka wychyla się ptaszek i przygląda mu się.
- Hej, mój synu, to ty tam siedzisz! - woła ojciec.
Syn cieszy się, że widzi ojca; a mistrz złodziejski powiada:
- Diabeł cię tego nauczył; jakżebyś inaczej syna rozpoznał?
- Ojcze, chodźmy stąd - rzekł syn.
Ojciec z synem ruszają więc z powrotem do domu; po drodze spotykają nadjeżdżającą karetę. I syn mówi do ojca:
- Zamienię się w wielkiego charta, a wtedy będziesz mógł za mnie zażądać dużo pieniędzy.
Z karety wychyla się pan:
- Hej, człowieku, sprzedajcie mi tego psa.
- A dobrze, panie - odpowiada ojciec.
- Ile za niego chcecie?
- Trzydzieści talarów.
- No, no, człowieku, to bardzo dużo; ale niech tam, piękna z niego sztuka, więc go biorę.
Pan zabiera psa do swej karety, ale ledwie kawałek drogi ujechali, pies tłukąc szybę wyskakuje przez okno i przybrawszy znów postać człowieka wraca do swego ojca.
I razem wracają do domu. Następnego dnia w sąsiedniej wiosce odbywa się targ; chłopiec mówi więc do ojca:
- Zamienię się teraz w pięknego konia, a ty mnie sprzedasz; kiedy mnie już sprzedasz, musisz mi zdjąć wędzidło, bo inaczej nie będę mógł zamienić się z powrotem w człowieka.
Ojciec prowadzi więc konia na targ; zjawia się mistrz złodziejski i kupuje od niego konia za sto talarów, ale ojciec zapomina zdjąć mu wędzidło. Mistrz złodziejski zabiera konia ze sobą do domu i stawia go w stajni. Widząc przechodzącą sługę koń przemawia do niej:
- Zdejmij mi wędzidło! Zdejmij mi wędzidło!
Sługa przystaje i słucha:
- Co to, potrafisz gadać?
Podchodzi i zdejmuje mu wędzidło. I koń zamienia się we wróbla i przez drzwi wylatuje ze stajni; ale mistrz złodziejski staje się również wróblem i zaczyna go ścigać. Rzucają się na siebie i zaczynają się bić; mistrz przegrywa, wpada do wody i zamienia się w rybę. Wówczas chłopiec również zamienia się w rybę; i znów obaj rzucają się na siebie i mistrz przegrywa walkę. Zamienia się więc w kurę, a chłopiec zamienia w lisa i odgryza mistrzowi głowę; ten pada martwy i nie żyje aż po dziś dzień.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Zajęcza narzeczona

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Żyła sobie kiedyś pewna niewiasta, która miała córkę, a obie mieszkały w pięknym ogrodzie, gdzie rosła kapusta; przychodził tam zajączek i zimową porą wyjadał całą kapustę. Matka powiada raz do córki:
- Idź do ogrodu i przepędź zajączka!
Dziewczynka krzyczy na zajączka:
- A sio, a sio! Ty niedobry zajączku, zjesz nam całą kapustę!
A zajączek jej na to:
- Chodź, dziewczynko, usiądź na moim ogonku, a zabiorę cię do mojej chatki!
Dziewczynka nie ma ochoty. Następnego dnia zajączek znów przychodzi najeść się kapusty; i znów matka mówi do córki:
- Idź do ogrodu i przepędź zajączka!
Dziewczynka krzyczy na zajączka:
- A sio, a sio! Ty niedobry zajączku, zjesz nam całą kapustę!
A zajączek jej na to:
- Chodź, dziewczynko, usiądź na moim ogonku, a zabiorę cię do mojej chatki.
Dziewczynka nie ma ochoty. Na trzeci dzień zajączek znów przychodzi najeść się kapusty. I znów matka mówi do córki:
- Idź do ogrodu i przepędź zajączka!
- A sio, a sio! Ty niedobry zajączku, zjesz nam całą kapustę!
A zajączek jej na to:
- Chodź, dziewczynko, usiądź na moim ogonku, a zabiorę cię do mojej chatki.
Dziewczynka siada na zajęczym ogonku; zajączek zabiera ją daleko do swojej chatki i powiada:
- Nagotuj kapusty z jaglaną kaszą, a ja sproszę weselnych gości.
I zeszli się wszyscy weselni goście. (A jacy to byli goście? Mogę ci tylko powtórzyć to, co mi inni opowiadali: były to same zające, wrona wystąpiła jako ksiądz, który dawał ślub nowożeńcom, a lis jako zakrystian, ołtarz zaś znajdował się pod tęczą.)
Dziewczynce było smutno, bo czuła się taka samotna. Przybiega zajączek i woła:
- Otwierajże, otwieraj, goście się weselą!
Panna młoda nie odpowiada i płacze. Zajączek odchodzi, po czym wraca i woła:
- Otwierajże, otwieraj, goście są głodni!
Panna młoda znów nie odpowiada, tylko płacze. Zajączek odchodzi, po czym wraca i woła:
- Otwierajże, otwieraj, goście czekają!
Panna młoda nie odpowiada i zajączek odchodzi; ona zaś robi kukłę ze słomy, ubiera ją w swoje suknie, wkłada do ręki chochlę, sadza przy kotle z jaglaną kaszą, a sama wraca do matki. Zajączek przychodzi raz jeszcze i woła:
- Otwierajże, otwieraj - a drzwi się otwierają i przewracają kukłę, aż jej czepek spada z głowy.
Zajączek widzi, że to nie jego żona, i odchodzi bardzo zasmucony.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Wieloskórka

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Żył sobie niegdyś król, który miał żonę o złotych włosach, a tak piękną, że równej jej nie podobna było znaleźć na świecie.
Pewnego razu królowa zaniemogła ciężko, a gdy uczuła, że zbliża się ostatnia jej chwila, przywołała króla i rzekła:
- Przyrzeknij mi, że jeśli ożenisz się powtórnie po mej śmierci, to tylko z kobietą tak piękną jak ja i o takich złotych włosach jak moje.
Kiedy zaś król przyrzekł jej to, królowa zamknęła oczy i zmarła.
Przez długi czas król był niepocieszony i ani myślał o powtórnym ożenku. Wreszcie radcowie rzekli doń:
- Tak dłużej być nie może, król musi mieć żonę, a my królową!
Rozesłano więc po całym kraju gońców, aby wyszukali dziewczynę tak piękną jak zmarła królowa. A jeśli nawet taka by się znalazła, to nie miałaby na pewno równie złotych włosów jak jej włosy. Gońcy wrócili więc z niczym.
Miał jednak król córkę, tak piękną jak jej zmarła matka i o takich samych złotych włosach. Kiedy dziewczynka podrosła, przyjrzał się jej raz król, spostrzegł, że jest zupełnie podobna do matki, i poczuł ku niej nagle gwałtowną miłość. Rzekł więc do radców:
- Poślubię moją córkę, gdyż jest to jedyna dziewica podobna w zupełności do mej zmarłej małżonki, a przecież na całym świecie drugiej takiej nie znajdę.
Kiedy to usłyszeli radcowie, przerazili się i rzekli:
- Bóg zabronił, aby ojciec żenił się z córką. Gdybyś, o królu, popełnił ten grzech, ściągnąłbyś wielkie nieszczęście na kraj cały.
Córka przeraziła się jeszcze bardziej, gdy się dowiedziała o postanowieniu ojca, spodziewała się jednak, że uda się jej jeszcze odwieść go od tego zamiaru. Rzekła więc do niego:
- Zanim spełnię twe życzenie, ojcze, muszę otrzymać trzy suknie: jedną tak złotą jak słońce, drugą tak srebrną jak księżyc, trzecią tak błyszczącą jak gwiazdy. Żądam też płaszcza sporządzonego ze skórek wszelkich zwierząt twego królestwa.
Pomyślała zaś przy tym:
- Tych życzeń spełnić nie podobna, może więc w ten sposób odwiodę ojca od jego zamiaru.
Ale król nie dał za wygraną i najzręczniejsze niewiasty w jego państwie musiały utkać trzy suknie, jedną tak złotą jak słońce, drugą tak srebrną jak księżyc, trzecią tak błyszczącą jak gwiazdy. Myśliwi zaś musieli schwytać wszelkie zwierzęta i z każdego ściągnąć kawałek skóry; z tego sporządzono płaszcz dla królewny. Wreszcie, gdy wszystko było gotowe, pokazał król córce piękne suknie, rozłożył przed nią płaszcz i rzekł:
- Jutro będzie wesele!
Gdy królewna zrozumiała, że nie ma nadziei, aby mogła odwieźć ojca od jego zamiaru, postanowiła uciec. W nocy, gdy wszyscy spali, wstała i wzięła spośród swych klejnotów trzy rzeczy: złoty pierścień, złoty kołowrotek i złote motowidełko; trzy suknie: słoneczną, księżycową i gwiezdną zamknęła w łupinie orzecha, włożyła płaszcz wieloskórkowy i uczerniła sobie twarz i ręce sadzami. Potem poleciła się opiece Boga i ruszyła w świat.
Szła całą nocą, aż przyszła do wielkiego boru. A że była zmęczona, siadła sobie w dziupli dużego drzewa i zasnęła.
Słońce wzeszło, a ona spała ciągle, spała i spała, chociaż się już południe zbliżało. Zdarzyło się, że pewien młody król, do którego należał ten las, polował w nim właśnie. Gdy psy jego przybyły do drzewa, w którym spała królewna, poczęły węszyć i szczekać dokoła.
Król rzekł więc do myśliwych:
- Zobaczcie, co za zwierzyna się tam ukryła.
Myśliwi spełnili rozkaz, a gdy powrócili, rzekli:
- W dziupli leży dziwne zwierzę, jakiego nigdy jeszcze nie widzieliśmy: porośnięte futrem jakby z tysiąca rozmaitych zwierząt. Leży sobie i śpi.
- Postarajcie się - odparł król - schwytać je żywcem.
Ale kiedy myśliwi pochwycili królewnę, zbudziła się ona i zawołała z przerażeniem:
- Jestem biednym dzieckiem, opuszczonym przez ojca i matkę, zlitujcie się nade mną i zabierzcie mnie z sobą!
Myśliwi zaś odparli:
- Dobrze, Wieloskórko, przydasz się w kuchni do wymiatania popiołu.
Wsadzili ją więc na wóz i pojechali do zamku królewskiego. Tam pokazali jej komórkę pod schodami, gdzie nie dochodziło światło dzienne, i rzekli:
- Wieloskórko, tutaj będziesz mieszkała i sypiała.
Następnie posłano ją do kuchni, gdzie nosiła wodę i drwa, rozpalała ogień, skubała drób, skrobała jarzyny, zamiatała i spełniała najgorszą robotę.
Żyła tak Wieloskórka przez długi czas. O, piękna królewno, co się z tobą stało!
Zdarzyło się jednak pewnego razu, że na zamku wyprawiono wielką ucztę. Rzekła więc Wieloskórka do kucharza:
- Czy mogę wejść na górę przyjrzeć się? Stanę sobie pode drzwiami.
- Dobrze - rzekł kucharz - idź, ale za pół godzinki masz wrócić i wymieść popiół.
Wieloskórka wzięła lampkę oliwną, zeszła do swej komórki, zdjęła płaszcz, obmyła sobie twarz i ręce, tak iż piękność jej zabłysła znowu. Potem otworzyła swój orzeszek i wyjęła z niego suknię tak złotą jak słońce. Po czym weszła na salę. Każdy schodził jej z drogi w podziwie, gdyż nikt nie znał jej, a wszyscy myśleli, że to jakaś królewna. Król zaś wyszedł jej naprzeciw, podał jej ramię i poprowadził ją do tańca, myśląc w duchu:
- Tak pięknej dziewczyny jeszcze oczy moje nie widziały.
Po skończonym tańcu królewna skłoniła się i zanim król zdołał się spostrzec, zniknęła, a nikt nie wiedział, gdzie się podziała. Przywołano wartowników, którzy stali przed zamkiem, ale żaden nie widział jej.
Kiedy królewna wróciła do swej komórki, zdjęła piękną suknię, umazała znowu twarz i ręce sadzami, wdziała swój płaszcz i znów była Wieloskórką. Gdy wróciła do kuchni, kucharz rzekł:
- Teraz ja pójdę przypatrzyć się trochę, a ty ugotuj zupę dla króla. Pilnuj się jednak, żeby włosek nie wpadł do zupy, bo będzie z tobą źle!
Gdy kucharz wyszedł, Wieloskórka ugotowała zupę jak mogła najsmaczniej, potem zaś włożyła do talerza swój złoty pierścionek.
Po skończonych tańcach król kazał sobie podać zupę, która smakowała mu jak nigdy. Ale gdy było jej na dnie talerza, ujrzał złoty pierścień i nie mógł zrozumieć, skąd on się tam wziął. Kazał więc wezwać kucharza, a gdy ten się o tym dowiedział, wpadł w przerażenie i rzekł do Wieloskórki:
- Na pewno wpuściłaś włos do zupy, jeśli tak było naprawdę, dostaniesz lanie.
Gdy kucharz stanął przed królem, ten go zapytał, kto gotował zupę.
- Ja ją gotowałem - odparł kucharz.
- To nieprawda - rzekł król - gdyż jest ona znacznie smaczniejsza niż zwykle.
A kucharz na to:
- Muszę przyznać, że nie ja ją gotowałem, a Wieloskórka.
- Więc zawołaj ją tu - rzekł król.
Gdy Wieloskórka weszła, król spytał:
- Kto jesteś?
- Jestem biedne dziecię, opuszczone przez ojca i matkę.
- A po co jesteś tu w zamku?
- Po to tylko, aby mi ciskano pantoflem w głowę.
- Skąd miałaś pierścień, który był w zupie?
- Nie wiem nic o pierścieniu.
Nie mógł się więc król niczego dowiedzieć.
Po pewnym czasie wyprawiono na zamku drugą ucztę, a Wieloskórka poprosiła znowu kucharza, aby jej pozwolił przypatrzyć się tańcom. Kucharz zaś odparł:
- Idź, ale wracaj za pół godzinki i ugotuj królowi zupę, która mu tak smakuje.
Pobiegła więc Wieloskórka do swej izdebki, umyła się szybko i włożyła suknię tak srebrną jak księżyc. Po czym weszła na salę. Król zaś wyszedł jej naprzeciw ciesząc się, że widzi ją znowu, a że tańce zaczęły się właśnie, powiódł ją do tańca.
Po skończonym tańcu piękna królewna znikła znowu tak szybko, że król nie spostrzegł nawet, gdzie i jak. Pobiegła natychmiast do swej komórki, stała się znowu Wieloskórką i wróciła do kuchni, aby ugotować zupę dla króla. Kiedy kucharz odszedł, włożyła do talerza swój maleńki złoty kołowrotek.
Królowi zupa niezmiernie smakowała, a gdy znalazł złoty kołowrotek, zawezwał kucharza, który musiał znowu przyznać, że to Wieloskórka gotowała zupę. Kiedy zaś król wezwał Wieloskórkę, rzekła ona i tym razem, że jest w zamku po to tylko, aby jej ciskano pantoflem w głowę, a o złotym kołowrotku nic nie wie.
Kiedy król po raz trzeci urządził ucztę, wszystko odbyło się, jak poprzednio. Kucharz rzekł wprawdzie:
- Jesteś czarownicą, Wieloskórko, zadajesz coś takiego zupie, że smakuje ona królowi bardziej, niż kiedy ja gotuję! - ale ponieważ prosiła tak pięknie, pozwolił jej pójść.
Wieloskórka wdziała suknię tak błyszczącą jak gwiazdy, i weszła na salę. Król tańczył z nią znowu, zachwycony jej niezwykłą pięknością. Podczas tańca zaś włożył jej niepostrzeżenie na palec złoty pierścień i rozkazał, aby taniec trwał jak najdłużej.
Gdy wreszcie taniec skończył się, chciał ją przytrzymać za ręce, ale ona wymknęła mu się szybko i zmieszała się z tłumem gości, tak że znikła mu z oczu. Pobiegła szybko do swej komórki, ale że pół godziny minęło, więc nie zdjęła swej sukni balowej, lecz narzuciła na nią płaszcz. A przy tym w pośpiechu niecała ubrudziła się sadzami, jeden palec pozostał biały.
Wieloskórka pobiegła szybko do kuchni, ugotowała królowi zupę i włożyła do niej złote motowidełko. Gdy król znalazł je na dnie talerza, kazał przywołać Wieloskórkę. Wówczas ujrzał jej biały palec i dostrzegł na nim pierścień, który włożył swej tancerce. Ujął ją więc za rękę trzymając mocno, a gdy Wieloskórka chciała mu się wyrwać, odchylił się jej płaszcz i zabłysła gwieździsta suknia.
Król szybko zerwał z niej płaszcz, a wówczas ukazały się jej złote włosy i królewna nie mogła się już dłużej ukrywać. Kiedy zaś umyła twarz i ręce, stała się taka piękna, jakiej jeszcze na świecie nie widziano. Król zaś rzekł:
- Jesteś oblubienicą moją, nie rozstaniemy się już nigdy!
Po czym wyprawiono wesele i oboje żyli szczęśliwie aż do śmierci.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Złota gęś

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Dawno, dawno temu żył sobie młody drwal Tadeusz, który lubił marzyć. Nie był specjalnie rozgarnięty, ale za to miał złote serce. Pewnego dnia ojciec wysłał go w głąb lasu, aby ściął parę drzew. Na miejscu młodzieniec stwierdził, że w okolicy nigdy nie widział podobnych drzew i że ciężko będzie przepiłować ich twarde pnie. Spocony i zmęczony przysiadł na chwilę, żeby zjeść drugie śniadanie. A wtedy zza krzaka wyskoczył dziwny malutki staruszek z białą brodą i poprosił o coś do jedzenia. Poczciwy Tadeusz dał mu trochę chleba i sera. – Ze wszystkich drwali, których tu spotkałem, ty pierwszy jesteś dla mnie miły. – Powiedział staruszek. – Zasłużyłeś na nagrodę. Jeśli zetniesz to środkowe drzewo, pozostałe same runą na ziemię. Przekonaj się. Przyjrzyj się potem jego korzeniom, znajdziesz tam prezent dla siebie.
Tadeusz, bynajmniej nie zdziwiony tymi słowami postąpił tak, jak mu poradził leśny czarodziej. Wśród korzeni drzewa które ściął drwal znalazł żywą złotą gęś. Wsunął ją sobie za pazuchę i ruszył do domu. Nie wiadomo dlaczego, ale dość że zabłądził. W środku nocy dotarł do jakieś obcej wsi. Na szczęście gospoda była jeszcze otwarta i młody drwal wszedł do środka. – Coś do jedzenia dla mnie i dla złotej gęsi. – Złożył zamówienie. – Kawałek dla ciebie i kawałek dla mnie. – Mówił dzieląc się z gęsią. Córki karczmarza przyszły popatrzeć na tę dziwną scenę. – Dlaczego jesteś taki dobry dla tej gęsi? – Odważyły się zapytać. – Bo to gęś czarodziejska. – Odpowiedział Tadeusz. – Warta majątek. Proszę o bezpieczny pokój, nie chcę żeby mnie ktoś obrabował. W nocy siostry się namówiły, że ukradną gęsi jedno złote pióro. Jeśli ptak jest czarodziejski, to i jego pióro jest bezcenne – uznały. W momencie gdy jedna z dziewczyn dotknęła gęsiego ogona, jej ręka przyrosła do piór i w żaden sposób nie dało się jej oderwać.
Cichutko zawołała siostry, a gdy próbowały jej pomóc, przyrosły jedna do drugiej. W chwilę później Tadeusz się obudził. – Powiedz, jak mamy się uwolnić? – Chlipały wystraszone dziewczęta. – Wyruszam w drogę z moją gęsią. – Odpowiedział drwal. – Żal mi was, że przyrosłyście do niej, ale niestety musicie pójść ze mną. – A cóż to znowu? – zawołał karczmarz na widok osobliwego orszaku. Złapał jedną z córek za ramię, a była to ostatnia rzecz, jaką należało zrobić. Bo i jemu także przyszło dołączyć do zrośniętego korowodu. Podobny los spotkał wścibską wiejską plotkarkę, zażywnego wikarego i piekarza, który położył rękę na ramieniu wikarego, gdy ten przechodził obok. Na samym końcu orszaku znajdował się pewien strażnik miejski, który usiłował zatrzymać tę dziwną procesję. Ludzie zaśmiewali się widząc jak z całym korowodem Tadeusz przechodził prze miasto.
W pobliżu wioski w której Tadeusz spędził noc stał królewski pałac. Król miał jedno poważne zmartwienie. Jego córka cierpiała na dziwną chorobę, z której nikt nie potrafił jej uleczyć. Była ciągle smutna. Tak się akurat złożyło, że tego dnia królewna wybrała się na przejażdżkę karetą. Właśnie przechodził tamtędy drwal z gęsią pod pachą, a w ślad za nim, chcąc – nie chcąc, kroczył sznur zrośniętych ze sobą osób. Kiedy królewna zobaczyła co się dzieje, wybuchnęła śmiechem. Wszyscy się zdumieli, po raz pierwszy słysząc śmiech królewny. Ona zaś wyszła z karety, żeby przyjrzeć się złotej gęsi i już za chwilę była doczepiona do strażnika. Śmiejąc się i rozmawiając cała procesja udała się w kierunku królewskiego pałacu. A tłumy za nią. Kiedy król zobaczył córkę pokładającą się ze śmiechu nie mógł uwierzyć własnym oczom. – Coś podobnego! Zdumiewające! – Powtarzał. Mimo ogólnej wesołości sprawa wyglądała jednak dość poważnie. Lecz po chwili w tłumie pojawił się dziwny starzec z białą brodą, w wysokim szpiczastym kapeluszu. Trzykrotnie pstryknął palcami, a wtedy wszyscy poodczepiali się od siebie. Drwal właśnie miał podziękować leśnemu czarodziejowi, kiedy ów tajemniczy starzec rozpłynął się w powietrzu. A Tadeusz poślubił królewnę.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Trzy piórka

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Pewien król miał trzech synów, z których dwaj starsi byli mądrzy, trzeci zaś nie mówił wiele, więc nazywano go Głuptaskiem. Gdy król zestarzał się już i poczuł zbliżającą się śmierć, zapragnął oddać państwo jednemu z synów, ale nie wiedział, któremu.
Rzekł więc do nich:
- Idźcie w świat, a który przyniesie mi najpiękniejszy kobierzec, odziedziczy po mnie koronę.
Aby zaś synowie nie posprzeczali się, który w którą stronę ma się udać, zaprowadził ich król przed zamek i puścił w powietrze trzy piórka, mówiąc:
- Niechaj każdy idzie tam, gdzie jego piórko pofrunęło.
Jedno piórko pofrunęło na wschód, drugie na zachód, trzecie zaś prosto na południe, ale niedaleko, gdyż natychmiast spadło na ziemię. Poszedł więc jeden z braci na prawo, drugi na lewo, a biedny Głuptasek musiał pójść za trzecim piórkiem i pozostać tam, gdzie ono upadło.
Siadł sobie na kamieniu i zamyślił się. Nagle spostrzegł obok piórka wejście do podziemnego lochu. Kiedy tam zajrzał, zobaczył drabinę i zszedł po niej. Po chwili przybył przed drzwi, a gdy zapukał, usłyszał głos z wnętrza:
Panienko, panienko,Zielona, maleńka!Raz, dwa, trzy!Skocz na małych nóżkach,Biegnij na paluszkach,Otwórz prędko, otwórz drzwi!
Drzwi otworzyły się i królewicz ujrzał starą, dużą zieloną żabę, a dokoła niej mnóstwo małych, zielonych żabek. Duża żaba zapytała go, czego sobie życzy. Królewicz odparł:
- Chciałbym przynieść ojcu najpiękniejszy kobierzec.
Wówczas stara żaba zawołała jedną z młodych żabek:
Panienko, panienko,Zielona, maleńka!Raz, dwa, trzy!Skocz na małych nóżkach,Biegnij na paluszkach,Wielki kufer przynieś mi!
Żabka przyniosła kufer, a stara żaba otworzyła go, wyjęła kobierzec tak piękny, jakiego nie utkano jeszcze na ziemi, i dała go Głuptaskowi. Królewicz podziękował jej i powrócił na ziemię.
Tymczasem starsi bracia, pewni, że Głuptasek nie przyniesie do domu nic, nie zadali sobie wiele trudu z wyszukaniem kobierca, kupili pierwsze lepsze chusty od napotkanych chłopek i przynieśli je do domu. Jednocześnie z nimi przyszedł i Głuptasek, a gdy król ujrzał jego kobierzec, zdumiał się i rzekł:
- Po sprawiedliwości tobie należy się królestwo.
Ale starsi bracia nie dawali ojcu spokoju i tłumaczyli mu, że Głuptasek nie zna się na niczym, nie może więc być królem. Wreszcie uprosili go, aby wyznaczył jeszcze jedną próbę.
- Dobrze - rzekł ojciec - ten z was odziedziczy królestwo, który przyniesie mi najpiękniejszy pierścień.
Po czym znowu powiódł ich przed zamek i puścił w powietrze trzy piórka. Starsi bracia ruszyli znowu jeden na wschód, drugi na zachód, piórko zaś Głuptaska padło i tym razem koło wejścia do państwa podziemnego.
Głuptasek zszedł do starej żaby, która znowu kazała przynieść sobie wielki kufer i wyjęła z niego pierścień tak piękny i tak błyszczący od drogocennych kamieni, jakiego nie sporządziłby żaden złotnik na ziemi.
Starsi zaś bracia, pewni, że Głuptasek nic nie przyniesie, kazali zrobić u kowala zwyczajne pierścionki żelazne i przynieśli je ojcu. Ale gdy Głuptasek pokazał swój złoty pierścień, król rzekł znowu:
- Twoim będzie królestwo.
Ale starsi bracia póty nie dawali ojcu spokoju, póki nie zgodził się na trzecią próbę.
- Ten otrzyma królestwo - rzekł król - który przywiedzie do domu najpiękniejszą dziewicę!
Bracia ruszyli znowu za piórkami, które padły i tym razem tak jak poprzednio.
Głuptasek zszedł do żaby i opowiedział jej o żądaniu ojca.
- O! - zawołała żaba - chcesz pięknej dziewicy! Nie mamy jej wprawdzie pod ręką, ale zaraz się postaramy.
I dała mu wydrążoną, żółtą rzepę, do której jak do karety zaprzężonych było sześć białych myszy.
- Cóż mam z tym zrobić? - zapytał Głuptasek.
A żaba odparła:
- Wsadź tam jedną z mych żabek.
Królewicz wziął na chybił-trafił jedną z żabek i wsadził do rzepy. W tejże chwili rzepa zamieniła się w karetę, myszki w piękne rumaki, a żabka w dziewicę tak uroczą, jakiej jeszcze na ziemi nie widziano. Królewicz ucałował ją i zawiózł do ojca.
Jednocześnie nadeszli bracia jego, którzy - pewni, że Głuptasek wcale pięknej dziewicy nie znajdzie - nie zadali sobie trudu i sprowadzili pierwsze lepsze napotkane wieśniaczki. Na ten widok król rzekł:
- Najmłodszy odziedziczy po mnie królestwo!
Dwaj starsi bracia znów jęli głośno sprzeciwiać się.
- Nie możemy do tego dopuścić, żeby Głuptasek został królem! - i zażądali, aby ten uzyskał ów przywilej, którego żona przeskoczy przez obręcz zawieszoną pośrodku sali. W duchu sobie myśleli:
- Nasze wiejskie dziewczęta uczynią to na pewno, są dosyć krzepkie, a ta delikatna panienka zaraz się zabije.
Stary król zgodził się i na to. Dwie wieśniaczki przeskoczyły wprawdzie przez obręcz, ale były tak niezręczne, że poupadały i złamały sobie grube ręce i nogi. Zaś piękna panienka, sprowadzona przez Głuptaska, skoczyła lekko jak sarenka, tak że wszelkie sprzeciwy musiały wreszcie ucichnąć i Głuptasek otrzymał koronę i długie lata panował rozumnie i sprawiedliwie.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Królowa pszczół

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Dwaj bracia królewicze wybrali się na poszukiwanie przygód i popadli w tak rozpustne i występne życie, że długo nie wracali do domu. Najmłodszy ich brat, zwany Głuptaskiem, wyruszył na poszukiwanie starszych. Kiedy ich wreszcie znalazł, wyśmiali go, że przy swojej głupocie chce sobie dać radę w świecie, w którym oni dwaj, znacznie mądrzejsi, nie mogli sobie poradzić.
Idąc przez las, ujrzeli nagle mrowisko. Starsi bracia chcieli je zburzyć, aby zobaczyć, jak się przerażone mrówki rozbiegną, ale Głuptasek rzekł:
- Zostawcie stworzonka w spokoju, nie pozwolę, abyście im zburzyli dom!
Poszli więc dalej, aż przybyli nad wielkie jezioro, po którym pływało mnóstwo kaczek. Starsi bracia chcieli schwytać kilka z nich i upiec, ale Głuptasek rzekł:
- Zostawcie stworzonka w spokoju, nie pozwolę, abyście je zabijali!
Ruszyli więc dalej i przybyli wreszcie do wielkiego ula, tak pełnego miodu, że aż kapało z pnia. Dwaj bracia chcieli podłożyć ogień pod drzewo, aby wykurzyć pszczoły i podebrać im miód. Ale Głuptasek rzekł:
- Zostawcie stworzonka w spokoju, nie pozwolę, abyście je podpalili!
Wreszcie trzej bracia przybyli do zaczarowanego zamku. W stajniach stały kamienne konie, a ludzi nigdzie nie było widać. Przeszli przez wszystkie sale, aż na samym końcu przybyli przed drzwi zamknięte na trzy zamki. W środku drzwi było małe okienko, przez które można było zajrzeć do wnętrza. Bracia zajrzeli i zobaczyli szarego karzełka, siedzącego przy stole. Zawołali nań raz i drugi, ale karzełek nie słyszał. Wreszcie za trzecim razem wstał, otworzył trzy zamki i wyszedł. Nie rzekł jednak ani słowa, lecz zaprowadził braci do bogato nakrytego stołu; a kiedy sobie podjedli i popili, powiódł każdego do oddzielnej sypialni.
Nazajutrz przyszedł szary karzełek do najstarszego z braci, kiwnął nań palcem i poprowadził do kamiennej tablicy, gdzie wypisane były trzy zadania, dzięki którym zamek mógł być wyzwolony od czaru. Pierwsze zadanie było takie: w lesie zamkowym leży pod mchem tysiąc pereł najmłodszej królewny, trzeba je wyszukać, a jeśli przed zachodem słońca brakować będzie choć jednej, śmiałek, który się podjął zadania, zamieniony będzie w kamień.
Najstarszy brat poszedł do lasu i szukał przez cały dzień, ale nie znalazł więcej jak sto pereł, toteż gdy słońce zaszło, zamieniony został w kamień.
Nazajutrz średni brat ruszył do lasu, ale i jemu nie lepiej się powiodło. O zachodzie słońca miał dopiero dwieście pereł, został więc zamieniony w kamień.
Wreszcie przyszła kolej na Głuptaska. Począł on skrzętnie szukać we mchu, ale tak trudno było wynajdować maleńkie perełki, że Głuptasek siadł na kamieniu i zapłakał gorzko. Wtem zjawił się przed nim król mrówek, któremu uratował życie, wraz z pięciuset mrówkami, które w krótkim czasie zebrały wszystkie perły.
Drugie zadanie polegało na tym, aby wyłowić z jeziora złoty kluczyk do sypialni najmłodszej królewny. Kiedy Głuptasek przybył nad jezioro, podpłynęły doń kaczki, którym uratował życie, wyłowiły kluczyk i przyniosły mu go.
Ale najtrudniejsze było trzecie zadanie, należało poznać która z trzech uśpionych królewien jest najmłodsza. A były one do siebie bardzo podobne i można je było rozpoznać po tym tylko, że przed zaśnięciem najstarsza zjadła kawałek cukru, średnia trochę syropu, a najmłodsza łyżkę miodu. Wówczas nadleciała królowa pszczół, której Głuptasek niegdyś uratował życie, siadła po kolei na ustach każdej królewny, a wreszcie zatrzymała się przy tej, która jadła miód, i w ten sposób poznał Głuptasek najmłodszą królewnę.
Wówczas skończył się czar i cały zamek zbudził się ze snu, a wszyscy zaklęci w kamień odzyskali ludzką postać. Głuptasek ożenił się z najmłodszą i najpiękniejszą królewną i został po śmierci jej ojca królem całej krainy. Starsi zaś bracia pożenili się z pozostałymi królewnami i wszyscy żyli długo i w szczęściu i zgodzie.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Chłopek-roztropek

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Była sobie taka wieś, w której mieszkali sami bogaci gospodarze i tylko jeden biedny, a wołano na niego Chłopek-roztropek. Nie miał on nawet krowy i za wszystkie pieniądze, jakie posiadał, nie mógłby jej sobie kupić, a oboje z żoną bardzo chcieli mieć ładną krówkę. Pewnego razu Chłopek-roztropek rzekł do żony:
- Słuchaj no, przyszła mi do głowy taka myśl, żeby kum stolarz zrobił nam z drzewa cielę i pomalował je na brązowo, niech wygląda jak żywe, a z czasem może wyrośnie na prawdziwą krowę.
Niewieście spodobał się ten pomysł, więc kum stolarz wystrugał z drzewa piękne cielątko, oheblował je i pomalował, jak należy, a że miało ono pochyloną głowę, wyglądało, jakby gryzło trawę.
Kiedy nazajutrz pędzono krowy na pastwisko, Chłopek-roztropek przywołał pasterza i rzekł:
- Mam tu cielątko, ale że jest jeszcze małe, trzeba je nieść na rękach.
Pasterz odparł:
- Dobra, dobra - wziął cielątko na ręce, zaniósł je na łąkę i postawił w trawie. Stało tam sobie cały czas bez ruchu, jakby się pasło, a pasterz mówił do siebie:
- Tylko patrzeć, jak zacznie samo biegać, toż to żre jak najęte!
Wieczorem, kiedy miał pędzić stado z powrotem do zagród, przemówił do cielątka:
- Skoro umiesz stać i żreć, to możesz iść o własnych siłach, nie będę cię znów na rękach dźwigał.
Chłopek-roztropek zaś stał na przyzbie i czekał na swoje cielątko. Kiedy zobaczył, że pasterz pędzi stado przez wieś, a cielątka nie ma, zapytał o nie. Pasterz zaś odpowiedział:
- Stoi wciąż na pastwisku i żre, ani rusz nie chciało zejść i wracać ze stadem.
Chłopek-roztropek na to:
- Tak czy inaczej, muszę mieć moje bydlątko z powrotem.
Poszli więc razem na łąkę, ale przez ten czas ktoś cielę ukradł i już go nie było. Pasterz powiedział:
- Musiało się gdzieś zabłąkać.
A Chłopek-roztropek rzekł:
- Mine tak łatwo w pole nie wywiedziesz!
I zaprowadził pasterza do sołtysa, który zganił go za niedbalstwo i kazał oddać chłopu krowę za stracone cielątko.
Tak więc Chłopek-roztropek i jego żona dochrapali się od dawna upragnionej krowy; cieszyli się z niej całą duszą, ale nie mieli dla niej paszy i nie mogli jej wyżywić; trzeba ją było zatem wkrótce zarżnąć. Mięso zasolili, po czym Chłopek-roztropek udał się do miasta, żeby sprzedać skórę i za uzyskane pieniądze kupić nowe cielę. Po drodze przechodził koło młyna, zobaczył tam kruka z połamanymi skrzydłami, ulitował się więc nad nim i zawinął w krowią skórę. Że zaś pogoda była paskudna, wiatr zaczął deszczem zacinać, nie mógł iść dalej i zaszedł do młyna prosząc o schronienie. Młynarka była sama w domu, rzekła więc do Chłopka-roztropka:
- Połóż się tam na słomie! - i dała mu kromkę chleba z serem.
Chłopina zjadł i położył się, trzymając przy sobie krowią skórę, a młynarka pomyślała: ,,Człek zdrożony i zasnął''. Po niedługiej chwili przyszedł klecha, młynarka przywitała go wylewnie i rzekła:
- Męża nie ma w domu, urządzimy sobie ucztę.
Chłopek-roztropek nastawił uszu, a słysząc o uczcie rozzłościł się, że sam musiał się zadowolić kromką chleba z serem. Niewiasta wniosła mnóstwo wszelakiego jadła: pieczeń, sałatę, ciasto i wino. Ledwie zasiedli i zabrali się do jedzenia, rozległo się pukanie do drzwi. Młynarka krzyknęła:
- O Boże, to mój mąż!
Co prędzej schowała pieczeń do pieca, wino pod poduszkę, sałatę w pościeli, ciasto pod łóżkiem, zaś klechę do szafy w sieni. Po czym otworzyła drzwi mężowi mówiąc:
- Bogu dzięki, żeś już wrócił! Pogoda dziś jak przed końcem świata.
Młynarz, widząc Chłopka-roztropka na słomie, spytał:
- A co ten tam robi?
- Ach - odrzekła żona - biedak przyszedł tu w burzę i deszcz i prosił o schronienie, dałam mu więc chleba z serem i pozwoliłam lec na słomie.
Młynarz na to:
- Nie mam nic przeciw temu, ale przynieś i mnie raz dwa coś do jedzenia.
Żona odparła:
- Mam tylko chleb z serem.
- Wszystko mi jedno - rzekł mąż - niech będzie chleb z serem.
A widząc Chłopka-roztropka zawołał:
- Chodź i zjedz jeszcze raz ze mną!
Chłopina nie dał sobie tego dwa razy powtarzać, podniósł się ze słomy i zasiadł do stołu. Po chwili młynarz spostrzegł leżącą na ziemi krowią skórę, w którą zawinięty był kruk, i spytał:
- Co ty tam masz?
Chłop zaś odpowiedział:
- Mam tam wieszczka.
- A mógłby mi on powróżyć? - spytał młynarz.
- Czemu nie? - odparł chłop. - Ale on wyjawia tylko cztery rzeczy, a piątą zachowuje dla siebie.
Młynarz, zaciekawiony, powiedział:
- Każ mu więc powróżyć!
Chłopek-roztropek pocisnął głowę kruka, a ten zaskrzeczał:
- Kra, kra!
Młynarz spytał:
- No, i co powiedział?
- Po pierwsze wyjawił, że pod poduszką jest wino - odrzekł chłop.
- A to ci dopiero! - zawołał młynarz, pośpieszył, gdzie należało, i znalazł wino.
- No, dalejże! - zachęcał.
Chłopek-roztropek znów nakłonił kruka do krakania i rzekł:
- Po drugie wyjawił, że w piecu jest pieczeń.
- A to ci dopiero! - krzyknął młynarz, poszedł we wskazane miejsce i znalazł pieczeń.
Chłop raz jeszcze zmusił kruka do wróżenia i rzekł:
- Po trzecie wyjawił, że w pościeli jest sałata.
- A to ci dopiero! - krzyknął młynarz, poszedł i znalazł sałatę.
Na koniec chłop pocisnął kruka tak, że wrzasnął na całe gardło.
- Po czwarte wyjawił, że pod łóżkiem jest ciasto.
- A to ci dopiero! - krzyknął młynarz, poszedł i znalazł ciasto.
Zasiedli więc razem do stołu, młynarka zaś, w śmiertelnym strachu, położyła się do łóżka, ściskając w garści wszystkie klucze. Młynarz chciał koniecznie usłyszeć jeszcze piątą wróżbę, ale Chłopek-roztropek powiedział:
- Zjedzmy najpierw spokojnie te cztery rzeczy, bo piąta to coś bardzo złego.
Zjedli więc, po czym zaczęli się targować o cenę, jaką młynarz ma zapłacić za piątą wróżbę. Zgodzili się w końcu na trzysta talarów. Chłopek-roztropek pocisnął znów głowę kruka, a ten głośno zakrakał. Młynarz zapytał:
- Co on powiedział?
Chłop zaś odrzekł:
- Powiedział, że w szafie w sieni siedzi diabeł.
Na co młynarz:
- Trzeba go stamtąd wykurzyć!
Po czym wyszedł za próg izby, młynarka musiała oddać klucz, chłop zaś otworzył szafę. Klecha szmyrgnął, aż się za nim zakurzyło, a młynarz rzekł:
- Widziałem czarnego potwora na własne oczy, jako żywo!
A Chłopek-roztropek nazajutrz o świcie wyruszył w drogę.
Po powrocie do domu zaczął coraz bardziej rozbudowywać swoje gospodarstwo, wzniósł sobie piękną chałupę, a chłopi gadali:
- Chłopek-roztropek musiał widać trafić do jakiegoś kraju, gdzie pada złoty śnieg i gdzie pieniądze zbiera się szuflami.
Wezwano więc chłopinę do sołtysa, żeby się przyznał, skąd się wzięło jego bogactwo. On zaś odpowiedział:
- Sprzedałem w mieście krowią skórę za trzysta talarów.
Ledwie chłopi o tym usłyszeli, uwidziała im się również podobna korzyść, pośpieszyli do domu, pozarzynali wszystkie krowy, ściągnęli z nich skórę, aby udać się do miasta i sprzedać z wielkim zyskiem. Sołtys zapowiedział:
- Moja sługa pójdzie pierwsza.
Gdy przyszła ona do miasta i zjawiła się u kupca, ten dał jej za skórę ni mniej, ni więcej, tylko trzy talary; kiedy zaś zjawili się pozostali gospodarze, nie dał im nawet tyle i rzekł:
- Co ja pocznę z taką kupą skór?
Wszyscy wpadli w złość, że ich Chłopek-roztropek oszukał, i chcąc się na nim zemścić oskarżyli go przed sołtysem. Niewinny chłopina został skazany na śmierć: miał być w dziurawej beczce stoczony do wody. Zawleczono go na pagórek i sprowadzono księdza, który miał odprawić mszę za jego duszę. Gapie musieli się oddalić, a kiedy Chłopek-roztropek ujrzał duchownego, natychmiast rozpoznał w nim owego klechę, którego widział u młynarki. Rzekł więc do niego:
- Ja was uwolniłem z szafy, to wy mnie z beczki uwolnijcie!
W tej samej chwili pasterz popędził tamtędy stado owiec, a chłop wiedział, że pragnie on od dawna zostać sołtysem; zaczął więc wrzeszczeć wniebogłosy:
- Nie, nie uczynię tego! Choćby cały świat żądał tego ode mnie, ja tego nie uczynię!
Pasterz słysząc to podszedł i zapytał:
- Czemu się tak drzesz? Czego nie chcesz uczynić?
Chłopek-roztropek zaś odpowiedział:
- Oni chcą zrobić ze mnie sołtysa, ale wpierw muszę wejść do tej beczki, a ja nie chcę!
Pasterz rzekł:
- Jeśli tylko tyle potrzeba, żeby zostać sołtysem, to ja mogę zaraz wleźć do beczki.
Chłopek-roztropek odparł:
- Jeśli zgodzisz się tam wejść, to zostaniesz sołtysem.
Pasterz, zadowolony, wlazł do beczki, a chłop zamknął wieko; po czym wziął sobie stado owiec i popędził je dalej drogą. Klecha zaś udał się do gminy i oświadczył, że msza została już odprawiona. Zeszli się więc gospodarze i potoczyli beczkę w stronę wody. Kiedy beczka zaczęła się toczyć, pasterz zaczął krzyczeć:
- Chcę zostać sołtysem!
Wszyscy sądzili, że to krzyczy Chłopek-roztropek, rzekli więc:
- My byśmy też tego chcieli, ale wpierw rozejrzyj się dobrze tam, na dole - i zepchnęli beczkę do wody.
Sami zaś ruszyli z powrotem na wieś, a kiedy tam przybyli, spotkali Chłopka-roztropka, który z zadowoloną miną pędził spokojnie stado owiec. Zdumieli się gospodarze i zawołali:
- A skąd ty się tu wziąłeś? Z wody wylazłeś?
- No, pewnie - odparł chłopina - wpadłem głęboko, tak głęboko, że znalazłem się na samym dnie. Wypchnąłem dno z beczki i wylazłem z niej, a wtedy zobaczyłem piękne łąki, na których pasło się mnóstwo baranów, i to stadko stamtąd sobie przyprowadziłem.
A chłopi na to:
- Jest ich tam więcej?
- O, tak - odparł - więcej, niż wam potrzeba.
Zmówili się więc gospodarze, że udadzą się do rzeki po owce, każdy przyprowadzi sobie jedno stadko; sołtys zaś rzekł:
- Ja pójdę pierwszy.
Poszli więc wszyscy razem nad wodę, a po błękitnym niebie płynęły właśnie małe obłoczki, zwane barankami, które odbijały się w wodzie, i chłopi krzyknęli:
- Widzimy już baranki na dnie!
Sołtys przepchnął się naprzód i powiedział:
- Schodzę pierwszy i rozejrzę się, a jeśli wszystko będzie w porządku, zawołam was.
I skoczył do wody, aż głośno plusnęła. Reszta zaś, sądząc, że sołtys ich wzywa, rzuciła się za nim chmarą. W ten sposób cała wieś wyginęła, a Chłopek-roztropek, jako jedyny dziedzic, stał się bogatym człowiekiem.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Dwaj Bracia

Wednesday Aug 14, 2024

Wednesday Aug 14, 2024

Było sobie kiedyś dwóch braci. Bogaty był złotnikiem, a w sercu miał zło, biedny zaś żył z wiązania mioteł, był dobry i uczciwy. Biedny miał dwoje dzieci. Byli to bracia bliźniacy i byli do siebie podobni jak dwie krople wody. Obydwaj chłopcy chodzili czasem do domu bogatego i bywało, że dostawali z jego resztek. Zdarzyło się, że biedak, gdy poszedł do lasu po chrust, zobaczył ptaka. Był cały złoty i taki piękny, jakiego jeszcze nie miał przed oczyma. Podniósł więc kamyczka, rzucił w niego i trafił, lecz spadło tylko jedno złote pióro, ptak zaś odleciał dalej. Człowiek ów wziął to pióro i zaniósł swemu bratu. Ten obejrzał je i rzekł: "To czyste złoto," i dał mu za nie dużo pieniędzy. Następnego dnia człowiek ów wszedł brzozę i chciał uciąć parą gałązek. Wtem wyleciał ten sam ptak, a gdy biedak poszukał, znalazł gniazdo, w którym leżało jajko, a było ono ze złota. Zabrał to jajko do domu i zaniósł bratu, który znowu rzekł: "To czyste złoto." I dał mu, ile było warte. W końcu złotnik rzekł: "Chciałbym dostać tego ptaka." Biedak poszedł trzeci raz do lasu i znów zobaczył, jak ptak siedzi na drzewie. Wziął więc kamienia, strącił go i zaniósł bratu, który dał mu za niego kupę złota. "Teraz mogę coś z tym począć" pomyślał o wrócił zadowolony do domu.
Złotnik był mądry i chytry, wiedział, co to za ptak. Zawołał swoją żonę i rzekł: "Upiecz mi tego ptaka i zadbaj o to, by nic z niego nie ubyło. Mam ochotę sam go zjeść." Lecz ptak nie był zwykłym ptakiem, lecz cudownego rodzaju. Kto zjadł jego serce i wątrobę, każdego ranka znajdował sztukę złota pod poduszką. Żona przyrządziła ptaka, nadziała na rożen i piekła. Zdarzyło się jednak, że gdy stał tak na ogniu, a kobieta musiała wyjść z kuchni z powodu innej pracy, wbiegło dwoje dzieci miotlarza , stanęło przed rożnem i go parę razy obróciło. Gdy dwa kawałeczki mięsa spadły do patelni, rzekło jedno z nich: "Zjemy parę kęsów. Jestem taki głodny. Nikt tego nie zauważy." Zjadły więc obydwa kawałki, lecz właśnie przyszła kobieta. Zauważyła, że coś jedli i rzekła: "Jedliście?" – "Parę kawałeczków, które z ptaka wypadły," odpowiedziały dzieci. "To było serce i wątroba," rzekła żona złotnika cała przelękniona. A żeby mąż niczego nie zauważył i nie był zły, ubiła prędko kurczaka, wyjęła serce i wątrobę i włożyła do złotego ptaka. Gdy był już gotowy, zaniosła go złotnikowi, który pożarł go sam w całości i niczego nie zostawił. A następnego ranka, gdy sięgnął pod poduszkę by wyjąć sztukę złota, było tam tak samo mało jak zwykle.
Dzieci nie wiedziały, jakie szczęście stało się ich udziałem. Następnego ranka, gdy wstawały, spadło coś na ziemię z brzękiem, a gdy to podniosły, były to dwie sztuki złota. Zaniosły je ojcu. Ten dziwił się rzekł: "Jak to się stało?" A gdy następnego ranka znowu znalazły złoto i tak każdego dnia, poszedł do swojego brata i opowiedział mu tę dziwną historię. Złotnik zrozumiał od raz, co się stało i że dzieci zjadły serce i wątrobę złotego ptaka, a ponieważ chciał się zemścić, gdyż był chciwy i zatwardziały w swym sercu, rzekł do ich ojca: "Twoje dzieci igrają ze złym. Nie bierz tego złota i nie trzymaj ich dłużej w swym domu, bo zły ma nad nimi moc, a nawet ciebie może przywieźć do zguby!" Ojciec bał się złego i choć ciężko mi to przyszło, wyprowadził bliźniaków do lasu i opuścił je ze smutnym sercem.
Biegało więc dwoje dzieci po lesie, szukało drogi do domu, lecz dziatki nie potrafiły jej znaleźć, błądziły za to jeszcze bardziej. W końcu spotkały myśliwego, który spytał: "Czyje jesteście, dzieci?" – "Jesteśmy chłopcy biednego miotlarza," odpowiedziały mu o opowiedziały, jak ojciec nie chciał ich dłużej trzymać w swym domu, bo każdego ranka leżała sztuka złota pod ich poduszką. "No," rzekł myśliwy, "to przecież nic złego, jeśli tylko będziecie uczciwi i nie znajdziecie w złu upodobania." Dobry człowiek, ponieważ dzieci mu się spodobały, a sam ich nie miał, zabrał je do domu i rzekł: "Będę waszym ojcem i was wychowam." Uczyły się u niego myśliwskiego rzemiosła, a złoto, które każde z nich znajdywało wstając, podnosił, bo mogło się przydać w przyszłości.
Gdy dorośli, opiekun zabrał ich pewnego dnia do lasu i rzekł: "Dzisiaj będziecie strzelać na próbę, żebym was mógł wyzwolić z terminu i zrobić z was prawdziwych myśliwych." Poszli więc z nim na próbę, czekali długo, lecz dziki zwierz się nie pokazał. Myśliwy spojrzał w górę i dostrzegł tam klucz gęsi, które leciały tworząc trójkąt. Powiedział więc do jednego: "A teraz zestrzel po jednej z każdego rogu." Zrobił to i tak dokonał próby. Wkrótce ukazał się drugi klucz tworząc cyfrę dwa, myśliwy kazał drugiemu zestrzelić po jednej z każdego rogu. Jemu strzał także się udał. Rzekł więc do nich przybrany ojciec: "Wyzwalam was z terminu, waszym rzemiosłem jest teraz myślistwo!" Poszli potem bracia do lasu, radzili i coś uradzili. Gdy wieczorem usiedli do posiłku, rzekli do przybranego ojca: "Nie tkniemy tej strawy, nie weźmiemy ani kęsa nim jednej prośby nam nie spełnicie." Rzekł więc: "A o co prosicie?" Odpowiedzieli mu: "Wyuczyliśmy się, musimy spróbować sił w świecie. Pozwólcie nam ruszyć w wędrówkę." A stary rzekł z radością: "Mówicie jak prawdziwi myśliwi. Wasze życzenie było i moim życzeniem. Ruszajcie, dobrze wam to zrobi." Jedli potem i pili radośnie.
Gdy nadszedł wyznaczony dzień, przybrany ojciec podarował każdemu po fuzji i psie, każdemu dał tyle zaoszczędzonych sztuk złota, ile ten chciał. Potem odprowadził ich kawałek drogi, a na pożegnanie dał jeszcze każdemu po lśniącym nożu i rzekł: "Kiedy się rozdzielicie, wbijcie nóż w drzewo w miejscu rozstania. Ten, kto potem wróci, zobaczy, jak poszło nieobecnemu bratu, bo strona w którą ruszy, zardzewieje, gdy umrze. Jeśli jednak będzie żył, pozostanie lśniąca." Bracia ruszyli w świat i doszli do lasu, tak wielkiego, że nie mogli z niego wyjść w ciągu jednego dnia. Zostali więc w nim przez noc i jedli, co tkwiło w ich myśliwskich torbach. Szli potem jeszcze drugi dzień, lecz i tego dnia z lasu nie wyszli. A że nie mięli już nic do jedzenia, rzekł jeden z nich: "Musimy coś ustrzelić, inaczej będziemy cierpieć głód," załadował swoją fuzję i się rozejrzał. A gdy przybiegł stary zając, przełożył, lecz zając zawołał:
"Drogi myśliwy pozwól mi żyć.Dam ci dwa młode."
I skoczył natychmiast w krzaki i przyniósł dwa młode. Zwierzątka bawiły się, były takie żwawe i taki kochane, że serce nie pozwoliło myśliwemu, by je zabił. Zachowali je więc przy sobie, a małe zające chodziły im u nogi. Niedługo potem lis skradał się ich drogą. Chcieli go ustrzelić, lecz lis zawołał:
"Drogi myśliwy pozwól mi żyć.Dam ci dwa młode."
Przyniósł zaraz dwa liski, a myśliwi nie umieli ich zabić, dodali je zającom do towarzystwa, a i one chodziły za nimi. Niedługo potem wilk wyszedł z gęstwiny. Myśliwi przyłożyli się na niego, lecz wilk zawołał:
"Drogi myśliwy pozwól mi żyć.Dam ci dwa młode."
"Dwa młode wilki dołączyli do innych zwierząt, a te chodziły za nimi. Potem przyszedł niedźwiedź, chciał trochę dłużej pochodzić po tym świecie, więc zawołał:
"Drogi myśliwy pozwól mi żyć.Dam ci dwa młode."
Dwa młode misie ustawili z innymi, a było ich już osiem. "A kto przyszedł na końcu? Przyszedł lew i trząsł swą grzywą. Lecz myśliwi nie przestraszyli się i wycelowali w niego, a lew rzekł wtedy:
"Drogi myśliwy pozwól mi żyć.Dam ci dwa młode."
On także przyprowadził swoje młode i teraz myśliwi mięli już dwa lwy, dwa niedźwiedzie, dwa wilki, dwa lisy i dwa zające, które chodziły za nimi i im służyły. Ale w ten sposób ich głód nie został zaspokojony, rzekli więc do lisów: "Słuchajcie, wy, co umiecie się skradać, załatwcie coś do jedzenia, jesteście wszak sprytni i przebiegli." Lisy zaś odpowiedziały: "Niedaleko stąd jest wioska. Podkradliśmy stamtąd niejedną kurę. Pokażemy wam drogę do niej." Poszli więc do wioski, kupili sobie coś do jedzenia, kazali nakarmić i zwierzęta, potem ruszyli dalej. Lisy znały się na okolicy, wiedziały gdzie były zagrody z kurami i umiały poprowadzić myśliwych. Szli już tak jakiś czas, lecz nikt im nie chciał służyć, póki byli razem, rzekli więc: "Nie da rady inaczej, musimy się rozstać." Podzielili więc zwierzęta tak, że każdy miał jednego lwa, jednego niedźwiedzia, jednego wilka, jednego lisa i jednego zająca. Pożegnali się potem i przyrzekli sobie braterską miłość aż do śmierci i wbili nóż, który dał im przybrany ojciec, w drzewo, a potem jeden ruszył na wschód, a drugi na zachód.
Młodszy poszedł ze swoimi zwierzętami do miasta, które całe było pokryte krepą. Poszedł do gospody i zapytał gospodarza, czy mógłby dać schronienie zwierzętom. Gospodarz dał im stajenkę, gdzie w ścianie była dziura. Wyszedł więc przez nią zając i przyniósł sobie główkę kapusty, lis kurę, a gdy już ją zjadł, pożarł jeszcze koguta. Wilk, niedźwiedź nie mogli jednak wyjść, bo byli zbyt wielcy. Gospodarz kazał ich wyprowadzić w miejsce, gdzie na trawie leżała krowa, żeby sobie pojedli do syta. A gdy myśliwy zadbał już o swoje zwierzęta, zapytał gospodarza, dlaczego całe miasto jest w żałobnej krepie. Gospodarz rzekł wtedy: "Jutro umrze jedyna córka króla," A myśliwy zapytał: "Jest śmiertelnie chora?" – "Nie," odpowiedział gospodarz, "jest rześka i zdrowa, lecz mimo to musi umrzeć." – "Jak to możliwe?" zapytał myśliwy. "Za miastem jest wielka góra, mieszka na niej smok, co roku pożera czystą dziewicę, gdy jej nie dostaje pustoszy cały kraj. Wszystkie dziewice już oddano i pozostała tylko królewna. Nie ma jednak i dla niej miłosierdzia, trzeba mu ją oddać, a stanie się to jutro. "Dlaczego nikt nie zabije smoka?" – "Ach," odpowiedział smok, "niejeden rycerz już spróbował, lecz wszyscy przypłacili to życiem. Król obiecał swą córkę oddać temu za żonę, kto pokona smoka, a po jego śmierci otrzyma królestwo w spadku."
Myśliwy nic na to nie powiedział, ale następnego ranka zabrał swoje zwierzęta i wspiął się z nimi na smoczą górę. Stał tam mały kościółek, a na ołtarzu stały trzy napełnione kielichy, a przy nich było napisane: Kto wypije z tych kielichów, będzie najsilniejszym człowiekiem na świecie i będzie nosił miecz zakopany u progu kościoła. Myśliwy nie wypił, lecz poszedł szukać miecza w ziemi, ale nie mógł go nawet ruszyć. Poszedł więc i napił się z kubków i był już na tyle silny, że mógł podnieść miecz, a jego ręka prowadziła go pewnie. Gdy wybiła godzina oddania królewny smokowi, odprowadzał ją król , marszałek i dworzanie. Z daleka dostrzegła myśliwego na smoczej górze i myślała, że to smok tak stoi i na nią czeka. Nie chciała iść, ale całe miasto byłoby stracone, musiał ruszyć w ciężką drogę. Król i dworzanie zawrócili do domu pełni smutku, lecz marszałek królewski miał zostać by z oddali wszystko obserwować.
Gdy królewna doszła na górę, stał tam nie smok, lecz młody myśliwy, który ją pocieszał i rzekł, że ją uratuje. Zaprowadził ją do kościoła, gdzie ją zamknął. Niedługo potem, przeszedł z wielkim hukiem siedmiogłowy smok. Gdy ujrzał myśliwego, zdziwił się i rzekł: "Czego tu chcesz na tej górze?" Myśliwy odpowiedział: "Chcę z tobą walczyć!" A smok odparł: "Niejeden rycerz rozstał się tutaj z życiem, z tobą też się uporam," i zionął ogniem z gardła. Ogień miał zapalić suchą trawę, myśliwy miał się udusić w dymie i żarze, lecz wtem przybiegły zwierzęta i zadeptały ogień. Ruszył więc smok na myśliwego, ale ten wzniósł miecz, że aż w powietrzu zaśpiewał i odciął mu trzy głowy. Smok rozeźlił się na dobre, uniósł się w powietrze i pluł ogniem nad myśliwym chcąc się na niego zwalić, lecz myśliwy dobył jeszcze raz miecza i znów odrąbał mu trzy głowy. Potwór osłabł i upadł, lecz jeszcze raz chciał ruszyć na myśliwego, ale ten ostatkiem się odrąbał mu ogon, a ponieważ nie mógł dłużej walczyć, przywołał swoje zwierzęta. Rozerwały potwora na kawałki. Gdy walka dobiegła końca, myśliwy otworzył kościół i znalazł tam królewnę leżącą na ziemi, bo padła bez zmysłów ze strachu podczas walki. Wyniósł ją, a gdy przyszła do siebie i otworzyła oczy, pokazał jej szczątki smoka i rzekł, że jest wybawiona- Cieszyła się i rzekła: "Będziesz teraz moim drogim mężem, bo mój ojciec obiecał mnie temu, kto smoka zabije." Potem zdjęła swój naszyjnik z korali i rozdzieliła między zwierzęta, by je wynagrodzić, a lew dostał jego złoty zameczek. Swoją chusteczkę, na której wypisane było jej imię, podarowała myśliwemu, który poszedł wyciąć języki z siedmiu głów smoka. Zawinął je w chustkę by zachować je przyszłość. Gdy to się stało, rzekł do dziewicy, gdyż był bardzo zmęczony walką i ogniem: "Oboje jesteśmy zmęczeni, połóżmy się na chwilkę spać." A ona rzekła "tak" i położyli się na ziemi, a myśliwy rzekł do lwa: "Będziesz czuwał, żeby nikt nas we śnie nie napadł!" I oboje zasnęli. Lew położył się obok nich, by czuwać, lecz i on był zmęczony walką, zawołał więc do niedźwiedzia: "Połóż się koło mnie. Muszę się trochę przespać, a gdy ktoś przyjdzie, obudź mnie!" Położył się więc niedźwiedź obok niego, lecz i on był zmęczony, zawołał więc do wilka: "Połóż się koło mnie. Muszę się trochę przespać, a gdy ktoś przyjdzie, obudź mnie!" Położył się więc wilk koło niego, ale i on był zmęczony, zawołał więc do lisa: "Połóż się koło mnie. Muszę się trochę przespać, a gdy ktoś przyjdzie, obudź mnie!" Położył się więc lis koło niego, ale i on był zmęczony, zawołał więc do zająca: "Połóż się koło mnie. Muszę się trochę przespać, a gdy ktoś przyjdzie, obudź mnie!" Usiadł więc zając koło niego, ale i zając, biedaczysko, był zmęczony, a nie miał nikogo, komu mógłby nakazać pełnienie straży. Zasnął i on. I tak spała królewna, spał myśliwy, lew, niedźwiedź, wilk, lis i zając, a wszyscy spali twardym snem.Lecz marszałek, który miał obserwować wszystko z daleka, gdy ujrzał, że królewna nie odlatuje ze smokiem, a na górze panuje spokój, zdobył się na odwagę i wszedł na górę. Leżał tam na ziemi smok rozdarty na kawałki a trochę dalej królewna z myśliwym i jego zwierzętami. Wszyscy zatopieni byli w głębokim śnie. A ponieważ był zły i bezbożny, odciął myśliwemu głowę, złapał królewnę za ramię i zniósł z góry. Gdy się obudziła, przelękła się, lecz marszałek rzekł: "Jesteś w moich rękach, masz powiedzieć, że to ja zabiłem smoka" – "Nie mogę," odpowiedziała, "bo zrobił to myśliwy ze zwierzętami." Wyciągnął wtedy miecz i zagroził, że ją zabije, jeśli mu nie będzie posłuszna. Zmusił ją, a ona mu to obiecała. Potem stanął z nią przed obliczem króla, który niezmiernie się ucieszy widząc swe ukochane dziecko przy życiu, gdy spodziewał się, że je potwór rozerwał. Marszałek rzekł do niego: "Zabiłem smoka, uwolniłem dziewicę i całe królestwo, dlatego żądam jej za żonę, jak obiecałeś." Król zapytał dziewicę: "Prawda to, co mówi?"- "Ach, tak!" odpowiedziała, "To prawda, ale pragnę by uczta weselna odbyła się za rok i jeden dzień.," bo myślała, że w tym czasie usłyszy coś o myśliwym. Na smoczej górze leżały wciąż zwierzęta obok swego martwego pana i spały. Wtem wielki trzmiel usiadł zającowi na nosie, zając zmiótł go łapą i spał dalej. Trzmiel przyleciał drugi raz, lecz i tym razem zając zmiótł go z nosa i spał dalej. Wtedy przyleciał trzeci raz i użądlił go w nos, że się obudził. Gdy się zaś obudził, obudził i lisa, lis wilka, wilk niedźwiedzia a niedźwiedź lwa. Gdy lew wstał i zobaczył, że nie ma dziewicy, a ich pan leży martwy zaczął straszliwie ryczeć i zawołał: "Kto to uczynił? Niedźwiedziu, czemu mnie nie zbudziłeś?" Niedźwiedź zapytał wilka "Czemu mnie nie zbudziłeś?" A wilk lisa: "Czemu mnie nie zbudziłeś?" A lis zająca: "Czemu mnie nie zbudziłeś?" Biedny zając nie umiał dopowiedzieć i wina pozostała jego brzemieniem. Chcieli więc na niego napaść, lecz on prosił ich i rzekł: "Nie zabijajcie mnie, potrafię wrócić życie naszemu panu! Znam górę, rośnie na korzeń, kto ma go w ustach, jest uleczony z wszelkich chorób i ran, lecz góra jest oddalona o dwieście godzin stąd." A lew rzekł: "Masz dwadzieścia cztery godziny by pobiec tam i z powrotem i przynieść korzeń." Skoczył więc zając, a w dwadzieścia cztery godziny był z powrotem z korzeniem. Lew wsadził myśliwemu głowę na kark, a zając wsadził mu w usta korzeń. Natychmiast wszystko się zrosło, serce zaczęło bić, a życie wróciło. Obudził się myśliwy i wystraszył się, gdy zobaczył, że nie ma dziewicy. Pewnie odeszła, gdy spałem, by się mnie pozbyć. W wielkim pośpiechu lew włożył mu głowę na odwrót, ale on zajęty smutną myślą o królewnie. Dopiero w czasie obiadu, gdy chciał coś zjeść, zobaczył, że głowa skierowana jest w stronę pleców. Nie umiał tego pojąć, zapytał więc zwierząt, ci mu się przytrafiło we śnie?" Opowiedział mu lew, że posnęli ze zmęczenia, że budząc się zastali go bez życia z odrąbaną głową, że zając przyniósł korzeń życia, a on w pośpiechu odwrotnie nałożył głowę. Chciał jednak naprawić błąd, znowu oderwał myśliwemu głowę, obrócił ją, a zając zaleczył ją korzeniem.
Lecz myśliwy był smutny, chodził po świecie, a swym zwierzętom kazał tańczyć przed ludźmi. Zdarzyło się że dokładnie po upływie roku trafił do tego samego miasta, w którym wybawił królewnę od smoka, lecz tym razem miasto wyłożone było szkarłatem. Rzekł więc do gospodarza: "Co to ma znaczyć, przed rokiem miasto strojne było w czarną krepę, a dziś w szkarłat?" A gospodarz odpowiedział: "Przed rokiem królewna miała być oddana w ręce smoka, lecz marszałek z nim walczył i go zabił, a jutro będą ich zaślubiny. Dlatego wtedy miasto było w czarnej krepie na znak żałoby, a dziś w szkarłacie na znak radości.
Następnego dnia, gdy miało być wesele, rzekł myśliwy w porze obiadu do gospodarza: "Uwierzycie, panie gospodarzu, że będę u niego jadł chleb z królewskiego stołu?" – "Tak," rzekł gospodarz, stawiam sto sztuk złota, że nie będzie to prawdą!" Myśliwy przyjął zakład i zastawił sakwę z taką samą ilości złota. Potem zawołał zając o rzekł: "Idź, drogi skoczku, i przynieś mi chleba, który je król!" Lecz zajączek był jeno drobinką i nie mógł tego większym rozkazać. Sam musiał pofatygować swoje nogi. Ach, pomyślał, jak będę tak sam skakał po ulicach, dopadną mnie psy. I jak pomyślał, tak też się stało. Dopadły go psy i chciały mu dobrać się do futerka. Lecz on skoczył i tylko go widzieli, a skoczył do budki wartowniczej. Żołnierz tego nawet nie zauważył. Potem przybiegły psy i chciały go dopaść, lecz z żołnierzem nie było zabawy i stłukł je kolbą, że uciekały w krzyku i wyciu. Gdy zając spostrzegł, że powietrze znów było czyste, wskoczył do zamku, akurat do królewny, usiadł pod jej krzesłem i podrapał w nogę. Rzekła wtedy: "Poszedł stąd," bo myślała, że to pies. Zając podrapał ją drugi raz, a ona znowu rzekła: "Poszedł precz!," bo znów myślała, że to pies. Zając podrapał ją trzeci raz. Spojrzała więc w dół i poznała zająca po naszyjniku. Wzięła go na kolana, zaniosła do swej komnaty i rzekła: "Drogi zającu, czego tu chcesz?" A on odpowiedział: "Mój pan, który zabił smoka, jest tu i posyła mnie, bym prosił o chleb, jaki je sam król." Ucieszyła się niezmiernie, kazała wołać piekarza i rozkazała mu przynieść chleb, jaki je sam król. Zajączek zaś rzekł: "Piekarz sam go musi zanieść, by psy szkody mi nie uczyniły." A piekarz zaniósł go aż pod same drzwi izby w gospodzie. Zając stanął na tylnych nogach, chleb chwycił w przednie i zaniósł swemu panu. Myśliwy zaś rzekł: "Widzisz, panie gospodarzu, sto sztuk złota należy do mnie." Gospodarz zdziwił się, ale myśliwy dodał: Tak, panie gospodarzu, chleb już mam, ale zjadłbym jeszcze królewskiej pieczeni." Gospodarz odparł: "Chciałbym to zobaczyć," ale założyć się nie chciał. Myśliwy zawołał lisa i rzekł: "Lisku mój, idź i przynieś mi pieczeni, jaką je sam król!" Rudy lis znał się na krętych ścieżkach, szedł po kątach i zakamarkach, a żaden pies tego nie zauważył. Usiadł pod krzesłem królewny i podrapał ją w nogę. Spojrzała więc w dół i poznała go po naszyjniku, zabrała do swej komnaty i rzekła: "Drogi lisie, czego tu chcesz?" A on odpowiedział: "Mój pan, który zabił smoka, jest tu i posyła mnie, bym prosił o pieczeń, jaką je sam król." Kazała wołać kucharza i rozkazała mu przyrządzić pieczeń, jaką je sam król, a lisowi zanieść ją pod drzwi. Odebrał więc lis miskę, ogonem zmiótł muchy, który usiadły na pieczeni i zaniósł ją swemu panu. "Widzicie, panie gospodarzu," rzekł myśliwym "Chleb i mięso już mam, ale zjadłbym jeszcze sałatki, jaką jada król!" Zawołał więc wilka i rzekł: "Drogi wilku, idź i przynieś mi sałatki, jaką jada król!" Poszedł więc wilk prosto do zamku, bo nikogo się nie bał, a gdy wszedł do komnaty, złapał ją od tyłu za suknię, by się odwróciła. Poznała go po naszyjniku, zabrała do swej komnaty i rzekła: "Drogi wilku, czego tu chcesz?" A on odpowiedział: "Mój pan, który zabił smoka, jest tu i posyła mnie, bym prosił o sałatkę, jaką je sam król." Kazała wołać kucharza i rozkazała mu przyrządzić sałatkę, jaką je sam król, a wilkowi zanieść ją pod drzwi. Odebrał więc wilk miskę i zaniósł swemu panu."Widzicie, panie gospodarzu," rzekł myśliwym "Chleb, mięso sałatkę i słodkości już mam, ale wypiłbym jeszcze wina, jakie pije sam król!" Zawołał więc lwa i rzekł: "Drogi lwie, idź i przynieś mi wina, jakie pije sam król!" Poszedł więc lew, a ludzie uciekali przed nim, a gdy przechodził koło straży, chcieli mu zagrodzić drogę, lecz on ryknął raz jeno, a wszyscy uciekli. Poszedł więc lew do królewskich komnat i zapukał ogonem do drzwi. Wyszła królewna i mało się lwa nie wystraszyła, ale poznała go złotym zamku ze swego naszyjnika i kazała mu iść swej komnaty i rzekła: "Drogi lwie, czego tu chcesz?" A on odpowiedział: "Mój pan, który zabił smoka, jest tu i posyła mnie, bym prosił o wino, jakie pije sam król." Kazała więc wołać podczaszego i rozkazała mu lać lwu wina, jakie pije sam król, a lew rzekł: "Pójdę z nim sprawdzić, czy dostanę właściwe. Poszedł więc z podczaszym do piwnic, a gdy byli już na dole, podczaszy chciał ulać zwykłego wina, jakie piją słudzy, lecz lew rzekł: "Stój! Ja najpierw spróbuję!," ulał sobie pół kufla i wypił go na raz. "Nie," rzekł, "to nie jest właściwe." Podczaszy spojrzał na niego krzywo, lecz poszedł do innej beczki, gdzie stało wini dla królewskiego marszałka, lecz lew znowu rzekł: "Stój! Ja najpierw spróbuję!," ulał sobie pół kufla i wypił go na raz. "To jest lepsze, lecz wciąż nie jest właściwe." Rozeźlił się podczaszy i rzekł: "Co takie głupie bydlę wie o wini!," lecz lew dał między uszy, a ten padł lekko na ziemię. A gdy się ocknął, poprowadził lwa w milczeniu do wyjątkowej piwnicy, gdzie stało wino dla króla, a którego nie dostawał żaden inny człowiek. Lew ulał sobie pół kufla i spróbował, potem zaś rzekł: "To jest właściwe." I kazał podczaszemu napełnić butelki. Wrócili na górę, lecz na wolnym powietrzu lew począł się kołysać, bo był już pijany. I tak podczaszy sam musiał zanieść wino pod drzwi. Lew chwycił kosz w pysk i zaniósł go swojemu panu. Myśliwy zaś rzekł: "Widzicie, panie gospodarzu, teraz mam chleb, mięso, sałatkę, słodkości i wino, jakie tylko król ma, a teraz chcę coś zjeść z moimi zwierzętami. Usiadł, jadł, pił i podzielił się z zającem, lisem wilkiem, niedźwiedziem i lwem. A był też dobrej myśli, bo widział, że królewna wciąż go kochała.
Gdy już zjadł, rzekł: "Panie gospodarzu, zjadłem już i wypiłem, jak je i pije król. Teraz pójdę na dwór króla i ożenię się z królewną. Gospodarz zapytał: "Jakże to chcesz uczynić. Ona ma już narzeczonego, a dzisiaj jest dzień zaślubin?" Wtedy myśliwy wyciągnął chusteczkę, którą mu królewna na smoczej górze dała, a w której zawinięte było siedem języków potwora i rzekł: "Pomoże mi to, co trzymam w ręku." Gospodarz obejrzał chusteczkę i rzekł: "Jak tak sobie myślę, to ci nie wierzę i założę się o dom i zajazd." Myśliwy wyciągnął sakwę z tysiącem sztuk złota, postawił ją na stole i rzekł: "A ja stawiam to w zamian!"
A król rzekł do swej córki w królewskiej sali: "Czego chciały te dzikie zwierzęta, które przyszły do ciebie, wchodziły i wychodziły z mojego zamku?" Królewna odpowiedziała: "Nie mogę powiedzieć, ale poślijcie po pana tych zwierząt, będzie do dobry uczynek." Król posłał swego sługę do gospody i zaprosił obcego człowieka, a sługa wszedł akurat w chwili, gdy myśliwy dobił zakładu. Rzekł zaś: "Widzicie, panie gospodarzu, król przysyła służącego by mnie zaprosić, ale ja tak nie pójdę." A do służącego dodał: "Proszę króla, by raczył mi przysłać królewskie stroje, powóz z sześcioma końmi i służącymi, którzy będą mi usługiwać." Gdy król usłyszał odpowiedź, rzekł do swej córki: "Co mam czynić?" A ono odpowiedziała: "Każ mu zawieźć, czego chce, a będzie to dobry uczynek." Wysłał więc król królewskie stroje, powóz z sześcioma końmi i służących, którzy mięli mu usługiwać. Gdy myśliwy ich ujrzał, rzekł: "Widzicie, panie gospodarz, teraz mi dają, czego chciałem," ubrał królewskie stroje, wziął chustkę ze smoczymi jęzorami i pojechał do króla. Gdy król go ujrzał, rzekł do swej córki: "Jak mam go przyjąć" A ona odpowiedziała: "Wyjdźcie mu naprzeciw, a zrobicie dobry uczynek." Wyszedł więc król myśliwemu naprzeciw i poprowadził go do góry, a wszystkie zwierzęta szły za nimi. Król wskazał mu miejsce obok siebie i swej córki. Marszałek siedział z drugiej strony jako narzeczony, lecz go nie poznał. Wyniesiono siedem smoczych głów na pokaz, a król rzekł: "TE siedem głów odrąbał smokowi marszałek, dlatego oddaję mu dzisiaj swą córkę za żonę." Wstał wtedy myśliwy, otworzył siedem gardzieli i rzekł: "Gdzie są smocze jęzory?" Wystraszył się marszałek, nie wiedział co powiedzieć, aż wreszcie rzekł w strachu: "Smoki nie mają języków." A myśliwy odpowiedział: "Kłamcy nie powinni ich mieć, a smocze ozory to znak zwycięstwa," odwinął chusteczkę, a leżało w niej siedem języków. Potem wsadził każdy język do gardła, w którym miał być i wszystkie pasowały dokładnie. Potem wziął chusteczkę z wyhaftowanym imieniem królewny. Pokazał ją dziewicy i spytał, komu ją dała. A ona odpowiedziała: "Temu, kto zabił smoka." Potem przywołał swój zwierzyniec, zdjął każdemu naszyjnik,a lwu złoty zamek, pokazał to dziewicy i zapytał, do kogo należą. A ona odpowiedziała: "Naszyjnik i złoty zamek były moje, ale rozdzieliłam to między zwierzęta, bo pomogły zabić smoka." Myśliwy rzekł wtedy: "gdy zmęczony walką odpoczywałem i spałem, przyszedł marszałek i odrąbał mi głowę. Zniósł potem królewnę na dół i udawał, że to on zabił smoka, a że kłamał, zaświadczamy tymi językami, chusteczką i naszyjnikiem." Potem opowiedział, jak zwierzęta wyleczyły go cudownym korzeniem, że wędrował przez rok, aż wreszcie tu wrócił, gdzie dowiedział się o oszustwie marszałka od gospodarza. A wtedy król zapytał swoją córkę: "Czy to prawda, że to on zabił smoka?" A ona odpowiedziała: "Tak, teraz mogę wyjawić haniebny czyn marszałka, bo prawda wyszła na jaw bez mego udziału. Przymusił mnie bowiem do obietnicy milczenia. Dlatego postanowiłam, że moje wesele będziemy świętować dopiero za rok i jeden dzień."
Król kazał zwołać dwunastu radców. Mięli oni zdecydować o losach marszałka. Uradzili, że ma zostać rozerwany przez cztery woły. Gdy wyrok na marszałku wykonano, król oddał swą córkę myśliwemu i wyznaczył go swym namiestnikiem w całym królestwie. Wesele świętowano w wielkiej radości, a młody król kazał sprowadzić swego przybranego ojca i obsypał go skarbami. O gospodarzu także nie zapomniał, posłał po niego i rzekł: "Widzicie, panie gospodarzu, ożeniłem się z królewną, a dom i zajazd są moje." Gospodarz rzekł na to: "Tak, tak by było sprawiedliwie." Lecz młody król rzekł: "Niech będzie wedle łask: Dom i zajazd niechaj zachowa, a ja dołożę mu jeszcze tysiąc sztuk złota.
Młody król i młoda królowa byli dobrej myśli i żyli wreszcie szczęśliwie razem. On wyruszał często na polowanie, bo była to jego radość, a wierne zwierzęta musiały iść za nim. Niedaleko znajdował się las, o którym mówiono, że nie jest zwyczajny, że jeśli ktoś do niego wejdzie, to już nie wyjdzie. Młody król miał wielką ochotę w nim zapolować i dawał staremu królowi spokoju, nim mu na to pozwolił. Pojechał więc w wielkim orszaku, a gdy dojechał do lasu, ujrzał śnieżnobiałą łanię i rzekł do swych ludzi: "Czekajcie tu, aż wrócę, zapoluję na to piękne dzikie stworzenie." I pogalopował za nim do lasu i tylko jego zwierzęta poszły za nim. Ludzie czekali do wieczora, lecz on nie wracał. Pojechali więc do domu i opowiedzieli młodej królowej: "Młody król jest w zaczarowanym lesie, polował na białą łanię i już nie wrócił. Zatroskała się wielce z jego powodu.
On zaś gonił za pięknym zwierzęciem i nigdy nie mógł go dogonić, gdy już myślał, że może już strzelać, widział je zaraz w oddali, jak skacze, aż wreszcie znikło całkiem. Zauważył, że zagalopował się głęboko w las, wziął swój róg i zadął, lecz nie dostał odpowiedzi, bo jego ludzie nie mogli tego usłyszeć. A gdy nastała noc, wiedział już, że tego dnia nie wróci do domu, zsiadł z konia, pod drzewem rozpalił ognisko i chciał tak przenocować. Gdy tak siedział przy ogniu, a jego zwierzęta położyły się przy nim, wydało mu się, że słyszy ludzki głos. Rozejrzał się, lecz niczego nie dostrzegł. Niedługo potem znowu usłyszał jakieś stęknięcie, jakby z góry, spojrzał więc tam i ujrzał starą babę na drzewie, która wciąż lamentował: "hu, huu, hu, jak mi zimno!" Rzekł więc: "Zejdź na dół i ogrzej się, jeśli ci zimno." Lecz ona rzekła: "Nie, twoje zwierzęta mnie pogryzą." Ona zaś rzekł: "Nic ci nie zrobią, stara mateczko, zejdź tylko na dół." Lecz to była wiedźma i rzekła: "Zrzucę z drzewa rózgę, jeśli uderzysz nią zwierzęta w plecy, nic mi nie uczynią." Zrzuciła mu więc różdżkę, a uderzył nią zwierzęta, a one zrobiły się ciche, bo zmieniły się w kamień. A gdy wiedźma była już bezpieczna przed zwierzętami, zeskoczyła na dół i także jego dotknęła różdżką zmieniając go w kamień. Potem roześmiała się i zaciągnęła go ze zwierzętami do dołu, gdzie było więcej takich kamieni.
Gdy młody król nie wracał, królewna bała się i była coraz bardziej o niego zatroskana. Zdarzyło się, że właśnie drugi brat, który podczas rozstania poszedł na wschód, przybył do królestwa. Szukał pracy, lecz nie mógł jej znaleźć, chodził więc i kazał swym zwierzętom tańczyć. Wpadł wreszcie na pomysł, że dobrze by było zobaczyć nóż, który wbili przy rozstaniu w pień drzewa, by dowiedzieć się, jak idzie bratu. Gdy doszedł, strona brata była na wpół przerdzewiała, w połowie jednak ciągle lśniła. Wystraszył się i myślał "Mojego brata musiało spotkać wielkie nieszczęście, lecz może jeszcze go uratuję, bo połowa ciągle lśni." Poszedł więc ze zwierzętami na zachód, a gdy dotarł do miejskich bram, straż cofnęła się i zapytała, czy ma zameldować jego przybycie małżonce. Młoda królowa martwiła się od paru dni o niego i bała się, że zginął w czarodziejskim lesie. Straż myślała bowiem, że to sam król przed nimi stoi, taki był podobny, a za nim biegały dzikie zwierzęta. Zrozumiał wtedy, że mowa jest o jego bracie i myślał: "Będzie najlepiej, jak się za niego podam, może będzie mi łatwiej go uratować. Kazał się więc prowadzić strażom do zamku, a przyjęto go z wielką radością. Młoda królowa myślała, że to jej mąż, i zapytała go, dlaczego go tak długo nie było. On zaś odpowiedział: "Zgubiłem się w lesie i szybciej nie umiałem odnaleźć drogi."
Wieczorem zaprowadzono go do królewskiego łoża, lecz on położył obosieczny miecz między siebie a młodą królową. Nie wiedziała, co to ma znaczyć, lecz nie ważyła się pytać.
Pozostał tam parę dni i badał wszystko, co było związane z zaczarowanym lasem, wreszcie rzekł: "Muszę jeszcze raz tam zapolować." Król i młoda królowa chcieli go od tego odstręczyć, lecz on nalegał i wyruszył w końcu z wielkim orszakiem. Gdy dotarł do lasu, nie było inaczej niż z jego bratem, zobaczył białą łanię i rzekł do swych ludzi: "Czekajcie tu, aż wrócę, muszę zapolować na to piękne dzikie zwierzę.," pogalopował w las, a zwierzęta biegły za nim. Lecz łani doścignąć nie mógł, choć zapędził się tak głęboko w las, że musiał w nim przenocować. Gdy rozpalił ognisko, usłyszał stękanie: "Hu, huu, hu, jak mi zimno!" Spojrzał do góry, a na drzewie siedziała ta sama wiedźma. Rzekł do niej: "Jeśli ci zimno, zejdź na dół, stara mateczko, ogrzej się." A ona odpowiedziała: "Nie, twoje zwierzęta mnie pogryzą." Lecz on rzekł: "Nic ci nie zrobią." A ona zawołała: "Zrzucę ci rózgę, gdy uderzysz nią zwierzęta, nic mi nie zrobią." Gdy myśliwy to usłyszał, przestał ufać starej i rzekł: "Nie biję moich zwierząt, a ty schodź, albo po ciebie pójdę." Ona zaś zawołała: "Czego chcesz, nic mi chyba nie zrobisz!" Lecz on odpowiedział: "Jeśli nie zejdziesz, to zestrzelę cię na dół." A ona rzekła: "Strzelaj, nie boję się twych kul." Przyłożył broń i strzelił do niej, lecz wiedźma odporna była na kule z ołowiu, śmiała się przeraźliwie i zawołała "Nie trafisz we mnie." Lecz myśliwy znał na nią radę, urwał trzy złote guziki z surduta i załadował nimi flintę. Cała jej sztuka była wobec nich bezradna, a gdy nacisnął na spust, spadła z krzykiem. Postawił na niej nogę i rzekł: "Stara wiedźmo, jeśli zaraz nie wyznasz, gdzie jest mój brat, chwycę cię w obie ręce i wrzucę w ogień!" W wielkim strachu prosiła o łaskę i rzekła: "Leży ze swymi zwierzętami zamieniony w kamień w dole." Zmusił ją, by z nim poszła, groził jej i rzekł: "Stary koczkodanie, teraz ożywisz mojego brata i wszystkie stworzenia, które leżą w tym dole, lub trafisz do ognia!" Wzięła więc różdżkę i dotykała nią kamieni, jego brat ożył ze zwierzętami ,a z nimi wielu innych, kupców, rzemieślników, pasterzy. Wstali i podziękowali za uwolnienie i ruszyli do domu. Bliźniacy zaś, gdy się znów ujrzeli, ucałowali się i cieszyli z całego serca. Potem chwycili wiedźmę i wrzucili w ogień, a gdy się spaliła, las otworzył się sam, zrobił się przejrzysty i jasny. Można było dostrzec królewski zamek oddalony o trzy godziny drogi.
Szli tak razem do domu opowiadając w drodze o swych losach. A gdy młodszy rzekł, że jest namiestnikiem króla w całym kraju, rzekł do niego drugi: "Zauważyłem, bo byłem w tym mieście i udawałem ciebie, cieszyłem się królewską chwałą. Młoda królowa uważała mnie za swojego męża, musiałem spać u jej boku w twoim łożu." Gdy młodszy to usłyszał, zrobił się tak zazdrosny, tak się rozgniewał, że dobył mieczy i odrąbał bratu głowę. Gdy ten leżał martwy, a brat ujrzał, jak płynie jego czerwona krew, strasznie czynu swego żałował. "Mój brat mnie żałował," zawołał, "a ja go za to zabiłem!" i zawodził długo. Wtedy przyszedł zając i zaoferował się przynieść korzeń życia, skoczył więc i przyniósł go jeszcze na czas, a martwy wrócił do życia i nawet śladu rany nie dostrzegł.
Potem ruszyli dalej, a młodszy rzekł: "Wyglądasz jak ja, masz królewskie szaty jak ja, idą za tobą zwierzęta jak za mną. Wejdziemy do miast z przeciwnych stron i razem udamy się do króla." Rozdzielili się więc, a straż z przeciwnych bram zameldowała jednocześnie królowi, że młody król wraca ze swymi zwierzętami z łowów. Rzekł więc król. "To niemożliwe, bramy dzieli godziny drogi." I w tym momencie przybyli z dwóch strona dwaj bracia na zamek i obaj ruszyli po schodach do góry. A król rzekł do swej córki: "Powiedz, który jest twoim mężem? Jeden wygląda jak drugi, nie mogę się rozeznać." Wystraszyła się i nie umiała odpowiedzieć, lecz w końcu przypomniała sobie o naszyjniku, który dała zwierzętom, poszukała i znalazła po złotym zameczki lwa. Zawołał więc szczęśliwa: "Ten, za którym idzie lew, ten jest prawowitym mężem!" Zaśmiał się wtedy młody król i rzekł: "Tak, ten jest prawowity." Usiedli razem do stołu, jedli, pili i byli weseli. Wieczorem, gdy młody król szedł do łóżka, rzekła jego żona: "Dlaczego ostatnimi nocami kładłeś obosieczny miecz do naszego łóżka? Myślałam, że chcesz mnie zabić." Poznał wtedy, jak wierny był jego brat.Ten odcinek został udostępniony przez Podbean.com.

Copyright 2024 Podbean All rights reserved.

Podcast Powered By Podbean

Version: 20240731